Kraj

Tusk, k***a!

Przykrywać i odwracać uwagę też jednak trzeba umieć. A PiS to w niedzielę dość dramatycznie nie wyszło. Konwencja w Spodku potwierdza, że w tej kampanii partia zupełnie odpuściła elektorat umiarkowany, nastawiła się na szlifowanie własnego partyjnego betonu.

Nie spodziewałem się wiele po niedzielnej konwencji PiS w Katowicach, na pewno nie nowych, inspirujących politycznych idei czy koncepcji programowych. Sami działacze PiS mówili, że konwencja miała mieć przede wszystkim „charakter mobilizacyjny”. Przekładając z pisowskiego na polski: miała przykryć Marsz Miliona Serc i dać TVP Info pretekst do tego, by w czasie, gdy przez stolicę Warszawy maszeruje tłum zwolenników opozycji, mieć podkładkę do pokazywania czegoś innego.

Anty-Tusk – Greatest Hits

Przykrywać i odwracać uwagę też jednak trzeba umieć. A PiS to w niedzielę dość dramatycznie nie wyszło. Wśród dziennikarzy politycznych na bieżąco komentujących wydarzenie z Katowic panowało jedno uczucie: nudy. Konwencja rządzącej partii faktycznie była potwornie nudna. Po pierwsze, dlatego że trwała zwyczajnie za długo – sztab naprawdę powinien poradzić Jarosławowi Kaczyńskiemu, że rywalizowanie z Fidelem Castro na długość przemówień nie jest najlepszym pomysłem w demokratycznej polityce XXI wieku. Po drugie, nużyło ciągłe, obsesyjne powtarzanie: Tusk, ale za Tuska, ale jak przyjdzie Tusk, strzeżcie się Tuska. W Katowicach nie tylko nie usłyszeliśmy żadnych nowych pomysłów, ale rządzącej partii w ogóle nie zależało, by wykorzystać wydarzenie do podsumowania swoich propozycji programowych z tej kampanii. Zamiast tego otrzymaliśmy odtwarzaną w zapętleniu płytę z największymi antytuskowymi hitami z repertuaru Kaczyńskiego, Morawieckiego i innych pisowców.

Wśród najbardziej lubianych przez elektorat przebojów musiał pojawić się Tusk jako polityk faktycznie niemiecki, realizujący linię Angeli Markel. O postraszenie Tuskiem, który zrobi w Polsce drugą Lampedusę, zadbał europoseł Dominik Tarczyński. Polityk przedstawił swoją dramatyczną relację z włoskiej wyspy, gdzie ludzie, gdy dowiadują się, z jakiego kraju przyjechał, proszą go, by uczynił Europę tak bezpieczną, jak bezpieczna jest Polska. Nasz kraj, jak wywodził dalej europoseł, jest jednym z ostatnich bastionów w Europie, gdzie można bezpiecznie wyjść po 22.00. Pojawia się więc pytanie, czemu europoseł Tarczyński porzucił bezpieczną Polskę na rzecz Brukseli i Strasburga i jak porusza się po tych miastach po zmroku.

Premier Kaczyński przedstawił demonologię tuskizmu sięgającą aż początków transformacji i afery Rywina. Tusk wysunął się na czele systemu III RP po tej ostatniej – przekonywał prezes – oferując jej elitom taką rekonstrukcję systemu, która gwarantuje im zachowanie majątków, władzy i wpływów. Dlatego Polskę aż do 2015 można nazwać, jak PiS to robił już w swoim programie sprzed czterech lat, państwem „przedłużonego postkomunizmu”.

Marsz Miliona Serc: „Idziemy z różnych stron, mamy różne biografie, ale mamy jeden cel”

Prezes Kaczyński przedstawił paszkwil na całą polityczną biografię Tuska, dociągając do czasów współczesnych. Jak celnie skomentował na portalu X konserwatywny dziennikarz „Rzeczpospolitej” Michał Szułdrzyński: „Po tym, jak prezes Kaczyński skończył opowiadać, co Platforma złego robiła, gdy rządziła, przeszedł do opowiadania o tym, co robiła złego, gdy znalazła się w opozycji”.

Po bardziej niszowy przebój sięgnął premier Morawiecki, odgrzewając, wydawałoby się, dawno odłożony przez jego partię do zamrażarki temat papieski. Jak się dowiedzieliśmy, Platforma ma organizować „seanse pogardy wobec Jana Pawła II” (?!), chce odebrać jego imię szkołom, przygotowane mają być już antypapieskie filmy, które zostaną odpalone po wyborach. Mogę tylko prosić premiera i polityków PO: poproszę linki, bo choć zajmuję się też zawodowo kinem, to nic nie słyszałem, a chciałbym zobaczyć. Choć pewnie można zgadywać, że premier straszy podobnymi materiałami jak reportaż TVN o przypadkach pedofilii w diecezji krakowskiej, w czasach, gdy biskupem był tam Karol Wojtyła – to właśnie wokół tego materiału PiS rozkręcił polityczną hucpę „w obronie dobrego imienia Jana Pawła II”. Temat jednak nie zażarł, sięganie po niego przez Morawieckiego dziś wygląda dość desperacko.

Za konwencją z niedzieli stała chyba tylko jedna strategiczna myśl: rzucajmy, czym popadnie, w Tuska, coś się może przyklei, a nawet jeśli nie, to zmobilizuje to nasz elektorat. I trudno uwierzyć, by antytuskowe tyrady trafiły do kogokolwiek poza najbardziej sfanatyzowanymi pisowcami. Konwencja w Spodku potwierdza, że PiS w tej kampanii zupełnie odpuścił elektorat umiarkowany, nastawił się na szlifowanie własnego partyjnego betonu.

Tylko złe emocje

Dźwięk szlifowania betonu nie może być przyjemny i wydarzenie w Spodku też do przyjemnych nie należało. Na początku imprezy PiS puścił spot będący montażem najbardziej agresywnych wypowiedzi polityków i sympatyków opozycji pod adresem partii Kaczyńskiego, choć także policji. Kończyła go wypowiedź prezydenta Komorowskiego, że trzeba mieć odwagę i bić się z takimi ludźmi choćby dechą. Następnie na scenę wszedł Dominik Tarczyński, w ręku trzymając dechę oklejoną serduszkami, jakie w tej kampanii noszą politycy KO.

Chodźmy na marsz i wybory. Żeby nie trzeba było iść na Bastylię albo inną Berezę

Wybór właśnie tego polityka na otwarcie konwencji – który poza nadmiarową nawet jak na standardy polskiej polityki agresją zasłynął chyba wyłącznie postami w mediach społecznościowych, gdzie chwalił się luksusową konsumpcją – było jasnym sygnałem, że PiS nie chodzi o to, by zaprezentować się jako bardziej merytoryczna, empatyczna czy choćby po prostu wolna od agresji alternatywa dla KO. Nie, konwencja w Spodku podporządkowana była czemu innemu: temu, by w twardym elektoracie PiS wyzwolić na tyle negatywnych emocji, by maksymalnie licznie stawił się 15.10. przy urnach i odpowiednio zagłosował.

Główną z tych emocji był strach, przede wszystkim przed migracjami, którymi straszyła praktycznie każda z osób występujących na konwencji. Drugą była czysta, polityczna nienawiść, skupiona na osobie Tuska i całej demokratycznej opozycji. Kolejni liderzy PiS podgrzewali ją ze sceny, a tłum krzyczał „hańba, hańba!” albo „do Berlina!”. Jedyne wystąpienie nieoparte głównie na strachu i hejcie wygłosił pełnomocnik rządu ds. osób niepełnosprawnych, Paweł Wdówik, choć i on straszył Europą, gdzie „dzieci z zespołem Downa praktycznie nie ma” – bo ciąże wskazujące na ten zespół zostały usunięte.

Choć marsz opozycji również zawierał silną emocję antypisowską, a wieloma jego uczestnikami powodował lęk przed trzecią kadencją PiS, to pozbawiony wyrazistej partyjnej identyfikacji obywatel porównujący dwa wydarzenia z niedzieli nie będzie miał problemu, by zauważyć, że w Warszawie było sporo pozytywnych emocji, podczas gdy w Katowicach nie było ich praktycznie wcale. Co w przypadku partii rządzącej krajem osiem lat, która powinna mieć się czym pochwalić i móc powiedzieć ludziom „przecież jest dobrze, po co to zmieniać”, nie jest jednak wyborczym atutem.

To opozycja więcej ugrała w niedzielę

W czasach, gdy PiS coraz bardziej stawał się „sektą smoleńską”, regularnie przegrywając z PO, w mediach społecznościowych krążył mem przedstawiający krzyczącego Kaczyńskiego z twarzą wykrzywioną złością, podpisany „Smoleńsk, k***a!”. Bo też każdą próbę dyskusji na jakikolwiek merytoryczny temat PiS przerywał okrzykami sprowadzającymi się do tego komunikatu. W Katowicach PiS raz jeszcze wszedł w te same koleiny. Tylko zamiast „Smoleńsk!” krzyczał „Tusk!”.

Manifestujmy siostrzeństwo na przekór konfiarzom, prawackim dziadom i klerowi

W tej sytuacji to opozycja demokratyczna ugrała dla siebie politycznie więcej w niedzielę niż PiS. Marsz Miliona Serc, niezależnie od tego, ile w nim ostatecznie poszło osób, był widocznym frekwencyjnym sukcesem. Kaczyński przekonujący w Katowicach, że w Warszawie zgromadziło się 60 tysięcy, poza bańką twardego PiS naraża się wyłącznie na śmieszność. Swoje na marszu ugrała KO, swoje Lewica – Czarzasty wygłosił chyba swoje najlepsze wiecowe przemówienie w karierze. Także Trzecia Droga, objeżdżając w niedzielę mniejsze miejscowości, wykonywała pożyteczną pracę – dla siebie i całej opozycji.

Marsz niekoniecznie musi się okazać przełomem, który da opozycji zwycięstwo za dwa tygodnie. Ale na pewno takim przełomem nie będzie konwencja PiS w Katowicach – dawno w polskiej polityce nie było takiego kapiszona. Szlifowanie swojego betonu, na nieszczęście dla PiS, rządzi się prawem spadającej krańcowej wartości politycznej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij