Kraj

Sukcesja po polsku. Fundacje rodzinne to raje podatkowe dla najbogatszych rodów

Rząd wcale nie zmienia fundamentów działania fundacji rodzinnych. Ich beneficjenci nadal będą mogli czerpać milionowe zyski, płacąc efektywnie 13 proc. podatku bez żadnych składek na ZUS czy NFZ. To kluczowy problem.

W trakcie swojej drugiej kadencji PiS wprowadziło jedną z najmniej udanych reform podatkowych w Polsce – i nie chodzi wcale o Polski Ład. Na początku 2023 roku uchwalono ustawę o fundacji rodzinnej, która weszła w życie w maju ubiegłego roku. Od tamtego czasu zamożne rody znad Wisły mogą korzystać ze specyficznej formy zarządzania rodzinnym majątkiem. Niestety, jak można się było spodziewać, fundacje rodzinne szybko stały się wehikułem optymalizacji podatkowej. Obecny rząd zamierza nieco utrudnić unikanie podatków za pomocą tworzenia takich podmiotów, co nie podoba się tym, którzy z czegoś takiego już korzystają lub bardzo by chcieli, tylko jeszcze się nie dorobili.

Polska 2050 jak Legion samobójców, który okrada NFZ

Fundacja rodzinna nie ma nic wspólnego ze zwykłą fundacją działającą w trzecim sektorze. Nazwa takiej formy działalności jest bardzo myląca, chociaż zapewne nadano ją celowo, żeby dobrze się ludziom kojarzyło. Dzięki temu niezainteresowany tematem człowiek będzie ją odbierał jak jakąś organizację non profit. Tymczasem fundacje rodzinne są bardzo profit. Właśnie o profit w nich chodzi.

Zdecydowanie bliżej im do spółki prawa handlowego. To po prostu forma prowadzenia działalności gospodarczej. I to niezwykle korzystna pod względem opodatkowania. Pierwotnie miały one ułatwiać dokonywanie sukcesji w rodzinnych przedsiębiorstwach, których założyciele zaczynali przechodzić na emeryturę, ale często nie mieli komu przekazać firmy, gdyż spadkobiercy nie palili się do biznesu albo się do niego nie nadawali. Fundacje rodzinne miały też umożliwić trwanie przedsiębiorstwa w niezmienionej formie w sytuacji, gdy spadkobierców było wielu, co groziło podziałem firmy albo w ogóle jej likwidacją w celu sprzedaży i podziału majątku.

I po bańce? Ekonomiści zaczynają się bać, że sztuczna inteligencja nas nie zbawi

Poza tym właściciele firm rodzinnych często korzystali z podobnych rozwiązań w kilku innych krajach Europy, cechujących się niezwykle przyjaznym opodatkowaniem, takich jak Liechtenstein czy Szwajcaria, co prowadziło do wyprowadzania majątku – a przy okazji też podatków – z Polski. Dlatego też Polska pod rządami miłującego rodzinę ponad wszystko PiS sama wprowadziła rozwiązanie znane dobrze w różnych rajach podatkowych.

Fundacja, a raczej spółka rodzinna

Fundacja rodzinna polega więc na tym, że wkłada się do niej majątek fundatora – na przykład udziały w spółkach. Następnie twórca ustanawia beneficjentów czerpiących korzyści z przynoszonych przez fundację zysków. Można tego dokonać zarówno w testamencie, co zdarza się bardzo rzadko, jak i w akcie założycielskim. Co ważne, sam fundator również może stać się beneficjentem fundacji. Dzięki temu będzie mógł nadzorować proces sukcesji – a przy okazji obniżać swoje opodatkowanie.

Fundacja działa bardzo podobnie do zwykłej spółki prawa handlowego. Posiada dwa obowiązkowe organy, czyli zarząd oraz zgromadzenie beneficjentów, które można porównać do zgromadzenia akcjonariuszy w spółkach akcyjnych. Gdy liczba beneficjentów przekroczy 25 osób, obowiązkowa jest również rada nadzorcza – ale to margines. W typowej fundacji rodzinnej powołania i odwołania członków zarządu dokonuje fundator, a dopiero po jego śmierci uprawnienia te przejmują kolektywnie beneficjenci.

Igrzyska to najgorszy możliwy wybór impulsu rozwojowego

Teoretycznie fundatorów może być wielu, ale jeśli nie są oni blisko spokrewnieni, staje się to dosyć nieopłacalne. Typowa fundacja rodzinna jest więc ufundowana przez jedną osobę – głowę rodu – lub małżeństwo. Dzięki temu beneficjenci mogą czerpać pełne korzyści podatkowe z istnienia fundacji, która powinna się nazywać raczej spółką rodzinną.

Fundator umieszcza w takiej fundacji-spółce składniki majątku. Ten kapitał początkowy nie może być niższy niż 100 tys. złotych, ale to akurat żaden problem, bo to forma dedykowana zamożnym rodom, a nie rodzinom z niższej klasy średniej. Takimi składnikami majątku mogą być więc na przykład udziały w spółce lub spółkach. Obsadzaniem zarządów w przedsiębiorstwach należących do fundacji zajmuje się odtąd zarząd fundacji, a nie fundator czy beneficjenci. Ci ostatni mają tylko czerpać zyski lub rozliczać zarząd fundacji ze złego nadzorowania należących do niej spółek.

Fundacja następnie czerpie dywidendy z zainstalowanych w niej spółek. Te ostatnie oczywiście płacą zwyczajnie CIT, ale sama fundacja jest zwolniona z opodatkowania czerpanych dywidend do momentu, aż zacznie wypłacać świadczenia beneficjentom. Eksperci podatkowi czasem porównują to rozwiązanie do tak zwanego estońskiego CIT, który umożliwia firmom unikanie podatku dochodowego, o ile reinwestują swoje zyski. Gdy fundacja wypłaci wreszcie jakieś świadczenia beneficjentom, jest zobowiązana do zapłaty 15-procentowego CIT.

Ten CIT nie jest jednak liczony od wysokości zysków fundacji, lecz od wysokości wypłaconych świadczeń. Inaczej mówiąc, w przeciwieństwie do tradycyjnego CIT czy PIT, jest on liczony od kwoty netto, a nie brutto. W ten sposób efektywna stawka opodatkowania wynosi ledwie 13 proc. Teoretycznie beneficjenci również powinni zapłacić podatek PIT w wysokości 10 lub 15 proc., zależnie od stopnia bliskości relacji z fundatorem, jednak z tego obowiązku zwolnione są osoby będące jego najbliższą rodziną. Mowa o tak zwanej zerowej grupie podatkowej, która jest zwolniona również z podatku od spadków i darowizn. Czyli o dzieciach i wnukach, ale też rodzicach czy nawet dziadkach.

Życie jak w Madrycie

W ten sposób bliska rodzina właściciela lub właścicielki przedsiębiorstwa może czerpać z niego zyski na bardzo korzystnej formie opodatkowania. W normalnej sytuacji beneficjenci jako udziałowcy spółki musieliby zapłacić od otrzymanej dywidendy 19 proc. podatku od dochodów kapitałowych. Dzięki fundacji płacą jedynie 13 proc. Co więcej, PiS „zapomniało” objąć świadczenia wypłacane beneficjentom daniną solidarnościową, która obciąża 4-procentowym podatkiem nadwyżkę od dochodów przekraczających milion złotych rocznie.

Przedsiębiorca na liniowym, którego podstawa opodatkowania wynosi 2 mln zł rocznie, płaci więc 19 proc. od pierwszego miliona i 23 proc. od drugiego. Beneficjent fundacji płaci jedynie 13 proc. od całości. Poza tym świadczenia beneficjentów nie są obciążone żadnymi składkami na ubezpieczenie społeczne czy zdrowotne. Inaczej mówiąc, spadkobiercy najzamożniejszych rodów dzięki fundacjom rodzinnym mogą czerpać milionowe zyski z odziedziczonych przedsiębiorstw, rozliczając się, jakby byli na umowie o dzieło – niski podateczek i nic więcej.

Donald Trump, nowy mecenas kryptowalut, gra na osłabienie dolara

Fundacje rodzinne mogą czerpać zyski nie tylko z posiadanych spółek, ale też z posiadanego majątku. Mogą więc na przykład sprzedawać ulokowane w nich nieruchomości, o ile nie zostały one nabyte wyłącznie w celu odsprzedaży. Regularna działalność handlowa nie jest dozwolona, co nie zmienia faktu, że sporadycznie fundacja może służyć do sprzedaży nieruchomości z zyskiem, co również nie jest obciążone w takiej sytuacji żadnym podatkiem do momentu wypłacenia świadczeń beneficjentom. Dopiero te ostatnie są obciążone realnie 13-procentowym podatkiem, patrząc z perspektywy beneficjenta. Zwyczajna spółka sprzedająca nieruchomość z zyskiem musiałaby to doliczyć do swojego wyniku finansowego, który jest obciążony 19-procentowym CIT.

Równie istotna jest możliwość czerpania zysków z wynajmu lub dzierżawy nieruchomości. W tym przypadku teoretycznie występuje konieczność uiszczenia niewielkiego podatku od przychodów z budynków, które wbrew pozorom wcale nie obciąża przychodu, tylko wartość nieruchomości. Jest więc formą podatku katastralnego. Stawka jest dosyć niska i wynosi 0,035 proc. wartości wynajmowanego lokalu lub budynku miesięcznie. Problem w tym, że większość fundacji w ogóle jej nie płaci, ponieważ prorodzinne aż do przesady PiS wprowadziło jeszcze swoistą kwotę wolną, która wynosi, uwaga, 10 milionów złotych.

Inaczej mówiąc, fundacja rodzinna wynajmująca nieruchomości warte 9 milionów złotych nie płaci żadnych podatków od czerpanych z tego tytułu profitów. W tym wypadku warto jednak zauważyć, że dla samych beneficjentów finalne opodatkowanie tych świadczeń nie będzie niższe, gdyż obecnie podatek od przychodów z najmu wynosi 8,5 proc. oraz 12,5 proc. od nadwyżki ponad 100 tys. zł. A dla beneficjentów fundacji – przypomnijmy jeszcze raz – 13 proc. wysokości świadczenia. Jednak fundacja wynajmująca nieruchomości może w ogóle nie płacić podatku od wynajmu, jeśli będzie cały czas reinwestować te przychody, na przykład zasilając nimi należące do niej spółki.

Reforma nieznacznie ograniczy przywileje beneficjentów

Rząd zamierza więc uszczelnić powstałe luki prawne. Przede wszystkim planowane jest objęcie świadczeń z fundacji daniną solidarnościową – to zdecydowanie najważniejsza zmiana w projektowanej nowelizacji. Poza tym opodatkowane zostaną również sprzedaż majątku wniesionego przez fundatora oraz przychody z najmu. Istotne będzie także objęcie sankcjami prowadzenia przez fundacje działalności wykraczających poza ich ustawowy katalog. Obecnie wykryte profity z niedozwolonej działalności objęte są podatkiem wysokości 25 proc., co w wielu przypadkach może nie być odstraszające. Po zmianach taka działalność może się skończyć nawet rozwiązaniem fundacji przez sąd – i być może jakimiś sankcjami karnymi dla fundatora, beneficjentów czy członków zarządu.

Bogatszym gminom więcej, biedniejszym mniej

Oczywiście proprzedsiębiorczy komentatorzy są oburzeni, że państwo po zaledwie roku „zmienia reguły gry”. W przypadku składki zdrowotnej takich obiekcji nie mieli i domagali się przywrócenia starych zasad już w pierwszym roku ich obowiązywania, ale to szczegół. Ważniejsze jest to, że rząd wcale nie zmienia fundamentów działania fundacji rodzinnych. Ich beneficjenci nadal będą mogli czerpać milionowe zyski, płacąc efektywnie 13 proc. podatku bez żadnych składek na ZUS czy NFZ. To jest kluczowy problem – umożliwienie spadkobiercom najbogatszych rodów czerpanie profitów opodatkowanych w niezwykle atrakcyjny sposób.

Fundacje rodzinne są więc wewnętrznymi rajami podatkowymi dla najbogatszych rodzin. Cieszą się one niezwykłą popularnością. W ciągu pierwszego roku Sąd Okręgowy w Piotrkowie Trybunalskim, zajmujący się ich rejestracją, wpisał do rejestru ponad tysiąc fundacji, a ponad 600 kolejnych czekało w kolejce. W sieci znajdziemy też ogrom witryn internetowych kancelarii prawnych, które doradzają w optymalizacji podatków za ich pomocą. Projektowana reforma tego nie zmieni – co najwyżej nieco ograniczy przywileje beneficjentów fundacji, obciążając ich między innymi daniną solidarnościową. Szkoda już nawet pytać, dlaczego w ogóle byli z niej zwolnieni.

Problemem nie jest więc to, że fundacje rodzinne mogą wynajmować czy nawet sprzedawać nieruchomości bez podatku. Problemem jest to, że w ogóle istnieją.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij