Polskość to także bieda, samotność, bezsilność i depresja. Bardziej niż szklane elewacje warszawskich i krakowskich biurowców, bardziej niż piękne mieszkania bohaterów popularnych seriali. Polakiem w pierwszym rzędzie nie jest ten, kto mieści się w normach widzialności wyznaczanych przez media głównego nurtu.
„Polskość to nienormalność” – jak wiadomo, dla części prawicy te słowa Donalda Tuska z 1987 roku oznaczają zdradę.
Tymczasem czytając cały tekst opublikowany w miesięczniku „Znak”, zatytułowany znamiennie Polak rozłamany, nie sposób nie zauważyć, że dla Tuska polskość to brzemię tyleż ciężkie, co drogocenne. Mając w pamięci wizerunek byłego premiera jako rzeczowego technokraty, trudno mi nie roztkliwić się choć trochę nad następującymi frazami: „[…] tam, gdzie inni mówią człowiek, ja mówię Polak; gdzie inni mówią kultura, cywilizacja i pieniądz, ja krzyczę; Bóg, Honor i Ojczyzna (wszystko koniecznie dużą literą); kiedy inni budują, kochają się i umierają, my walczymy, powstajemy i giniemy. […] Jest jakiś tragiczny rozziew w polskości – między wyobrażeniem a spełnieniem, planem a realizacją. Jest ona etosem pechowców, etosem przegranych i zarazem niepogodzonych ze swą przegraną. Wolność jest w nim wartością najwyższą”.
Nie chodzi mi o analizę myśli społeczno-politycznej Tuska, a o dzień dzisiejszy, o środę 11 listopada 2020 roku i o obrazki z Warszawy, gdzie gromada narodowców w Alejach Jerozolimskich tak usilnie starała się trafić racami w balkon z tęczową flagą i znakiem Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, że aż podpaliła mieszkanie niżej.
Chodzi mi również o ostatnie doniesienia na temat Stanisława Dziwisza, który najwyraźniej nie tylko wiedział o pedofilii w Kościele katolickim (co dziś już chyba nikogo nie powinno dziwić), ale aktywnie krył sprawców.
czytaj także
Chodzi mi o arogancję władzy, która najpierw zakazuje aborcji mimo wyraźnego i od lat wyrażanego sprzeciwu większości społeczeństwa, żeby potem oskarżyć protestujących o wywoływanie wojny kulturowej.
Na to wszystko mam do powiedzenia jedną rzecz: tak, polskość to nienormalność. Polska nie jest normalna. To my, nienormalni, jesteśmy tą Polską, nie wy.
czytaj także
Ostatnie dwa wieki historii Polski, czyli cały okres od proto- do ponowoczesności, to historia wykluczenia. W tej czy innej formie doświadczali go wszyscy, niezależnie od różnic klasowych i majątkowych. Za zaborów, za rządów autorytarnej Sanacji, za okupacji i za PRL-u, a także w III RP. Pańszczyzna, wynaradawianie, zesłania na Sybir i kolonialny wyzysk, zamach stanu, więzienia polityczne i fałszowane wybory, wojenna pożoga, masowa eksterminacja ludności i grabież lub niszczenie materialnego dziedzictwa, stalinowska bezpieka i ponury obskurantyzm następców, później ekonomiczne wykluczenie i emigracja ponad dwóch milionów rodaków, a wreszcie faszystowskie zapędy PiS-u – niezależnie od tego, kto był sprawcą, obcy czy nasi, większość Polaków była ofiarami.
Nie zwalnia nas to z moralnego obowiązku rozliczenia się z własnymi zbrodniami, którym obrońcy narodowej czci chcieliby zaprzeczyć, ale to właśnie doświadczenie wykluczenia i dyskryminacji – narodowej, rasowej, ekonomicznej i każdej innej – powinno czynić nas szczególnie wyczulonymi na krzywdę innych.
I dlatego powtarzam: polskość to nienormalność. To hasło można wziąć na sztandary i rzucić je niczym wyzwanie w twarz faszystom, którym marzy się polskość jako „normalność”, czyli żelazne szczęki homogeniczności, heteronormatywności i maczyzmu.
Polska jest nienormalna. Polacy od dawna są Inni – i ci Inni, ci nienormalni, najlepiej ducha polskości wyrażają.
Polskość to rasowa i religijna różnorodność, polskość to homoseksualizm i transpłciowość, polskość to przecięcie kultur, wieczny dialog, wieczne wrzenie i wieczne narodziny czegoś nowego. Kto domaga się prawd raz ustalonych, prymatu tradycji i świętości autorytetów, ten o polskiej historii nie ma pojęcia i polskości przeczy.
Polskość to także bieda, samotność, bezsilność i depresja. Bardziej niż szklane elewacje warszawskich i krakowskich biurowców, bardziej niż piękne mieszkania bohaterów popularnych seriali. Polakiem w pierwszym rzędzie nie jest ten, kto mieści się w normach widzialności wyznaczanych przez media głównego nurtu, ale ten, kto wedle tych norm jest tylko kuriozum.
Gombrowicz pisał, że polska kultura jest niedojrzała, ale to właśnie niedojrzałość daje jej siłę i prężność. Kilkadziesiąt lat później te słowa nie tracą na znaczeniu. Peryferyjność kultury zdaje się cechą niepożądaną, ale zarazem sprawia, że pewne zjawiska uwidaczniają się w niej z mocą większą niż w centrum. Setki tysięcy osób wyszły na ulice, by wykrzyczeć swoje sfrustrowanie tym, że w sferze publicznej nasz język i nasza kultura nie nadążają za zmianą społeczną. Ja sam razem z wielotysięcznym tłumem skandowałem z pełnym przekonaniem wulgarne hasła, które znaczą: nie chcemy takiej Polski, to my jesteśmy Polkami i Polakami.
Mam nadzieję, że oglądamy koniec epoki dusznej, przemocowej, wykluczającej polskości. Pod biało-czerwoną flagą zmieścimy się wszyscy.