Globalizacja globalizacją, ale zachowajmy resztki zdrowego rozsądku i może na początek ograniczmy się do rozmowy o Polsce. Święta ladacznica odpowiada na polemikę dr Magdaleny Grzyb.
Pewna feministka – biała, mająca stałe zatrudnienie w prestiżowej instytucji kobieta, która chyba nigdy nie słyszała haseł „nic o nas bez nas” i „moje ciało – mój wybór” ani nie bardzo wie, że nie wypada tłumaczyć mniejszościom i innym grupom społecznym, jak naprawdę powinny myśleć o swojej sytuacji – zamieściła niedawno artykuł na łamach Krytyki Politycznej.
Usługi seksualne czy eksploatacja i niewolnictwo? [Polemika]
czytaj także
Dr Magdalena Grzyb z Katedry Kryminologii Uniwersytetu Jagiellońskiego postanowiła w nim wyjaśnić mnie, głupiej kurwie, jak naprawdę wygląda świat usług seksualnych oraz co naprawdę postuluję w swoim artykule (myślałam, że dekryminalizację trzecich stron, ale oczywiście byłam w błędzie). Pozbawiła mnie jakiegokolwiek prawa do wypowiedzenia się we własnej sprawie, bo podobno jestem niereprezentatywna (reprezentatywna jest dziewczynka z obskurnego burdelu w Kambodży). Zaproponowała również, jako najlepsze, akurat takie rozwiązanie „problemu prostytucji”, jakiemu najgłośniej sprzeciwiają się aktywne pracownice seksualne z wielu stron świata.
Celowe epatowanie okrucieństwem
Najpierw rozprawmy się z obrazkiem smutnej dziewczynki z obskurnego burdelu w Kambodży. Choć los dziewczynki z Kambodży zaiste jest przerażający, ten przykład jest mniej więcej tak samo na miejscu w dyskusji o usługach seksualnych, jak zdjęcie ośmiomiesięcznego płodu ilustrujące artykuł przeciwko aborcji. To po prostu populistyczna manipulacja. Dziewczynka z Kambodży jest ofiarą przemocy, a nie dobrowolną pracownicą seksualną. Mieszanie tych dwóch zjawisk jest nieetycznym nadużyciem godnym katolickich fundamentalistów, a nie świadomej feministki.
Nadużyciem jest też wiązanie traumatycznych doświadczeń dziewczynki z sytuacją przeciętnej pracownicy seksualnej w Polsce – kraju o zupełnie innym kontekście ekonomiczno-kulturowo-społecznym. To z kolei tak, jakby losy małych pracowników przymusowych z Chin zestawiać z dobrowolną pracą w fabryce w Europie. Globalizacja globalizacją, ale zachowajmy resztki zdrowego rozsądku i może na początek ograniczmy się do rozmowy o Polsce, zamiast rzucać wyrwanymi z kontekstu przykładami z całego świata.
Polecam pozostawienie takich zabiegów fanatykom z nurtu anti-choice, którzy pod sztandarem „zabijania nienarodzonych dzieci” również upychają zjawiska w jakiś sposób spokrewnione, ale bynajmniej nie tożsame. Oni, podobnie jak dr Grzyb, widzą świat bardzo monochromatycznie, podczas gdy rzeczywistość wokół nas bynajmniej nie jest czarno-biała.
Niestety w obu przypadkach manipulacje trafiają na podatny grunt: z powodu braku rzetelnej edukacji ludzie nie mają zielonego pojęcia ani o aborcji, ani o pracy seksualnej. Kształtowanie ich opinii za pomocą głodnych kawałków o biednych dzieciach to kaszka z mleczkiem, czego dowodem jest powszechne udostępnianie artykułu dr Grzyb przez osoby z partii „Razem” oraz niepowiązane z nią feministki i feministów.
Dobrowolna, uprzywilejowana…
Jako autentyczna pracownica seksualna, która napracowała się w agencjach towarzyskich i poznała wyniszczone kobiety z poważnymi problemami psychologicznymi oraz uzależnione od alkoholu i narkotyków, zarabiające na kolejne dawki używek, mam specyficzną definicję „dobrowolności”. Chcecie wiedzieć jaką? Najpierw opowiem Wam trochę o sobie.
Seksworkerka: Dlaczego chcę pełnej dekryminalizacji usług seksualnych
czytaj także
Jak zapewne wiecie z mojego poprzedniego tekstu oraz być może z mojego bloga, praca seksualna jest w moim odczuciu fajna (zazwyczaj, bo na przykład kilka dni temu byłam mocno sfrustrowana niemiłym spotkaniem) i daje mi dużo satysfakcji. Problem w tym, że ja w życiu chciałabym robić coś innego. Coś, o czym mogłabym mówić publicznie bez lęku przed dyskryminacją i przemocą i co mogłabym robić także w wieku sześćdziesięciu kilku lat. Niestety mnie na to nie stać. Żeby pracować tak, jak mi się marzy, muszę poczynić na start dużo inwestycji, a pieniądze ciągle idą na coś innego, związanego z biedą, z jakiej się wywodzę.
Tak, miałam poważne problemy finansowe. Wciąż mam problemy finansowe, mimo że zarabiam powyżej średniej krajowej. Wychodzenie z ubóstwa trwa latami i wymaga ogromnych nakładów finansowych. Samo podreperowanie zdrowia i zębów pochłania majątek. Jako przedstawiciele lewicy na pewno to wiecie. Prawda?
czytaj także
Dzieciństwo i czasy nastoletnie miałam w miarę komfortowe: dorobiłam się komputera jeszcze przed boomem „dzieci Neostrady” i pojechałam kilka razy za granicę. Jednak na swoje pierwsze studia chodziłam głodna, często nie mając nawet na ksero, że o ciepłym posiłku w ciągu dnia nie wspomnę. Tak, jedzenie stało w mojej hierarchii wartości dalej niż utrzymanie się na studiach, a jeszcze nie było wtedy materiałów w internecie, które mogłabym czytać choćby z monitora. Jedyną metodą zaliczenia roku było wydawanie skrzętnie zebranych złotówek na kserówki. Dla oszczędności starałam się mieścić cztery strony na jednej. Mogłabym snuć długo takie obrazki, bo do grupy najuboższych Polaków należałam prawie dekadę, ale nie chcę. Myślę, że większość z Was świetnie wie, czym jest bieda. Z autopsji bądź z otoczenia. Powiem jeszcze tylko, że z drżeniem patrzyłam na osoby żebrzące na ulicach. Bardzo bałam się, że za kilka miesięcy będę wśród nich.
Decyzję o pierwszym kontakcie seksualnym za pieniądze podjęłam kilka lat później. Chciałam móc utrzymać siebie i rodzinę przez następne dwa-trzy tygodnie. Byłam przerażona, ale i zdesperowana: nie mieliśmy nic. Zero perspektyw zdobycia zatrudnienia, a w lodówce tylko druty i światło, które zresztą mieli nam lada moment odciąć. Kilku klientów później nadszedł lepszy okres i zarzuciłam pracę seksualną. W tym czasie wielokrotnie próbowałam pracować na etacie, ale z uwagi na specyfikę moich problemów zdrowotnych każdorazowo kończyło się to źle.
Wielokrotnie próbowałam pracować na etacie, ale z uwagi na specyfikę moich problemów zdrowotnych każdorazowo kończyło się to źle.
Dwa kryzysy finansowe później przeprosiłam się z pracą seksualną jako bardziej komfortową niż inne dostępne dla mnie posady. Przede wszystkim pozwalała mi dopasować pracę do stanu zdrowia, była też lepiej płatna i umożliwiała mi znalezienie czasu na zajmowanie się innymi ważnymi dla mnie sprawami. Tak trafiłam do mojej pierwszej agencji. Z doświadczenia wiedziałam, że wolę pracować jako prostytutka niż jako kasjerka. Ta druga opcja skończyłaby się rychłym pobytem w szpitalu. Cóż, wielu rzeczy po prostu nie mogę robić bez szkody dla siebie, a z renty przecież bym się nie utrzymała. Na szczęście tak się składa, że praca seksualna mi nie szkodzi, a powiedziałabym wręcz, że mi służy. Jestem pewniejsza siebie, bardziej kompetentna, lepiej się czuję ze sobą samą i wchodzę w zdrowsze relacje niż te kilka lat temu. Kilka lat temu przeprowadzono kontrowersyjną kampanię społeczną o pracy seksualnej pod hasłem: „I chose the job that suits my needs” (Wybrałam pracę, która odpowiada moim potrzebom). Mogę się podpisać pod tym stwierdzeniem.
Moje ciało, mój wybór? Tak, dlatego pracuję na czacie erotycznym
czytaj także
Można powiedzieć, że jestem z tych nieuprzywilejowanych, zmuszonych do pracy seksualnej przez realia rynkowe. Cóż, wolałabym prowadzić inny biznes, ale nie stać mnie jeszcze na spełnienie swoich marzeń. Podejrzewam, że sporo z Was jest w podobnej sytuacji: pracujecie gdzieś z przymusu ekonomicznego (jak mniej więcej trzy czwarte ludzkiej populacji) i może nawet lubicie swoją robotę, choć marzyłaby Wam się zmiana. Dlatego nie narzekam, bo i nie ma na co. Jednak kiedy nie mówię głośno o problemach finansowych, zdrowotnych i innych, przypina mi się łatkę „niereprezentatywnej” i „radosnej”. Z kolei kiedy mówię o nich głośno, działają one przeciwko mnie. Nikt nie chce słuchać głosu przedstawicielki mojej mniejszości. Chyba, że mówimy dokładnie to, czego otoczenie spodziewa się po nas usłyszeć.
Inna sprawa, że – jak zauważył Pan Szary w swojej polemice z dr Grzyb – to dość smutne i zarazem straszne, że lewica nagle ślepnie na problemy pracowników, kiedy ci nie są już najubożsi.
Pomimo minusów
Praca seksualna nie jest różowa. Nawet dla mnie. Kilka razy zetknęłam się z przemocowym klientem, doświadczyłam gwałtu oraz musiałam uciekać z miejsca pracy przed niebezpiecznym klientem. Niektórzy klienci rzeczywiście podchodzą do mnie przedmiotowo. Jednak skupianie się na cieniach to nie jest moja prawda o usługach seksualnych.
Skupianie się na cieniach to nie jest moja prawda o usługach seksualnych.
Lubię tę pracę pomimo jej mrocznych stron. Nie lubiłabym powszechnie szanowanej pracy weterynarza, który czasem musi usypiać zwierzątka. Nie lubiłabym dobrze płatnej na Zachodzie pracy opiekunki do osób starszych, która czasem doświadcza śmierci swojego podopiecznego. Bałabym się pracować jako policjantka lub strażaczka, bo mogłabym zostać ranna w czasie pracy, a to przeraża mnie bardziej niż jakikolwiek z moich klientów. Natomiast lubię pracę seksualną. Lubiłam ją, kiedy pracowałam w agencji i dzieliłam się opłatą za usługę z moją menedżerką w zamian za organizację mi miejsca pracy, marketingu, transportu i bezpieczeństwa. Lubię ją teraz, kiedy robię to wszystko sama (choć czasem naprawdę chciałabym, żeby ktoś dopilnował, bym dotarła do pracy na umówioną godzinę, odpowiedział za mnie na maile i SMS-y i zorganizował mi dzień).
czytaj także
Wiecie, co jest super w pracy seksualnej? Jeśli trafi się cięższy klient, to zawsze mogę podjąć w pełni autonomiczną decyzję, co dalej. Decyduję, że wyjdę lub że zostanę. Myślę sobie przy tym, że jeśli będzie niefajnie, to nigdy więcej go nie zobaczę. Wiecie, jaka to ulga po użeraniu się kilka lat ze znienawidzonym szefostwem? Pracując na etacie, często budziłam się chora z nerwów, bo wiedziałam, że z rana przywita mnie awantura. Teraz mogę po prostu wyjść i już nigdy nie wrócić. Tak, z agencji też. Bez problemu rozstałam się z dwoma miejscami pracy. Nikt mnie nie ścigał, nikt mi nie groził, nikt mnie nie szantażował. Byli niezadowoleni i smutni, ale każdy by był, tracąc nagle pracownika. W tym sektorze usług jest dużo dobrych ludzi.
Rewelacyjni są także klienci. W większości. Choć jedna z komentatorek z fanpage’a Feminoteki roiła sobie, że mają wobec nas zerowy szacunek i traktują gorzej niż dziewczynę wyhaczoną na Tinderze (oryginał sugerował, że dziewczyny z Tindera to jakiś pośledniejszy gatunek kobiety), większość odwiedzających mnie panów odnosi się do mnie naprawdę przyjaźnie i traktuje całkowicie podmiotowo. Z kilkorgiem zostaliśmy dobrymi przyjaciółmi, kochankami lub jednym i drugim. Wielokrotnie doświadczyłam bezinteresownej pomocy z ich strony, a także naprawdę wzruszających gestów. Wiele im zawdzięczam.
A co z forami dla klientów, głównym źródłem wiedzy SWERF-ów (radykalnych feministów i feministek wykluczających pracowników i pracownice seksualne) o tym, jak bardzo jesteśmy uprzedmiotowione? Cóż, wielu naszych gości brzydzi się tymi miejscami. Nawet ci, którzy tam bywają, w kontakcie „jeden na jeden” zachowują się zupełnie inaczej. Myślę, że wielu mężczyzn po prostu nie umie inaczej rozmawiać o seksualności i intymności, że w swoim gronie zgrywają twardzieli, bo czują, że tylko tak im wypada. Oni nie potrzebują kar tylko edukacji seksualnej oraz treningu mówienia o swoich emocjach i pragnieniach.
Dobrowolność a brak opcji
Wracając do „dobrowolności”, uważam siebie i moje polskie oraz ukraińskie koleżanki za dobrowolne pracownice seksualne. Miałyśmy wybór. O ile w ogóle można mieć wybór w kapitalistycznym świecie.
Przecież ja mogłabym się zatrudnić w Biedronce, a moja pięćdziesięcioparoletnia koleżanka z agencji mogłaby zostać sprzątaczką. Ktoś nam bronił? Skądże. Że zarabiałybyśmy jeszcze mniej i już na pewno nie miałybyśmy z czego płacić rachunków? E tam. Że moje zdrowie pewnie by się znowu pogorszyło? Znam wielu ludzi, którzy pracowali, dopóki mogli się jakkolwiek poruszać, a potem mieli orzekaną niezdolność do pracy. Taka była ich decyzja, moja była inna. Podobnie jak moja koleżanka, zrobiłam w głowie listę wad i zalet różnych dostępnych mi opcji i postawiłam na usługi seksualne. Koleżance proponowano potem pracę opiekunki do osób starszych w Niemczech, ale powiedziała, że w życiu nie będzie nikomu podcierała tyłka. Jej wybór. Nienawidziła świadczyć usług seksualnych. Czy była prostytutką z wyboru, czy taką, której zabrakło innych opcji? A ja, kim jestem?
czytaj także
I kim jesteś Ty? Robisz to, co chcesz, czy to, co musisz robić, żeby mieć za co żyć? A może masz luksus zarabiania na swojej pasji? Myślisz, że takich jak ty jest wielu?
I kim jesteś Ty? Robisz to, co chcesz, czy to, co musisz robić, żeby mieć za co żyć?
„Prostytutka z wyboru” to zdradliwa koncepcja, ponieważ nigdy nie zastanawiamy się, czy ktoś jest „kasjerką z wyboru”, „śmieciarzem z wyboru”, „zbieraczem truskawek z wyboru”. W przypadku innych zawodów po prostu przyjmujemy rzeczywistość taką, jaka jest. W przypadku innych zawodów nie oburzamy się też, kiedy ktoś chce uzyskać podstawowe prawa pracownicze. Za to dziwki mają siedzieć cicho i nie „narzekać”, jak napisała dr Grzyb.
Jest wiele zawodów szkodliwych dla zdrowia, niewdzięcznych, wstydliwych, wiążących się z ogromnym stresem lub niewygodą. Kiedyś słyszałam, że w zakładzie pogrzebowym są bardzo dobre stawki, bodajże pięć tysięcy złotych na rękę, ale także ogromna rotacja, a większość ludzi zaczyna tam dzień roboczy od kieliszka alkoholu. Nie weryfikowałam tego. W pierwszej chwili pomyślałam, że pięć tysięcy to fajna kwota, przydałaby mi się. Potem wyobraziłam sobie, jak próbuję doprowadzić do ładu zwłoki ofiary wypadku samochodowego i podziękowałam. To nie dla mnie. A przecież ktoś tę pracę wykonywać musi. Ktoś musi być grabarzem, szambonurkiem albo ryzykującym życie budowniczym na wysokościach. Czy zastanawiamy się, jakie ci ludzie mieli opcje? Śmiem twierdzić, że raczej rzadko.
To Twoja wina, że milczymy
Wokół tekstów o usługach seksualnych zamieszczonych ostatnio na łamach Krytyki Politycznej, Dużego Formatu, Vice i Codziennika Feministycznego rozpętała się prawdziwa burza, przypominająca trochę pierwsze dyskusje o aborcji i o prawach osób homoseksualnych oraz transpłciowych. Nagle niewygodna grupa osób wyszła z podziemia i pojawił się problem „co dalej?”.
Kiedy zaczynają mówić pierwsi przedstawiciele jakiejś stereotypowo postrzeganej mniejszości, zwykle słyszą różne krytyczne głosy. W tym taki, że nie są reprezentatywni dla swojej grupy. Wiecie, wszyscy mamy w głowach stereotyp kobiety robiącej aborcję, a potem nagle pojawia się Natalia Przybysz i w taki czy inny sposób psuje nam naszą wizję świata.
czytaj także
Jednak nie przypadkiem pierwsze publiczne coming-outy robią ludzie „niereprezentatywni”. Hejt, jakiego się wtedy doświadcza, jest czymś, czego większość ludzi nie jest w stanie znieść. Zauważ drogi czytelniku, że i Mira Kowalska, i ja występujemy pod pseudonimem oraz nie jest to ten pseudonim, którego używamy w pracy zawodowej. Nic w tym dziwnego. Boimy się. Boimy się każdego, kto nie ujawnił się jako nasz sojusznik. Czyli prawdopodobnie również Ciebie. I tego, że nie poprzestaniesz na słuchaniu.
Boimy się, że zaczniesz nam zadawać wścibskie pytania lub dzielić się swoimi „mądrościami”. Że pod swoim nazwiskiem lub anonimowo zaczniesz pisać, że nie seksworkerka tylko prostytutka albo że seks za pieniądze to płatny gwałt, albo że byś nas wyruchał lub nie wyruchał, bo jesteśmy za brzydkie – że wymienię najlżejsze z możliwych wypowiedzi. Na nie nic nie poradzimy: to Internet, więc wydaje Ci się, że wolność słowa pozwala Ci na hejt. Przepraszam, wyrażanie opinii.
Póki możemy, nie pokazujemy twarzy, nie podajemy nazwiska. Bo jest jeszcze natarczywość i przemoc w kontaktach osobistych. Są napisy na drzwiach mieszkania, porysowana karoseria samochodu, kamień rzucony przez okno i oplucie przez mijanego przechodnia. Oraz rzeczy o wiele gorsze.
Uciszanie głosów niepasujących do wizerunku i hejt kończą się tym, że nikt się nie wypowiada. Jeżeli więc brakuje Ci „reprezentatywnych” głosów, aktywnie twórz otwartą przestrzeń. Niech Marysia spod Opola, Kasia z Gdańska i Wojtek z Poznania (pamiętajmy, usługi seksualne świadczą również mężczyźni) nie boją się konsekwencji choćby anonimowego wystąpienia w swojej sprawie. Ja do publicznego zabrania głosu w sprawie swoich doświadczeń dojrzewałam ponad pięć lat – tyle minęło od mojej pierwszej sponsorowanej randki – a i tak wciąż występuję pod pseudonimem. To w dużej mierze wina osób dyskredytujących pracownice i pracowników seksualnych.
Medytacja orgazmiczna, czyli niesienie światu kobiecego orgazmu
czytaj także
A tak naprawdę, dopóki nie zaczniemy mówić głośno i różnorodnie, nie będziesz o nas wiedzieć nic. Wszystkie badania stygmatyzowanych mniejszości są skazane na porażkę, bo zawsze docierasz tylko do pewnego wycinka osób. Badania terenowe streetworkerek nijak nie mają się do doświadczeń wielu kobiet, a o mężczyznach hetero i nieheteroseksualnych oraz o osobach transpłciowych nie wiesz nic, jeśli badasz tylko kobiety.
Na zakończenie krótki teścik
Czy pod płaszczykiem walki o prawa kobiet:
1. Dyskredytujesz nas na każdym kroku jako osoby albo niereprezentatywne i uprzywilejowane, albo przeciwnie, pracujące nie z własnej woli, zaburzone psychicznie, uzależnione od alkoholu i narkotyków bądź będące ofiarami przemocy i handlu ludźmi;
2. Dyskredytujesz nas jako osoby niepoczytalne, niedojrzałe, niewiedzące, czego chcą, zmanipulowane przez patriarchat;
3. Wykorzystujesz w debacie swoje przywileje (np. tytuł naukowy), aby tym skuteczniej uciszyć głos „głupiej dziwki”;
4. Występujesz w naszym imieniu bez oddania głosu kobietom, mężczyznom i osobom niebinarnym świadczącym usługi seksualne. (Pamiętasz jeszcze hasło „nic o nas bez nas”?);
5. Wchodzisz w paternalizujący, mainsplainistyczny ton wyjaśniania, „co naprawdę miała na myśli Święta Ladacznica/inna osoba reprezentująca naszą grupę zawodową” albo „jak naprawdę wygląda przeciętna pracownica seksualna” (przypominam o braku reprezentatywnych badań);
6. Manipulujesz opinią społeczną za pomocą łzawych obrazków ofiar przemocy seksualnej, handlu ludźmi i innych przestępstw, kiedy w teorii mówisz o pracy seksualnej;
7. Powołujesz się na PTSD, zaburzenia psychiczne i doświadczenia przemocy seksualnej w taki sam sposób, w jaki przedstawiciele innego nurtu anty-choice mówią o syndromie poaborcyjnym itd.;
8. Posługujesz się hasłem „lobby sutenerskiego”, aby nas uciszyć. Jeśli jeszcze tego nie widzisz, lobby sutenerskie tak się ma do praw człowieka pracownic i pracowników seksualnych, jak lobby gejowskie do praw człowieka osób nieheteronormatywnych i cywilizacja śmierci do ruchu pro-choice;
9. Świadomie hejtujesz osoby ujawniające się jako pracownice i pracownicy seksualni oraz ludzi mówiących o naszych prawach człowieka;
10. Wbrew nam posługujesz się takimi pojęciami i hasłami jak „nierząd”, „handel własnym ciałem”, „płatny seks = gwałt”, „prostytuowanie się”, „handel żywym towarem”;
11. Dążysz do zepchnięcia usług seksualnych jeszcze bardziej do podziemia poprzez popieranie kryminalizacji klientów.
Jeśli na co najmniej dwa z tych pytań udzieliłeś odpowiedzi twierdzącej, lepiej porozmawiaj czym prędzej z jakąś aktywną pracownicą lub pracownikiem seksualnym, bo musisz odrobić ważną lekcję z lewicowego światopoglądu, feminizmu i praw człowieka.