Kraj

Konrad Fijołek: W Rzeszowie teraz czas postawić na człowieka

Te wybory to konfrontacja między samorządowcami lokalnymi a tymi, którzy Polski samorządowej po prostu nie chcą. Pandemia pokazała, jak ważne jest budowanie samorządowej wspólnoty, relacji międzyludzkich. Samorząd to nie tylko inwestycje w drogę i kanalizację, ale dziś przede wszystkim w człowieka. To, tak naprawdę, buduje nasze poczucie bezpieczeństwa.

Jakub Majmurek: Pana hasło w wyborach na prezydenta miasta to „Rzeszów jest najważniejszy”. Czy jednak w tych wyborach będzie chodziło o Rzeszów, czy o plebiscyt wokół obecnego rządu i jego politycznego zaplecza?

Konrad Fijołek: Te wybory mają dwa wymiary. Po pierwsze, plebiscytu politycznego, pokazującego, jakie są siły opozycji wobec siły rządzących. Patrzy na to cała Polska i na pewno te emocje przełożą się na wyniki.

Natomiast drugi wymiar tych wyborów to wymiar samorządowy. Trzeba pamiętać, że to są wybory lokalne, gospodarza miasta. Debata powinna się toczyć wokół tematów miejskich i samorządowych. Nieustannie to podkreślam: plebiscyt plebiscytem, ale Rzeszów jest najważniejszy i ostatecznie liczyć się powinno to, co jest najlepsze dla Rzeszowa. Dlatego takie, a nie inne hasło, dlatego taka, a nie inna filozofia. Mieszkańcy zasługują na prezydenta, który zna miasto i jego problemy.

Wojewoda Ewa Leniart, kandydatka PiS, i Marcin Warchoł z Solidarnej Polski nie znają miasta i jego problemów?

Kompletnie nie znają. Minister Warchoł 20 lat mieszka w Warszawie, nie urodził się tutaj. Ewa Leniart również nie mieszka w Rzeszowie, jest politykiem rządowym, reprezentuje rząd w województwie, z Rzeszowem do tej pory nie miała do czynienia. Żadne z nich nie miało do czynienia z samorządem. Nie znają tego miasta. Sami to zresztą przyznają, dzwonią teraz do różnych lokalnych społeczności i pytają, co robić.

To chyba dobrze, że konsultują swój program z lokalnymi społecznościami?

Nie no, pewnie, że dobrze. Ale mieszkańcy ocenią, czy nie lepiej wybrać kogoś, kto mieszkał tu od urodzenia, tu się wychował, pracował całe życie, temu miastu poświęcał się cały czas; czy kogoś, dla kogo w życiu były ważniejsze sprawy: na przykład kariera w Warszawie, kariera w rządzie.

Jak i gdzie pęka Zjednoczona Prawica

W kampanii wspiera pana wielu samorządowców, w Rzeszowie był niedawno prezydent Wrocławia Jacek Sutryk. Polska samorządowa jednoczy się przeciw PiS?

Jak mówiłem, te wybory mają też wymiar ogólnopolski. A w tym ogólnopolskim sporze politycznym jedną z najważniejszych osi konfliktu jest spór Polski samorządowej z Polską polityczną, opartą na kłótniach, wzajemnym poniewieraniu się. To konfrontacja między lokalnymi samorządowcami a tymi, którzy Polski samorządowej po prostu nie chcą. Sam byłem świadkiem jako samorządowiec, jak ta ekipa zabiera samorządom kompetencje, pieniądze, jak próbuje osłabiać wiarygodność władz samorządowych wśród lokalnych społeczności.

Łatwo będzie prowadzić tę walkę o samorząd w Rzeszowie uchodzącym za bastion PiS, a przynajmniej za stolicę regionu będącego pisowską twierdzą? Mieszkańcy nie uznają, że lepiej wybrać kogoś, kto będzie dobrze żył z władzą, niż kogoś, kto będzie z nią w konflikcie, co może odbić się na mieście.

Miasto jest stolicą najbardziej pisowskiego regionu w Polsce, ale samo głosuje trochę inaczej. PiS nie ma tu zdecydowanej przewagi. W takich miastach jak Wrocław, Gdańsk, Poznań rządzą prezydenci jak najbardziej odlegli od PiS, a te miasta się fenomenalnie rozwijają i płyną do nich środki europejskie i centralne. PiS za chwilę czekają wybory parlamentarne. Nie sądzę, by w tej sytuacji rządzący obóz chciał zostawić Rzeszów bez wsparcia – to by się odbiło na ich poparciu w mieście. Poza tym naprawdę nie wiadomo, czy ten rząd przetrwa dłużej niż dwa, trzy miesiące, patrząc na to, co dzieje się na jego parlamentarnym zapleczu.

Decyzja prezydenta Ferenca o dymisji, a jeszcze bardziej o poparciu ministra Warchoła zaskoczyła wszystkich. Jak pan ją interpretuje? Czemu prezydent poparł kandydata Solidarnej Polski, kogoś spoza własnego środowiska politycznego? Wcześniej mówiło się o panu jako o ewentualnym następcy prezydenta Ferenca.

To jest dobre pytanie, zadają je sobie wszyscy mieszkańcy. Ja wolę mówić, że być może prezydent uległ mirażowi marketingowemu, roztaczanemu przez Marcina Warchoła. Mam nadzieję, że chodzi wyłącznie o to. Choć biorąc pod uwagę to, jakimi metodami środowisko polityczne pana ministra Warchoła posługiwało się w rozprawianiu się z różnymi środowiskami politycznymi, społecznymi czy zawodowymi w naszym kraju, to pojawia się obawa, czy podobnych metod nie próbują zastosować tutaj. Chciałbym jednak wierzyć, że to tylko marketingowe sztuczki pana Warchoła przekonały prezydenta Ferenca. Ocenią to jednak sami mieszkańcy.

Myśli pan, że wskazanie przez prezydenta Ferenca Marcina Warchoła jako swojego następcy podziała? Wyborcy posłuchają?

To bardzo ważne dla tego, jak ułożą się wybory. Ale myślę, że z każdym dniem do wyborców nierozumiejących tej decyzji prezydenta Ferenca będzie docierało, że Marcin Warchoł to jednak kolega pana Ziobry i to pan Ziobro jest jego szefem, który go tu wysłał, by zdobył miasto dla Ziobry. Z każdym dniem, gdy wyborcy zaczną zdawać sobie z tego sprawę, poparcie prezydenta Ferenca będzie miało coraz mniejsze znaczenie.

Rząd PiS dba, żeby jego ludzie mieli wstęgi do przecinania

Jaki elektorat pan chce przyciągnąć w tych wyborach? To ma być elektorat demokratycznej opozycji? Miejski?

Na pewno część elektoratu zagłosuje, kierując się poglądami politycznymi, i dla niego kluczowe będzie to, że te wybory to starcie dobra ze złem, demokratów i tych, którzy demokrację niszczą. Ale są też wyborcy patrzący na to, kto zna miasto, ludzi w nim mieszkających, kto będzie dobrym gospodarzem, kto jest znany mieszkańcom i komu można zaufać.

Kto jest pana głównym konkurentem, z kim spodziewa się pan zmierzyć w drugiej turze – z Ewą Leniart czy Marcinem Warchołem?

Głównym rywalem jest jednak dla mnie Ewa Leniart. To ona jest przedstawicielką największego ugrupowania rządzącego krajem. Choć jej kampania na razie nie jest bardzo dynamiczna, to inne zasady, inne mechanizmy będą decydować o tym, że ona będzie główną konkurentką.

Co oznaczałyby rządy Ewy Leniart albo Marcina Warchoła dla Rzeszowa? Czemu to byłaby zła opcja?

To chyba oczywiste. Jeśli wygra pani Leniart, miastem będzie rządził Kaczyński. Jeśli pan Warchoł, to pod rzeszowski ratusz przyjedzie autobus z działaczami Solidarnej Polski, którzy będą realizować polecenia pana Ziobry i obsadzą wszystkie ważne stanowiska w miejskim samorządzie – Rzeszów stanie się łupem, który pozwoli osadzić się ziobrystom i przetrwać bitwę z Kaczyńskim. I im o to właśnie chodzi – nie o Rzeszów. Dla Rzeszowa to będzie dramat, jeśli stanie się łupem politycznym ziobrystów.

Pana poparła koalicja wszystkich partii demokratycznej opozycji. Przeciwnicy nie będą mogli panu zarzucić, że będzie pan musiał spłacić to poparcie, dzieląc miejskie etaty między PO, Lewicę, PSL?

To zupełnie inna sytuacja. Pani Leniart i pan Warchoł to kandydaci własnych partii, nie istnieją bez ich poparcia. Ja nie jestem kandydatem żadnej partii, jestem lokalnym działaczem, którego poparła cała opozycja. I to poparcie nie jest obudowane klauzulą wymagającą jakiegokolwiek „spłacania” politycznych długów.

Pana prezydentura będzie prezydenturą kontynuacji tego, co robił Tadeusz Ferenc?

Nie. Ja jestem oczywiście absolwentem politycznej szkoły prezydenta Ferenca. Ale podkreślam, że jestem absolwentem – czyli tę szkołę już ukończyłem z dobrą oceną i teraz pracuję na swoje konto. Nie dezawuuję dorobku prezydenta Ferenca – jestem przecież jego współautorem – ale chcę dokonać w nim zmian. Nie neguję wszystkiego, co działo się w mieście, jak robi to PiS, ale też nie oferuję wyłącznie prostej, bezmyślnej kontynuacji, jak pan Warchoł, ciągle podpierający się prezydentem. Mamy nową epokę, potrzebujemy nowej wizji rozwoju miasta.

Państwo prywatne Kuchcińskiego i jego kolegów z PiS

Czym będzie się ona różnić od tej z czasów Ferenca?

Musimy uporządkować chaos przestrzenny. Z miasta, które było lekko zapyziałe, uczyniliśmy dynamicznie rozwijający się ośrodek, ale ten dynamiczny rozwój wygenerował własne problemy, głównie z chaotyczną zabudową miasta. Trzeba to uporządkować i zatrzymać chaos, choćby wprowadzając miejską „konstytucję przestrzenną”.

Po drugie, chcę postawić na wszystko, co łączy się z jakością życia w mieście. W ostatnich latach nadrobiliśmy zapóźnienia infrastrukturalne. Teraz trzeba zainwestować we wszystko to, co łączy się ze spędzaniem wolnego czasu: rekreację, zieleń, dobrą ofertę kulturalną. Po latach budowania infrastruktury akcent trzeba przenieść na inwestycje w jakość życia i człowieka.

Jakie konkretnie pomysły ma pan na przykład na kulturę w mieście?

Na pewno naszą ofertę kulturalną można i trzeba uatrakcyjnić. Kultura się dziś demokratyzuje. Powstaje wiele oddolnych inicjatyw. Miasto powinno je wspierać i przyciągać nowe. Należy zwiększyć dotacje, wprowadzić program dopłat do czynszu dla galerii i miejsc twórczych, budować dobry klimat dla twórczości. Więc jeden filar to zdemokratyzowana kultura, oparta na wielu oddolnych inicjatywach, a drugi to kilka wydarzeń wiodących, pozwalających miastu budować jego tożsamość.

Planom inwestycji w jakość życia nie zagrażają problemy samorządów: PiS im odbiera pieniądze, dokłada zadań, to wszystko jeszcze wzmocni pewnie koronakryzys. Nie obawia się pan, że obejmie miasto w kryzysowej sytuacji, utrudniającej realizację obietnic wyborczych?

Niewątpliwie obecne uwarunkowania są trudniejsze, niż były, ale ja na tyle siedzę w samorządzie, znam na tyle dużo narzędzi, że wiem, jak sobie z tym wszystkim poradzić. Liczę też na to, że obecne rządy niszczące samorządy nie będą trwały wiecznie i wkrótce się skończą, a my zdołamy się przygotować do nowego skoku cywilizacyjnego i rozwojowego.

O Tadeuszu Ferencu mówiło się jako o prezydencie podejmującym decyzję w zasadzie samotnie, w dość „monarchiczny sposób”. Czy pan ma pomysł na prezydenturę bardziej opartą na wciąganie w decyzje radnych, lokalnych aktywistów, mieszkańców?

Zmiana stylu zarządzania miastem z autokratycznego na zespołowy to jedna z najważniejszych zmian, jakie chcę wprowadzić. Jestem zresztą autorem projektu rzeszowskiego Urban Labu, który miał dostarczyć narzędzi do dialogu na temat rozwoju miasta, wciągać w proces decyzyjny mieszkańców, środowiska aktywistyczne, naukowe, biznesowe.

To jest ABC nowoczesnego miasta. Nowoczesne miasta budują swoje przewagi konkurencyjne, korzystając z potencjału intelektualnego mieszkańców, wsłuchują się w ich głos. Na to chcę postawić w Rzeszowie, na grę zespołową, na najlepszych w swojej dziedzinie ekspertów współpracujących z samorządem.

Jakimi konkretnymi narzędziami chce pan włączyć obywateli w proces decydowania o mieście? 

Choćby przez panele obywatelskie, różne mechanizmy deliberacyjne. Ćwiczyłem to zresztą w mieście przez pilotażowe projekty takie jak wspomniany Urban Lab.

Jakie będą trzy najważniejsze wyzwania stojące przed Rzeszowem w perspektywie pana ewentualnej prezydentury?

Po pierwsze, więcej zieleni i rekreacji. To dziś jest najważniejsze. Chciałbym, by park albo przynajmniej skwer zielony był dostępny w ciągu 10 minut spaceru dla każdego mieszkańca. Drugie wyzwanie to uporządkowanie przestrzeni. Trzeci – infrastruktura komunikacyjna: obwodnica południowa, Wisłokostrada, a przy tym ułatwienia dla alternatywnych form transportu miejskiego: dla transportu zbiorowego, rowerów, budowa całej sieci ścieżek rowerowych. Innymi słowy, zwiększamy przepustowość w mieście i wzmacniamy transport zbiorowy i alternatywny.

Wiele mniejszych polskich miast wojewódzkich ma problem z drenażem mózgów. Najzdolniejsi, najbardziej dynamiczni mieszkańcy uciekają do Warszawy, Krakowa, Poznania, Trójmiasta, Berlina i innych miast. Czy to też problem Rzeszowa? Wiecie, jak zatrzymać mieszkańców?

Rzeszów na szczęście tego problemu nie ma. A w zasadzie nie „na szczęście”, bo jest to efekt dobrej polityki ostatnich lat. Miasto się rozwija, przybywają nowi mieszkańcy, nie jest trudno znaleźć pracę, i to często naprawdę atrakcyjną. Do Rzeszowa przyjeżdżają fachowcy z dziedziny inżynierii czy informatyki z całej Polski. Dlatego tak ważne jest to, by teraz postawić na jakość życia w mieście, by ci ludzie nie zaczęli uciekać.

Nie wiemy, czy wybory nie zostaną przesunięte ze względu na pandemię. Co doświadczenie epidemiczne nauczyło pana jako samorządowca? Zmieniło jakoś pana myślenie o mieście?

Pandemia przede wszystkim pokazała, jak ważne jest budowanie samorządowej wspólnoty: relacji międzyludzkich, sąsiedzkich. Samorząd to nie tylko inwestycje w drogę i kanalizację, ale dziś przede wszystkim w człowieka. To tak naprawdę buduje nasze poczucie bezpieczeństwa. Jeśli zacieśniamy relacje w sąsiedztwie, w grupie środowiskowej, jeśli zapewniamy do tego mechanizmy, to czujemy się bezpieczniej, zdrowiej.

Te wnioski przekładają się na jakieś konkretne propozycje na prezydenturę?

Myślę, że widać je w tym, o czym mówiłem: polityce lokalnej przenoszącej ciężar działań w kierunku człowieka, a nie tylko infrastruktury, ku wspólnym przestrzeniom zielonym czy kulturalnym. Dobrym przykładem są ogródki działkowe. Wiele miast wcześniej je sobie polikwidowało. Tymczasem w ciągu ostatnich 12 miesięcy okazały się one źródłem komfortu, bezpieczeństwa dobrostanu dla wielu ludzi. Ja bym chciał poszerzyć ich przestrzeń.

Samorząd ma ograniczone możliwości, jeśli chodzi o bezpieczeństwo zdrowotne, ale także w tym obszarze trzeba zwiększyć wysiłki, choćby w programach profilaktycznych. To wszystko znajduje odzwierciedlenie w moim programie.

Wrócę na koniec do ogólnopolskiego kontekstu. Liczy pan, że te wybory wywołają polityczne trzęsienie ziemi w kraju? Pana zwycięstwo może być końcem koalicji Zjednoczonej Prawicy?

Chciałbym, żeby w Rzeszowie zaczął się powrót Polaków do wolności, tak jak kiedyś droga do wolności zaczęła się w Gdańsku.

*
Konrad Fijołek – absolwent Wydziału Socjologii Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Rzeszowie. Wieloletni radny Rady Miasta Rzeszowa, w latach 2006–2010 był przewodniczącym Rady Miasta Rzeszowa, od 2014 pełni funkcję wiceprzewodniczącego rady. Kandydat w przedterminowych wyborach na prezydenta Rzeszowa.

**

ZEIT-Stiftung Ebelin und Gerd Bucerius

Materiał powstał dzięki wsparciu ZEIT-Stiftung Ebelin und Gerd Bucerius.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij