Kraj

Solastalgia i zima, której nie było

Tej zimy wyjątkowo dużo osób w mediach społecznościowych zwracało uwagę na wiosenne sygnały w środku zimy. Część osób była przerażona, część się cieszyła z szybkiego nadejścia wiosny. Sam zacząłem się zastanawiać, czy ten rok był inny, czy może nasilenie wiosennych oznak w środku zimy przekroczyło jakąś normę?

W pierwszy dzień 2023 roku termometry w Warszawie pokazały 19 st. C. Był to drugi najcieplejszy styczeń w XXI wieku w Polsce, a do rekordu z 2007 roku zabrakło 0,78 stopnia. W ostatniej dekadzie już 9 na 10 zim z rzędu wykazywało anomalię temperaturową (temperatury wyższe od średniej) w stosunku do okresu referencyjnego 1991–2020. Dla porównania, w latach 80. takich zim z anomaliami było cztery, a w latach 60. – tylko jedna.

19 lutego, kiedy piszę ten tekst, temperatury na zewnątrz od dwóch tygodni oscylują między 5 a 8 stopniami na plusie. Narty biegowe w tym sezonie włożyłem dwa razy. Sprawdzam zdjęcie z telefonu: ostatni raz, kiedy jeździłem po Lesie Kabackim czy nad Wisłą dłużej niż przez tydzień, miał miejsce w 2013 roku. Chodząc po lesie, już od miesiąca słyszę kosy, kowaliki, dzięcioły. Na niebie przelatujące, jakby zdezorientowane klucze gęsi. W Nowy Rok na Kaszubach słyszałem nawołujące się żurawie.

Po co nam sporty zimowe, kiedy mamy kryzys? [rozmowa]

18 stycznia Staszek Łubieński wrzucił na Facebooka post: „Godzina 2:39. Warszawa Ochota. Kosowi i strzyżykowi wydaje się, że jest 24 marca”. Dyskusja pod wpisem pokazuje skalę sensacji. Sam kos śpiewający w środku zimy w mieście to już nic nowego – te ptaki zimują w miastach od wielu lat, choć rzadko śpiewają pełnym głosem. Ale strzyżyk śpiewający wiosenną piosenkę to ewenement. To co najmniej o dwa miesiące za wcześnie.

Może to efekt mojej bańki, ale miałem wrażenie, że tej zimy wyjątkowo dużo osób w mediach społecznościowych zwracało uwagę na wiosenne sygnały w środku zimy. Część osób była przerażona, część się cieszyła z szybkiego nadejścia wiosny. Sam zacząłem się zastanawiać, czy ten rok był inny, czy może nasilenie wiosennych oznak w środku zimy przekroczyło jakąś normę? Czy wiosna w środku zimy to zjawisko, do którego powinniśmy się przyzwyczaić? I co to oznacza dla świata przyrody? Jakie sygnały powinny powodować w nas panikę, a jakie są normalne lub stały się nową normą?

Postanowiłem zaprosić do skomentowania tych obserwacji moje koleżanki i kolegów: Martę Jermaczek-Sitak, ekolożkę, botaniczkę i edukatorkę przyrodniczą; Staszka Łubieńskiego, zapalonego ptasiarza, pisarza, autora bloga Dzika Ochota; Adama Zbyryta, naukowca, popularyzatora nauk przyrodniczych i autora książek o zwierzętach; a także Marcina Siuchno – ornitologa i edukatora przyrodniczego.

**

Martę Jermaczek-Sitak łapię w styczniu telefonicznie, tuż po tym, jak na swoim Facebooku opublikowała komentarz o kwitnącej masowo w całym kraju leszczynie. Opowiada mi o symbolach przedwiośnia, na które kiedyś tak bardzo się czekało: baziach, śpiewie skowronka, krzykach żurawi. – Ta leszczyna w zimie autentycznie mnie przeraziła. Pierwszy raz, w wielu miejscach w Polsce – od północy po Bieszczady – zaobserwowano jej kwitnienie. Gdyby to była końcówka stycznia, nie zdziwiłabym się, ale w środku zimy? Skowronki także już śpiewały. Żurawie słyszę cały rok. W moim dzieciństwie ich krzyk oznaczał nadejście wiosny. Obecnie już nie. Czuję się okradziona z tego czekania na wiosnę. Mam wielkie poczucie straty – mówi Sitak.

Naukowcy mają na to uczucie określenie. Solastalgia. To smutek i lęk odczuwany w związku z gwałtownymi zmianami zachodzącymi w środowisku. Tęsknota za domem, krajobrazem, dźwiękami, zapachami i procesami, które odchodzą bezpowrotnie na naszych oczach.

Jak kraj błota i bagien stracił 85 proc. najcenniejszych wodnych ekosystemów

Adam Zbyryt, który obserwuje wnikliwie przyrodę Podlasia od 2010 roku, zwraca uwagę, że spektakl przelotu ptaków wędrownych, który zachwycał na rozlewiskach Narwi i Biebrzy i który potrafił trwać nawet trzy miesiące, dzisiaj jest tylko w znikomym stopniu tak spektakularny jak dekadę temu, trwa też znacznie krócej. Rozlewiska pojawiają się, ale są mniejsze, a rzeki szybciej wracają do swoich koryt. To powoduje, że ptaki nie mają gdzie żerować, a miejsca gniazdowania są mniej bezpieczne.

Dodatkowo daleka północ, na którą ciągną ogromne stada kaczek i gęsi, również ogrzewa się coraz szybciej, więc ptaki chcą dostać się tam wcześniej. Wcześniejszy przylot to dla nich lepsze miejsca do gniazdowania i lęgów, więcej pożywienia. To naczynia połączone.

Żurawie zimują w Polsce już od około dwóch dekad regularnie i to już nie tylko w zachodniej Polsce, ale obecnie w zasadzie w całym kraju. Nikt już na ich wiosenne krzyki nie czeka. Przywykliśmy do ich obecności cały rok. Jeszcze mniejsze zdziwienie budzi symbol naszego kraju, bocian, coraz częściej zimujący w Polsce. Nawet jeśli nie jest to masowe zjawisko, to między bajki można włożyć fakt, że zimują tylko w Afryce. W ostatnich latach zatrzymują się masowo np. w Hiszpanii, nie przekraczając Morza Śródziemnego. Nie muszą lecieć dalej. W Hiszpanii jest tak ciepło jak w Afryce, a śmietniska i pola ryżowe pełne inwazyjnego raka luizjańskiego zapewniają pożywienie.

Skracanie, a nawet zaniechanie wędrówek wielu gatunków ptaków obserwuje się już od ponad dwóch dekad. Wodniki, zięby, kosy, rudziki, potrzosy, grzywacze czy siniaki były wędrownymi ptakami, a teraz regularnie zimują w Polsce nie tylko w miastach, które stale się rozrastają, ale również na polach, w lasach i dolinach rzecznych.

Wędrówki dla ptaków to ogromny wydatek energetyczny i dużo niebezpieczeństw, więc podejmowanie ryzyka w postaci pozostania na miejscu i zaniechania wędrówki zaczyna się opłacać, kiedy mamy zimy tak łagodne jak obecnie. Jeśli jednak pogoda się załamie i śnieg utrzyma się dłużej niż dwa–trzy tygodnie, to istnieje ogromne ryzyko, że niektóre gatunki czy osobniki jej nie przetrwają.

Na tym polega problem – widać, jak z roku na rok pogoda się destabilizuje. Mamy dużo częstsze niż wcześniej ogromne fluktuacje temperatur, dużo więcej nagłych, niszczycielskich burz, tornad, nawalnych deszczy czy śnieżyc. Ptaki doświadczają tych zjawisk nie tylko zimą, ale właściwie przez cały rok.

Globalne szczyty zawiodły. Otrzeźwi nas dopiero katastrofa

Marcin Siuchno śmieje się trochę na narrację o rewolucji w przyrodzie. – Jeśli obserwujesz te zmiany od lat, to raczej widać ewolucję. Ale to łagodniejsze słowo wcale nie oznacza, że powinniśmy się mniej martwić, wręcz przeciwnie. Moje młodsze dziecko przez dwa lata po urodzeniu nie widziało śniegu, bo go nie było. Kiedy w trzecim roku życia zobaczył śnieg, nie potrafił go nazwać! Mówił, że zimno pada mu na twarz – mówi Siuchno. Brak śniegu w zimie to też najważniejsza z przyczyn trwającej od 10 lat suszy rolniczej.

Staszek Łubieński mówi, że jego w zasadzie nie przerażają obserwowane zmiany, ale za ich sprawą coraz szerzej otwiera oczy ze zdziwienia. Co roku jest nowa sensacja: trzmiele latają nad Odrą, strzyżyk śpiewa wiosenną piosenkę. Wszystko tuż po sylwestrze. – Z tym strzyżykiem to była taka historia, że wracałem z imprezy o drugiej nad ranem i on nagle zaśpiewał mi wprost do ucha. W pierwszej chwili pomyślałem, że ktoś sobie robi ze mnie jaja i puścił piosenkę strzyżyka z głośników. Pomyślałem, że to kumple ptasiarze chowają się w krzakach i pękają ze śmiechu. Zgłupiałem po prostu! Ten strzyżyk śpiewał w okolicy przez dwa tygodnie. Każda kolejna zima jest tak nieprzewidywalna, że nie wiem, czy pytanie o strach jest konstruktywne. To już chyba tak będzie. Nowa nie-normalność – dodaje Łubieński.

Kowalik sfotografowany w styczniu. Fot. Daniel Petryczkiewicz

– Niepokojące dla mnie są nie pojedyncze zdarzenia, ale trendy. Każde ze zjawisk pojedynczo – śpiewający zimą w lesie kos, kwitnąca leszczyna czy nawet 10 stopni w styczniu – na pewno miały już kiedyś miejsce. Kiedyś. Raz na jakiś długi czas. Ale one pojawiają się skumulowane i z roku na rok, ciągiem – mówi Jermaczek-Sitak.

To nie sam fakt zmian jest problemem. Klimat Ziemi zmieniał się wielokrotnie. Prawdą jest, że 66 milionów lat temu teren dzisiejszej Alaski porastały palmy, a w kanadyjskiej Arktyce chodziły gigantyczne aligatory. Mechanizm zmiany klimatu jest od powstania Ziemi wciąż taki sam – dotyczy fundamentalnej interakcji planety z organizmami w obrocie węgla.

200 tysięcy lat temu pojawił się jednak czynnik, który w kwestii zmian klimatu okazał się równie sprawczy co zjawiska geologiczne – homo sapiens i wynaleziony przez niego kapitalizm. Jest to pewne uproszczenie, ale rozwój ludzkości i zachłanność kapitalizmu, napędzana wydobyciem i spalaniem paliw kopalnych, prowadzi do bezprecedensowego tempa akumulacji dwutlenku węgla w atmosferze i wzrostu temperatury na Ziemi.

Człowiek był w stanie wyemitować w rekordowo krótkim czasie ilości dwutlenku węgla niespotykane na Ziemi od milionów lat. To powoduje, że zbliżamy się właśnie do bariery 1,5 st. C (w porównaniu z okresem przedindustrialnym), która jest określana jako punkt graniczny stabilności klimatu i tym samym bezpieczeństwa bytowania ludzi na Ziemi. Czy ekosystemy są w stanie dostosowywać się do tak dużego tempa zmian?

Marta Jermaczek-Sitak odpowiada twierdząco, ale jednocześnie robi ważne zastrzeżenie.

– Zmiany, które są wynikiem dostosowania się ekosystemów, m.in. do rosnącej temperatury, niekoniecznie będą się podobać nam, ludziom. Przyroda nadąża w taki sposób, że najpierw dzieje się to na poziomie mikrobiomu – czyli dostosowują się wirusy, grzyby, patogeny. To stosunkowo najmniej zbadany i najmniej widoczny kawałek świata – cała masa drobnoustrojów, które zajmują się przebudową ekosystemów. To są niszczyciele światów. Jeśli rzeka robi się nagle słona, zmienia się reżim wodny, to pojawiają się takie organizmy, które my uważamy za szkodniki, a one przebudowują ten ekosystem. Czasem w bardzo drastyczny i gwałtowny sposób. To jest właśnie to przystosowanie się do zmian – wyjaśnia.

Słowa Marty to oczywiste nawiązanie do Odry i katastrofy ekologicznej, która tam cały czas trwa. W tym wypadku ograniczenie niszczycielskiego wpływu człowieka byłoby proste – wystarczy zaprzestanie zrzutów zasolonej wody z kopalni do rzeki. W szerszej skali, patrząc na rozpędzone globalne ocieplenie i zmiany, które przynosi, powinniśmy zmierzać w kierunku całkowitej redukcji emisji dwutlenku węgla. Na razie jednak niewiele w tej kwestii zrobiliśmy. A w Polsce, można powiedzieć, że nawet się cofamy – pod naporem demagogii rządzącej partii.

Po katastrofie na Odrze: obojętność zmienia nas w zmeliorowaną łąkę

Patrząc po ludzku na zachodzące zmiany, próbujemy w jakimś stopniu chronić ekosystemy i je naprawiać. Tylko czy to na pewno zawsze właściwy kierunek? Może powinniśmy podejść na nowo do ochrony przyrody i do zmian przebudowujących ekosystem?

Marcin Siuchno mówi wprost: – My zadajemy sobie z gruntu nieprawidłowe pytanie, które wartościuje zmiany zachodzące w przyrodzie: czy dzieje się dobrze, czy źle? Ale kogo właściwie dotyczy to pytanie? Bo ja mam wrażenie, że nas – ludzi, a nie przyrody, czyli właściwego podmiotu pytania. Wartościowanie zmian w przyrodzie to droga donikąd. One po prostu są. Trzeba je zrozumieć i spróbować ocenić, dokąd zmierzają. Ale pytanie o to, czy są dobre, czy złe, to tylko ludzka perspektywa. A czy to ona powinna być tutaj jedyna i decydująca? – pyta retorycznie.

Adam Zbyryt podaje mi przykłady: to cietrzew i głuszec. Te duże ptaki jeszcze niedawno zamieszkiwały stare puszcze i porastające lasem łąki na północy kraju. Kluczowe dla nich są śnieżne zimy. Na skutek coraz wyższej temperatury oba gatunki stały się ekstremalnie rzadkie.

– W Puszczy Augustowskiej udało się reintrodukować głuszca, jednak szansa na jego uratowanie bez czynnej opieki ze strony człowieka jest skazana na porażkę. Znikają ich naturalne siedliska, czyli lasy borealne i łąkowe ekotony, a co więcej, jest im po prostu za ciepło. Warto jednak spojrzeć na to z innej perspektywy. Nam tak bardzo trudno pogodzić się ze zmianą, że chcemy za wszelką cenę zachować status quo, a przyroda rządzi się prawem zmiany. Próba ratowania za wszelką cenę tego gatunku w Polsce to według mnie strata pieniędzy i energii. Można by za te środki starać się ocalić gąsiorki, derkacze, ortolany, bociany białe, jerzyki – Polska to dla nich obecnie jedno z najważniejszych miejsce występowania w Europie, podczas gdy cietrzew i głuszec znajdują się na skraju zasięgu. Z niektórymi zmianami trzeba się pogodzić, choć to bardzo trudne i smutne – mówi Zbyryt.

To nie był dobry rok dla klimatu. Ale całkiem niezły dla aktywizmu

– Zwierzętami, które zawsze były częścią naszego krajobrazu i które są bezcenne w walce ze skutkami zmian klimatu, są na przykład bobry. Ich reintrodukcja po wojnie to był strzał w dziesiątkę. Żaden inżynier nie potrafi zaprojektować tak perfekcyjnie działającej retencji w krajobrazie jak te niezwykłe istoty – ekscytuje się Adam. Na koniec opowiada jeszcze dwa smutne przykłady.

– Wskutek braku zimy praktycznie wyginęły w Polsce zające bielaki. To gatunek, który zimą posiada doskonały kamuflaż w postaci białego futra. Dziś ten sam kamuflaż staje się jego zgubą. Brak śniegu powoduje, że świetnie go widać, przez co z łatwością pada ofiarą drapieżników. Ofiarami łagodnych zim są też gryzonie, w tym tak intrygujące jak chomiki i susły. Zapadają w zimowy sen, ale jeśli jest za ciepło, to wybudzają się kilka razy w ciągu zimy. A wybudzanie to bardzo energochłonny proces. Bardzo często zgromadzony w ciele zapas tłuszczu nie wystarczy już na finalne, wiosenne wybudzenie – zwierzę po prostu ginie z głodu we śnie. Widzę też w puszczach północno-wschodniej Polski aktywne przez całą zimę borsuki, które powinny zapadać w torpor, czyli rodzaj zimowego, kilkutygodniowego snu, przerywanego okresami krótkotrwałego przebudzenia. Nie wiemy, w jaki sposób łagodne zimy wpłyną na ich populację. Ale wyobraźmy sobie, że ktoś nas wybudza ze snu kilka razy w nocy. Wstaniemy rano w bardzo złej kondycji. Jak wskazują badania, na dłuższą metę nie będzie to służyć naszemu zdrowiu, prowadząc do poważnych chorób. Nie zdziwię się, jeśli podobny efekt dostrzeżemy kiedyś u borsuków – przestrzega Zbyryt.

Ciekawym przypadkiem są również gawrony. Gdyby zapytać przeciętnego mieszkańca miasta o te ptaki, pewnie by się skrzywił i powiedział, że w ostatnich latach namnożyło się ich przerażająco dużo. Adam Zbyryt, który badał kolonie gawronów w latach 2010–2020, widzi to inaczej.

– Gawrony nie reagują na wzrastającą z roku na rok temperaturę w okresie wiosennym, więc potencjalnie zmiana klimatu nie powinna mieć wpływu na ten gatunek. Reagują tylko na zmieniającą się ilość światła, czyli na wydłużający się dzień, gdy podejmują decyzję o rozpoczęciu gniazdowania. Ale na rosnącą temperaturę reagują trawy na łąkach i zboża na polach, a to podstawowe miejsca żerowania gawronów. Coraz cieplejsze zimy powodują, że okres wegetacyjny roślin przyspieszył o ponad dwa tygodnie w porównaniu do tego, co obserwowaliśmy w Polsce 70 lat temu. Młode gawrony klują się niezależnie od temperatury, a rodzice nie mają czym ich karmić, ponieważ łąki i pola są już porośnięte przez wysoką roślinność. Ptaki znalazły więc inny sposób na przystosowanie się do tego zjawiska. Migrują do miast, gdzie koszone cały rok trawniki są dla nich substytutem łąk. Z kolei w miastach czyhają na nie inne zagrożenia, których nie było na łąkach. Dodatkowo powierzchnia żerowisk w miastach jest ograniczona, jest niższej jakości oraz występuje duża konkurencja o te zasoby. To może być powód, dla którego w całym kraju liczebność gawronów dramatycznie spada, choć częściej pojawiają się w miastach – wyjaśnia.

To tylko jeden przykład tego, jak skomplikowane i często nieintuicyjne są ekosystemowe powiązania. Kolejnym trudnym zagadnieniem są lasy. Pytam Staszka Łubieńskiego o ich przyszłość.

– Ilość powiązań i zmiennych jest taka, że bardzo trudno modelować nadchodzące zmiany. Warto natomiast wnikliwie i w sposób ciągły obserwować to, co się dookoła dzieje. Co rośnie na przykład na poboczach dróg albo co wyrasta z dna lasu? Ja obserwuję, że wyrastają teraz masowo klony pospolite i jawory. W Lesie Bielańskim klon zaczyna absolutnie rządzić. Słynne, potężne bielańskie dęby się nie odnawiają. Jesteśmy świadkami ich upadku, czy nam się to podoba, czy nie. Wiadomo, że przebudowujący się Las Bielański jest bardzo suchy, choć ostatnio pojawiła się para bobrów i zaczyna się coś dobrego dziać w sprawie wody, ale tylko w jego najniżej położonej części. Dęby są bardzo twarde, ale te stare robią się mniej elastyczne na zmiany. Jeśli poważnie zmienia się ich otoczenie, to reagują wycofaniem się. Ale pojawiają się następcy. Nie próbujmy być mądrzejsi od przyrody – opowiada.

Rosjanie spalili już 2 mln hektarów lasów w Ukrainie. Oto ekologiczne koszty wojny

Tymczasem w kraju leśnicy nieprzerwanie wycinają bieszczadzkie stare lasy, ale też lasy podmiejskie. Wszystko wbrew logice, zmianom klimatu i protestom społecznym. Jednocześnie leśnicy argumentują, że wiedzą najlepiej, co i gdzie posadzić w ich miejsce. Lasy Państwowe istnieją całe sto lat, za to lasy porastają Polskę od czasu ostatniego zlodowacenia. Ale co też one mogą wiedzieć…

Łubieński opowiada mi jeszcze jedną historię, tym razem z Kampinosu. Kilka lat temu, podczas zimowego spaceru, zaskoczyła go liczba paszkotów. Puszcza Kampinoska jest lasem w dużej części iglastym, a te ptaki żerują zimą głównie na jemiole (nazywa się je nawet drozdami jemiołowymi albo jemiołuchami). – To było dla mnie wtedy ogromne zaskoczenie. Teraz nikt już się nie dziwi powszechnej na sosnach jemiole. To znak, jak bardzo doskwiera tym drzewom susza – konkluduje.

Modraszka. Fot. Daniel Petryczkiewicz

Z kolei Marcin Siuchno opowiada mi o geofitach. To rośliny wiosenne, rosnące w runie leśnym; są zaprojektowane tak, że zaczynają kwitnąć i owocować, zanim obudzą się drzewa, a warunki świetlne na dnie lasu się pogorszą. Aby rozpocząć wzrost, wystarczy im sygnał z powietrza – wyższa temperatura. Są szybko gotowe do wzrostu, ponieważ chemicznie podgrzewają pąki, utrzymując je w gotowości nawet w niskich temperaturach. Wiele z nich jest mrówko-siewna – mają na nasionach specjalne ciałko białkowe, dzięki któremu mrówki zanoszą je w kierunku mrowiska i rośliny mogą się rozsiać. Ten proces działał tylko do momentu, gdy temperatury były przewidywalne, ale w grudniu i styczniu wahania temperatury przekroczyły kilkanaście stopni w ciągu doby. To powoduje, że okres, w czasie którego geofity mogą syntetyzować i rosnąć, jest coraz krótszy. Czy będą w stanie zmienić swoje zachowania? Czy są skazane na wyginięcie?

– Jest taki grzyb, nazywa się Verticillium – rodzaj workowca. Nie dostrzeżemy go gołym okiem. Jego forma spoczynkowa potrafi przetrwać w glebie wiele lat. Wywołuje bardzo groźną chorobę korzeni drzew – werticiliozę. Uaktywnia się tylko w określonych warunkach. Otóż uwielbia temperatury powyżej 30 st. C. Kiedyś takich dni było 3–4 w roku, a teraz, w niektórych regionach – ponad 25. Verticillium jest więc z roku na rok po prostu w swoim żywiole. Drzewa osłabione ciepłą zimą, niewyspane, pozbawione wody – ulegają. Umierają. I to są zmiany, które zachodzą w ludzkiej temporalności. Ich skala jest już taka, że praktycznie każdy jest w stanie je dostrzec. Na przykład brzozy umierają niemal z dnia na dzień – Marta Jermaczek-Sitak snuje opowieść jak z The Last of Us.

Pytam mojej rozmówczyni, czy jest jakaś nadzieja. – Tak. W Australii narodziło się takie pojęcie: novel ecosystems. Ekosystemy, które są trochę zbudowane na rodzimych, a trochę na inwazyjnych gatunkach. Te ostatnie przejmują w ekosystemie funkcje pełnione przez te gatunki, które zniknęły. To są ekosystemy, które są prostsze niż te, które były wcześniej, ale może tak być, że w zmieniającym się klimacie po prostu nie będziemy mogli wybrzydzać. Będzie to, co będzie. Pewne gatunki zostaną zastąpione przez inne. I będziemy dziękować, że są przynajmniej te, które są – mówi.

Front leśno-bagienny, czyli ekologia a obronność [rozmowa]

Zgadzam się z nią – lepsza nawłoć niż kostka Bauma lub pole kukurydzy. W nawłoci wciąż żyje sporo gatunków, a i zapylacze mają co robić. Jeszcze będziemy tym tzw. gatunkom inwazyjnym, jak je teraz nazywamy, dziękować, że chcą u nas rosnąć. – Może być tak, że Polska to nie będzie klimat dla drzew. Lubuskie, gdzie mieszkam, od paru lat jest już obszarem, gdzie nie spada minimalna ilość deszczu, jaka jest potrzebna dla lasów – mówi Marta.

Kończymy rozmowę, wspominając mazowiecką Puszczę Kampinoską. Niedawno leśnicy i parkowcy wycięli tam z 2 ha sosnę Banksa i sosnę smołową (to w Polsce rośliny obce, inwazyjne). Będą odtwarzać wydmy i murawy napiaskowe. Serio? A może to właśnie jest miejsce dla sosny Banksa? Zwyczajna sosna przestaje dawać radę, a tej było tam dobrze. To kolejny dowód, że ludziom trudno powstrzymać się od „robienia nic”, gdy wystarczyłoby zaufanie tym, którzy byli tutaj tysiące lat przed nami.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Daniel Petryczkiewicz
Daniel Petryczkiewicz
Fotograf, bloger, aktywista
Fotograf, bloger, aktywista, pasjonat rzeczy małych, dzikich i lokalnych. Absolwent pierwszego rocznika Szkoły Ekopoetyki Julii Fiedorczuk i Filipa Springera przy Instytucie Reportażu w Warszawie. Laureat nagrody publiczności za projekt społeczny roku 2019 w plebiscycie portalu Ulica Ekologiczna. Inicjator spotkania twórczo-aktywistyczno-poetyckiego „Święto Wody” w Konstancinie-Jeziornej. Publikuje teksty i fotoreportaże o tematyce ekologicznej.
Zamknij