Kraj

Gzyra: W poszukiwaniu niewinnego języka

Język szowinizmu gatunkowego wciąż jest akceptowany. Również przez tych, którzy uważają się za postępowych i unikają seksistowskich określeń.

Kilka lat temu jedna z fundacji przygotowała cykl plakatów mających w zamierzeniu piętnować przemoc wobec zwierząt. Na jednym z nich widać stereotypowo ukazaną starszą kobietę, która w wyraźnej złości zamierza się laską na psa trzymanego na smyczy. Właściwie chyba na sukę. Napis na plakacie brzmi: „I kto tu jest suką?”. Na reszcie plakatów z tego cyklu pojawiają się podobne pytania: „I kto tu jest bydlęciem?”, „I kto tu jest zwierzęciem?”. Plakaty wzbudziły konsternację wielu osób.

Dyskusja, która wówczas się rozpętała, po raz kolejny pokazała, jak ważny jest język, którym mówimy o ofiarach i osobach dyskryminowanych. I jak łatwo zapomnieć, że jest ważny. Owszem, były głosy, że plakaty są niejednoznaczne. Jednak faktem jest, że suka w języku potocznym często bywa określeniem kobiety wrednej, zołzy. I że suka, samica psa, wcale nie jest z natury wredna. Jest – delikatnie mówiąc – niesprawiedliwe używać jej nazwy jako obelgi czy pejoratywnego określenia ludzkich cech.

Podobnie: bydło to nazwa zwierząt, które ludzie w bezwzględny sposób wykorzystują dla swoich potrzeb. Nie ma powodu, żeby używać tej nazwy do określenia nikczemności ludzi. Krowy i cielęta nie bywają nikczemne. To nie one niewolą innych i nie one odbierają innym życie w rzeźniach. Zbydlęcenie człowieka nie oznacza przejęcia złych cech krów. To, co określa się mianem zbydlęcenia, było i jest ludzkie. A „uczłowieczony” nie jest automatycznie nobilitacją, podobnie jak „człekokształtność” nie jest czymś na kształt ideału, jakim ma być człowiek.

Zależność pomiędzy dyskryminacją a językowym piętnem, ułatwiającym ją i wspierającym, jest oczywista. Niestety, język szowinizmu gatunkowego pozostaje wciąż społecznie akceptowany również wśród ludzi, którzy uważają się za postępowych i unikają seksistowskich określeń. W 2011 roku w czasopiśmie „Journal of Animal Ethics” ukazał się tekst będący wezwaniem do zmiany języka, jakim mówimy o zwierzętach. Czytamy tam między innymi:

Nasz obecny język dotyczący zwierząt w sposób nieuchronny jest językiem dawnego sposobu myślenia, a co najważniejsze, przeszłość jest zaśmiecona uwłaczającą terminologią, zawierającą takie określenia jak „bydlę”, „bestia”, „zezwierzęcenie”, „podludzie” itp. W naszym procesie poznawania zwierząt i w ramach naszych relacji moralnych z nimi nie będziemy w stanie myśleć jasno, dopóki nie zaczniemy wymagać od siebie stosowania bardziej neutralnych rzeczowników i przymiotników.

Znamiennym przykładem, świadczącym o tym, w jaki sposób język wyraża dystans, który chcemy widzieć pomiędzy człowiekiem a resztą zwierząt, jest sposób mówienia o ich śmierci.

Znajoma dziennikarka opowiedziała mi kiedyś anegdotę, jak to zespół korektorów gazety, w której pracuje, sumiennie zamieniał jej słowo „umierać” na „zdychać”, gdy tylko dotyczyło zwierząt.

Tłumaczono, że mówienie o „umieraniu” zwierząt jest językowym błędem. Na podobnej zasadzie ludzie spożywają jedzenie, zwierzęta mają karmę. Ludzi się zabija, a zwierzęta ubija. Tylko ludzi można mordować i tylko zwierzęta się usypia, gdy się im odbiera życie.

Język potoczny maskuje również fakt, że sami jesteśmy zwierzętami. Nie mamy możliwości być bardziej zezwierzęceni, niż jesteśmy. Jednak zezwierzęcenie ma być określeniem upadku człowieka. Równie dobrze mogłoby określać to, co w nas wartościowe. Oczywiście, istnieje długa tradycja nazywania wrogów – a więc potencjalnych ofiar – w sposób ich deprecjonujący, w tym określanie ich właśnie mianem zwierząt. Robimy to dla wygody wyrządzania krzywdy.

Nasz sposób mówienia o zwierzętach jest kłamliwy. W tekście English and Speciesism Joan Dunayer pisze: „Obecnie mylący język legitymizuje i maskuje instytucjonalne znęcanie się nad zwierzętami pozaludzkimi. Za pomocą szczerych, bezstronnych słów możemy przywrócić im wolność i należny im szacunek”. Wtóruje jej Colleen Patrick-Goudreau, pisarka, aktywistka i edukatorka, podkreślając, że nie chodzi o polityczną poprawność. Język ma odzwierciedlać prawdę o zwierzętach. Patrick-Goudreau pisze:

Opowiadam się za językiem, który celebruje zwierzęta, a nie uwłacza im. Zachęcam wszystkich do używania takiego języka, który dobrze oddaje nasze myśli. Wierzę, że dopóki przemoc wobec zwierząt pozostanie lingwistycznie ukryta, będą nadal cierpieć i nasze podejście do zwierząt się nie zmieni. Jednak jeśli będziemy dobierać takie słowa, które wyrażają współczucie i pokazują prawdę, możemy dosłownie zmienić sposób, w jaki myślimy i w związku z tym jak traktujemy zwierzęta. Wymaga to po prostu trochę wprawy i świadomości.

Wprawy, świadomości i przekonania, że bastionem szowinizmu jest często to, co niepozorne, trywialne, nawykowe.

Słowa mogą być i są aktywizmem wplecionym w niezliczone relacje pomiędzy ludźmi, sytuacje społeczne i komunikaty wszelkich możliwych mediów. Częścią zmiany świata będzie więc również zaniechanie używania na przykład takich określeń, jak „zwierzęta doświadczalne”, „cyrkowe” lub „rzeźne”. Niosą w sobie piętno instrumentalnego traktowania zwierząt. Nie mówimy przecież w tych i podobnych przypadkach o rzeczywistych i przyrodzonych cechach zwierząt. Raczej o roli, która jest im narzucona, w większości przypadków wbrew ich woli.

Nie koniec na tym. Wspomniana wcześniej grupa etyków na łamach „Journal of Animal Ethics” zwróciła uwagę, że również słowo „dziki” w kontekście zarówno zwierząt pozaludzkich, jak i ludzi jest lub przynajmniej bywa pejoratywne. Mówi się nie tylko o dzikich zwierzętach, ale również o „dzikich” i dzikusach, mając na myśli ludzi, którzy żyją poza wysoko rozwiniętą cywilizacją. W domyśle: barbarzyńcach, ludziach na niższym stopniu rozwoju, gorszych, a może wręcz – w specyficznym tego słowa znaczeniu – niedorozwiniętych.

Dzikie ekscesy to erupcja niekontrolowanego i łamiącego normy moralne zachowania. Dziki gniew, dziki lokator, dzikie obozowisko – wszystkie te określenia zawierają coś negatywnego. Czy nie lepiej więc nazywać zwierzęta żyjące niezależnie od nas na przykład żyjącymi na wolności, wolno żyjącymi lub egzotycznymi?

Język, którym się posługujemy, jest odzwierciedleniem naszej wiedzy, wyrazem naszych przekonań i ukrytych założeń. Nie tylko wyraża określony światopogląd i wartości, ale również umacnia kulturowe status quo lub je narusza. Może być narzędziem dyskryminacji i opresji, ale jego forma może również wyrażać postulat zmiany i naprawy świata. Ma dosłownie moc sprawczą. Dlatego Joan Dunayer w książce Animal equality: language and liberation wyszła poza krytykę szowinistycznego języka i zaproponowała szereg zamienników różnych określeń niekorzystnych dla zwierząt.

Proces aktualizacji języka, w tym powstawania nowych słów i wyrażeń, jest częścią ewolucji naszych zasad moralnych. Kiedyś nie istniało pojęcie szowinizmu gatunkowego. Szowinizm jednak istniał. Nienazwany miał się całkiem dobrze. Nie było również słowa zoopsychologia, bo nie było powszechnego przekonania, że wiele zwierząt ma skomplikowaną psychikę. Wypełnianie leksykalnych luk to uzupełnianie wiedzy o świecie i wprowadzanie w przestrzeń publiczną nowej wrażliwości.

Dariusz Gzyra – działacz społeczny, artysta, weganin. Jeden z założycieli Stowarzyszenia Empatia. Kontakt: http://gzyra.net

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dariusz Gzyra
Dariusz Gzyra
Działacz społeczny, publicysta, weganin
Dariusz Gzyra – filozof, działacz społeczny, publicysta. Wykładowca kierunku antropozoologia na Uniwersytecie Warszawskim. Członek Polskiego Towarzystwa Etycznego. Redaktor działu „prawa zwierząt” czasopisma „Zoophilologica. Polish Journal of Animal Studies”. Autor książki „Dziękuję za świńskie oczy” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2018). Weganin.
Zamknij