Nic dziwnego, że dziewczyny w Polsce nie garną się do uprawiania sportu. Najpierw będą musiały się użerać z rówieśnikami o miejsce na boisku, potem będą trenowane przez mężczyznę w sekcji, którą wszyscy traktują jak piąte koło u wozu, gdy się przebiją do sportu zawodowego, szefem ich federacji też będzie facet, a jeśli jakimś cudem wreszcie osiągną sukces, to ledwo wspomni się o nim pod koniec wiadomości sportowych.
Minister edukacji Przemysław Czarnek, gdzie się nie obróci, tam wzbudza niemal powszechne oburzenie. No cóż, nikt nie kazał PiS-owi wstawić na stanowisko, na którym szczególnie liczy się delikatne podejście, gościa żywcem wyciągniętego z wesela z lat 90. Można się było spodziewać, że ten rubaszny człowiek, mający na koncie wypowiedzi kompromitujące w każdym cywilizowanym towarzystwie, będzie notorycznie wzbudzał kontrowersje, nawet przez przypadek.
Egzegeza słów ministra Czarnka na temat rzekomej otyłości dziewczyn zaszła już tak daleko, że sam dla świętego spokoju obiecał, że podczas Wielkiego Postu zrzuci 5 kg. Życząc mu, żeby w Wielkanoc nie zaliczył błyskawicznego efektu jo-jo, warto najpierw dokładnie przyjrzeć się jego wypowiedzi.
Czarnek na pytanie redaktorki Popek: „Jak na przykład chcecie poradzić sobie z otyłością?” odpowiedział, że wspólnie z rektorem warszawskiej AWF pracują nad poszerzeniem oferty sportowej dla uczniów w celu walki z nadwagą i wadami postawy. Kluczowe zdanie brzmiało tak: „Część tych zajęć już jest uruchomiona przez Ministerstwo Sportu, ale chcemy dołożyć jeszcze dodatkowe zajęcia, zwłaszcza skierowane do dziewcząt, bo tu jest większy problem, bo w tych zajęciach pozalekcyjnych częściej biorą udział chłopcy, a do dziewcząt chcemy skierować taki program szczególny, ale dobry dla wszystkich dzieci, dla całej młodzieży”.
Jak widać, ten „większy problem” właściwie można rozumieć dwojako – jako większą otyłość wśród dziewczyn lub mniejszą frekwencję dziewczyn na zajęciach sportowych. Według ministra chodziło o to drugie, ale co miał wtedy w głowie, to wie tylko on sam. Jeśli faktycznie to drugie, to mógłby się też przy okazji zastanowić, dlaczego dziewczyny rzadziej niż chłopcy uczęszczają na SKS-y. Doszedłby wtedy do nieprzyjemnego wniosku, że kobiety w sporcie są po prostu niemile widziane.
Łatwiej być grubym chłopcem
Przyjrzyjmy się najpierw kwestii wagi. Bez wątpienia problem otyłości wśród dzieci narasta w błyskawicznym tempie. Jeszcze w 1990 roku nadwagę lub otyłość miało 12 proc. polskich dzieci w wieku 5–9 lat, a w 2016 roku było to już niemal 30 proc. Jednak w znacznie większym stopniu kwestia dotyczy chłopców niż dziewczyn. Nadwaga to problem ponad jednej trzeciej chłopców i mniej niż jednej czwartej dziewczyn. I tak jest właściwie w każdym kraju – spośród członków OECD jedynie w Belgii i Kolumbii nadwaga w minimalnie większym stopniu dotyczyła dziewcząt. Co ciekawe, akurat w Polsce ta różnica jest zdecydowanie największa. W całym OECD nadwagę ma 30 proc. dziewczyn i 35 proc. chłopców w wieku 5–9 lat. Tak więc międzypłciowe różnice w nadwadze dzieci nad Wisłą są większe niż w OECD. Nadwaga dziewczyn w Polsce jest znacznie niższa od średniej OECD, za to nadwaga chłopców już wyraźnie wyższa.
Przy tym jednak to dziewczyny w znacznie większym stopniu cierpią z powodu nadwyżkowych kilogramów. Chłopcy z nadwagą mają ponad 1,5 raza większe szanse na bycie wyszydzanym, natomiast dziewczyny aż ponad 2,5 razy. Inaczej mówiąc, wśród rówieśników otyli chłopcy są traktowani znacznie lepiej niż otyłe dziewczyny. Chłopiec może mieć nadwagę, dziewczyna już nie, to przecież nie przystoi. Żeby być uczciwym, to wcale nie jest problem jedynie Polski. We wszystkich krajach OECD bullying dotyczy w znacznie większym stopniu otyłych dziewcząt niż chłopców. Ale skoro to niesprawiedliwe traktowanie dziewcząt z nadwagą jest tak wyraźnym problemem na całym Zachodzie, to minister Czarnek mógłby na przyszłość być przynajmniej bardziej precyzyjny – bo delikatności od niego nie oczekuję.
Ej, dziewczyny, my tu gramy
Faktem jest jednak, że dziewczyny rzadziej uprawiają sport niż chłopcy. Potwierdza to chociażby niedawny – z października 2020 – raport NIK dotyczący aktywności fizycznej dzieci i młodzieży. Według danych NIK zaledwie 15 proc. młodzieży w wieku 11–17 lat podejmuje zalecaną przez WHO aktywność fizyczną w wymiarze co najmniej 60 minut dziennie. W 2013 roku było to 21 proc., więc polska młodzież coraz mniej się rusza, pomimo podwojenia nakładów na publiczne programy dotyczące rozwoju aktywności fizycznej dzieci i młodzieży w latach 2016–2018.
Kobieta w piłce nożnej jest traktowana przedmiotowo. Musi dobrze grać, ale jeszcze lepiej wyglądać
czytaj także
Relacja odsetka dziewcząt podejmujących aktywność fizyczną w wymiarze zalecanym przez WHO w stosunku do odsetka chłopców wyniosła 70 proc., więc dziewczęta uprawiają sport o jedną trzecią rzadziej niż chłopcy. Równocześnie jednak był to jedyny wskaźnik dotyczący dzieci i młodzieży (z czterech) zawarty w Programie Rozwoju Sportu do 2020 roku, który się poprawił. W programie tym zakładano poziom 60 proc.
No dobrze, ale dlaczego właściwie dziewczyny nie uprawiają sportu tak często jak chłopcy? Skoro rząd podwoił nakłady w dwa lata, a przepaść między nimi jest nadal tak znacząca, to najwyraźniej nie chodzi tylko o SKS-y w szkołach, tylko o znacznie szersze zjawisko. Mianowicie takie, że sport w Polsce (i zresztą nie tylko nad Wisłą) jest uważany za zajęcie męskie, dedykowane głównie dla chłopców. To młodzieżowe kluby męskie są traktowane priorytetowo i to w przypadku chłopaków potencjalna kariera sportowa jest traktowana poważnie, a nie jako dziecięce marzenia, które trzeba przeczekać. Kariera sportowa w przypadku chłopców jest rozważana jako poważna opcja, a w przypadku dziewczyn jako potencjalne zmarnowanie sobie życia. Dowodów na to jest całe mnóstwo.
czytaj także
W 2019 roku Rzecznik Praw Obywatelskich zabrał głos w sprawie dyskryminacji żeńskiej drużyny piłkarskiej na Orliku OSiR-u na Mokotowie. Pojawił się tam spór o dostęp do obiektu między korzystającymi z niego drużynami. Wprowadzono więc parytet przyznający połowę jednostek treningowych dziewczynom. To oburzyło męskie drużyny, w związku z czym z tego pomysłu się wycofano, a dyrektor OSiR poprosił Urząd m.st. Warszawy o „rekomendacje dotyczące rozwiązania konfliktu”. Najbardziej postępowe miasto w Polsce zaproponowało więc regulamin, w którym nie zawarto żadnych działań antydyskryminacyjnych, a jedynie przeprowadzanie negocjacji, gdy więcej niż jedna drużyna zaklepie sobie ten sam termin. Według RPO takie działania były niewystarczające, by przynajmniej ograniczyć dysproporcje płciowe w młodzieżowym sporcie. Według danych, na które powołał się RPO, mężczyźni stanowią 75 proc. członków klubów sportowych. A przy tym aż 93 proc. zajęć organizowanych na Orlikach skierowanych jest do chłopców.
Najpierw się wykażcie
Dyskryminacja kobiecych drużyn sportowych ma miejsce w całej Polsce. W 2014 roku doszło do konfliktu w sekcji rugby Lechii Gdańsk. Obie drużyny rugby Lechii były regularnymi mistrzami/mistrzyniami Polski. Oczywiście rugby to dyscyplina nad Wisłą zupełnie niszowa, jednak władze klubu postanowiły zlikwidować tylko sekcję żeńską. Zarząd przekonywał przy tym, że „zadecydowały kwestie sportowe, a nie płciowe”. To dlaczego w takim razie zlikwidowano tylko sekcję kobiet? Od 2014 roku drużyna kobiet nie jest więc już częścią klubu Lechia i występuje jako Biało-Zielone Ladies Gdańsk. Nie przeszkodziło jej to w zdobyciu kolejnych mistrzostw Polski.
czytaj także
W 2017 roku miasto Opole pominęło w dotacjach na upowszechnianie sportu wśród młodzieży żeński klub siatkarski AZS Uni Opole, grający wtedy w II lidze siatkówki kobiet (teraz gra już w I lidze, czyli drugiej klasie rozgrywkowej). Miasto tłumaczyło się, że pieniądze były ograniczone, a wsparło AZS Politechniki Opole, w którym też jest sekcja żeńska. Problem w tym, że w klubie z politechniki siatkowa sekcja żeńska ma charakter jedynie rekreacyjny i nie ma drużyn młodzieżowych, a wyczynowa jest tylko drużyna męska. Tymczasem AZS Uni Opole to klub poważny, z bardzo dużą sekcją młodzieżową. Po awansie do I ligi Uni Opole jest już całkiem szczodrze dotowane przez miasto – w 2019 roku otrzymało pół miliona złotych. Najwyraźniej ten żeński klub musiał się najpierw wykazać – męskie zwykle nie muszą.
Federacje nie dla kobiet
Oczywiście na całym świecie przed kobietami stawiane są bariery w dostępie do sportu młodzieżowego, rekreacyjnego i zawodowego. Drużyny żeńskie traktowane są po macoszemu i udostępnia się im obiekty, gdy już się faceci wystarczająco wybiegają. W mało którym kraju te dysproporcje są tak wyraźne jak w Polsce. Według unijnego raportu Równość mężczyzn i kobiet w sporcie” na stanowiskach decyzyjnych w polskich federacjach sportowych zasiada całe 3 proc. kobiet. Dało nam to dumne, ostatnie miejsce w UE. Przeciętnie odsetek kobiet na ważnych stanowiskach w krajowych federacjach to 14 proc., a w sześciu państwach przekroczył 20 proc. Za to jedynie w Szwecji odsetek ten przebił granicę strefy równowagi płci – wyniósł 43 proc.
Także w pozostałych obszarach kobiety są skrajnie niedoreprezentowane. Według danych Komisji Sportu Kobiet przy PKOl zaledwie 10 proc. trenerów i instruktorów sportowych to kobiety – w całej UE odsetek kobiet wśród trenerów sportowych szacuje się na 20–30 proc. Wśród sędziów sportowych jedynie nieco ponad jedna piąta to kobiety. Według badania Urszuli Kluczyńskiej, która przeanalizowała wiadomości sportowe w TVP, TVN i Polsacie, aż 93 proc. czasu antenowego było poświęcone sportom męskim, 4 proc. wydarzeniom „neutralnym”, a jedynie 3 proc. sportom żeńskim.
Reasumując, nic dziwnego, że dziewczyny w Polsce nie garną się do uprawiania sportu. Zwyczajnie nie widzą tam dla siebie miejsca. Najpierw będą musiały się użerać z rówieśnikami o miejsce na boisku, potem będą trenowane przez mężczyznę w sekcji, którą wszyscy traktują jak piąte koło u wozu, gdy się przebiją do sportu zawodowego, szefem ich federacji też będzie facet, a jeśli jakimś cudem wreszcie osiągną sukces, to ledwo wspomni się o nim pod koniec wiadomości sportowych. Tak, wiem, Iga Świątek wygrała właśnie Roland Garros. Niestety nie wystarczyło jej to do zdobycia nagrody Polskiego Sportowca Roku 2020, którym został nasz Jan Pa… przepraszam, Robert Lewandowski. Oczywiście są Polki, które osiągnęły wielki sukces w sporcie. Bariery mają to do siebie, że da się je przebić. Tylko że potrzeba do tego niezwykłej determinacji, której wiele zdolnych dziewczyn zwyczajnie nie ma. I której mężczyźni nie potrzebują.