Za swoją zdolność kształtowania krajobrazu bobry nie wystawiają faktur. Nie potrzebują też koparek, betonu i pozwoleń na budowę. Chcą jedynie zostawienia ich w spokoju. Odwalają za nas robotę, która niejednokrotnie warta jest setki tysięcy złotych.
Gdy wpiszemy w wyszukiwarkę hasło „bobry w Polsce”, otrzymamy nie tylko garść informacji przyrodniczych, ale też szereg wyników, które można streścić w słowach: „bóbr europejski, szkodnik pod ochroną prawa”. Te ostatnie wyniki pochodzą głównie z portali rolniczych, gdzie można dostrzec apokaliptyczną narrację, związaną z rzekomą inwazją bobrów.
Z pobieżnej lektury wynika, że bobry w zasadzie dewastują nasz kraj: blokują linie kolejowe, przekopują drogi, wykradają jedzenie, niszczą linie energetyczne i teletechniczne, wycinają drzewa i zatapiają lasy. Włos się jeży na głowie.
Raport GUS Ochrona Środowiska 2022 informuje, że „bóbr europejski jest największym europejskim gryzoniem. W Polsce objęty jest ochroną od 1952 roku. Jego liczebność w roku 2021 GUS szacowano na ok. 147,7 tys. osobników. Od 2000 roku populacja bobra w Polsce zwiększyła się 5-krotnie”.
Z tych danych śmieje się Roman Głodowski ze Stowarzyszenia Nasz Bóbr.
– Ciekawe, w jaki sposób urzędnicy, którzy pewnie nigdy nie wyszli nawet zza biurka, doliczyli się tych bobrów – szczególnie po przecinku? W Polsce może ich być 80, jak i 300 tys. Nie wiemy tego, bo nikt nigdy nie prowadził takiej ewidencji.
Andrzej Czech, jeden z polskich ekspertów zajmujących się bobrami, jest równie sceptyczny. „Może być ich równie dobrze 85, 100 czy 200 tysięcy. Bobrów jest tyle, co trzeba. Tyle, ile pomieści optymalne dla nich siedlisko. Na pewno nie mamy ich »za dużo«” – mówił w 2022 roku w wywiadzie dla OKO.press.
czytaj także
Co zauważalne, bobry coraz częściej wchodzą w kolizję z ludźmi i ich infrastrukturą. Tylko czy na pewno powinniśmy patrzeć na to w takiej kolejności? Może warto stwierdzić za Adamem Robińskim, że „problem w tym, że kiedy ich nie było, zajęliśmy większość ich siedlisk. Osuszyliśmy je, wybetonowaliśmy, skolonizowaliśmy. Dokonaliśmy inwazji, a dziś to bobry traktujemy jak intruzów”. Tak w swojej ostatniej książce Pałace na wodzie Robiński podsumowuje okres, w którym bobry zniknęły z polskiego krajobrazu.
Powrót gatunku zwornikowego
Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że bobry jako gatunek wyginęły w Polsce wskutek polowań około XVIII wieku. Zmartwychwstanie gatunku miało miejsce po II wojnie światowej. Do transgranicznej populacji, która przetrwała nad Niemnem, dołączyły bobry hodowane na fermie w Popielnie na Mazurach. To tam zaczął się ponowny marsz bobra w Polskę, a także eksport za granicę, który pozwolił m.in. na ponowne sprowadzenie go do Wielkiej Brytanii.
Bóbr uważany jest za tzw. gatunek zwornikowy. Zwornik, pojęcie zapożyczone z architektury, oznacza miejsce, które podtrzymuje całe sklepienie. Gdyby je usunąć – konstrukcja runie. Podobnie jest w przyrodzie – usunięcie gatunku zwornikowego spowoduje zawalenie się całego ekosystemu lub jego dramatyczną zmianę.
W przypadku bobrów odnosi się to do ich niesamowitej – porównywalnej z ludzką – zdolności kształtowania krajobrazu. Bobry przegradzają cieki wodne tamami, aby rozlać wodę, która jest im konieczna do życia: daje bezpieczne miejsce do zdobywania pokarmu oraz jest niezbędna dla bobrzych potrzeb fizjologicznych. Jednocześnie rozlewająca się woda zmienia krajobraz, najczęściej przekształcając monogatunkową pustynię w buchające różnorodnością biologiczną rozlewisko – zielone, wilgotne, pełne roślinności, płazów, ryb i ptaków. W takim miejscu woda jest zatrzymywana w krajobrazie w najbardziej naturalny sposób – to priorytet w retencji z uwagi na trwającą od lat permanentną suszę.
czytaj także
Za całe to dobro bobry nie wystawiają faktur. Nie potrzebują też koparek, betonu i pozwoleń na budowę. Chcą jedynie zostawienia ich w spokoju. Odwalają za nas robotę, która niejednokrotnie warta jest setki tysięcy złotych, które można przecież przeznaczyć na potrzebniejsze cele.
To, co jest kluczowe dla niezakłóconego funkcjonowania bobrów, to optymalny poziom wody, która działa jak zamknięte drzwi w naszych ludzkich domach – zabezpiecza podwodne wejścia do nor lub żeremi. Poziom wody musi być optymalny – nie za niski, bo wtedy drzwi do domu stoją otworem przed drapieżnikami, ani nie za wysoki, aby nie wlewał się do domu, w którym bobry lubią mieć sucho.
To wyjaśnia też jeden z mitów, który opowiada o tym, że bobry podnoszą poziom wody w niekontrolowany i niebezpieczny sposób. Nie robią tego, bo to zagraża ich własnej egzystencji. Zwykle po bliższym oglądzie sytuacji okazuje się, że rozlewająca się w sposób niekontrolowany woda to wina człowieka.
Tak było na przykład w miejscowości Łobez w województwie zachodniopomorskim. W niedzielę 6 listopada droga między Łobzem a Węgorzynem została przerwana pod naporem ogromnej ilości wody, która nie była w stanie zmieścić się pod niewielkim przepustem drogowym. Sytuacja była poważna – w drodze powstała 10-metrowa wyrwa, doszło do podtopienia kilku okolicznych domów. Woda spłynęła w kierunku pobliskiej rzeki Regi, a ponieważ niosła między innymi obgryzione przez bobry gałązki, wszystkie media obiegła informacja, jakoby do zatkania przepustu doszło wskutek działalności tych zwierząt.
RMF FM: „Przez bobry wylała woda z miejscowych stawów”. „Gazeta Wyborcza”: „Łobez. Bobry uszkodziły tamę. Wyrwa w drodze ma 8 metrów”. TVP: „Niszczycielski żywioł w mgnieniu oka zniszczył część strategicznej dla Łobza drogi. Ze wstępnych ustaleń wynika, że powodem przerwania tam na pobliskich stawach zalewowych mogła być działalność bobrów”.
Jednak kiedy woda opadła, z tzw. mnicha (czyli urządzania wodno-technicznego przepuszczającego wodę, a zatrzymującego większe elementy, jak np. gałęzie) oprócz kilku obgryzionych przez okoliczne bobry gałązek wyciągnięto dwa worki z piaskiem. Ale to wina bobrów poszła w świat. Szkoda, że ich uniewinnienia próżno szukać w mediach i internecie. Gdy półtora miesiąca później o odbudowie drogi pisał „Kurier Szczeciński”, do przyczyny odniósł się krótko: „Na razie nie wiadomo, czy do przerwania grobli doszło z powodu braku nadzoru nad nieużytkowanymi od lat zbiornikami, celowego działania człowieka, czy też działalności bobrów”.
Pytanie, gdzie były osoby i instytucje, które biorą pieniądze za kontrolowanie stawów hodowlanych oraz utrzymywanie w należytym stanie urządzeń hydrotechnicznych? Mam déjà vu znad Odry – ot, kolejna katastrofa z przyczyn naturalnych.
Bobry ratują luksusowe osiedle
W dolnym biegu rzeki Małej niezbyt rozległa dolina rzeczna tworzy podmokłe łąki – obszar Natura 2000 Łąki Soleckie. Na ich skraju stoi luksusowe osiedle, które znajduje się fizycznie na samej rzece, przegradzając jej dolinę i nurt dwoma płotami. Mała przepływa przez boisko wewnątrz osiedla. Wczesną wiosną, po obfitych opadach, boisko zamienia się w jezioro, a gdyby nie kładka na palach, to z osiedla nie dałoby się wyjść tylną furtką. Mieszkańcy wielokrotnie zgłaszali sprawę zalewania do Wód Polskich – bez skutku. Urzędnicy rozkładali ręce, twierdząc, że winę za zalewanie ponoszą bobry, które w okolicy budują tamy i podnoszą poziom wody.
Rzekę Małą „odkryłem” trzy lata temu. Niestety, to odkrycie zawsze będzie miało gorzki posmak, bo kilka miesięcy później Wody Polskie w okresie zwyżki wody dokonały dewastacji koryta i doliny rzeki. Pretekstem było zalewanie łąk, terenów pobliskiej stajni oraz boiska we wspomnianym osiedlu. Dokonano niedozwolonych w obszarze Natura 2000 prac – przekopano koryto koparką, wyrwano roślinność, wyrzucono cenne dla ekosystemu rzeki pnie drzew leżące w korycie, zniszczono tamy bobrowe, przepłoszono na długi czas zwierzęta.
W obronie Wieliszewa. Co jest nie tak z polską gospodarką wodną?
czytaj także
To był przełomowy dla mnie moment, w którym zostałem aktywistą rzecznym, a rzeka Mała stała się znana w całej Polsce. Razem z prof. Wiktorem Kotowskim oraz studentami z Wydziału Biologii UW przeprowadziliśmy w ramach programu Pamiętajmy o Mokradłach analizę jej przypadku.
Okazało się, że przyczyna zalewania jest trywialna i nie ma nic wspólnego z bobrami. Deweloper, budując osiedle, usypał potężny wał ziemny, podnosząc cały teren o powierzchni ponad 5 ha o ponad metr i przegradzając dolinę rzeki u jej zwężenia. Wieść gminna niesie, że nawet zapłacił za to swego czasu kilkanaście tysięcy złotych kary, ale pytani o to miejscowi nabierają wody w usta.
W ramach wspomnianego programu i nie tylko przeprowadzałem rozmowy z mieszkańcami osiedla. Są bardzo zdziwieni tymi wyjaśnieniami. Pewnie mogliby dochodzić roszczeń od dewelopera, ale kto ma na to czas i pieniądze? Dzięki edukacji od ponad roku dbają o to, aby tama bobrowa, która wyrosła kilka metrów od drewnianego płotu przegradzającego rzekę, była nienaruszona. Dzięki temu, a także dzięki absorpcyjnym właściwościom podmokłej łąki, woda traci impet i rozlewa się na łąkę, a nie do domów. Tak właśnie działało to przed setkami lat, a fizyka się nie zmieniła.
Ekonomiczne korzyści z bobra
Według badań Instytutu Nauk o Środowisku Uniwersytetu Jagiellońskiego szkody w środowisku ludzkim generuje zaledwie trzy proc. populacji bobrów. Problem w tym, że ich naturalne siedliska kurczą się z roku na rok, a samych zwierząt przybywa. Siłą rzeczy bobry zaczynają pojawiać się w pobliżu siedzib ludzkich, a nawet w samych miastach. Adam Robiński w jednym z rozdziałów swojej książki opisuje poznańskie bobry, które z własnej woli zamieszkały w mieście, nad Wartą. Także warszawiacy nie są już zdziwieni ich widokiem, gdy w biały dzień załatwiają swoje bobrze sprawy nad Wisłą czy na brzegach oczek wodnych, nawet w centrum miasta.
Wróćmy do raportu GUS, według którego „w 2021 roku zgłoszono 7343 szkody wyrządzone przez zwierzęta prawnie chronione. Najwięcej zgłoszonych szkód zostało wyrządzonych przez bobry (5 886), stanowiąc 80 proc. wszystkich zgłoszeń, zaś najmniej szkód dotyczyło rysi (25). Z tytułu odszkodowań wypłacono 34,2 mln zł, przy czym 87 proc. tej kwoty stanowiły odszkodowania wyrządzone przez bobry (czyli 29,7 mln zł – przyp. autora). Średnio za jedno zgłoszenie szkód wyrządzonych przez bobry wypłacano 5,1 tys. zł”.
Czy 29,7 mln zł to dużo, czy mało? Przyjmijmy, że te prawie 30 mln to odszkodowania za wycięte przez bobry drzewa – wierzby, olchy czarne, a może nawet jakiś dąb, choć to rzadkość z uwagi na twarde drewno. Porównajmy to do wartości 10 mld złotych, czyli przychodów z drzew wycinanych rocznie przez Lasy Państwowe – mówimy o trzeciej liczbie po przecinku! Adam Robiński zwraca uwagę na towarzyszącą temu hipokryzję. „Drzewo ścięte za pomocą piły i harwestera, płynące statkiem do Chin, służy postępowi, a kto krytykuje taki stan rzeczy, nie ma prawa siadać na drewnianym krześle. Ale jeśli to samo drzewo padnie za sprawą zębów i skończy jako budulec bobrowej tamy, to mówimy o niszczeniu, wandalizmie i barbarzyństwie. Tymczasem tylko w jednym przypadku chodzi o zaspokojenie podstawowych potrzeb życiowych” – pisze.
Może więc spróbujmy porównać tę wartość do kosztów retencjonowania w ludzkich, betonowych zbiornikach retencyjnych? Według zapowiedzi rządowego programu „Gospodarowanie zasobami wodnymi w Polsce”, w latach 2023–2030 każdego roku na inwestycje w betonowe zbiorniki retencyjne wydawane będzie ok. 1,5 mld zł. To pozwoli retencjonować dodatkowo ok. 4 mld m3 wody. To oznacza koszt 2,75 zł za każdy dodatkowy metr sześcienny retencjonowanej wody. Tymczasem według szacunków naukowców – m.in. dra Andrzeja Czecha – koszt retencji 1 m3 wody przez bobry to, po odliczeniu odszkodowań, maksymalnie 15 groszy.
Jeśli weźmiemy dodatkowo pod uwagę fakt, że straty polskiego rolnictwa z powodu suszy szacowane są rocznie na 6,5 mld zł, to można zacząć łączyć kropki. Choć nie jestem osobiście fanem patrzenia na przyrodę przez pryzmat zasobu i ludzkich korzyści, to warto wiedzieć, że najcenniejsza i najefektywniejsza – także ekonomicznie – jest retencja wody w krajobrazie. A przyroda – w tym bobry – mają prawo do życia na planecie tak jak każdy inny Ziemianin. Nie zaspokoją one też całości polskich potrzeb retencyjnych, ale mogą być w tym ogromnym sprzymierzeńcem. Wystarczy zostawić je w spokoju. Ustąpić im skrawka miejsca. Zrobić krok wstecz.
Na kłopoty – odstrzał
Kompleks wypoczynkowo-eventowy Świętokrzyska Polana w Chrustach koło Kielc jest stopniowo coraz mocniej zabudowywany i pocięty siatką dróg. W sąsiedztwie przepływa rzeczka o znaczącej nazwie – Bobrzaneczka. Na wysokości kompleksu wpada do niej niewielki strumień, w którym bobry mają swoje siedliska. Ich obecność to problem dla kompleksu, który 8 lutego tego roku otrzymał czwartą w ciągu ostatnich trzech lat decyzję zezwalającą na odstrzał tych zwierząt. Według informacji zawartej w bieżącej decyzji w ostatnim roku zabito dwa osobniki. Teraz zezwolenie wydano na czworo zwierząt.
Zapytałem mailowo przedstawicielkę Świętokrzyskiej Polany o przyczynę ich zabijania. W ciągu dwóch dni otrzymałem oświadczenie podpisane przez dyrektorkę Ewelinę Sabat, w którym czytam o realnym zagrożeniu, jakie stanowią zwierzęta na terenie ośrodka: wycinają drzewa, podgryzają pale, na których posadowiony jest pomost nad stawem, podkopują teren podjazdów dla wózków inwalidzkich oraz chodniki.
Jeszcze raz przyglądam się obrazom terenu, zamieszczonym na stronie ośrodka oraz zdjęciom wykonanym w czasie wizji terenowej przez bobrowniczego ze Stowarzyszenia Nasz Bóbr. Wersja zdarzeń Eweliny Sabat chwyta za serce – wszak zwierzęta chcą zagrozić głównie osobom niepełnosprawnym oraz pensjonariuszom. Zastanawiam się jednak, jakimi nadzwyczajnymi środkami muszą dysponować miejscowe bobry, aby przebić się przez mocną i szczelną siatkę, kamienne brzegi stawów oraz podciąć betonowe pale, na których opiera się pomost.
W mailu zwrotnym proszę o przesłanie dokumentacji szkód, które wymieniła – wszak wygląda na to, że została dokonana solidna analiza i ewidencja zniszczeń. Odpowiedź przychodzi bardzo szybko. Marta Kałuża-Białas, menadżerka sprzedaży i marketingu, pisze: „Tak jak wspomnieliśmy w piśmie, temat bobrów został zgłoszony do RDOŚ i przedstawiliśmy w urzędzie wymagane dokumenty. Jeżeli ma Pan wątpliwości co do zasadności i słuszności decyzji RDOŚ, proszę zwrócić się z tym do tej instytucji”.
O wydane zezwolenie pytam więc także Regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska w Kielcach, z naciskiem na kwestie alternatywnych rozwiązań, których podjęcie jest obowiązkowe przed wydaniem zgody na zabijanie, a także termin odstrzału. Odpowiedź otrzymuję w ciągu pięciu dni.
„Przesłanką do wydania zezwolenia było zagrożenie bezpieczeństwa powszechnego z uwagi na charakter prowadzonej działalności w analizowanym miejscu oraz brak zagrożenia dla zachowania we właściwym stanie ochrony populacji bobra. Jednocześnie z uwagi na sposób zagospodarowania i użytkowania terenu (ośrodek wypoczynkowo-rehabilitacyjny) stwierdzono brak możliwości zastosowania innych racjonalnych rozwiązań alternatywnych”. Decyzja, którą wydała Aldona Sobolak, dyrektorka RDOŚ Kielce, zezwala na wykonanie odstrzału czterech bobrów do dnia 15 kwietnia lub pomiędzy 1 października a 31 grudnia 2023 roku. Ta pierwsza data, to moment, kiedy bobrze mamy są w końcówce ciąży. Przypadek? Nie sądzę. Może za jednym razem uda się zabić nie tylko bobrową mamę, ale także dzieci, które nosi – mniejszy problem na przyszłość.
Zgodnie z sugestią pani Białas pytam RDOŚ Kielce o dokumentację szkód, które sprawiły, iż podjęto tak drastyczną decyzję. Do chwili oddania artykułu do redakcji – przez prawie tydzień – nie otrzymałem odpowiedzi na postawione pytanie.
Jak kraj błota i bagien stracił 85 proc. najcenniejszych wodnych ekosystemów
czytaj także
Co ciekawe, w czasie wizji lokalnej, tuż za płotem kompleksu odkryliśmy ukrytą rurę ściekową prowadzącą w kierunku dopływu wspomnianej Bobrzaneczki. Koniec rury wystaje z ziemi, a wokoło tworzy się śmierdzące rozlewisko, z którego ściek płynie w kierunku leśnego strumienia. Jaką niespodzianką jest niewielka tama, która blokuje go w bezpiecznej odległości do czystej wody! Wygląda na to, że kieleckie bobry nie tylko potrafią przegryźć beton i siatkę drucianą, ale są także rasowymi dywersantami! Ściek zostaje zgłoszony do WIOŚ. Do dnia oddania artykułu do redakcji (czyli ponad dwa tygodnie) nie ma informacji o wynikach pobranych próbek wody.
Budujemy wymyślne betonowe konstrukcje, skonstruowaliśmy mikroskop i samolot, a miliarder z przerośniętym ego wysłał w kosmos elektryczny samochód. Stawiamy w środku lasu spa, park rozrywki i akwarium z rybami z całego świata. Ale kiedy przychodzi do poradzenia sobie z zabezpieczeniem terenu przed życiowymi potrzebami bobrów, to wyciągamy strzelbę. A często chodzi po prostu o pozostawienie im kawałka terenu, gdzie będą mogły robić to, na co mają potrzebę i ochotę. Tak jak zrobił to Andrzej Czech, oddając kilkanaście hektarów swojego prywatnego terenu do zagospodarowania bobrom. Teraz ma tamę takiej wielkości, że żartuje, iż widać ją z kosmosu.
czytaj także
Czy główne ograniczenie nie tkwi w naszych uprzedzeniach i głęboko zakorzenionej niechęci do tego, co inne, dzikie, nieokiełznane, myślące inaczej, niezależne? Jak pisze Adam Robiński, „potrzebne jest przede wszystkim uznanie prawa zwierzęcia do życia. Bobry, tak jak wilki, zwykle albo się kocha, albo ich nienawidzi. Może chodzi po prostu o konkurencję, podszytą zazdrością o to, że druga strona robi coś lepiej. Wygląda bowiem na to, że przy okazji realizacji podstawowych potrzeb życiowych pokracznym gryzoniom udaje się wszystko to, z czym my, dwunożne istoty lądowe o mózgach wielkich jak piłka do szczypiorniaka, mamy spore problemy. Bobrowe miasta to antypody siedlisk ludzkich obfitujące w wodę i bujną zieleń, samoistnie filtrujące zanieczyszczenia, buchające bioróżnorodnością gatunkową”.
To niestety na razie zupełne przeciwieństwo tego, w co my, homo sapiens, zamieniamy swoje miejsce życia.
*
Zapraszamy na drugą edycję Święta Wody, które Krytyka Polityczna objeła patronatem. Wydarzenie odbędzie się 29 kwietnia w Konstancińskim Domu Kultury Hugonówka.