Kraj

Wyborcy oczekują od lewicy współpracy i mówienia w parlamencie jednym głosem

Wspólny klub poselski daje dużo możliwości. Ważnym argumentem „za” są oczekiwania wyborców, którzy oddali na nas głos, bo docenili to, że lewica się dogadała w kwestii list i programu – mówi w rozmowie z Kają Puto posłanka elektka Paulina Matysiak.

Kaja Puto: To co z tym kołem poselskim? Lewica się jednoczy, a wy znów osobno?

Paulina Matysiak: To się dopiero klaruje. W statucie partii Razem jest napisane, że posłowie i posłanki Razem zakładają koło lub klub. Z sześciorgiem posłów możemy założyć tylko koło, a żeby wstąpić do klubu, musimy mieć zgodę Rady Krajowej. Dlatego ostateczna decyzja nie jest jeszcze znana.

No ale po co wam to koło? W klubie mielibyście większą widzialność i większe możliwości.

Zarówno wstąpienie do wspólnego klubu z pozostałymi lewicowymi partiami, jak i stworzenie odrębnego koła ma swoje zalety i wady. Zgadzam się więc z tym, że klub daje dużo możliwości. Ważnym argumentem „za” są oczekiwania wyborców, którzy oddali na nas głos, bo docenili, że lewica się dogadała w kwestii list i programu. Z drugiej strony nie jestem przekonana, czy wszyscy wyborcy przykładają do tej kwestii aż taką wagę. Na pewno oczekują od lewicy współpracy i mówienia w parlamencie jednym głosem. A ponieważ wiele nas łączy, to nie mam obaw, że będziemy podnosić w parlamencie ważne dla lewicy kwestie.

Chyba ta współpraca wam się opłaciła. Razem weszło do Sejmu, a ty sama osiągnęłaś pięciokrotnie wyższy wynik niż w wyborach do europarlamentu.

Opłaciła się wszystkim. Choć trzeba pamiętać, że sytuacja podczas wyborów europarlamentarnych czy wcześniej samorządowych była zupełnie inna: silniejsza była polaryzacja, która działała na korzyść PiS-u i PO. Ale dzięki temu mogłam zdobyć doświadczenie w prowadzeniu kampanii, nawet jeśli wybory na różnych szczeblach mają różną specyfikę.

A czy z perspektywy przeciętnego wyborcy całe to zamieszanie z kołem i klubem nie wygląda jak politykierska kłótnia o stołki? Od wyborów minęły już dwa tygodnie, a w kontekście lewicy słyszy się głównie o tym. I o żeńskich końcówkach, które dla wielu wyborców są tematem drugorzędnym…

Wyśmiać taki problem jest łatwo, ale dla mnie to jest kwestia szacunku. Jeśli kobieta chce być tak określana, to ja to szanuję, ale na siłę nie forsuję takich określeń, jeśli ktoś woli być nazywany „panią poseł”. Osobiście wolę, żeby nazywać mnie posłanką, i nie uważam, żeby to w jakikolwiek sposób umniejszało sprawowanie mandatu poselskiego. Dlatego podpisałam wraz z koleżankami apel do pani minister o uszanowanie naszego zdania.

To nie jest dla nas jednak najważniejszy czy jedyny temat, przecież nie odbyło się jeszcze nawet pierwsze posiedzenie Sejmu. Aferę nakręcają media, które interesują się tematami w stylu: w jakim obuwiu posłowie odbierają swoje zaświadczenia? Kwestia nazewnictwa jest oczywiście ważna i trzeba cierpliwie nad tym pracować. Ale nikt nie chce robić z tego powodu awantur. Prawicy mam do powiedzenia tyle: więcej dystansu.

Pierwsze wrażenie też jest ważne. Co robiliście przez ostatnie dwa tygodnie? Komentariat narzeka, że nic tylko selfie z sejmu wrzucacie.

Ja akurat żadnego selfie nie wrzuciłam. Osobiście starałam się wypocząć po kampanii – na dwa dni wyjechałam do Wilna – ale średnio mi to wyszło. Udzieliłam mnóstwo wywiadów i komentarzy, zwłaszcza w lokalnych rozgłośniach w moim okręgu, brałam udział w debacie dotyczącej dyskryminacji kobiet na rynku pracy. Mieliśmy szkolenie, które trwało dwa dni, dostaliśmy ekwipunek posła, mnóstwo różnych książek, musieliśmy załatwić wiele formalności związanych np. z przygotowaniem otwarcia biura poselskiego. Pewnie ci, którzy są w Sejmie kolejną kadencję, patrzą z przymrużeniem oka na emocje nowych osób.

Mężczyźni do roboty (w domu)!

Spośród kandydatów Razem jesteś jedyną osobą, która dostała się do Sejmu spoza miasta wojewódzkiego. Nie jest tajemnicą, że lewica ma kłopoty z dotarciem poza wielkomiejską bańkę.

To efekt bardzo ciężkiej pracy, chociaż momentami miałam takie dni, że myślałam, że to nie wyjdzie.

Dlaczego?

Po pierwsze dlatego, że jestem perfekcjonistką, a kampania jest nieprzewidywalna – na wiele rzeczy trzeba reagować na gorąco. Po drugie dlatego, że okręg sieradzki jest bardzo rozległy i nie da się być wszędzie, choć się starałam. Komunikacja publiczna szwankuje, ciężko dojechać nawet z mojego rodzinnego Kutna do Sieradza, czyli największych miast w okręgu. Czasami wygodniej jest jechać przez Warszawę, a wyszukiwarka oferuje połączenia na tej trasie z czterema przesiadkami.

Zaskoczyło mnie, że lokalne media same z siebie nie były zainteresowane kandydatami na posłów i tym, co chcą zaoferować swoim regionom. Tylko duże media, takie jak TVP Łódź, Radio Łódź i sieradzkie Nasze Radio, zorganizowały debaty kandydatów. A mówimy o okręgu, który składa się z dwunastu powiatów. Ale, szczerze mówiąc, nie myślałam wcześniej o tym w ten sposób, że jestem jedyną posłanką Razem spoza miast wojewódzkich.

Serio? A ja myślałam, że teraz będziesz razemitką „od średnich miast”.

To ciekawa sugestia. Na pewno problemy średnich i małych miast są mi bliskie. Pochodzę z Kutna, w ostatnich latach pracowałam w tamtejszym urzędzie miejskim. Zajmowałam się tam budżetem obywatelskim i współpracą z NGO-sami, pomagałam też w organizacji różnych wydarzeń, w tym także patriotycznych. Pracowałam z najróżniejszymi ludźmi, np. zarówno z kombatantami, jak i młodzieżą, która chce zorganizować koncert hiphopowy. A więc znam mieszkańców i życie miasta.

Doskonale znam też problemy średnich miast np. z dostępem do kultury, choć akurat nie można tego powiedzieć o Kutnie, bo mamy fantastyczny dom kultury. Chciałabym też zwrócić uwagę na kiepską sytuację trzeciego sektora w mniejszych ośrodkach. NGO-sy mają ograniczone możliwości rozwoju, ludzie muszą działać w nich po godzinach, a procedury pozyskiwania i rozliczania grantów są skomplikowane.

Jakich problemów jeszcze nie widać z Warszawy?

Na przykład fatalnego transportu publicznego. Siatki połączeń są kiepskie albo jest ich za mało. Tam, gdzie pojawiają się przewoźnicy prywatni, to jeszcze jakoś działa, ale trzeba pamiętać, że przedsiębiorca pojedzie tam, gdzie będzie miał komplet ludzi. Mniejsze miejscowości zostają na lodzie, a przecież tam również mieszkają obywatele, którzy chcą się dostać do lekarza, szkoły czy urzędu. Jeżdżąc po Warszawie tramwajem czy metrem, ciężko sobie wyobrazić, że w pewne miejsca po prostu nie da się dostać albo da się, ale tylko dwa razy dziennie. Wdrukowaliśmy ludziom, że trzeba sobie samemu radzić. Nie masz autobusu, to kup sobie samochód i wszędzie dojedziesz.

Dlaczego marszałek nie jeździł koleją? Rozmowa z Karolem Trammerem

Ciężko porównywać autobus miejski do autobusu na wsi. Ten ostatni nigdy nie będzie odjeżdżał co trzy minuty. Więc ludzie i tak będą woleć auta, przynajmniej do niektórych podróży.

Oczywiście nie mówię, że ludzie mają w ogóle nie jeździć autami, tylko że nie jest to rozwiązanie, które dla wszystkich się sprawdzi. Ważne jest myślenie systemowe, bo np. rządowy program Połączenia Lokalne, w ramach którego uruchomiono wiele nowych połączeń, w praktyce przypomina malowanie trawy. Zlikwidujemy połączenie, które istnieje, i uruchomimy nowe, bo dostaliśmy środki celowe. A z perspektywy użytkownika to nie jest zmiana na lepsze, tylko na gorsze, bo nagle się okazuje, że musi kupić dwa bilety, a wcześniej wystarczył jeden.

Co to znaczy myślenie systemowe? Jakie konkretnie proponujesz rozwiązania dla transportu? Na stronie Mamprawowiedziec.pl zaznaczyłaś to jako swój priorytet w polityce regionalnej.

Z jednej strony trzeba stawiać na transport kolejowy i odbudowywać połączenia tam, gdzie tylko to możliwe. Budowa nowych linii czy odbudowanie tych, które zostały zlikwidowane, to oczywiście drogie inwestycje, ale się zwrócą. Po rozwiązania sięgnęłabym do naszych zachodnich sąsiadów: spójrzmy chociażby, jak układają siatkę połączeń. To ważne, żeby ludzie wiedzieli, że pociąg jeździ, że kursuje w regularnych odstępach czasu i że jest niezawodny.

Na wsi auto to często konieczność, ale w mieście powinno być zbędne

Kiedy mieszkałam w Toruniu i dojeżdżałam regularnie do Kutna, był taki moment, że pociąg z Torunia dojeżdżał tylko do granicy województwa i jechał z powrotem. Radni sejmiku obu województw nie dogadali się, kto ma płacić za połączenia między ostatnią stacją w województwie kujawsko-pomorskim, Kaliskami Kujawskimi, a Kutnem. Co mieli zrobić ludzie, którzy dojeżdżają do Kutna do pracy czy szkoły albo przesiadają się w dalszą podróż – bo Kutno to węzeł przesiadkowy? Musieli znaleźć inny środek transportu i nie będzie im łatwo do kolei wrócić, bo nie są pewni, czy za miesiąc sytuacja się nie powtórzy. Jeśli państwo zostawia cię na lodzie, tracisz do niego zaufanie.

Sieradz i Kutno łączy problem charakterystyczny dla średnich miast: depopulacja. Uważasz, że powinno się ją próbować zatrzymywać na siłę czy może, jak to niektórzy ładnie mówią, miasta te powinny się raczej kurczyć z godnością?

Najpierw trzeba się zastanowić, dlaczego młodzi ludzie wyjeżdżają lub nie wracają po studiach. Jeśli chodzi o Kutno, nie ma aż takiego dużego problemu z dostępnością pracy, bo mamy bardzo prężnie rozwijającą się podstrefę Łódzkiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej, gdzie działa dużo polskich i zagranicznych firm.

Oho, posłanka Razem chwali Specjalne Strefy Ekonomiczne?

Wcale nie. Co prawda bezrobocie w Kutnie od lat maleje, ale jakość miejsc pracy w strefie często pozostawia wiele do życzenia.

Co więcej, obecność SSE winduje ceny mieszkań: w ciągu ostatnich czterech lat koszt zarówno wynajmu, jak i kupna wzrósł w Kutnie ponad dwukrotnie. Osoba, która pracuje za pensję minimalną, nie może wynająć najtańszego mieszkania. Żadna ekipa nie miała pomysłu, jak rozwiązać ten problem w skali Polski.

A wy jaki macie?

Chcemy powołać publiczne przedsiębiorstwo, które zbuduje milion tanich mieszkań, dostępne na wynajem, na terenach należących do Skarbu Państwa. Czas skończyć ze sponsorowaniem deweloperów i banków z publicznych pieniędzy.

Dostęp do mieszkań jest trudny również tam, gdzie ciężko o pracę, a koszty życia są tak naprawdę niewiele niższe niż w wielkim mieście – tak jest na przykład w Sieradzu. Do tego dochodzi katastrofalny stan ochrony zdrowia. To przyczyny, dla których młodzi nie wracają do średnich miast.

Ale ci, którzy wracają, oczekują od miasta rozwoju, a nie „kurczenia się z godnością”. I trzeba im to zapewnić. Dobrą strategią jest też zachęcanie młodych ludzi do partycypacji w tym, jak miasta są zarządzane, przypominanie im, że mają głos i wpływ na to, co się dzieje, np. poprzez Młodzieżowe Rady Miasta. Wtedy można inaczej spojrzeć na swoje miejsce zamieszkania: nie jak na miejsce, z którego chce się tylko wyrwać.

A ty gdzie teraz będziesz mieszkać?

Będę krążyć między Kutnem i Warszawą, biuro poselskie otwieram w Kutnie. Oczywiście będę też spotykać się z wyborcami w innych miastach w moim okręgu.

W okręgu sieradzkim PiS otrzymał 49,81% głosów, w samym Kutnie – 44,85%. Choć Lewica miała wynik zbliżony do średniego krajowego, ciężko jej idzie rozszerzanie bazy wyborców. Jak twoim zdaniem mogłaby to zrobić? Rozbudowywanie transportu publicznego czy reforma systemu ochrony zdrowia to plany na lata, a PiS dał ludziom wsparcie tu i teraz – np. trzynastą emeryturę.

Tylko że wyborcy PiS za chwilę zobaczą, że kolejnej trzynastej emerytury już nie będzie i że tak naprawdę doraźne rozwiązania się nie sprawdzają. Pojedyncze świadczenie nie rozwiązuje wielu problemów uboższych emerytów i emerytek. Wciąż nie starcza im na leki, muszą wykupować co drugą receptę, oszczędzają na jakości jedzenia. Szczególnie dotyka to kobiet, które dostają mniejsze emerytury i żyją dłużej.

Emerytura jako prawo człowieka

My, jako lewica, preferujemy rozwiązania systemowe, np. reformę systemu emerytalnego w kierunku wprowadzenia emerytury obywatelskiej. Analogicznie uważamy, że pensję minimalną należy powiązać ze średnią krajową, zapewniając tym samym pracownikom stabilność i poczucie bezpieczeństwa. Nie można pozostawiać tak ważnych decyzji, jak ta o jej wysokości, widzimisię prezesa, który przecież w każdej chwili może zmienić zdanie i przestać ją podnosić. I będziemy mówili o tych rozwiązaniach głośno, bo wreszcie uzyskaliśmy możliwość opowiadania o nich w parlamencie. Nasz głos będzie lepiej słyszany i dotrze do większej liczby wyborców.

Tylko że takie systemowe pomysły brzmią mniej chwytliwie niż transfery PiS. Zapowiadacie powrót do pomysłu ze skróceniem czasu pracy do 35 godzin w tygodniu, chociaż w ubiegłym roku nie udało wam się uzbierać podpisów pod obywatelskim projektem ustawy w tej sprawie. Czy to nie brzmi dla wyborców abstrakcyjnie, zważywszy na to, że i tak pracujemy więcej niż ustawowe 40 godzin?

Pod obywatelskim projektem ustawy trzeba zebrać 100 tys. podpisów w ograniczonym czasie i zrobić to „analogowo”, nie online, co zresztą można byłoby zmienić. To nie znaczy, że ten pomysł wydaje się wyborcom abstrakcyjny. Chcemy zaproponować rozwiązanie, które w niektórych zachodnich krajach już funkcjonuje. Dzięki niemu oszczędzisz pięć godzin tygodniowo i będziesz mogła je przeznaczyć dla siebie, rodziny czy przyjaciół. Łatwo sobie wyobrazić, jak by wtedy wyglądało twoje życie – to jest konkret. Myślę, że pociągający dla wielu Polaków i że pomysł poprą też inne ugrupowania. Ośmiogodzinny dzień pracy mamy już od stu lat. Najwyższa pora na zmianę.

Na koniec z innej beczki. Jesteś polonistką, pracowałaś w bibliotece, prowadziłaś też bloga literackiego Zaginam Rogi. To co wprowadziłabyś do kanonu lektur?

Z kanonami – niezależnie, czy chodzi o książki, film czy muzykę – zawsze jest tak, że każda z politycznych opcji próbuje ciągnąć w swoją stronę. Ale dla mnie najważniejsze jest to, żeby zachęcać ludzi do czytania. A żeby to zrobić, nie można tylko zamęczać uczniów lekturami sprzed stu lat. Musimy oczywiście poznawać nasze dziedzictwo kulturowe, ale ważne jest też, by robić to w strawnej formule. Mamy w historii literatury mnóstwo książek, które można opowiedzieć na nowo…

Na przykład?

Lalka Prusa, moja ulubiona powieść, która mimo tego, że ma już prawie 130 lat, wciąż jest aktualna i można ją odczytywać na wiele sposobów. To w moim przekonaniu cecha dobrej literatury. Dla mnie powieść Prusa to historia o człowieku czasów przełomu, opowieść o jego pragnieniach i dążeniach. Przystawmy to do współczesnych czasów – pasuje idealnie, prawda? Swoją drogą należałoby zostawić nauczycielom więcej swobody w doborze lektur czy ich fragmentów. Ale przede wszystkim trzeba odpowiedzieć na pytanie: co zachęca młodych ludzi do czytania? Jeśli ktoś nie wyniesie z tego domu, nie będzie tym zainteresowany. Warto o tym pamiętać, projektując programy promocji czytelnictwa. I przyglądać się, jak robią to np. Czesi czy Szwedzi, którzy czytają od nas więcej.

Szokujące jest, kiedy porówna się liczbę punktów bibliotecznych z początku lat 90. z sytuacją dzisiejszą. W roku 1990 w Polsce działało 10 269 bibliotek oraz 17 565 punktów bibliotecznych, w 2012 roku bibliotek było już tylko 8 182, a punktów bibliotecznych – 1280.  Ludzie muszą mieć książki na wyciągniecie ręki, a oferta bibliotek musi uwzględniać nowości.

„Jak Beata Szydło zakłada kalosze i wchodzi w błoto, to jej wierzysz”

Akurat tendencje do zabijania bibliotek wyhamowały. Jeszcze za rządów PO Instytut Książki rozdzielał spore pieniądze na infrastrukturę, z kolei za PiS-u do małych bibliotek popłynął większy strumień pieniędzy na promocję czytelnictwa. Ale czytelnictwo i tak nie rośnie.

Super, że biblioteki zmieniają swoje oblicze, ale też trzeba pamiętać, ile się wymaga od bibliotekarzy. W mniejszych miejscowościach takie instytucje to centra wszystkiego: odbywają się tam wystawy, spotkania, koncerty. Oczekiwania rosną, brakuje czasu na kontakt z czytelnikiem, a przecież nie jest to najlepiej wynagradzany zawód. To dotyczy zresztą wszystkich płac w sektorze kultury, gdzie wiele osób pracuje na śmieciówkach. Powinniśmy o takie osoby dbać szczególnie w mniejszych ośrodkach, gdzie na ich barkach spoczywa cały lokalny rozwój kultury, wyławianie talentów itd. Państwowe instytucje powinny być wzorem pracodawcy.

Masz już jakieś plany na pierwsze posiedzenie Sejmu?

Mam takie same plany na 12 listopada jak na każdy kolejny dzień kadencji. Po ślubowaniu i wyborze marszałka razem z całą Lewicą planuję nie odpuszczać i walczyć o takie sprawy jak ochrona zdrowia, tanie mieszkania, równość małżeńska czy budowa żłobków. Dodatkowo osobiście zależy mi na dobrych rozwiązaniach z zakresu prawa pracy i kultury.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kaja Puto
Kaja Puto
Reportażystka, felietonistka
Dziennikarka i redaktorka zajmująca się tematyką Europy Wschodniej, migracji i nacjonalizmu. Współpracuje z mediami polskimi i zagranicznymi jako freelancerka. Związana z Krytyką Polityczną, stowarzyszeniem reporterów Rekolektyw i stowarzyszeniem n-ost – The Network for Reporting on Eastern Europe. Absolwentka MISH UJ, studiowała też w Berlinie i Tbilisi. W latach 2015-2018 wiceprezeska wydawnictwa Ha!art.
Zamknij