Czytaj dalej

Medytacja orgazmiczna, czyli niesienie światu kobiecego orgazmu

Seks przyszłości to szczera, nieironiczna książka o poszukiwaniu rozkoszy i więzi. Przeczytajcie fragment. Książkę możecie zamówić tu.

Organizacja One Taste z dużą ostrożnością podchodzi do tego, jakie wywiera wrażenie, ponieważ jej misja „niesienia światu kobiecego orgazmu” może być czasem źle odbierana. Raz w tygodniu One Taste robi zatem dzień otwarty, podczas którego zaciekawione osoby z zewnątrz mogą się spotkać z praktykami tak zwanej medytacji orgazmicznej (orgasmic meditation, OM) w niezobowiązującym i przyjaznym otoczeniu, bez orgazmów i medytowania. Spotkania, reklamowane jako „sala pełna ludzi (wyluzowanych i fajnych ludzi) zajętych szczerą, dowcipną i figlarną rozmową na tematy, które zazwyczaj zachowujemy dla siebie”, odbywały się wtedy co środę w niewielkiej siedzibie One Taste na Moss Street, opuszczonym zaułku w dzielnicy South of Market w San Francisco. Przysadzisty budynek był dawnym jednopiętrowym magazynem z szarą elewacją i fasadą pokrytą matowymi szybami. Aksamitna kotara zakrywała frontowe drzwi przed widokiem z ulicy, a wyjść strzegli rozpromienieni członkowie zespołu, pozdrawiający nowo przybyłych z pewnością siebie i poszukujący kontaktu wzrokowego w sposób charakterystyczny dla wszystkich heroldów obiecujących nawrócenie.

Pewnego wieczoru i ja weszłam do środka. Podałam swoje nazwisko jednej z całej gromady entuzjastycznych osób z podkładkami do pisania i przeszłam z foyer do wewnętrznej przestrzeni One Taste – czystej, oświetlonej słońcem płynącym z okien dachowych, z podłogą z wypolerowanego betonu i z widocznymi drewnianymi belkami. W jednym rogu stał stolik z kawą i herbatą. Z głośników płynęła cicha muzyka. Dwa rzędy krzeseł umieszczono w półokręgu; naprzeciwko nich ustawiono jeszcze jeden rząd krzeseł obitych materiałem. Siedzenia zajmowało może dwadzieścia osób, wielokulturowa grupa zdrowo wyglądających trzydziesto- i czterdziestolatków.

Siadłam na końcu tylnego rzędu i przywitałam się z kobietą obok. Miała na imię Melissa. Pochodziła z Kansas City, ale ostatnio mieszkała w Nowym Jorku. Dopiero niedawno przeprowadziła się do San Francisco. Pracowała w public relations. Była biała, miała długie brązowe włosy i pełną figurę, a na sobie dzianinową sukienkę. Jej wygląd i ubiór pasowałyby do całego repertuaru sytuacji: nie wyróżniałaby się niczym w kościele w Kansas City, w barze na Środkowym Manhattanie, w supermarkecie Whole Foods w Austin ani na tylnym ganku w Atlancie; nie odstawała też na sesji informacyjnej dotyczącej medytacji orgazmicznej w San Francisco. Porównałyśmy to miasto i Nowy Jork, zgadzając się, że wolniejsze tempo życia tego pierwszego i jego mniejszy rozmiar mają swoje zalety. Rozmawiałyśmy o wysokich cenach taksówek. I skończyły nam się tematy. Melissa była już w One Taste.

– Wszyscy są tu bardzo mili – powiedziała wreszcie i nie minęła się z prawdą.

Siedzący przed nią szczupły mężczyzna w okularach, o jasnobrązowej cerze, odwrócił się i zaczął na nas gapić. On i mężczyzna obok niego powiedzieli coś do Melissy. Ona słuchała.

– Nie chcecie, żeby kobiety siedziały obok siebie? – upewniła się.

Wstała i zamieniła się miejscami z mężczyzną w okularach. Teraz on siedział koło mnie. Wciąż patrząc w ten uprzejmy, skupiony, zaciekawiony sposób, który zdradził mi, że ma już doświadczenie takich spotkań, przedstawił mi się jako Marcus. Ścisnęliśmy sobie dłonie. Tymczasem przyciszono muzykę. Na krzesłach przed półokręgiem usiedli mężczyzna i kobieta, a w sali powoli zapadła cisza.

Mężczyzna i kobieta nie odezwali się od razu. Powiedli po sali mądrym, spokojnym spojrzeniem. Oboje byli wyjątkowo atrakcyjni i emanowali czystą, zdrową blond urodą, charakterystyczną dla północnej Kalifornii. Byli swobodnie ubrani. On miał prawie trzydzieści lat, piaskowe włosy, gładko ogoloną twarz o symetrycznych rysach i bicepsy opięte rękawkami T-shirtu. Uosabiał ludzką neutralność jak ze sklepu Apple albo Ikei – gdyby był meblem, byłby solidną i elegancką sosnową komodą. Oboje mieli na sobie dżinsy; on oprócz tego spraną koszulkę, ona – zapinaną na perłowe guziczki kraciastą koszulę z cienkiej bawełny, której kołnierzyk odsłaniał krawędzie tatuaży zdobiących jej klatkę piersiową. Paznokcie pomalowała na żywą pomidorową czerwień, a falowane blond włosy delikatnie zburzyła. Łatwo wyobraziłam sobie ją opierającą się o zabytkowego pikapa na tle łanu pszenicy o złotej godzinie – na przykład w reklamie.

On przedstawił się jako Eli, ona – Alisha. On praktykował OM od trzech i pół roku, ona od ponad sześciu lat. Powiedzieli nam to, a potem wyjaśnili, że to spotkanie ma na celu zaprezentowanie ich praktyki nam, osobom z zewnątrz. Uprzedzili, że zaczniemy serią trzech gier, żeby się lepiej poznać, a następnie opowiedzą o medytacji orgazmicznej tym, którzy jeszcze niewiele o niej wiedzą.

Pierwsza gra nazywała się „Jeden umysł”. Kolejno odpowiadaliśmy na to samo pytanie za pomocą szybkich i krótkich wypowiedzi. Najpierw podaliśmy imiona. Następne pytanie brzmiało: „Dlaczego tu przyszliście?”. Byłam jedną z kilkorga osób, które odpowiedziały „z ciekawości”. Już na tym etapie kilka osób okazało wyraźną chęć zwrócenia odpowiedzi na seksualne tory, chociaż Eli i Alisha jeszcze nie zasugerowali, żeby One Taste sama z siebie w jakikolwiek sposób zajmowała się seksem. Trzecie pytanie potwierdziło jednak, że celem całego przedsięwzięcia w istocie było zachęcenie nas otwartych rozmów o seksie. Brzmiało: „Jak wygląda twoje rozżarzone do czerwoności pragnienie?”.

Odpowiedzi obejmowały wszystko od „przywiązany do łóżka”, przez „nadzy w lesie w Tahoe”, do „dawać oral bez przerwy przez piętnaście minut”. Jedna z kobiet powiedziała: „Nie jestem w stanie go zgłębić, po to tu przyszłam”. Ktoś inny roztoczył przed nami leśną scenkę rodzajową: sarenka uchwycona przez promień słońca w porosłej drzewami dolince. Mężczyzna po pięćdziesiątce, który najwyraźniej wzorował uczesanie na mnisiej tonsurze, powiedział tylko: „Jestem do dyspozycji”. Ktoś powiedział „lizanie cipek”. Inny zwrócił się do Alishy: „Ty, przenicowana”. Poufałość i zapał, z jakimi wielu ludzi w sali grało w te gry, wskazywały na to, że już się znali. Ostentacyjnie okazywali nieskrępowanie i komfort w rozmowach o seksie, by pobudzić innych do przyjęcia takiej samej postawy.

Przeszliśmy do drugiej gry, o nazwie „Gorące krzesło”. Ochotnik lub ochotniczka siedzieli z przodu sali, na gorącym krześle właśnie, i odpowiadali na pytania z widowni. Miały być „pełne zainteresowania, a nie interesujące” – wyrażać ciekawość wobec odpowiadającego, a nie stanowić prowokacyjną wypowiedź. Zasady gry zabraniały jakiejkolwiek riposty z wyjątkiem „dziękuję”. Jeśli odpowiedź usatysfakcjonowała pytającego, zanim osoba na gorącym krześle skończyła mówić, miał przerwać jej słowem „dziękuję”.

– Kto chce usiąść na gorącym krześle? – zapytał Eli. Podniósł się przynajmniej tuzin rąk, w tym Melissy z Kansas. Prowadzący spotkanie wybrali drobną, ciemnowłosą kobietę o imieniu Paulina, chyba ich znajomą.

– Paulino, promieniejesz – powiedział Eli. Faktycznie tak wyglądała. Usiadła i czekała na pierwsze pytanie.

– Paulino, dlaczego promieniejesz? – zapytał ktoś wreszcie.

– Bo dziś wieczorem znalazłam swój orgazm – odpowiedziała.

– Dziękuję.

Paulina wskazała następną osobę.

– A gdzie?

– W całym ciele.

– Dziękuję.

Na gorącym krześle usiadła inna kobieta. Pytania szły dalej:

– Czy onieśmielasz mężczyzn, którzy chcą się z tobą umawiać?

– Nie wiem – odpowiedziała.

Kiedy wyszło na jaw, że kocha inną kobietę, została zapytana:

– Jak się poczułaś, kiedy dostałaś pytanie o umawianie się z mężczyznami?

Krzesło przejął smukły niebieskooki mężczyzna w spodniach haremkach, mówiący z nieokreślonym północnoeuropejskim akcentem.

– Jesteś Niemcem?

– Nie.

– Dziękuję.

– Jak się dowiedziałeś o One Taste?

– Ktoś powiedział mi na imprezie.

– Dziękuję.

Mężczyzna stwierdził, że z radością tu przyszedł, ponieważ właśnie o tych rzeczach zawsze chciał porozmawiać.

– Jakich rzeczach?

– Zmysłowych.

– Dziękuję.

– Na co masz nadzieję?

– Chciałbym poznać ludzi i może pójść z kimś do łóżka.

– Dziękuję.

Na gorącym krześle usiadła kobieta o imieniu Hannah. Wskazała na mężczyznę, który siedział z podniesioną ręką.

– Jorge – odezwała się do niego po imieniu.

– Co cię frustruje? – zapytał.

– Jorge – odpowiedziała.

– Dziękuję.

– Dlaczego Jorge cię frustruje? – spytał ktoś inny.

– Bo chcę się z nim pieprzyć.

Wszyscy się roześmiali.

– Dziękuję.

Wreszcie prowadzący wyznaczyli Melissę. Wyglądała na zadowoloną, ale jak tylko usiadła na gorącym krześle, rozpłakała się.

– Dlaczego płaczesz? – zapytał ktoś.

– Nie wiem – odpowiedziała.

– Dziękuję.

Nie wyglądało na to, żeby płakała ze smutku. Płakała jak ktoś, kto był nieszczęśliwy przez bardzo długi czas, niespodziewanie znalazł ukojenie i teraz nie jest w stanie pojąć ciemności, w których niegdyś się więził.

Rozpoczęliśmy trzecią, ostatnią, grę: „Czułe słówka”. Alisha objaśniła nam, że kiedy pierwszy raz miała styczność z One Taste, to właśnie dzięki „Czułym słówkom” doszło do niej, że znalazła miejsce dla siebie. Zasady gry nakazywały, żeby uczestnicy wprost odnosili się do tego, co innych „kręci”: odzywaliśmy się po kolei, stojąc w okręgu; każda osoba mogła się bezpośrednio zwrócić do innej albo do całej grupy. Mężczyzna o imieniu Arvind powiedział Hannah, że go pociąga. Kiedy kolejka dotarła do niej, odezwała się do niego: „Pogadajmy”. Ktoś powiedział nie-Niemcowi, że „ją kręci”. Jeden z mężczyzn zwrócił się do wszystkich kobiet w grupie, że z ulgą słuchał, jak opowiadają o swoich pragnieniach. Komuś innemu podobały się czyjeś okulary. Mężczyzna z drugiego końca sali powiedział do kobiety o kręconych blond włosach: „Zazwyczaj nie pociąga mnie ten typ, ale bardzo mnie kręcisz”. Inny: „Kiedy wcześniej zobaczyłem, jak całujesz kogoś w kuchni, byłem zawiedziony”. Do każdej wypowiedzi można się było odnieść jedynie słowem „dziękuję”.

Wielu ludzi odzywało się do Melissy, której łzy najwyraźniej podziałały zapraszająco na bardziej nieśmiałych członków grupy. Kiedy nadeszła moja kolej, powiedziałam Melissie, że kontrast między naszą płytką pogawędką a jej łzami przypomniał mi, ile się dzieje pod powierzchnią każdej banalnej rozmowy. Wiele uwagi ogniskowało się także na drobnym mężczyźnie ubranym na biało, który siedział na podłodze. Był blady i zdawał się roztaczać aurę choroby i depresji. W toku rozmowy wspomniał coś o końcu związku. W „Czułych słówkach” kilka osób zwróciło się właśnie do niego. Jedna powiedziała, że wygląda na zmartwionego. Inna wyraziła swoje zdziwienie, że widzi go już drugi raz. Blady mężczyzna w bieli wykorzystał swoje wyznanie, by podziękować znajomym, którzy mu towarzyszyli. Marcus, który gapił się na mnie na początku spotkania, teraz się do mnie zwrócił: przyglądał mi się przez cały wieczór i widział, jak się zamykam, ale czasem otwieram i zapalam. „Dziękuję” – powiedziałam poirytowana.

Po zakończeniu gier Alisha i Eli szybko wyjaśnili, czym właściwie jest medytacja orgazmiczna. OM to piętnastominutowa praktyka kobiety z partnerem. Wybór słowa – „praktyka” – celowo wywołuje skojarzenia z jogą i medytacją. Dla ludzi uprawiających OM oznacza ona codzienny rytuał, w którym z czasem stopniowo osiąga się biegłość i mądrość.

Para rozpoczyna sesję medytacji orgazmicznej, wijąc „gniazdo”. Na podłodze układają koc dla kobiety oraz poduszki do podłożenia pod nogi i głowę. Kobieta zdejmuje spodnie i bieliznę, kładzie się i szeroko rozchyla uda. Jej partner siada na poduszce po jej prawej, całkowicie ubrany. Przekłada swoją lewą nogę nad jej ciałem, a prawą pod nim. Następnie ustawia stoper na piętnaście minut, wkłada parę lateksowych rękawiczek i zwilża lubrykantem jeden palec. Spogląda w dół i poetycko opisuje kobiecie jej wulwę. Pyta o pozwolenie na dotyk. Kiedy kobieta go udzieli, kładzie kciuk prawej ręki u ujścia jej pochwy. Lewą ręką zaczyna delikatnie głaskać górny lewy kwadrant jej łechtaczki, stosując bardzo łagodny nacisk. Dzieje się to przez resztę wyznaczonego czasu, czasem bez słów, czasem ze wskazówkami kobiety albo uwagami jej partnera na temat tego, co widzi czy czuje. Po upływie wyznaczonego czasu (co zazwyczaj oznajmia dzwonek iPhone’a) mężczyzna obejmuje dłonią wulwę kobiety i zdecydowanie naciska, by ją „osadzić”. Sesja się kończy. Mężczyzna zakrywa kobietę ręcznikiem i dzielą się czymś, co praktycy OM nazywają „klamrą”. Mężczyzna może powiedzieć (tak jak w instruktażowym filmiku, który obejrzałam): „Czułem jasne, słabe, złote pulsowanie od koniuszka palca po klatkę piersiową”. Kobieta odpowie na to na przykład: „W pewnym momencie, kiedy zwolniłeś głaskanie i na ułamek sekundy przestałeś, poczułam głęboki, elektryczny wydech biegnący przez górną część mojego ciała” (tak jak usłyszałam w wideo). Po tych wypowiedziach OM jest zakończona. Kobieta z powrotem się ubiera, gniazdo zostaje uprzątnięte, a para wraca do swoich zajęć.

Po spotkaniu poszłam do domu i w internecie obejrzałam więcej filmików organizacji. W większości ukazywały pary. Oto siedział Marcus z partnerką o imieniu Hadassah. W wywiadach rodem z programów reality wyznawali: „Kiedy zacząłem OM, dowiedziałem się, po jak wiele mogę sięgnąć”. Albo: „Praktyka OM pozwoliła mi znaleźć swój głos. To nie tylko sekret lepszych związków, to sekret lepszego życia”. Albo: „Siedzisz na wulkanie i nawet tego nie wiesz”. Albo: „To, co mnie kręci, jest tam cały czas”. Marcus i Hadassah patrzyli na siebie z miłością.

**

Jest to fragment książki Emily Witt Seks przyszłości. Nowa wolna miłość, Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2017.

seks-przyszlosci-emily-wit.jpg

 

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij