Kraj

Partii Czarzastego bliżej do PO i Nowoczesnej niż do lewicy społecznej [Razem odpowiada SLD]

Dorota-Olko-Razem

Nasze drogi do Razem były różne. Łączy nas złość na dwadzieścia kilka lat liberalnych rządów. W tym rządów SLD.

Cofam się pamięcią o 8-10 lat. Jako studentka socjologii uczę się o nierównościach, chodzę na zajęciach o klasach społecznych i prowadzę pierwsze badania na ten temat. Czytam książki wydawane przez Krytykę Polityczną. Kształtuje się moja lewicowa tożsamość. Dlaczego tak późno? Przecież już jako dziecko, nawet w gronie najbliższych, widziałam zwiększające się nierówności, mama nauczycielka utyskiwała na zbyt małe nakłady na publiczne szkolnictwo, a reszta rodziny mówiła o tym, jak ważny jest dostęp do bezpłatnej opieki zdrowotnej.

Ale wtedy, na przełomie lat 90. i dwutysięcznych, w moim środowisku nikt nie kojarzył tych tematów z lewicą. W niewielkim mieście hasło „lewica” oznaczało SLD — ugrupowanie funkcjonujące w zbiorowej wyobraźni jako zlepek dawnych aparatczyków i karierowiczów, znanych nie tylko z ogólnopolskich telewizji, ale i lokalnych struktur. Ugrupowanie o bliżej nieokreślonych poglądach. Postępujące nierówności, konieczność walki z wykluczeniem, znaczenie powszechnego dostępu do usług publicznych — o tym nikt z ważnych polityków wtedy nie rozmawiał. A przecież przez prawie połowę mojego dzieciństwa rządziło ugrupowanie z lewicą w nazwie.

W 2010 roku, już jako osoba o dość ukształtowanych lewicowych poglądach, współpracująca z Krytyką Polityczną, jestem na Erasmusie w Hiszpanii. Dla moich hiszpańskich przyjaciół lewicowe poglądy są oczywistością, ale wszyscy zgodnie nie znoszą PSOE — Hiszpańskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej, która pod wieloma względami przypomina polskie SLD. Rok później moi znajomi będą brać udział w protestach Oburzonych, a niedługo potem głosować na Podemos — nową, wiarygodną lewicę, która buntuje się przeciwko rzeczywistości tak bardzo dającej w kość młodym Hiszpanom i Hiszpankom.

Zazdroszczę wtedy hiszpańskim kolegom i koleżankom, bo w Polsce takiej partii wciąż nie ma. Tymczasem moje pokolenie wchodzi na rynek pracy. Okazuje się, że mimo skończonych studiów, często dwóch kierunków, jesteśmy skazani na umowy śmieciowe i harówkę, nawet, gdy mamy grypę, bo nie przysługuje nam zwolnienie. Wciąż mieszkamy w „studenckich”, wieloosobowych mieszkaniach, bo wynajem jest coraz droższy. Kredyt na 30 lat nie tylko przeraża, ale jest też po prostu nieosiągalny dla kogoś, kto zarabia grosze na umowach o dzieło. Hiszpańskie Podemos mówi o takich problemach, nas w Polsce nikt nie reprezentuje. Nie mamy na kogo głosować — bo chyba nie na tę „lewicę”, która otworzyła drogę do uśmieciowienia umów?

W 2015 słyszę o planach stworzenia nowej, lewicowej partii. Nigdy nie ciągnęło mnie do partyjnej polityki, ale wspólnie ze znajomymi idę na kongres założycielski Razem. Są tam ludzie z różnych środowisk, różnymi drogami dochodzili do Razem. Jedni już jako nastolatkowie byli członkami lewicowych organizacji, inni działali w ruchach miejskich. Duża część nigdy nie była aktywistami, ale rozczarowały ich lata wycofywania się państwa i opowieści, że niewidzialna ręka rynku rozwiąże wszystkie problemy. Pochodzimy z różnych środowisk, ale łączy nas wkurzenie na długie lata neoliberalnej hegemonii w polskiej polityce. Hegemonii, w którą wpisał się Sojusz Lewicy Demokratycznej. Łączy nas rozczarowanie klasą polityczną czasów polskiej transformacji, w tym politykami SLD. Zawiodły nas wszystkie partie — SLD może nawet bardziej, bo przecież miało być odpowiedzią na oczekiwania lewicowego elektoratu.

