Kraj

Antyunijna propaganda za publiczne pieniądze. Tak się bawią spółki energetyczne po tłustym roku

„Polityka klimatyczna UE = droga energia i wysokie ceny” – głoszą banery umieszczone w przestrzeni publicznej przez „polskie elektrownie”, czyli towarzystwo złożone ze spółek energetycznych skarbu państwa. Zapomniały one jednak wspomnieć o tym, że ubiegły rok był dla nich wyjątkowo tłusty przez wysokie marże, a pieniądze ze sprzedaży praw do emisji CO2 trafiają w zdecydowanej większości do polskiego budżetu.

Na billboardach sfinansowanych przez spółki straszy złowroga żarówka, której powierzchnia jest w dużej mierze (zdecydowanie większej niż 60 proc., co ma chyba jeszcze spotęgować efekt wywierany na odbiorcy) wypełniona niebieskim kolorem i symbolizującymi Unię Europejską 12 gwiazdami, a pośrodku znajduje się napis „60 procent”. Bo tyle właśnie ma wynosić według autorów baneru udział kosztów związanych z – jak to po swojemu nazywają – „opłatą klimatyczną” (czyli tak naprawdę kosztem wykupu praw do emisji CO2) w kosztach produkcji energii elektrycznej.

A czy tyle naprawdę wynosi? Tak. A czy to znaczy, że „polityka klimatyczna UE = droga energia i wysokie ceny”? Nie.

Zacznijmy od wyjaśnienia prostego faktu – koszty produkcji energii elektrycznej i cena za prąd, którą widzimy na rachunku, to dwie różne rzeczy. Do samego kosztu produkcji energii dochodzą bowiem jeszcze podatki i opłaty – te pierwsze to między innymi VAT i akcyza. Opłaty natomiast są związane z dystrybucją prądu (opłata przesyłowa, mocowa i tak dalej). W efekcie, według ekspertów zajmujących się rynkiem energetycznym, opłata za emisje CO2 odpowiada za co najwyżej około jedną czwartą kwoty, którą widzimy na swoich rachunkach za prąd. To wyraźnie mniej niż to, co można wywnioskować, jeśli się spojrzy na antyunijny baner spółek energetycznych, nie znając się zbytnio na energetyce, a nie oszukujmy się – większość obywateli nie ma tej wiedzy i wcale mieć jej nie musi.

Druga co do wielkości spółka energetyczna w Polsce – Tauron Polska Energia SA – postanowiła zresztą pójść jeszcze dalej i w informacji przesyłanej swoim klientom stwierdza, że koszt pozyskiwania praw do emisji CO2 odpowiada za 59 proc. końcowego rachunku za prąd swoich klientów. Tutaj już nie można mówić o ewentualnej sugestii, ale o możliwym wprowadzaniu w błąd konsumentów, dlatego zajmująca się ochroną środowiska fundacja Frank Bold postanowiła w związku z tym wnieść do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta zawiadomienie o podejrzeniu naruszenia interesów konsumentów przez spółkę.

Podobne treści miały rozprowadzać także PGE Obrót i Energa Obrót.

Tłusty rok

Szczególnie interesujące jest w tym kontekście to, że polskie spółki energetyczne nie chwalą się… swoimi ubiegłorocznymi sukcesami finansowymi. A jest się czym chwalić – jak wskazuje specjalistyczny portal Wysokie Napięcie, w ubiegłym roku polskie elektrownie po raz pierwszy od 10 lat stały się eksporterem energii elektrycznej i zanotowały rekordowe zyski, ustalając bardzo wysoką marżę. W poprzednim roku, w momentach kiedy cena węgla, z którego wytwarzano MWh energii elektrycznej, wynosiła około 100 zł, a praw do emisji około 300 zł, MWh energii elektrycznej kosztowała około… 900 zł. Pozostałe łączne koszty zmienne wynosiły więc 500 zł, w czym zawierała się rekordowa marża, która, jak pisze portal, wynosiła „połowę szczytowej ceny energii”. Dzisiaj marża ta może stanowić nawet więcej, ponieważ spółki wykupywały swoje prawa do emisji, kiedy były one tańsze niż obecnie.

Łącznie w 2021 roku cały sektor energetyczny według wyliczeń Wysokiego Napięcia zarobił 9,5 mld zł. Dla porównania w 2016 roku było to 6,4 mld zł, mimo że wtedy koszt uprawnień za tonę emisji CO2 wynosił około 6 euro. Dzisiaj jest to natomiast aż 90 euro.

Portal też słusznie zauważa, że kraje europejskie, które w systemie EU ETS nie uczestniczą (bo nie należą do UE) – Turcja i Serbia – prądu tańszego niż w Polsce wcale nie mają.

Miliardy… nie wiadomo na co

Polscy giganci energetyczni „zapominają” jeszcze wspomnieć o jednej niezwykle istotnej sprawie – zyski ze sprzedaży uprawnień do emisji dwutlenku węgla trafiają w zdecydowanej większości do budżetu krajowego, a nie unijnego. Nie jest to więc żadna „opłata”, która – jak można by zrozumieć – zasila budżet Wspólnoty, który później zapewne według wizji niektórych prawicowych polityków zassą Niemcy z Francją na spółę.

W ubiegłym roku Polska zyskała na sprzedaży uprawnień do emisji aż około 25 mld zł. Na co rząd je przeznaczył? Trudno powiedzieć, bo trafiają one do ogólnego budżetu, a nie żadnego funduszu celowego. Wiadomo natomiast jedno – nie są one w znaczącym stopniu przeznaczane na inwestycje w odnawialne źródła energii, tak jak zaleca (niestety niezobowiązująco) to robić Komisja Europejska.

W kwietniu 2020 roku Ministerstwo Klimatu informowało o tym, że „od początku aukcyjnej sprzedaży uprawnień do emisji [czyli od 2013 roku – przyp. red.] budżet państwa zasiliło około 20,5 mld zł”. Jednocześnie, jak szacuje raport instytutu WiseEuropa z czerwca 2020 roku, „prywatne przedsiębiorstwa energetyczne oraz firmy-prosumenci, […] łącznie zbudowały 81 procent wszystkich mocy odnawialnych zainstalowanych w latach 2013–2019”. Na instalacje wszystkich mocy odnawialnych z tego okresu wydano łącznie według raportu w naszym kraju około 48 mld zł.

Co ciekawe informacja Ministerstwa Klimatu o zyskach ze sprzedaży uprawnień była dostępna jeszcze niedawno na stronie rządowej pod linkiem: https://www.gov.pl/web/klimat/korzysci-z-unijnego-system-handlu-uprawnieniami-do-emisji, ale w międzyczasie… zniknęła. Czy ma to związek ze zmianą retoryki Zjednoczonej Prawicy na temat unijnej polityki klimatycznej? Odpowiedź brzmi: nie wiem, choć się domyślam.

OZE to tańszy prąd

Ale czy prąd w Polsce mógłby być tańszy? Mógłby, gdyby miks energetyczny w naszym kraju opierał się w większym stopniu na odnawialnych źródłach energii. Według instytutu WiseEuropa już w 2025 roku w Polsce inwestycje w instalacje fotowoltaiczne oraz farmy wiatrowe na lądzie (oraz być może również na morzu) staną się wyraźnie bardziej opłacalne niż inwestowanie w nowe bloki opalane węglem.

Większy udział OZE jest możliwy, jeśli zwiększy się ich publiczne finansowanie i – co ważniejsze – zniesione zostaną bariery, które stawia rząd w ich rozwoju. Jak stwierdziła w raporcie z ubiegłego roku Najwyższa Izba Kontroli, „jako główne bariery rozwoju energetyki odnawialnej należy wskazać: ograniczone możliwości finansowania inwestycji przez przedsiębiorców, prawne regulacje wsparcia, trudności administracyjno-proceduralne, a także problemy z funkcjonowaniem sieci przesyłowych”.

Sprzeczna z nauką, antyklimatyczna i… wcale niezobowiązująca. Taka jest nowa taksonomia unijna

Jeśli chodzi o bariery prawne, to mowa tu między innymi o wprowadzonej w 2016 roku przez rząd PiS „zasadzie 10 h”, zgodnie z którą nowe turbiny wiatrowe na lądzie muszą być oddalone od zabudowań mieszkalnych o co najmniej 10-krotną wysokość wiatraka wraz z łopatami. Przepis ten zahamował rozwój energetyki wiatrowej na lądzie. Dodatkowo w ubiegłym roku zmieniono także zasady inwestycji w fotowoltaikę na mniej korzystne, robiąc przy tym ogromne zamieszanie i stosując bardzo krótkie vacatio legis.

Eksperci, tak jak NIK, wskazują też na potrzebę inwestycji i tworzenia zachęt do inwestowania w rozwój sieci przesyłowych, które mogą stać się hamulcowym dla OZE w Polsce.

Jak bardzo muszą zdrożeć emisje, żeby Polska odeszła od węgla?

Należy też zauważyć, że akcja przeprowadzona przez „polskie elektrownie” nie jest zbyt oryginalna. Bardzo podobne rzeczy można było zobaczyć w Wielkiej Brytanii podczas… brexitowej kampanii. Wtedy to po Wyspach jeździł brexitowy czerwony bus, na którego boku znajdował się wielki napis: „Wysyłamy Unii Europejskiej 350 mln funtów tygodniowo. Zamiast tego zasilmy tym Narodową Ochronę Zdrowia. Zagłosuj za wyjściem”. Wygląda więc na to, że w Polsce kampanię z rodzaju tej na rzecz wyjścia z UE rozkręcają publiczne spółki, i to za publiczne pieniądze.

**

Mateusz Czerniak – dziennikarz klimatyczny i środowiskowy. Obecnie pisze dla portalu ekologicznego Zielona Interia. Wcześniej był związany z serwisem INNPoland (grupa NaTemat) oraz Wirtualną Polską. Publikował także w weekendowym magazynie tej ostatniej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij