Zawiedzie się ten, kto wierzy, że Unia upomni się o uchodźców ginących pod polską granicą z głodu i wycieńczenia. Polska nie robi tu nic, czego za zgodą i poparciem Unii nie robiły już inne kraje. Tak po prostu wygląda polityka migracyjna UE.
Yashara poznałem podczas badań terenowych na szlaku bałkańskim. Ten 17-letni Irańczyk utknął na granicy, której przekroczenie miało być tylko formalnością. Serbscy pogranicznicy niespodziewanie zamknęli jednak przejście i nie pozwolili mu złożyć wniosku o azyl.
Yashar chciał się cofnąć do Macedonii, którą przed kilkoma godzinami opuścił, jednak tam również go nie przepuszczono. Razem z grupą kilkudziesięciu innych uchodźców utknął na pasie granicznym między Macedonią a Serbią – w zimną noc, bez wody i jedzenia. Był marzec 2016 roku, przywódcy krajów bałkańskich uszczelniali granice w zamian za poparcie swoich autokratycznych rządów.
Obecna sytuacja na granicy białorusko-polskiej przypomina wydarzenia z pasa granicznego między Serbią a ówczesną Macedonią (dziś to Macedonia Północna). Podobieństwa te nie powinny dziwić, bo działaniami służb granicznych w tych dwóch odległych od siebie regionach kieruje ta sama polityka migracyjna Unii Europejskiej.
Zewnętrzne granice UE są nieprzenikalne dla niechcianych uchodźców i uchodźczyń, ale wystarczająco porowate, aby umożliwić swobodny przepływ towarów i wysoko wykwalifikowanych pracowników, co czyni je przyjaznymi dla biznesu.
Obcy w naszym kraju. Gniew, żal i strach podlaskiego pogranicza
czytaj także
Ostatnio ten dylemat przejawia się w sprzecznych interesach krajów w obrębie UE: jedne kraje chcą ograniczać imigrację w nadziei na ochronę swojej tożsamości kulturowej i systemu opieki społecznej, inne zaś chciałyby otworzyć się na migracje szerzej, aby zaradzić rosnącemu niżowi demograficznemu i niedoborowi siły roboczej. Do głównego nurtu debaty publicznej rzadko wchodzą jednak inne dyskusje, choćby o potrzebie rekompensowania uboższym krajom negatywnych efektów zmiany klimatu czy niwelowania globalnych nierówności, które generują uchodźstwo i migracje.
Jak dotąd unijne (i polskie) rozwiązania polegają głównie na zabezpieczeniu zewnętrznych granic UE, które mają pełnić funkcję filtra. Jak twierdzą badacze europejskiego reżimu granicznego Sabine Hess i Bernd Kasparek, rolą kontroli granicznej nie jest ochrona terytorium, ale uporządkowanie przemieszczania się ludzi i ich pozycji w globalnej hierarchii mobilności. Dlatego granice zazwyczaj nie są fizycznymi konstrukcjami, ale opierają się na zaawansowanych technologiach, niewidocznych strukturach rozlokowanych na terytorium państw narodowych.
Elementem tego złożonego systemu są nie tylko satelity, kamery termowizyjne, drony i kontrole dokumentów biometrycznych na dworcach i lotniskach, ale również programy wizowe i stypendialne umożliwiające przedostanie się do Unii np. programistom i programistkom, ale odrzucające osoby gorzej wykwalifikowane. W konsekwencji Macedonia Północna, Serbia czy Bośnia i Hercegowina są w światowej czołówce krajów dotkniętych odpływem wysoko wykwalifikowanych pracowników i pracowniczek, a jednocześnie stają się strefą buforową dla niechcianych w Unii uchodźców.
czytaj także
Unijną agencją stojącą na straży filtrowania przepływu ludzi i zajmującą się ochroną zewnętrznych granic jest Frontex, Europejska Agencja Straży Granicznej i Przybrzeżnej. Agencja ta jest oskarżana o to samo co polscy pogranicznicy, czyli o przemoc i nielegalne wypychanie uchodźców poza zewnętrzne granice Unii, tzw. pushbacki.
Te działania są wspierane przez oficjalne i zakulisowe umowy między Unią a krajami niezrzeszonymi, które Wspólnota sowicie wynagradza (i przydaje legitymacji ich autorytarnym reżimom) w zamian za zatrzymywanie uchodźców i migrantów w granicach swoich państw. Książkowym tego przykładem jest porozumienie między UE a Turcją z 2016 roku, ale są też mniejsze, bardziej subtelne wyrazy obopólnego wsparcia.
Na przykład kanclerka Niemiec Angela Merkel, ówczesny austriacki minister spraw zagranicznych Sebastian Kurz oraz komisarz ds. europejskiej polityki sąsiedztwa Johannes Hahn w zamian za zamknięcie szlaku bałkańskiego i zatrzymanie uchodźców na swoich ziemiach otwarcie popierali w wyborach w 2017 kandydaturę obecnego premiera Serbii Aleksandra Vučicia czy byłego premiera Nikoły Gruewskiego, który chwilę potem uciekł z Macedonii Północnej na Węgry, gdzie szukał schronienia przed zarzutami prokuratorskimi i międzynarodowym listem gończym.
Coraz bardziej rygorystyczna polityka migracyjna UE: umowy bilateralne i wysoko rozwinięte technologie ochrony granic i w mniejszym stopniu płoty na granicach – w całości finansowane przez europejskich podatników – zmuszają ludzi do korzystania z coraz trudniejszych szlaków migracyjnych. W konsekwencji w pierwszej połowie 2021 roku umarło 1146 ludzi próbujących dostać się do Unii tylko drogą morską.
Płoty graniczne takie jak ten niedawno wzniesiony na granicy polsko-białoruskiej są mniej istotnym elementem tej polityki, bo nie powstrzymują uchodźstwa i migracji. Płoty buduje się do wewnątrz, dla społeczeństwa, które je stawia. Są sygnałem dla europejskiego obywatela, że tuż za granicą czai się (wyimaginowane) niebezpieczeństwo, przed którym rodzimą populację trzeba chronić.
czytaj także
Polskie działania na granicy z Białorusią są integralną częścią unijnej polityki migracyjnej, która jest oparta na apartheidzie i rasistowskiej segregacji ludzi na chcianych i niechcianych. Kto wierzy, że Unia upomni się o osoby, które w ostatnich dniach zginęły na naszej granicy z głodu i wycieńczenia, albo stanie po stronie tych, których bieda, przemoc lub zmiany klimatyczne popchnęły do emigracji, i będzie ganić Polskę za nieprzyjmowanie wniosków o ochronę międzynarodową i pogwałcenie konwencji genewskiej, może się głęboko zawieść.
Unia się o nich nie upomni, tak jak nie upomniała się o Farhana al-Hwaisha, 22-letniego Syryjczyka, który w efekcie pushbacku utonął w 2016 w rzece Cisa na granicy węgiersko-serbskiej, próbując dostać się na Węgry. Przeciwnie, będzie wspierać i nagradzać tych, którzy „chronią” granice i nie przebierają w środkach.
Sytuacja może się wydawać beznadziejna. Jednak ostatnie lata pokazały, że społeczeństwo obywatelskie jest w stanie podważyć oficjalną – bo tak już można ją nazwać – praktykę nielegalnych deportacji osób szukających azylu w Europie. Najgłośniejszym tego przykładem jest działalność Cédrica Herrou, który wspiera uchodźców we Francji.
Mniejszym echem odbiło się udokumentowanie i nagłośnienie przez pozarządową organizację Europejskie Centrum Praw Konstytucyjnych i Praw Człowieka (ECCHR) nielegalnych deportacji małoletnich uchodźców z hiszpańskich enklaw Ceuta i Melilla do Maroka, dokonywanych przez hiszpańską Guardia Civil. W konsekwencji działań ECCHR hiszpańskie władze zostały bezprecedensowo potępione w lutym 2019 roku przez Komitet Praw Dziecka ONZ (CRC), który nakazał przestrzeganie praw małoletnich bez opieki na granicach Europy.
czytaj także
Są także aktywiści i aktywistki dokumentujący łamanie prawa przez polską straż graniczną i wspierający uchodźców na granicy polsko-białoruskiej. Te i inne przykłady pokazują, że to nie Frontex czy Unia, tylko prouchodźcze i promigracyjne działania społeczeństwa obywatelskiego, mimo prób kryminalizacji, są w stanie wpłynąć na sytuację na zewnętrznych granicach UE.
**
dr Robert Rydzewski – antropolog społeczny, badacz migracji, ruchów promigracyjnych i transformacji postjugosłowiańskiej. Adiunkt w Instytucie Antropologii i Etnologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i członek Centrum Badań Migracyjnych UAM, gdzie prowadzi projekt Promigracyjne sojusze. Post-doc w Centrum Badań nad Europą Południowowschodnią, na Uniwersytecie w Graz.