Kilka miesięcy po powstaniu Razem rozdajemy na ulicach ulotki i rozmawiamy z ludźmi o śmieciówkach oraz wizji państwa stojącego po stronie pracowników. Mówimy o naszej rzeczywistości, o problemach, z którymi sami się zderzyliśmy. To dla nas doświadczenie pokoleniowe. Ludzie na ulicach, ci o 2-3 dekady starsi, odpowiadają często, że życzą nam powodzenia, bo z takimi samymi trudnościami borykają się ich dzieci i dobrze, żeby wreszcie pojawiła się siła polityczna, „która coś z tym zrobi”. Jeszcze nie wiedzą, czy można nas traktować poważnie, ale są pewni, że panowie w garniturach, których od lat oglądają w telewizji, nic już nie zmienią.

Uwierzyć w autentyczność [Wiśniewska o konwencji partii Razem]

Kiedy mówię znajomym spoza „społecznej bańki”, że zapisałam się do partii, spodziewam się śmiechu — bo przecież polityka kojarzy się z czymś brudnym. Z grą pełną układów i zgranych twarzy, która i tak nie przekłada się na nasze codzienne życie. Ale ludzie z zaciekawieniem oglądają nasze memy z przykładami, że spółdzielnie mogą działać („to dziwne, spółdzielnia nie relikt przeszłości!”) czy informacjami, ile zarabia pielęgniarka, a ile prezes banku. Później słyszą w mediach naszych przedstawicieli, widzą nowe twarze, osoby, które mówią innym językiem; wreszcie dołączają do nas na ulicznych demonstracjach, takich jak ta pod KPRM, czy do Czarnego Protestu w obronie praw kobiet.

Moi znajomi widzą, że działalność polityczna może wyglądać inaczej niż do tej pory, a „lewica” to nie puste hasło czy szyld sygnalizujący przywiązanie do minionego systemu, ale określona wrażliwość społeczna i konkretne wartości. Wychodzą z nami na ulice, choć wielu z nich jeszcze parę lat temu uważało demonstracje za obciach. Mają poczucie, że nie idą wspierać układów odwiecznych partyjnych działaczy, z którymi nie mają nic wspólnego. Każdy fałszywy ruch czy skompromitowany polityk wyskakujący nam zza pleców zniechęci tych ludzi nie tylko do naszej partii, ale do polityki jako takiej, w którą dzięki nowym ruchom, takim jak Razem, powoli odzyskują wiarę.

Włodzimierz Czarzasty mówi dziś w TOK FM, że nie zna ludzi z Razem. Nic dziwnego. Pana Czarzastego nie spotykamy na demonstracjach lub kiedy wspieramy pracowników oszukanych przez pracodawców. SLD nie było, kiedy zbieraliśmy podpisy pod wnioskiem o referendum w sprawie reformy edukacji. Partia pana Czarzastego nie działa razem z nami, kiedy wspólnie ze środowiskami antyfaszystowskimi przygotowujemy demonstracje antyrasistowskie i prouchodźcze. Lider Sojuszu nie pojawia się na naszych protestach przeciwko łamaniu praw kobiet. SLD nie wspierało razem z nami pracowników Huty Szkła w Zawierciu, którzy od miesięcy nie otrzymują wynagrodzenia. To właśnie w trakcie takich akcji spotykamy działaczy Inicjatywy Polskiej czy Zielonych, związków zawodowych i organizacji feministycznych. Poznajemy się z nimi nie na panelach dyskusyjnych czy w studio telewizyjnym, ale we wspólnej walce o sprawy, które są dla nas wszystkich ważne.

Choć przewodniczący SLD twierdzi, że nic mu nie mówią nasze nazwiska, my wiemy, kim jest Włodzimierz Czarzasty. Dla nas, dla naszych sympatyków i wyborczyń, to jedna z twarzy, którą pamiętamy z afery Rywina.

Wierzę Annie-Marii Żukowskiej, że w Sojuszu Lewicy Demokratycznej są młodzi, wartościowi działacze i działaczki. Ale z ekranów telewizorów partia mówi zwykle głosem Millera, Wenderlicha czy Czarzastego. To oni wciąż zasiadają we władzach krajowych ugrupowania.

SLD do Razem: Dogadajmy się

czytaj także

SLD do Razem: Dogadajmy się

Anna-Maria Żukowska

Co z tego, że młody członek SLD zrobi gdzieś w kraju coś sensownego, skoro twarzą SLD jest Leszek Miller, szczujący w telewizji Kurskiego na uchodźców? Opowieść o nadchodzącej pokoleniowej zmianie powtarza się w SLD jak refren, ale co z tego, skoro i tak kończy się Włodzimierzem Czarzastym albo Magdaleną Ogórek? O niej też słyszeliśmy, że jest nową twarzą odświeżonego SLD. Odświeżanie wizerunku przez koalicję z młodszymi, lewicowymi środowiskami też już widzieliśmy przy okazji ostatnich wyborów parlamentarnych. Skończyło się klapą, bo Zjednoczonej Lewicy zabrakło wiarygodności. Wyborcy obawiali się, że głos na Barbarę Nowacką to przykładanie ręki do przedłużania kariery Leszka Millera i reanimowania Sojuszu Lewicy Demokratycznej, jaki pamiętamy z czasów jego rządów. My te obawy podzielamy.

Skąd mamy wiedzieć, która twarz SLD jest prawdziwa: Anna-Maria Żukowska przekonująca, że Włodzimierz Czarzasty popiera równą płacę dla kobiet i mężczyzn, czy Piotr Gadzinowski albo białostockie SLD, które używa seksizmu jako politycznej broni?

Leszek Miller na Twitterze, czyli lobby wspierające gwałcicieli

Rzeczniczka SLD przeprasza za dawne błędy jej ugrupowania i mówi, że dziś to zupełnie inna formacja, stojąca po tej samej stronie co Razem. Czy na pewno? Wątpliwościami napawają posunięcia Sojuszu nie tylko sprzed kilkunastu lat, lecz także sprzed… niespełna miesiąca. Pod koniec 2017 roku Partia Razem wspiera pracownice Domu Pomocy Społecznej w Częstochowie, które walczą o podwyżki wynagrodzeń, często nieprzekraczających 2 tys. zł na rękę. SLD-owski prezydent miasta Krzysztof Matyjaszczyk obiecał protestującym wzrost płac o 250 złotych, po czym zostawił ich na lodzie. W DPS dochodzi do strajku, kolejni pracownicy zawieszają pracę. Towarzyszymy im na protestach, pomagamy nagłaśniać sprawę.

Mimo to koalicja PO i SLD, rządząca w radzie miasta, pod koniec grudnia odrzuca poprawkę do budżetu na 2018 rok, która gwarantowałaby pracownikom DPS-u podwyżkę w obiecanej kwocie. Miasto znajdzie za to dodatkowych 300 tys. na „promocję przez sport profesjonalny”, choć na ten cel przeznacza już i tak ponad 6 mln złotych. Na to pieniądze są. Czy dla lewicowego ugrupowania, na jakie kreuje się SLD, godne płace nie powinny być priorytetem? Ludzie z częstochowskiego DPS-u nam zaufali, bo byliśmy razem z nimi, kiedy walczyli o te podwyżki. Co pomyślą, jeśli teraz przybijemy piątkę politykom, którzy wtedy stali po drugiej stronie barykady?

Rozczarowań niedawnymi decyzjami samorządowców Sojuszu Lewicy Demokratycznej było więcej. We Wrocławiu SLD głosowało przeciwko zwiększeniu środków na walkę ze smogiem. W Łodzi koalicja PO i SLD odrzuciła obywatelski projekt darmowej komunikacji miejskiej dla dzieci. Nie dziwią nas doniesienia o potencjalnym wspólnym starcie SLD z Nowoczesną i PO w wyborach w Warszawie. Partii Włodzimierza Czarzastego bliżej do tych ugrupowań niż do lewicy społecznej.

To świetnie, że SLD deklaruje poparcie dla wprowadzenia związków partnerskich czy złagodzenie prawa aborcyjnego. Ale podobne deklaracje potrafią składać liberałowie PO czy Nowoczesnej, a jaki jest efekt, widzieliśmy w ubiegłym tygodniu.

Skąd mamy wiedzieć, czy nie postąpilibyście tak samo, jak obecna sejmowa opozycja, skoro w 2005 roku, kiedy byliście u władzy, pogrzebaliście szanse na liberalizację ustawy aborcyjnej? To świetnie, że Sojusz Lewicy Demokratycznej chce mieszkań komunalnych we Włocławku, ale czy podobne cele będą przyświecać koalicji, którą na wybory samorządowe budujecie tam z Nowoczesną?

Jako rzeczniczka Razem często odbieram telefony nie tylko od mediów, lecz także od naszych sympatyków i sympatyczek. Są w przeróżnym wieku, pochodzą z dużych miast i maleńkich miejscowości. Zwykle mówią mniej więcej to samo: że mają dość PiS-u, ale już nigdy nie zagłosują na partie, które rozczarowały ich w przeszłości — tu jednym tchem potrafią wymienić PO i SLD, nie widzą wielkiej różnicy. Chcą zmiany i mówią, że jesteśmy dla nich nadzieją. Traktujemy ich bardzo serio, nie chcemy ich zawieść. Nie zaryzykujemy ich zaufania, żeby ratować skompromitowanych polityków, którzy tak wiele razy zawiedli nas samych. Ktoś pewnie powie, że to małostkowość, uzna, że jesteśmy naiwni czy pryncypialni. Ale dla nas to kwestia wiarygodności i uczciwości.

Razem nigdy nie zgodzi się z Petru czy Schetyną [rozmowa z Dorotą Olko]

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij