Świat

Po co nam sporty zimowe, kiedy mamy kryzys? [rozmowa]

Głównym problemem sportów zimowych jest to, że imprezy i infrastrukturę organizuje się na obszarach, gdzie naturalnie nie występuje śnieg lub jest go bardzo niewiele. Sporty zimowe to jednocześnie dobry obszar poszukiwania oszczędności i zrównoważonych rozwiązań, tymczasem w Polsce nie brakuje pomysłów z szejkowskim rozmachem – mówi nam hydrogeolog, dr hab. inż. Mariusz Czop.

Dziennikarze sportowi donoszą, że amerykańska gwiazda narciarstwa alpejskiego Mikaela Shiffrin „padła ofiarą aktywistów” z Extinction Rebellion, którzy na trwających właśnie mistrzostwach świata w tej dyscyplinie oprotestowali same zawody i mało odpowiedzialne środowiskowo decyzje, jakie podejmują organizatorzy przedsięwzięcia.

Deklarującej troskę o klimat sportowczyni zarzucono hipokryzję po tym, jak dostała propozycję, by trasę ze swojego hotelu na miejsce zawodów pokonała helikopterem, mimo że znacznie mniej emisyjnym i paliwożernym autem zajmuje to zaledwie 40 minut.

Shiffrin miała wprawdzie odmówić przelotu, ale demonstracja pod hasłem „nie dla helikopterów, nie dla igrzysk olimpijskich” (organizacją tego wydarzenia w 2034 lub 2038 roku jest zainteresowany francuski region, w którym trwają tegoroczne rozgrywki mistrzowskie) i tak się odbyła, wymagała interwencji policji i zyskała miano „kuriozum”. Nie po raz pierwszy aktywizm krytyczny wobec sportów wyczynowych dostaje tę łatkę.

W tym konkretnym przypadku rzekomą absurdalność protestów argumentowano m.in. tym, że Mikaela Shiffrin zdążyła przecież zaapelować w liście, podpisanym przez ponad 140 sportowców, wspieranym przez stowarzyszenie Protect Our Winters i zaadresowanym do prezesa Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS) Johana Eliascha, o podjęcie przez organizację działań na rzecz zrównoważonego rozwoju i osiągnięcia neutralności klimatycznej.

Zagadka: Ile górskich rzek trzeba wysuszyć, żebyś mógł ponadupcać na nartach?

Zawodniczka zwróciła uwagę, że coraz bardziej świadoma zmian klimatu opinia publiczna coraz mniej sensu widzi w uprawianiu sportów zimowych. Opowiedziała o tym redakcji Eurosportu, podkreślając, że społeczność sportów zimowych musi przejąć inicjatywę w walce z globalnym ociepleniem i jak najszybciej uczynić sport neutralnym dla klimatu.

„Jesteśmy częścią rozwiązania” – powiedziała, zapewniając, że troska o środowisko od dłuższego czasu była przedmiotem dyskusji wśród sportowców.

„Aby to zrobić, potrzebujemy postępowych działań organizacyjnych. To nasz najważniejszy wyścig, wygrajmy go razem. Każdy ma jakiś wpływ na środowisko, ale cały system niszczy naszą planetę” – te słowa padły z kolei w piśmie skierowanym do FIS.

Nie zabrakło w nim konkretnych rekomendacji. Sygnatariusze i sygnatariuszki listu domagają się przede wszystkim dopasowania kalendarza imprez sportowych do warunków sezonowo-pogodowych i geograficznych w taki sposób, by brak śniegu wywołany wzrostem globalnej temperatury był faktycznie traktowany jak bariera organizacyjna.

To oznacza m.in. koniec z wybieraniem na gospodarzy tych wydarzeń regionów czy krajów, w których nie ma śnieżnych zim, przesunięcie startu zawodów, np. Pucharu Świata na koniec listopada i wydłużenie czasu ich trwania do kwietnia, a także dbanie o to, by rozgrywki odbywały się możliwie w jednym miejscu i nie wymuszały konieczności przemieszczania się na duże odległości oraz generowania emisji. Pomysł zakłada także kompensację wytworzonego przez organizację zawodów śladu węglowego.

Ośrodek narciarski na lodowcu Glacier Blanc we francuskich Alpach. Do niedawna całoroczny. Fot. Joan/flickr.com

Jednocześnie naukowcy alarmują, że naturalna pokrywa śnieżna jest mniejsza i coraz bardziej się kurczy. Eksperci z ETH Zurich i Swiss Federal Institute for Forest, Snow and Landscape Research przewidują, że wzrost temperatury w skali globalnej o 3 st. C do 2100 roku jest możliwy i oznaczałby całkowite zniknięcie lodowców w Europie Środkowej, a także mocne ograniczenie możliwości jazdy na nartach w Alpach.

„Wraz ze wzrostem temperatury lód lodowcowy topnieje szybciej i jest mniej świeżego śniegu. Topnienie lodowców może doprowadzić do poważnych powodzi i erozji w dolinie poniżej oraz zwiększyć ryzyko lawin, niszcząc infrastrukturę krytyczną, a także znacznie zmniejszając dostawy wody dla lokalnych społeczności górskich” – czytamy w tekście BBC Future na ten temat.

Gdybyśmy natomiast zatrzymali ogrzewanie planety na poziomie +1,5 st. C, zawartym w porozumieniu paryskim i postulowanym przez Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC), musielibyśmy się przygotować na stopnienie aż 60 proc. lodowców.

Brak śniegu już teraz dokucza nie tylko zawodowym sportowcom, ale przede wszystkim właścicielom górskich ośrodków sportów zimowych i hobbystycznym narciarzom czy snowboardzistom, wśród których dominują przedstawiciele najzamożniejszych warstw społeczeństw w najwyższym stopniu odpowiedzialnych za szkodzenie klimatowi i środowisku, co zdążyli policzyć i udowodnić m.in. ekonomiści z World Inequality Lab.

Niedawno pisaliśmy o tym, że „różnica w generowaniu emisji gazów cieplarnianych pomiędzy bogaczami a najuboższą częścią społeczeństwa w obrębie danego państwa jest znacznie większa niż ta, która występuje pomiędzy poszczególnymi krajami”.

Gdzie są pieniądze na fundusz klimatyczny? W kieszeni miliarderów

Czy utrzymywanie przy życiu narciarstwa i innych dyscyplin w sposób neutralny dla planety i klimatu jest w ogóle możliwe?

Zadawanie tego pytania w kraju, w którym skoki narciarskie traktowane są jak sport narodowy, a prezydent od polityki woli szusowanie po stokach, wydaje się co najmniej ryzykowne, ale w dobie kryzysu ekologiczno-klimatycznego jest po prostu konieczne. Wprawdzie ban na białe szaleństwo nam nie grozi, ale ograniczenie jego i tak już wąskiej, bo zorientowanej na elity i zawodowców dostępności – owszem. Mimo to na koszty utrzymania sportów zimowych przy życiu w dotychczasowym kształcie – chcąc czy nie – zrzucamy się wszyscy, np. urządzając igrzyska, budując i utrzymując ekstremalnie kosztowną infrastrukturę.

Ale co nas właściwie obchodzą lodowce?

„Polskę stać na to, aby zorganizować w najbliższych dziesięcioleciach tak wielką imprezę” – powiedział Polsatowi minister sportu Kamil Bortniczuk, który nie wykluczył, że wraz ze Słowacją będziemy starać się o status współgospodarza zimowych rozgrywek olimpijskich w 2034 roku. Szkoda tylko, że nie powiedział, jak taki rozmach wpłynie na kwestie środowiskowe i czy ma uzasadnienie w momencie, gdy wcale nie jest pewne, że niemal bezśnieżne zimy, których świadkami byliśmy w poprzednich kilku latach, nie powrócą.

Na szczęście dla polityków tak lubiących się chełpić budową sportowych obiektów i przecinaniem wstęg, istnieją przecież producenci sztucznego śniegu, odrobinę dłużej utrzymującego się na powierzchni niż ten prawdziwy, więc czemu by nie wybudować i naśnieżyć nowych torów narciarskich i skoczni?

Gorzej, jeśli będzie tak ciepło, że nawet wygenerowany z wody i chemikaliów puch nie zdoła się utrzymać. A to jest wysoce prawdopodobne, bo Instytut Ochrony Środowiska – Państwowy Instytut Badawczy wskazuje, że w zależności od tego, jak bardzo zredukujemy emisje gazów cieplarnianych, roczna temperatura w Polsce podniesie się o 1,3–3 st. C, co nie jest najlepszą wiadomością dla górskich ośrodków narciarskich w naszym kraju. Nawet najniższa z tych wartości zimą przesądza o tym, w jakim kolorze zastaniemy stoki – raczej szaro-zielone, a nie białe.

W tym samym czasie media nad Wisłą straszą, że na uprawianie sportów zimowych, które już teraz nie należą do najtańszych rozrywek, wkrótce będzie stać tylko najbogatszych, a produkcja śniegu przestaje się opłacać, co już teraz wpływa na szybujące ceny karnetów i koszty pobytu w ośrodkach narciarskich.

W tej dyskusji dominują argumenty ekonomiczne, które nie stanowią problemu dla krezusów, gotowych wydawać coraz więcej pieniędzy na to, by na nartach jeździć nawet kosztem ograniczania innym dostępu do wody. O tym i o innych konsekwencjach zimowych roz(g)rywek porozmawialiśmy z drem hab. inż. Mariuszem Czopem z Wydziału Geologii, Geofizyki i Ochrony Środowiska Akademii Górniczo-Hutniczej.

Paulina Januszewska: Czy w dobie kryzysu ekologiczno-klimatycznego sporty zimowe mają sens?

Mariusz Czop: Oczywiście, że tak, ale należy je trochę zracjonalizować. Ludzie, którzy mają wielkie ambicje, dużo pieniędzy i żadnych hamulców, z pomocą dostępnej i zaawansowanej techniki mogą zrealizować nawet najbardziej szalone pomysły, więc – jeśli będą chcieli – stworzą sobie trasy narciarskie w dowolnym miejscu na świecie. Głównym problemem sportów zimowych jest właśnie to, że imprezy i infrastrukturę organizuje się na obszarach, gdzie naturalnie nie występuje śnieg lub jest go bardzo niewiele.

Przykładowo książę Arabii Saudyjskiej Muhammad ibn Salman chce stworzyć wart 500 mld dol. całoroczny kurort narciarski Trojena na środku pustyni i deklaruje, że obiekt będzie zasilany jedynie odnawialnymi źródłami energii. Już wiadomo, że odbędą się tam azjatyckie igrzyska zimowe. To dobry pomysł?

Jeszcze kilkadziesiąt lat temu publikacja takiej informacji sprawiłaby, że ludzie łapaliby się za głowy, a teraz u wielu budzi to dziki entuzjazm, bo będą mogli połączyć wypoczywanie na plaży i jazdę na nartach, co oczywiście nie jest do końca prawdą, bo w Arabii Saudyjskiej temperatura może spadać do zaledwie kilku stopni Celsjusza. W kraju, którym brakuje wody pitnej, śnieg będzie produkowany z wody morskiej. Ten proces wymaga zużycia ogromnej ilości prądu i trudno jest uwierzyć w deklaracje, że państwo bogate w ropę naftową postawi wyłącznie na OZE i wykorzysta dostępne surowce w sposób optymalny. W historii sportów zimowych pomysły Saudów nie są jednak niczym nowym.

To znaczy?

Technologicznie pewnie wspinają się na nowe poziomy, ale ambicjonalnie plasują się mniej więcej tam gdzie ubiegłoroczne zimowe igrzyska olimpijskie w Pekinie, który wprawdzie leży na tej samej szerokości geograficznej co Europa, więc śnieg się tam pojawia, ale w ostatnich kilku latach było go bardzo mało. Powstała konieczność sztucznego dośnieżania, a do tego potrzebna jest woda. Mało kto wie, że pod względem zasobów wody przypadających na jednego mieszkańca to obszar deficytowy. Niestety, ogromna liczba Chińczyków mieszkająca wzdłuż Morza Południowo-Chińskiego w żadnym wypadku nie chce przenieść się do interioru, choć nieraz podnoszono postulaty dotyczące relokacji. Jednak w nawet tak autorytarnym kraju jak Chiny nie można tak po prostu przesiedlić ludzi na pustynię. Można natomiast uprzeć się przy urządzeniu imprezy międzynarodowej. Problemy z wodą w rejonie Pekinu są zresztą porównywalne z tymi, jakie obserwuje się w krajach na Półwyspie Arabskim, postrzeganych jako najbardziej ubogie w ten zasób. Zorganizowanie igrzysk, które zostały w dodatku przyćmione przez covid, odbyły się bez turystów, kibiców i przy niskiej oglądalności, wymagało zużycia naprawdę olbrzymich ilości wody.

Skąd ją pozyskano?

Większość zasobów „odebrano” przede wszystkim rolnictwu, które bez odpowiedniego nawodnienia ziemi i roślin nie ma racji bytu. W kraju niedemokratycznym rolnicy nie mają szans na przeciwdziałanie takiej decyzji. Skoro władze zdecydowały, że trzeba produkować śnieg, to tak też się stało. Ale i tak, jak przypomni sobie pani obrazki z igrzysk, to dominował tam kolor zielony. Jedyną połacią śniegu przygotowaną dla sportowców były trasy biegowe czy narciarskie. Niektórym wydaje się, że produkcja śniegu nie stwarza problemów środowiskowych, bo przecież śnieg topnieje i po sprawie. Gdy zwrócimy jednak uwagę na to, że uzyskanie metra sześciennego śniegu wymaga zużycia ok. 500 litrów wody, a także wykorzystania dodatkowych chemikaliów do stabilizacji i konserwacji, żeby taki „śnieg” mógł funkcjonować na zboczu przeznaczonym do zjeżdżania, powodów do niepokoju jest więcej i – na przykład – samo wezwanie do osiągnięcia neutralności klimatycznej tu nie wystarczy.

W dyskusji o przyszłości sportów zimowych musimy także pamiętać o skutkach społecznych i ekologicznych takich działań. Innym przykładem bezrefleksyjnego podejścia do śnieżnych sportów jest amerykański ośrodek narciarki – Aspen. W przeszłości do produkcji śniegu wykorzystywano tam ścieki komunalne, co spowodowało skażenie źródła wody pitnej ważnego dla miejscowej rdzennej ludności.

Po co nam igrzyska w dobie katastrofy klimatycznej, koronawirusa i autorytarnych Chin?

Jak to wygląda w Polsce?

Pod koniec pierwszego dziesięciolecia XXI wieku pojawiły się pomysły, żeby w Małopolsce powstawały kurorty narciarskie, ale naukowcy studzili te zapały, mówiąc, że śniegu może po prostu w Polsce nie być, i rzeczywiście, mieliśmy pięć bezśnieżnych zim. Kurorty sobie poradziły, bo temperatura pozwoliła utrzymać śnieg, ale głównie ten sztuczny. Dodatkowe naśnieżanie jest nie tylko wodochłonne, ale także niekorzystne z punktu widzenia całego znajdującego się wokół naśnieżonej trasy ekosystemu, bo zaburza naturalny obieg wody. Najpierw tę wodę z ekosystemu, czyli zazwyczaj rzeki, się „zabiera”, a potem produkuje się nadmierną ilość śniegu, który topniejąc (trwa to dłużej niż w przypadku naturalnego śniegu), negatywnie wpływa na roślinność, odbierając jej rytm naturalnego wzrostu.

Na pewno na część tych argumentów środowiska technokratyczne zareagują śmiechem i kpiną, ale takie są fakty. Sztuczne naśnieżanie poważnie szkodzi środowisku, a dodatkowo zużywa ogromne ilości wody, których w rejonie, gdzie jest prowadzone, często po prostu brakuje. W Polsce – w naszej części Karpat, czyli w rejonie województw: małopolskiego, śląskiego i podkarpackiego, a także w Sudetach, tereny górskie charakteryzują się deficytem zasobów wodnych. Występują tam poważne problemy z zaopatrzeniem ludności w wodę pitną.

Jak wobec tego zareagował pan na wieść, że zimowe igrzyska olimpijskie za 11 lat mogłyby odbyć się w Polsce?

To co najmniej dyskusyjna sprawa. Bez wątpienia organizacja takiej imprezy jest dużą szansą dla sportowców, więc nie mówię, by ich nie wspierać, ale może trzeba się zastanowić, czy bardziej potrzebne społecznie nie są przypadkiem sporty masowe, podnoszące powszechnie kulturę fizyczną i dostępne dla ludzi bez względu na zasoby ekonomiczne. Natomiast sporty wyczynowe to rodzaj igrzysk, porównywalnych do starożytnych walk gladiatorów, których trzeba przecież jakoś utrzymać, a przede wszystkim zbudować dla nich odpowiednią, ekstremalnie kosztowną infrastrukturę, np. tory saneczkowe, skocznie czy trasy zjazdowe, z której można korzystać jedynie w sezonie zimowym, a przez większość roku stoją one nieużywane.

Taką inwestycję – tor saneczkowy, planowano już, zresztą, zrealizować w Polsce, uzasadniając to faktem, że nasi saneczkarze są świetni, mogliby zdobyć mnóstwo medali, ale musimy ich trenować poza Polską. Tor miał powstać w położonej w województwie małopolskim Krynicy, na Górze Parkowej, która jest terenem uzdrowiskowym.

Klejem mentalnym tej koncepcji było to, że w latach 30. ubiegłego wieku istniała tam taka infrastruktura. Rzeczywiście tak było, ale w czasach, gdy saneczkarstwo było sportem masowym, zawodowstwo dopiero się rodziło, a cały tor wraz z jego osłoną zbudowano z naturalnych materiałów przy minimalnej ingerencji w środowisko. Nowy tor miał być przytłaczającym monstrum – betonowym wężem o długości nawet 2 km, posadowionym na kilku tysiącach betonowych pali. Dla jego budowy planowano wycinkę ogromnych przestrzeni lasu i przerzucanie ogromnych mas ziemnych. A wszystko to nie tylko na obszarze uzdrowiskowym, ale i w miejscu, gdzie występują unikalne wody mineralne i lecznicze.

Po długim przekonywaniu zrezygnowano z planów budowy toru, ale obawiam się, że w związku z planami ubiegania się o organizację zimowych igrzysk olimpijskich w 2034 roku nastąpi reaktywacja tego wyjątkowo szkodliwego pomysłu. Nie twierdzę, że nie należy inwestować w sport wyczynowy, ale naprawdę trzeba to robić z głową, gdyż mamy w Polsce co najmniej kilka obiektów, których nie używa nikt poza trenującymi tam lub walczącymi w zawodach sportowcami.

Podhale to taka Polska na sterydach

Tymczasem wiemy, że każde miasto, które chce mieć klub piłkarski, musi zbudować stadion, który potem stoi pusty.

Ostatnio w Katarze rozebrano stadion wzniesiony na czas mistrzostw. Jedni oczywiście powiedzą, że dzięki temu rozwija się gospodarka, ale te pieniądze z pewnością przydałyby się w innych obszarach: społecznych czy środowiskowych. Powiem więcej – w Krakowie trwają starania o to, by klub rugby mógł zająć duży obszar, na którym mieszkańcy chcieliby ogólnodostępny duży park, mieszczący w sumie kilka boisk treningowych, żeby mieć lepszą bazę. Co ciekawe, wcześniej miało tam być pole golfowe, ale inwestor promowany przez władze miasta nie udźwignął finansowo projektu, więc ten teren jest jakby cudem odzyskany.

Nie neguję oczywiście tego, że młodzi ludzie chcą mieć dobre warunki do trenowania, ale być może należałoby przemyśleć formułę funkcjonowania dyscyplin wyczynowych. Nie oszukujmy się – zwykle to politycy najbardziej lubią coś dużego zbudować, otworzyć i zrobić sobie przy tym zdjęcie, mówiąc, że sport komercyjny jest świetną inwestycją. Zgoda, ale większość infrastruktury, np. miejskie stadiony i hale sportowe, finansują społeczności lokalne. Sport zawodowy nie jest zaś komercyjny, bo nie można byłoby go uprawiać, gdyby nie wyciąganie środków z budżetów publicznych.

Mundial i nieznośna lekkość bojkotu

Należałoby go więc przestać finansować?

Nie, raczej przemyśleć, że może wystarczy jeden tor saneczkowy na kilka krajów, które wspólnie mogą złożyć się na jego budowę i utrzymanie, czy jeden stadion miejski dla wszystkich klubów zamiast kilku stadionów dla każdego klubu osobno. Nie rozumiem, dlaczego nie można tego organizować w taki sposób, by powstrzymać nadmierne ambicje polityków, decydentów, działaczy sportowych, którzy chcą budować więcej i więcej kosztem społeczeństwa oraz środowiska. Niech budują, ale pod warunkiem gwarancji, że dany obiekt faktycznie będzie służył ludziom. Wybudować halę sportową czy skocznię umieją, ale trzeba je przecież jeszcze remontować i o nie dbać. Sporty zimowe to dobry obszar poszukiwania oszczędności i zrównoważonych rozwiązań, tymczasem w Polsce nie brakuje pomysłów z szejkowskim rozmachem – jak choćby wspomniany już tor saneczkowy czy kompleks kilku nowych skoczni w Szczawnicy, by wreszcie nasi sportowcy mieli gdzie porządnie trenować. Mam jednak wątpliwości, czy naprawdę naszym skoczkom nie wystarczą istniejące skocznie, zwłaszcza że w obecnych warunkach osiągają świetne wyniki i znacznie więcej czasu spędzają na sali gimnastycznej niż skoczni.

Jakie rozwiązania korzystne dla klimatu i środowiska należałoby więc wprowadzić, żeby uprawianie sportów zimowych, nawet tych wyczynowych, wydawało się rozsądne?

Należałoby skupić się na organizowaniu zawodów przede wszystkim w tych w krajach, które mają w ogóle szansę na naturalną pokrywę śnieżną, a nie we wszystkich, które chcą. Inaczej kończy się to wynaturzeniem sportu, czyli oderwaniem go od pierwotnego środowiska i warunków, a więc zimy i śniegu. Musimy wziąć też pod uwagę fakt, że w czasach, gdy zaczęto organizować igrzyska zimowe, nie można było mówić o ich wpływie na środowisko, choćby dlatego, że ludzie docierali na miejsce pociągami, a skala przedsięwzięć była znacznie mniejsza. W dobie powszechności latania, przy konieczności przemieszczania się w krótkim czasie po wielu kontynentach, trudno mówić o neutralności klimatycznej. To aberracja. Jest nią także brak rozsądku w dysponowaniu zasobami.

Gigantyczne koszty organizacji imprez sportowych idą ponadto w poprzek do narracji wzywającej do oszczędnego czy ekologicznego trybu życia. Nic dziwnego, że wiele osób odbiera to jako zamach na ich komfort i swobodę postępowania, czy nawet wolność. Kłopot w tym, że wszelkie restrykcje czy rozmowy o ograniczaniu dostępu do pewnych rozrywek, udogodnień itp. uderzają nierówno w poszczególne warstwy społeczne. Entuzjaści ekskluzywnych sportów nie rezygnują ze swoich wolności i korzystają z zasobów, które odbierane są „zwykłemu” człowiekowi.

 

Biedni się nie buntują. Dlaczego kapitaliści muszą zwalczać demokrację

Mówimy o przyszłości sportów zimowych, ale może wkrótce nie będzie też samego śniegu? Jak bardzo czarne scenariusze naukowców należy brać na poważnie?

Prognozy mają to do siebie, że mogą ulegać zmianom. W Polsce po kilku bezśnieżnych zimach przyszła tegoroczna bogatsza w opady, więc ktoś mógłby stwierdzić, że eksperci nie mieli racji. Jednak nie ma wątpliwości, że zdążyliśmy już zapomnieć naprawdę białe i mroźne zimy z lat 70. i 80. Niektórzy w tym roku pokazali swoim dzieciom po raz pierwszy bałwana – ale raczej o krasnoludkowych rozmiarach. Statystyki pokazują, że mamy coraz mniej dni śnieżnych oraz skraca się okres, kiedy pokrywa śnieżna zalega na powierzchni. Istnieją scenariusze, które wskazują, że śnieg i lodowce na Grenlandii i Antarktydzie całkowicie stopnieją, i oczywiście również prawdą jest, że takie sytuacje już się działy w historii Ziemi, bo klimat jest bardzo dynamiczny, zmieniał się również bez ingerencji człowieka. Natomiast widać, że obecnie zmiany postępują w coraz mniej przewidywalny sposób. To nie jest dobra wiadomość, a samo topnienie lodowców ma wiele poważnych skutków – nie tylko to, że nie będzie śniegu w górach.

Co dokładnie ma pan na myśli?

W lodowcach magazynowanych jest nawet 2 proc. wody występującej na Ziemi. Stanowi to duży magazyn, który po ich stopieniu może spowodować podniesienie się zwierciadła wody w oceanach – w ekstremalnych prognozach – nawet o kilkaset metrów. Wprawdzie w ciepłej temperaturze woda również paruje, ale to oznacza, że zwiększy się częstotliwość i moc występowania ekstremalnych opadów deszczu. Zapoznawałem się także z prognozą, która wskazywała, że budowa kurortów narciarskich w Europie poniżej wysokości ok. 1600–1800 m n.p.m. stanie się nieuzasadniona. To bardzo silnie uderzyłoby w branżę kurortów narciarskich w Polsce, ponieważ w naszym kraju nie mamy zbyt wiele tak wysokich terenów górskich. Czytam także doniesienia o lodowcach alpejskich, ale trudno powiedzieć, czy na pewno stopnieją już w tym stuleciu. Zbyt krótko badamy zmiany klimatyczne – zaledwie od początku XX wieku – żeby wyciągnąć niepodważalne wnioski.

Zamiast jednak przejmować się aż tak bardzo samymi prognozami, musimy przemyśleć, czy wszystkie nasze działania są na pewno potrzebne i sensowne. Czy świat zmierza w dobrą stronę? A może powinien przyhamować? Jestem jednak daleki od tego, żeby zaczynać od najsłabszego ogniwa, czyli przykręcania śruby „zwykłym” ludziom, którzy wykazują mniej aberracyjnych i nieprzemyślanych zachowań czy szkodliwych nawyków konsumenckich niż te, które charakteryzują najzamożniejszą część społeczeństwa.

 

Piketty: Bez drastycznego ograniczenia nierówności nie pojawi się rozwiązanie kryzysu klimatycznego

Thomas Piketty pisze, że: „Historia nie skończy się jutro. Droga ku równości jest jeszcze długa, zwłaszcza w świecie, gdzie najubożsi (a zwłaszcza najubożsi w biednych krajach) muszą być przygotowani na coraz uciążliwsze szkody klimatyczne i środowiskowe, spowodowane przez styl życia najbogatszych”.

Ludzie, którzy pamiętają na przykład prawdziwą polską biedę lat 90., mogą być zdenerwowani, bo dopiero zdążyli sobie na coś uzbierać pieniądze i coś kupić, a już im się mówi, że mają za dużo. Dlatego pomysł, by besztać kogoś za to, że odbywa jeden wakacyjny lot na rok, by pokazać dzieciom inny świat, przy jednoczesnym utrzymaniu branży i grup, które konsumują i zużywają najwięcej, nie ma sensu. Przykład powinien iść z góry. Drogie i ekskluzywne dyscypliny nie mogą funkcjonować tak jak do tej pory, nie można też zrzucać odpowiedzialności za zmiany klimatu na całe społeczeństwo.

Globalne ocieplenie nie powinno być również tylko zielonym listkiem, za którym koncerny, organizacje sportowe itp. chowają inne przewinienia, np. niszczenie wielu siedlisk rzadkich gatunków roślin i zwierząt, zubażanie różnorodności biologicznej, zatruwanie środowiska, ale także łamanie praw człowieka. W związku z tym każdy apel o neutralność klimatyczną w jakimkolwiek środowisku – w tym również sportowym – nie może dotyczyć wyłącznie redukcji emisji gazów cieplarnianych, ale całego myślenia o presji, jaką organizowane przez to środowisko we współpracy z decydentami imprezy wywierają na środowisko przyrodnicze i całe społeczeństwo.

**

dr hab. inż. Mariusz Czop – profesor Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, specjalista z zakresu hydrogeologii, gospodarki wodnej i ochrony środowiska i wód oraz inżynierii środowiska, w tym w szczególności w tematyce modelowania, przenoszenia i transformacji zanieczyszczeń w środowisku. Autor lub współautor około 120 publikacji naukowych, około 350 opracowań naukowo-badawczych oraz badawczo-rozwojowych dla przemysłu, w tym głównie dla zakładów górniczych i energetycznych oraz zakładów wodociągowych, a także jednostek samorządowych. Popularyzator tematów związanych z ochroną i remediacją środowiska.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij