Rządowe plany ograniczenia prawa do strajku mają charakter powierzchownie prewencyjny, a jednocześnie głęboko symptomatyczny. Z jednej strony PiS po prostu boi się radykalizacji żądań płacowych w obliczu rosnącej inflacji. Z drugiej podświadomie czuje, że w Polsce właśnie nastąpiła reaktywacja wszystkich elementów mitologii strajkowej.
Jest spokojnie, jest bezpiecznie. Tę frazę ze starej piosenki Siekiery mógłby wciąż nucić pod wąsem polski pracodawca. Od trzydziestu lat wspiera go cały reżim społeczno-polityczny, zaprogramowany na wyzyskiwanie pracowników. Spokojne i bezpieczne. Ogromnym problemem okazuje się również mobbing – najczęściej bezkarny.
Ale… niedawno spółka Ringier Axel Springer Polska zgilotynowała nietykalnego dotąd redaktora Lisa. Agora z kolei wszczęła postepowanie w sprawie jednej z redaktorek naczelnych. Jednocześnie pracownicy Agory walczą nie tylko o lepsze procedury antymobbingowe, lecz także o podwyżki płac. Jeśli chodzi o inne branże, to ostatnio sukcesem zakończyły się dwie akcje: półtoramiesięczny strajk w fabryce autobusów Solaris w Bolechowie oraz dwudniowa okupacja siedziby zarządu spółki energetycznej Tauron w Katowicach. Pracodawcy musieli spełnić żądania płacowe robotników.
Co ważne, pracowniczy materializm, skoncentrowany na płacowym konkrecie, przechodzi do boju o „abstrakcje”. Ludzie chcą nie tylko wyższych pensji, ale i szacunku. Mają dosyć folwarcznych metod zarządzania. A w pakiecie z szacunkiem – okazywanym przez pracodawcę i państwo – oczekują też prawa do współdecydowania o strategii firmy, o długofalowym rozwoju kraju. Dlatego pracownicy Taurona domagają się realnego udziału w prawdziwej, a nie pozorowanej dyskusji na temat państwowej polityki energetycznej.
Czynnik rewolucyjny
Następuje więc poszerzenie pola walki. Wyraźnie widać to w przypadku nauczycieli. Wprawdzie przegrali strajk w 2019, ale zamiast zamknąć się w sobie, lizać rany i bezsilnie zgrzytać zębami (ku uciesze mobberów na rządowym żołdzie) – zaczęli budować szeroką koalicję polityczną. Stąd inicjatywa „Wolna szkoła”. Angażują się w nią rodzice oraz rosnąca grupa organizacji społecznych. W rezultacie dochodzi do akumulacji energii potencjalnie rewolucyjnej. Dzięki niej po ewentualnej zmianie władzy możliwa byłaby całościowa reforma: gruntowna rozbiórka szkolnictwa, będącego dziś carsko-endeckim lamusem, hybrydą pralni mózgów i domu poprawczego.
36 proc. podwyżki dla nauczycieli? „Taka propozycja nigdy nie padła”
czytaj także
Tymczasem jednak wszystkie te procesy przebiegają osobno, w ślimaczym tempie. To pojedyncze epizody, skrępowane polityczną nieśmiałością. Trudno przesądzić, czy zwiastują społeczną mobilizację na szerszą skalę. Być może są tylko wyjątkami potwierdzającymi regułę, że reżim pracodawcy trzyma się mocno – konserwowany przez całą post-solidarnościową klasę polityczną. A w tym aspekcie PiS i PO to rzeczywiście „jedno zło”. Fakt, że raz paraduje ono z maczugą, innym zaś razem w białych rękawiczkach, nie zmienia istoty rzeczy.
Przeciwko tej istocie, będącej istotą Polski potransformacyjnej, występuje jeszcze jeden czynnik. Rewolucyjny o tyle, o ile w odróżnieniu od akcji branżowych sprawia, że idea strajku przestaje kojarzyć się wyłącznie z roszczeniem płacowym i nabiera antysystemowej bezczelności.
Czynnikiem tym jest Ogólnopolski Strajk Kobiet. Początkowo „kulturalny”, zradykalizował się w październiku 2020 po delegalizacji aborcji przez pisowski Trybunał Konstytucyjny. Wówczas padło hasło „Wypierdalać!”, którego adresatem – bez względu na subiektywne motywacje protestujących – była nie tylko junta Kaczyńskiego. Ostatecznie chodziło o całą naszą demokrację, obstalowaną przez konserwatystów pozornie cywilizowanych, a potem skolonizowaną przez jaskiniowców depczących resztki pozorów. Gniew skondensowany w haśle strajkowym bił też w ideologiczne jądro kapitalizmu: w „wartości chrześcijańskie”. Epizod październikowy ukazał kobiety, które odmówiły „pracy” jako inkubatory biomasy, formatowanej w rodzinach i szkołach pod dyktando katolickiej nauki społecznej, na potrzeby chadeckiej ekonomii politycznej. Niezależnie od tego, czy protestujące myślały o sobie w takich kategoriach, okrzyk „Wypierdalać!” godził podstawy ustrojowe wspólne dla III i IV RP.
czytaj także
Na takim tle pojawiają się dzisiaj rządowe plany ograniczenia prawa do strajku. Mają one charakter powierzchownie prewencyjny, a jednocześnie głęboko symptomatyczny. Z jednej strony PiS po prostu boi się radykalizacji żądań płacowych w obliczu rosnącej inflacji. Z drugiej podświadomie czuje, że w Polsce właśnie nastąpiła reaktywacja wszystkich elementów mitologii strajkowej, która w warunkach ostrego kryzysu ekonomicznego może nabrać realnej masy, wielobranżowej oraz ponadklasowej. Masa ta mogłaby zagrozić całemu pisowskiemu folwarkowi – w wymiarze materialnym oraz ideologicznym.
Ale nawet w atmosferze tak podminowanej jak dzisiejsza, społeczeństwo może drzemać dalej. Powietrze gęstnieje, lecz siekiera strajkowa wcale nie musi się materializować. Niewykluczone, że na długo zawiśnie w obłokach oczekiwań pompowanych przez lewicowych publicystów. Polacy są przecież podatni na reżimową propagandę. Niesolidarni. Strajki oraz protesty mogą być zatem łatwe do spacyfikowania (tak jak ostatni strajk nauczycieli). Potencjalnym piorunom grozi los mokrych kapiszonów. Ci, którzy liczą na progresywną radykalizację dużych grup społecznych, wkraczają więc na grząski grunt, parujący mglistymi nadziejami. Jak orientować się w tej mgle, czego oczekiwać? Kilku ponadczasowych wskazówek udziela nam Róża Luksemburg.
Pochwała czerwonego chaosu i rewolucyjnych paradoksów
W dzisiejszej Polsce mało kto jeszcze pamięta o komunistce, objawiającej niegdyś prawdy tak przewrotne, że trudne do przyjęcia nawet dla towarzyszy i sojuszników. Bolszewickie rekiny (ze Stalinem na czele), leszcze rewizjonizmu nawrócone na katolicyzm (Kołakowski), poczciwe płotki z PPS (Ciołkosz) – to dobrane losowo przykłady gatunków, zdeterminowanych, by udowadniać, jak bardzo Luksemburg się myliła. We wszystkim.
Nadchodzi fala strajków, a rząd chce przetrącić kręgosłup związkom zawodowym
czytaj także
Już sam awans na heretyczkę kąsaną ze wszystkich stron mógłby świadczyć o jej randze. Nie ma tu jednak miejsca na rozpamiętywanie starych sporów. Trzeba raczej podkreślić, że właśnie z dzisiejszej perspektywy współzałożycielka Komunistycznej Partii Niemiec jawi się jako pisarka dalekowzroczna. Można by nawet wyobrazić sobie, iż pisze głównie dla nas, ponieważ dopiero my będziemy zdolni naprawdę ją zrozumieć. My, czyli spadkobiercy późnego kapitalizmu, totalnie już zanurzeni w ekonomicznym i politycznym chaosie.
Walka z kapitalizmem będzie w takim układzie równie chaotyczna i nieobliczalna jak sam kapitalizm. „Strajki polityczne i ekonomiczne, masowe i częściowe, demonstracyjne i strajki ofensywne, strajki powszechne w poszczególnych gałęziach przemysłu i w poszczególnych miastach, spokojnie przebiegające walki ekonomiczne i bitwy uliczne oraz walki na barykadach – wszystko to miesza się ze sobą nawzajem, odbywa się równocześnie obok siebie, krzyżuje się ze sobą, przechodzi jedno w drugie.” Jest to „wiecznie ruchome, zmienne morze zjawisk.”
Socjalizm musi stopić się z tym morzem, wykorzystywać jego dynamikę dla własnych celów. Taki wniosek płynie z flagowego eseju, jakim był Strajk masowy, partia i związki zawodowe (1906). To esej o chaosie, którego nieprzewidywalność przekształca rewolucję w ruletkę. Jej chybione salwy mogą zabijać nadzieję na postęp przez długie lata. Jednak z drugiej strony tam, gdzie krzyżowy ogień stapia sprzeczności, to właśnie paradoksy bywają źródłem nadziei.
Paradoksalna jest na przykład chemia atmosfery rewolucyjnej. Myli się ten, kto zakłada, że od początku musi w niej dominować masowa gotowość do akcji. Często bywa zupełnie inaczej – przekonuje Luksemburg. W powietrzu wcale nie czuć prochu; nie widać czerwonych chmur na horyzoncie. Oczekiwanie na grzmot zdaje się „chwilowo marnieć w bezwietrznej ciszy powszedniej szarzyzny parlamentarnej”. Atmosferę wypełnia „cisza cmentarna”. Ponieważ jednak rozwój ruchu rewolucyjnego jest uzależniony od rozwoju kapitalizmu, więc zdolność ludzi do buntu rozwija się podobnie jak kapitalizm: „nie gładko w linii prostej, lecz ostrym zygzakiem na kształt błyskawicy”.
czytaj także
W tej metaforze dźwięczy echo słynnej diagnozy Hegla. W Fenomenologii ducha dialektykę dziejów często hamują długie okresy obojętności. Jedynie nieokreślone przeczucia zwiastują nadchodzenie czegoś nowego. A potem nagle uderza „błyskawica”, w jednej chwili ukazując nam cel: treść i formę nowej rzeczywistości społecznej. Wtedy – dodaje od siebie Luksemburg – masa zdemobilizowanych i obojętnych, wyzyskiwanych i uciskanych, mobilizuje się skokowo. Ludzie z dnia na dzień zyskują świadomość klasową i dojrzewają do walki politycznej, a dotychczasowy bezwład i egoizm jednostek znika. Powstaje podmiot zbiorowy zintegrowany przez ducha solidarności. W rezultacie „każdą lokalną sprawę jakiejś grupki robotników odczuwa on bezpośrednio jako sprawę ogólną, sprawę całej klasy, i błyskawicznie na nią jako całość reaguje”.
Rewolucyjna siła takiej całości wynika z nowej wiedzy. Z rozpoznania, że wyzysk i ucisk są systemową całością, którą należy negować całościowo. Stąd postulat totalnej negacji kapitalizmu – jego bazy (ekonomii politycznej) oraz nadbudowy (religii państwowych, ideologii ustrojowych).
W 1905 Luksemburg obserwowała, jak taka całościowa wiedza krystalizuje się w chaosie polskich ośrodków przemysłowych. Robotnicy Warszawy i Łodzi reprezentowali wówczas rewolucyjną awangardę, która od samoorganizacji związkowej przeskakiwała do radykalizacji politycznej. Podobny rozwój miał miejsce podczas Sierpnia ’80. Najpierw był protest płacowo-godnościowy: walka o podwyżkę i przywrócenie Anny Walentynowicz do pracy. Ale Solidarność już w chwili narodzin okazała się ruchem politycznym, negującym właściwie całą ekonomię oraz ideologię kapitalizmu państwowego, który udawał „realny socjalizm”. Październik 2020 – mimo wszystkich różnic – zaowocował analogicznym „zygzakiem”. Piorun Ogólnopolskiego Strajku Kobiet symbolizował przeskok od partykularnych postulatów typu „moje ciało, mój wybór” – do negacji ogólnej. Jej impet celował w ideologiczny rdzeń kapitalistycznego ustroju: w katolicyzm.
Wróćmy jednak do kwestii paradoksu. Dlaczego czerwone błyskawice sprawiają wrażenie produktów szarzyzny i ciszy? Róża Luksemburg odpowiada: Ponieważ szarzyzna i cisza to pozory. Pod powierzchnią apatii wre „krecia robota”. Wykonuje ją agitacyjna awangarda, np. organizacja partyjna – przy czym jej praca może latami nie przynosić owoców. Często awangardziści przez długi czas działają w próżni społecznej, wołając na puszczy do głuchych. Ruch rewolucyjny zdaje się grzęznąć w stagnacji okresu przejściowego. „Epizod liberalny się skończył, proletariacki zaś jeszcze się ponownie nie rozpoczął. Scena pozostaje na razie pusta.” Ale znowu: ta pustka jest pozorna. W istocie bowiem tworzy pojemność, w ramach której – dzięki kreciej robocie – dochodzi do kondensacji podziemnej energii. Ona zaś pewnego dnia elektryzuje masy i wybucha jak burza.
Strajk, czyli najpierw euforia, a potem depresja?
W królestwie chaosu sianie wiatru i zbieranie burzy to gra losowa. Strajk również bywa taką grą. „Otwiera on nagle nowe dalekie perspektywy rewolucji, wówczas gdy się wydaje, że znalazła się ona w ślepym zaułku, a zawodzi tam, gdzie – wydawałoby się – można liczyć nań z całą pewnością.”
Chodzi o grę ryzykowną, czasem śmiertelnie niebezpieczną. Strajkujący muszą więc być hazardzistami, gotowymi do ofiar i poświęceń. „Z członkiem związku zawodowego, który nie zgadza się na udział w strajku pierwszomajowym, o ile nie zostanie mu z góry zapewnione ściśle określone wsparcie na wypadek usunięcia z pracy, nie można zrobić ani rewolucji, ani strajku masowego.” Nierzadko trzeba „straszliwych cierpień i wyrzeczeń”, żeby zorganizować i wygrać protest. A kiedy ludzie znajdują w sobie siłę do ponoszenia ofiar? Gdy sytuacja robi się naprawdę rewolucyjna. Wówczas „proletariusz zmienia się z żądającego wsparcia przezornego ojca rodziny w «rewolucyjnego romantyka»”.
czytaj także
Na szczęście „romantyk” nie musi być tylko męczennikiem. Jeśli walka klasowa czasem jest grą, to gra nierzadko okazuje się upojna. Luksemburgizm dobrze rozumiał tę dialektykę. Dlatego w Strajku masowym znajdujemy euforyczne opisy impetu, z jakim akcja protestacyjna wylewa się z fabryk i opanowuje ulice. „Wnet utworzyły się masowe pochody, które, śpiewając rewolucyjne pieśni, porwały za sobą wszystkich robotników, urzędników, tramwajarzy – mężczyzn i kobiety. Praca stanęła całkowicie.” I dalej: „Braterskie uściski, okrzyki zachwytu i entuzjazmu, pieśni wolnościowe, beztroski śmiech, humor i radość – oto co słyszano wśród wielotysięcznego tłumu, który od rana do wieczora przelewał się przez miasto”.
W tym aspekcie Luksemburg jest dziedziczką klasycznego marksizmu. Wprawdzie Marks nie został zapamiętany jako komunista wybitnie rozrywkowy, ale w jego najsłynniejszych pismach skrzy się poezja karnawału. Przykład? Prawdziwe rewolucje mkną błyskawicznie „od powodzenia do powodzenia, ich efekty dramatyczne są coraz świetniejsze, ludzie i rzeczy rzucają ognie, jak brylanty, każdy dzień tchnie ekstazą”. Oczywiście ekstaza szybko może skończyć się „kociokwikiem” (katastrofalnym chaosem) – i zgasnąć. Wtedy następuje regres. Ale dzięki kolejnym akcjom ludzie w końcu dojdą do punktu, w którym skuteczna rewolucja skończy z odwrotami (nawet taktycznymi). Na takim gruncie zacznie się nowy marsz, zgrany z nowym tańcem. Marks zatem nieprzypadkowo woła: „Tu jest róża, tutaj tańcz!” (Osiemnasty brumaire’a). Jaki jest sens tego apelu? Ten, kto chce wywołać ducha rewolucji (z cmentarza, zapomnienia, niebytu), kto chce wywracać systemowe stoliki, przy których reżimowa szulerka gra znaczonymi kartami – nie może poprzestać na samym przewrocie. Musi też sprawić, by „stoły zaczęły tańczyć”. Pod dyktando rewolucyjnych „kapelmistrzów” (Kapitał).
Tu warto przypomnieć, że marksizm jako czart roztańczony – to spadkobierca czartyzmu (brytyjskiego ruchu robotniczego, który w połowie XIX w. walczył z korupcją „lordów”, żądał podwyżek płac, redukcji bezrobocia i domagał się demokratyzacji systemu politycznego). W 1832 jeden z przyszłych czartystów – William Benbow – stworzył pierwszą w historii koncepcję strajku generalnego. Strajk miał być „wielkim świętem narodowym”, erupcją radości czerpanej z rekwirowania pieniędzy kościelnych, wywłaszczania obszarników i performowania dyktatury proletariatu.
W Wielkiej Brytanii karnawałowy duch protestu wrócił w 1984, gdy lewicowi geje i lesbijki wsparli strajkujących górników. Spektakularnym epizodem karnawału był koncert charytatywny pod błyskotliwym hasłem „Pits and Perverts” („Kopalnie i zboczeńcy”) – z topową wówczas grupą Bronski Beat jako główną atrakcją. Oprócz tego kolektyw Lesbians and Gays Support the Miners (LGSM) organizował regularne zbiórki pieniędzy dla strajkujących – oraz serwował im wizyty w londyńskich dyskotekach i klubach gejowskich. Lekcja z tej historii okazała się budująco polityczna. Strajk wprawdzie został przegrany, ale górnicy odwdzięczyli się w bezcennej walucie. W 1985 poparcie zadeklarowane przez ich związek ostatecznie przekonało Labour Party, że do statutu partii należy wprowadzić postulat walki o równouprawnienie osób nieheteronormatywnych. Jak widać, odważna awangarda (LGSM) wygrywa wiele, jeśli nie boi się agitacyjnego hazardu (np. ryzykownych pielgrzymek do ośrodków górniczych, pierwotnie homofobicznych).
czytaj także
Nieco wcześniejsza historia karnawału solidarnościowego w Polsce niestety nie doczekała się happy endu. Najpierw był wybuch związkowo-politycznego entuzjazmu, potem już tylko wielka smuta. Solidarność zrazu przeraziła PZPR-owski beton, następnie nawet liberałów partyjnych. W 1981 Mieczysław F. Rakowski, ówczesny wicepremier i przewodniczący Komisji Rady Ministrów ds. Dialogu ze Związkami Zawodowymi – ze zgrozą pisał w swoim dzienniku o „euforii strajkowej”. Uważał ją za antypaństwowe „szaleństwo”. „Okupacja ronda spowodowała paraliż komunikacji miejskiej. Mnóstwo gapiów, produkują się artyści, satyrycy, ludzie przynoszą jedzenie, słowem – piknik. Kraj się wali, a Janek Pietrzak zabawia tłum” – tak opisywał jedną z akcji. Gdy związkowcy po raz kolejny zagrozili rządowi strajkiem ogólnokrajowym, przewodniczący „do spraw dialogu” notował z rosnącą wściekłością: „Decyzję przyjęto w atmosferze wesołości i niefrasobliwości. Piknik?”.
Rakowskiemu trzeba przyznać rację. Kiedy społeczeństwo przestaje bać się władzy i kontestuje ją „niefrasobliwie”, to znak, że reżim jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Aby je zażegnać, wprowadzono stan wojenny. Z sukcesem, również propagandowym. Przegrana Solidarności oznaczała, między innymi, wielką przegraną idei strajku generalnego. Od tamtej pory strajk generalnie kojarzy się ludziom z kociokwikiem i klęską. Tym bardziej, że elity post-solidarnościowe zdradziły ludzi pracy, transformując całą Polskę w „specjalną strefę ekonomiczną”. Zawłaszczoną przez kler, partyjniaków w mniej lub bardziej brunatnym obuwiu i przedsiębiorców o mentalności troglodytów. W takim kraju pracownikami rządzi albo depresja i apatia – albo reakcyjna złośliwość, premiująca faszyzujący populizm. Jeśli strajki się pojawiają, to jako efemeryczne pierwotniaki oporu w gulaszu ogólnej uległości.
Zatańczmy jeszcze raz – z siekierą „bolszewizmu”
Dopiero październik 2020 przyniósł jaskółkę zmiany, niosącą jastrzębie nadzieje. Apel strajkowy nagle zmobilizował duże grupy ludzi, pracujących w różnych zawodach, pochodzących z różnych środowisk. Pojawił się ogólny potencjał solidarnościowy, mobilizujący masy międzymiastowo, międzypokoleniowo, międzyklasowo. Istotny był gniew, manifestowany z niespotykaną dotąd dosadnością („Wypierdalać!”). Gniewowi jednak towarzyszyło coś jeszcze. Pierwszy raz od trzydziestu lat ludzie pokazywali wielkiego fucka zasadzie ustrojowej – „wartościom chrześcijańskim” – i robili to z dziką radością. A radość była kreatywna. Rymowano wulgaryzmy, żonglowano kalamburami, tasowano memy – z dawno niewidzianą inwencją. Ci, których zelektryzował piorun Ogólnopolskiego Strajku Kobiet (OSK), zasłużyli na miano pierwszej awangardy rewolucyjnej w dziejach potransformacyjnej Polski. Byli nowatorami politycznymi i językowymi.
Czego im brakowało? Wywrotowości ekonomicznej. Piorun okazał się głównie „światopoglądowy”. Celował w katolicką nadbudowę, zapominając o uderzeniu w kapitalistyczną bazę. Słusznie atakowano ucisk (klerykalno-pisowski), ale przegapiono wyzysk (pracowniczek i pracowników). OSK był jastrzębicą z jedną pięścią i jednym skrzydłem.
Trzeba to zmienić. Zadanie lewicy polega na rekonstrukcji drugiej pięści. Hydra, która na nas żeruje – hybryda III i IV RP – ma dwie paszcze. Dlatego potrzebujemy dwóch ramion, żeby chwycić siekierę dwusieczną. A teraz się trzymajcie – siekiera powinna być „bolszewicka”.
Czyli jaka? Zdaniem Róży Luksemburg przyszłość należy do „bolszewizmu” (Rewolucja rosyjska). Ale „bolszewizm” nieprzypadkowo pojawia się u niej w cudzysłowie. Nie chodzi bowiem o konkretną formację historyczną. Bolszewików leninowskich autorka Strajku masowego krytykowała: za pogardę dla wolności politycznej i swobód obywatelskich, za rządy terroru. Mimo to wielka zasługa Lenina polegała na tym, że jako pierwszy w historii przeprowadził on całościową rozprawę świata pracy z prywatnym kapitałem – w państwowej makroskali. Bolszewizm historyczny miał zatem odwagę, by zmierzyć się z problemem w praktyce. Ale nie umiał problemu rozwiązać. Ewentualne rozwiązanie może nastąpić dopiero w przyszłości, dzięki „bolszewizmowi” futurystycznemu.
czytaj także
Ten z kolei ma być totalnie demokratyczny. A zarazem gotowy – sugeruje Luksemburg – z całej siły pchnąć masy w przód. Żeby poszły na całość, żeby nauczyły się ryzykownie improwizować. Łapać każdą okazję za gardło, nie puszczać i dokładać do pieca. Wygrywać ile się da, jak najszybciej. Bez skrupułów.
W Polsce dzisiejszej pożądany „bolszewizm” to krecia robota, która powinna podburzyć jak najwięcej grup społecznych przeciw katolickiemu kapitalizmowi. Oczywiście awangarda kretów wcale nie musi obnosić swojego „bolszewizmu”, może go maskować. Ale powinna być realnie „bolszewicka”, konsekwentnie rewoltując pracowników. Cel? Hybrydę III i IV RP trzeba zgilotynować światopoglądowo i ekonomicznie. Dopiero, gdy dwóm paszczom każemy gryźć piach, przestaną gwizdać nam w twarze: Jest spokojnie, jest bezpiecznie.
**
Tomasz Kozak – marksista. Adiunkt w Instytucie Sztuk Pięknych UMCS. Łączy sztuki wizualne z filozofią, literaturoznawstwem i naukami politycznymi. Autor książek: Wytępić te wszystkie bestie? (2010), Akteon. Pornografia późnej polskości (2012), Poroseidy. Fenomenologia kultury trawersującej (2017). Aktualnie pracuje nad książką inspirowaną zaproponowanym przez Marka Fishera pojęciem libertariańskiego komunizmu.