W reakcji na serię podwyżek stóp procentowych kredytobiorcy złotowi poszli śladem frankowiczów i zaczynają pozywać banki. Gdyby sądy zaczęły masowo orzekać na korzyść klientów, to banki miałyby nie lada problem. Mowa przecież o kilku milionach aktywnych kredytów złotowych. Ten scenariusz to jak na razie zupełne finance fiction – ale kredytobiorcy mogą mieć nadzieje związane z nowym wskaźnikiem referencyjnym.
Można się było spodziewać, że w reakcji na serię podwyżek stóp procentowych kredytobiorcy złotowi pójdą śladem frankowiczów i zaczną pozywać banki. Zapewne mało który z zahipotekowanych nie zdawał sobie sprawy z tego, jak działa mechanizm określania oprocentowania – jednak nie zaszkodzi spróbować. Buntownicze nastroje wśród klientów banków zostały rozbudzone zapewne również w wyniku uzasadnionych wątpliwości wobec wskaźnika WIBOR, który, obok marży bankowej, wpływa bezpośrednio na wysokość raty.
Gdyby sądy zaczęły masowo orzekać na korzyść klientów, banki miałyby nie lada problem. Mowa jest przecież o kilku milionach aktywnych kredytów złotowych. Jeśliby wszystkim tym klientom sądy łaskawie odjęły większość płaconej raty – bo obecnie za większość jej wymiaru odpowiada wskaźnik referencyjny, a nie marża – to nasz sektor bankowy doznałby spektakularnego kolapsu. Ten scenariusz to jak na razie zupełne finance fiction. Kredytobiorcom prędzej niż sądy swoimi wyrokami ulży nowy wskaźnik WIRON.
Epoka taniego długu się skończyła. Za reformę Ziobry zapłacimy podwójnie
czytaj także
Wyrok, który nie zapadł
Według „Pulsu Biznesu” w połowie listopada liczba pozwów składanych do sądów przez kredytobiorców złotowych wynosiła około stu. Opinię publiczną rozgrzała informacja o pierwszym „przełomowym wyroku” w sprawie kredytów złotowych, który miał usunąć WIBOR z umowy kredytowej. W ten sposób kredytobiorca płaciłby jedynie marżę bankową, czyli mniej więcej 2,5 proc., a nie około 9 proc. Taki wyrok faktycznie byłby sporym wydarzeniem.
Taki wyrok jednak nie istnieje. Pojawiło się tylko postanowienie sądu o zabezpieczeniu powództwa. Sąd Okręgowy w Katowicach faktycznie usunął WIBOR z umowy kredytowej, ale jedynie na czas procesu. Dzięki temu w najbliższym czasie – a znając tempo pracy naszego wymiaru sprawiedliwości, to przez wiele miesięcy – kredytobiorca będzie płacił jedynie 1700 zł zamiast 6700. To nie lada ulga, jednak gdy wyrok zapadnie nie po myśli powoda, to będzie on musiał wszystko to zwrócić. Lepiej więc, żeby sobie te zaoszczędzone pieniądze odkładał, by po wyroku nie musiał brać kolejnej pożyczki – bo przy obecnych stopach procentowych będzie go to sporo kosztować.
Po drugie, w Polsce nie istnieje prawo precedensowe. Nawet jeśli sąd okręgowy w Katowicach wyda wyrok zgodny z powództwem, to sąd okręgowy, dajmy na to, w Olsztynie może w bardzo podobnej sprawie zadecydować odwrotnie. Same powództwa zapewne też będą się różnić. Być może w którejś ze spraw kredytobiorca dowiedzie, że został źle poinformowany i nie miał świadomości tego, jak bardzo wzrośnie mu rata w wyniku kolejnych decyzji RPP. To będzie trudne, ale teoretycznie w pojedynczych sprawach możliwe.
W każdym razie nie ma obecnie jeszcze żadnych przesłanek świadczących o tym, że sądy będą surowe wobec banków. Do wyroków trwale usuwających WIBOR z umów wciąż jeszcze daleko. Nawet jeśli pojawią się pierwsze, to banki zapewne będą się odwoływać. Jednak ich zarządy na pewno nie śpią dziś spokojnie, gdyż mają sporo brudu pod paznokciami.
czytaj także
Pożyczki, których nie udzielano
Trudno podejrzewać, żeby faktycznie któryś z kredytobiorców nie miał świadomości, że jego raty wzrosną analogicznie do rosnących stóp. Jednak to nie znaczy, że umowy kredytów złotowych są całkowicie czyste.
Wątpliwości budzi stosowanie konkretnych wskaźników referencyjnych, czyli najczęściej WIBOR 3M (trzymiesięczny) oraz 6M (sześciomiesięczny). W teorii powinny one oddawać koszty, jakie muszą ponieść banki, by zdobyć kapitał. Wymiar stawek WIBOR określany jest na podstawie oprocentowania pożyczek na rynku międzybankowym. Problem w tym, że tych jest niewiele. Banki w Polsce mają nadpłynność, a więc w niewielkim stopniu muszą się ratować rynkiem międzybankowym.
Dobrze opisał to Marcin Maciaszczyk w artykule Znikający rynek stawek WIBOR, opublikowanym w 2018 roku w piśmie naukowym „Bank i Kredyt” wydawanym przez Narodowy Bank Polski. „Rynek międzybankowy w Polsce nigdy nie odgrywał roli dominującego źródła finansowania dla banków, a jego funkcjonowanie po kryzysie finansowym było dalekie od efektywności. Od 2008 r. obserwuje się postępujący zanik aktywności na rynku, czego przejawem jest nieustannie zmniejszający się wolumen obrotów” – pisze Maciaszczyk.
Jeśli rynek międzybankowy miał jakieś znaczenie, to tylko dla krótkoterminowej płynności banków. Poza tym znaczenie to systematycznie spadało. W latach 90. udział zobowiązań monetarnych wobec innych instytucji finansowych w pasywach sektora bankowego był jeszcze całkiem znaczny i wynosił 12 proc. W latach 2005–2007, gdy system już okrzepł, udział zobowiązań wobec innych banków w pasywach spadł do 8 proc. Po kryzysie finansowym z 2008 roku ustabilizował się na bardzo niskim poziomie 4 proc.
Spadek znaczenia pożyczek międzybankowych widać także po wolumenie obrotów na tym rynku. W latach 2005–2007 średnia miesięczna wartość obrotów netto na rynku depozytów międzybankowych wzrosła ze 130 do 250 mld złotych. Jednak w kryzysowych latach 2008–2009 obroty te spadły do 150 mld złotych. W kolejnych latach nadal się zmniejszały i w 2017 roku wyniosły już tylko 100 mld złotych.
Banki więc nie opierały się na realnych transakcjach – to analitycy bankowi szacowali, jak te pożyczki mogłyby być oprocentowane, gdyby faktycznie do nich dochodziło. Co więcej, w miarę czasu upodobnili się do siebie względem tych przewidywań. Pojawił się między nimi niepisany konsensus. „Ze względu na brak zawieranych transakcji rynkowych na dłuższe terminy kwotowania uczestników panelu WIBOR 3M miały charakter ekspercki, a nie powstawały jako wypadkowa popytu i podaży płynności. Oceny eksperckie ze swojej natury nie mogą podlegać częstym zmianom, co tłumaczy niskie zróżnicowanie stawek” – pisze Maciaszczyk.
Co więcej, banki stosują wskaźniki odpowiadające transakcjom o dłuższym terminie – WIBOR 3M i WIBOR 6M. Obecnie są one znacznie wyższe niż wskaźniki jednodniowe. Przykładowo 7 grudnia WIBOR O/N (overnight – czyli depozyt jednodniowy) wynosił 6,7 proc., ale WIBOR trzymiesięczny 7,2 proc. Pół procent w przypadku kredytu hipotecznego to niemało. Tymczasem banki właściwie nie pożyczają sobie nawzajem pieniędzy na tak długi okres. Jak zauważa Maciaszczyk, nawet w 2007 roku udział transakcji o terminie powyżej jednego tygodnia wynosił 5 proc. Od 2010 roku transakcje powyżej tygodnia to mniej niż jeden procent.
czytaj także
Nowy WIRON nadchodzi
Zresztą także transakcji o najkrótszym terminie jest bardzo niewiele. Wśród wskaźników referencyjnych istnieje także POLONIA O/N, która jest średnią ważoną faktycznie występujących na rynku międzybankowym transakcji jednodniowych. 7 grudnia wynosiła ona 6,6 proc., a więc była minimalnie niższa od WIBOR O/N. Transakcji, na których opiera się wskaźnik POLONIA, jest jednak często bardzo niewiele. 29 listopada ich wartość wyniosła tylko 215 mln zł. 30 września zanotowano okrągłe zero złotych transakcji O/N.
Trudno powiedzieć, jak do tych powyższych kwestii ustosunkują się polskie sądy. Być może nie będą miały zbyt wielu okazji, by zająć się tym tematem, gdyż właśnie wszedł w życie nowy wskaźnik referencyjny o ładnej nazwie WIRON. Jak sama nazwa wskazuje, on również oparty jest o transakcje jednodniowe, jednak uzbrojono go w kilka mechanizmów mających na celu jego stabilizację. POLONIA w ciągu kilku dni potrafi się zmienić o pół punktu procentowego. W określaniu wskaźnika WIRON odrzucane więc będą transakcje, których oprocentowanie odstaje od pozostałych – odcinane będzie po jednej czwartej z każdej strony rozkładu. Poza tym odrzucane będą transakcje niższe od miliona złotych i wyższe od 2 miliardów zł.
W ten sposób powstał wskaźnik stabilny i bardziej przyjazny dla kredytobiorców. 7 grudnia wynosił niecałe 6,2 proc., a więc był o punkt procentowy niższy od najpopularniejszego WIBOR 3M. Według założeń KNF od 2 grudnia WIRON został udostępniony bankom, które mogą go obecnie stosować w nowych instrumentach finansowych. Od stycznia banki będą mogły oferować kredyty oparte zarówno na WIRON-ie, jak i WIBOR-ze. W 2024 roku nowe kredyty i instrumenty finansowe powinny już wyłącznie stosować nowy wskaźnik, a od 2025 roku WIBOR przestanie być publikowany. Co oznacza, że dojdzie do konwersji wszystkich aktywnych umów kredytowych na WIRON.
Polski rynek kredytów hipotecznych stopniowo się więc cywilizuje. Szkoda, że metodą Polak mądry po szkodzie. Wycofano już kredyty walutowe, za to obecnie coraz popularniejsze stają się kredyty o stałej stopie oprocentowania, które są już niezmiennym elementem bankowej oferty. Od stycznia będzie można zaciągnąć kredyt o zmiennej stopie, ale oparty na wskaźniku mającym realne fundamenty, a nie wynikającym z obliczeń analityków. Już za kilka lat stanie się on normą także dla starych kredytobiorców. Do 2025 roku ci ostatni będą musieli jeszcze się mordować z WIBOR-em. No, chyba wcześniej pójdą ze swoją umową kredytową do sądu. Jeśli ktoś jest odważny albo ciekawy, to czemu nie.