Kraj

Żmudna droga do bezpieczeństwa

Zmiana pierwszeństwa na przejściach dla pieszych okazała się błyskawicznym sukcesem – na pasach ginie mniej ludzi. Kolejna zmiana – podwyżka mandatów − właśnie weszła w życie. Zwiększoną czujność nadal wymuszają natomiast pojazdy celebrytów oraz limuzyny rządowe. Rok na polskich drogach podsumowuje Mateusz Kowalik.

W styczniu zeszłego roku całą Polskę zelektryzowały doniesienia z sejmowych ław: oto piesi zyskają pierwszeństwo przy wchodzeniu na pasy. Z parlamentarną większością zgodził się prezydent i w marcu podpisał nowelizację ustawy o ruchu drogowym. Wyczekiwana od lat zmiana w kierunku europejskiej oczywistości weszła w życie z początkiem czerwca. Od tego czasu kierowcy mają obowiązek przepuścić nie tylko tych pieszych, którzy już przejście pokonują, ale i te osoby, które do przejścia dopiero się zbliżają.

Rząd nie pokwapił się ze zorganizowaniem intensywnej kampanii informującej o nowych przepisach, ale swoją robotę wykonały media. Poskutkowało: od wejścia nowelizacji w życie na pasach ginie mniej ludzi. W listopadzie dane z pierwszych miesięcy obowiązywania nowego prawa przedstawiła Komenda Główna Policji. Między styczniem a październikiem tego roku kierowcy spowodowali 20 proc. mniej wypadków na przejściach dla pieszych niż w tym samym okresie poprzedniego roku. W porównaniu z 2019 rokiem spadek jest jeszcze większy i wyniósł 30 proc.

Polski kierowco, pieszy ma zawsze pierwszeństwo. Czego nie rozumiesz?

W efekcie spadła też liczba rannych i zabitych na pasach. Liczba śmiertelnych ofiar spadła o 38 proc. w porównaniu z zeszłym rokiem. Ale to ciągle oznacza 81 zabitych i prawie 1,5 tysiąca rannych. Zmiana na lepsze jest jednakże zauważalna.

− Przedstawione wyniki są nawet bardzo optymistyczne. Pokazują to, o czym od dawna mówili eksperci: pojawienie się przepisu wprost deklarującego pierwszeństwo pieszych spowodowało, że kierowcy są uważniejsi – komentował na naszych łamach dr Michał Beim, ekspert ds. transportu.

Mandaciki

A deficyt uważności na drogach mógł być spowodowany nie tylko niejasnością przepisów, ale też malejącą dotkliwością mandatów za wykroczenia drogowe. W 2021 roku rozgorzała dyskusja na temat ich oderwania od rzeczywistości – stawki mandatów zostały ustalone w latach 90. i od tego czasu ani drgnęły! Aktywiści z warszawskiego stowarzyszenia Miasto Jest Nasze odbyli nawet podróż w czasie i w ortalionowych dresach rodem z epoki protestowali przed sejmem przeciwko bierności kolejnego już rządu w tej sprawie.

Od 1995 roku przeciętne wynagrodzenie w Polsce nominalnie wzrosło ośmiokrotnie. A to oznaczało jedno – wysokość mandatów za wykroczenia drogowe stała się śmiesznie niska w porównaniu ze współczesnymi zarobkami Polaków. Uderzanie po kieszeni przestało boleć i już nie zniechęca do brawurowej jazdy jak jeszcze kilkanaście lat temu.

Argumenty te w końcu przemówiły do rządzących. Jesienią Sejm uchwalił kolejną nowelizację ustawy o ruchu drogowym i zaostrzył kary dla sprawców wykroczeń drogowych. Wysokość maksymalnego mandatu, jaki będzie mógł nałożyć policjant, wzrasta dziesięciokrotnie – z 500 do 5 tys. zł. Jeśli sprawa trafi do sądu, to ten będzie mógł karać aż do 30 tys. zł.

Na drogach może być bezpieczniej. Ale rządzącym brakuje odwagi

Pierwsza od 26 lat podwyżka mandatów weszła w życie już 1 stycznia. Za nieustąpienie pierwszeństwa pieszemu na przejściu funkcjonariusz ukarze mandatem w wysokości przynajmniej 1,5 tysiąca złotych. Tyle samo będzie kosztować prowadzenie pojazdu bez uprawnień. Za kierowanie pod wpływem alkoholu kierowca będzie musiał zapłacić nie mniej niż 2,5 tys. zł, za spowodowanie zagrożenia po spożyciu będzie co najmniej 3 tys. zł. Za przewinienia kierowcy dostaną też więcej punktów karnych niż dotychczas.

Dr Michał Beim pochwalił aktualizację taryfikatora, ale podkreślił, że do znacznej poprawy bezpieczeństwa potrzebna jest jeszcze jedna rzecz: skuteczna egzekucja. − Bo na zachowania kierowców oddziałuje bardziej nieuchronność kary niż jej wysokość. Tymczasem Najwyższa Izba Kontroli alarmowała już, że zarządzający fotoradarami Główny Inspektorat Transportu Drogowego nie radzi sobie z tym zadaniem. Dlatego uważam, że niezależnie od wysokości mandatów należy poprawić egzekucję kar: przede wszystkim poprzez przywrócenie samorządom prawa do ustawiania fotoradarów – mówił na naszych łamach ekspert.

Prokuratura nie daruje jej tej nocy

Przekraczanie prędkości w Polsce jest normą, a kto jedzie zgodnie z obowiązującym limitem, postrzegany jest co najmniej jako zawalidroga i frajer. Do kształtowania takiej kultury jazdy przyczyniają się między innymi politycy. Spośród nich w 2021 roku najbardziej popisał się Donald Tusk. W listopadzie przewodniczący Platformy Obywatelskiej w obszarze zabudowanym jechał 107 km/h, co oznacza, że ponad dwukrotnie przekroczył dopuszczalną prędkość. Za rajd w mazowieckim Wiśniewie Tusk na trzy miesiące stracił prawo jazdy i dostał mandat w maksymalnej w tamtym momencie wysokości (500 zł).

Sam lider do sprawy odniósł się krótko. „Jest przekroczenie przepisu drogowego, jest kara zatrzymania prawa jazdy na 3 miesiące plus 10 punktów i mandat. Adekwatna. Przyjąłem ją bez dyskusji” − napisał na Twitterze. Były premier nie kajał się szczególnie mocno, ale też głupio się nie tłumaczył. Za to drugie wzięli się natomiast inni politycy i komentatorzy, robiąc sobie żarty z szaleńczej jazdy przewodniczącego i chwaląc jego lakoniczny przekaz o stosowności kary. To puszczanie oka do kierowców: Tusk jest jednym z was.

Za adekwatną kary nie uznała natomiast Beata Kozidrak. 1 września piosenkarkę zatrzymała stołeczna policja, którą zaalarmowali inni kierowcy, zaniepokojeni podejrzanymi manewrami prowadzonego przez nią auta. Kozidrak miała 2 promile alkoholu w wydychanym powietrzu. Sąd odebrał wokalistce prawo jazdy na pięć lat, skazał na sześć miesięcy ograniczenia wolności, prace społeczne i wpłatę 10 tys. zł na cele charytatywne.

Autorka hitów takich jak Płynie w nas gorąca krew nie zgodziła się z wyrokiem i wniosła wobec niego sprzeciw. To samo zrobiła warszawska prokuratura. Ta druga uznała, że kara jest zbyt łagodna.

Recydywa skarbu publicznego

O swojej obecności w panteonie postaci publicznych traktujących kodeks drogowy z lekką dezynwolturą przypomniał w tym roku Piotr Kraśko. W 2009 roku dziennikarz przekroczył dozwoloną liczbę punktów karnych i stracił prawo jazdy po raz pierwszy. Uprawnienia do prowadzenia pojazdów utracił ponownie w roku 2015. Tyle że brak prawa jazdy nie przeszkodził prezenterowi TVN-u w prowadzeniu auta.

Szkodliwy nałóg, czyli kreska na liczniku jak kreska z deski rozdzielczej

W kwietniu tego roku Kraśkę do rutynowej kontroli zatrzymała podlaska policja, ale prawa jazdy nie było. We wrześniu Sąd Rejonowy w Łomży skazał go za jazdę bez uprawnień i wymierzył karę w wysokości 7,5 tys. zł. To nie wszystko: sąd zakazał dziennikarzowi prowadzenia pojazdów przez rok. Kraśko opublikował swoje zdjęcie ze łzami w oczach, napisał, że mu wstyd i przeprasza, że zawiódł.

Swoją pieśń natychmiast rozpoczął chór obrońców kierowcy bez uprawnień. Jacek Żakowski uznał, że największą karą dla dziennikarza jest zakłopotanie i wstyd. − Wybitni, utalentowani ludzie, jak Piotr Kraśko, są skarbem publicznym. Nie ma wielu takich. Jeśli będziemy marnowali ich pochopnie, to skażemy się na beztalencia i sami się ukarzemy − mówił w rozmowie z Wirtualnymi Mediami publicysta. To nie koniec kuriozów: mogliśmy się nawet dowiedzieć, że w pewnych kręgach należy jeździć bez uprawnień. − Jeżdżenie bez prawa jazdy, wprawdzie nielegalne, już dawno przestało być naganne, a w niektórych środowiskach należy wręcz do właściwego stylu – skomentował szef pewnej firmy PR-owej.

Zupełnie innego zdania są aktywiści z Miasto Jest Nasze. Uznali, że kara 7 tysięcy złotych to dla Kraśki za mało. Jego podejście do jazdy bez prawka skomentowali okolicznościowym memem.

Premierka bez kogutów pruje na weekend

Właściwy sobie styl wypracowali też kierowcy rządowych limuzyn. Tradycję niefortunnych kraks kontynuowano i w zeszłym roku. Na początku grudnia auto, którym podróżował wiceminister zdrowia Waldemar Kraska, zderzyło się z tirem. Do zdarzenia doszło na moście Grota-Roweckiego w Warszawie. W wypadku nikt nie ucierpiał.

Kilkanaście dni później cała Polska wróciła do najgłośniejszego z serii wypadków rządowych aut z ostatnich lat. Chodzi o zdarzenie z 2017 roku, kiedy to warta 2,5 mln zł limuzyna, którą w obstawie funkcjonariuszy BOR-u wracała na weekend do domu premier Beata Szydło, zderzyła się w Oświęcimiu z maleńkim fiatem seicento. O spowodowanie wypadku prokuratura błyskawicznie oskarżyła kierowcę fiata, a sąd uznał, że nieumyślnie naruszył on przepisy ruchu drogowego.

17 grudnia 2021 roku „Gazeta Wyborcza” opublikowała relację jednego z funkcjonariuszy, którzy tamtego dnia odwozili premier Szydło do domu. Mężczyzna twierdzi, że zeznawał fałszywie w kluczowym dla sprawy wątku. W postępowaniu niezgodnie z prawdą zaświadczał, że kolumna podróżowała z włączonymi sygnałami dźwiękowymi, podczas gdy włączone były tylko świetlne. Tak samo mieli kłamać pozostali funkcjonariusze.

Wersja ta miała być też na rękę samej prokuraturze, która ignorowała zeznania postronnych świadków wypadku, niezwiązanych z podróżą premierki, którzy kogutów nie słyszeli. A ich brak oznacza, że wina za zderzenie mogła leżeć po stronie nie tylko kierowcy seicento, ale i BOR-owika. A tego strona rządowa najwyraźniej chciała uniknąć.

Pirat w każdym z nas

Przypadki rządowych limuzyn, prędkich polityków czy pochopnych gwiazd od razu trafiają na pierwsze strony gazet. Ich postawy kształtują zachowanie mas, ale nie oni jedni mają ciężką nogę, prowadzą po kielichu czy bez ważnego prawka. Kiedy nowelizowano prawo o ruchu drogowym, niektóre portale informowały: „Podwyżki to bat na piratów drogowych”, „Piraci drogowi dostaną mocno po kieszeni”, „Koniec z pobłażliwością dla piratów drogowych”.

W powszechnym mniemaniu pirat drogowy to rozpędzony gość, który z rykiem silnika taranuje inne auta i zabija pieszych. Tymczasem ryzyko śmierci znacznie wzrasta już przy minimalnym przekroczeniu prędkości. Uderzenie samochodu poruszającego się z prędkością 50 km/h przeżyje co drugi pieszy. Przy prędkości 60 km/h zginie aż dziewięciu na dziesięciu potrąconych. Jazda z taką prędkością w obszarze zabudowanym to ciągle norma. To ile z nas w 2021 roku było piratami drogowymi?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Mateusz Kowalik
Mateusz Kowalik
Dziennikarz Krytyki Politycznej
Dziennikarz, stały współpracownik Krytyki Politycznej. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu i europeistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Wcześniej dziennikarz „Gazety Wyborczej”.
Zamknij