Gospodarka, Kraj

Zdaniem publicystki „GW” Balcerowicz uratowałby Polskę przed inflacją

Na centrolibie można rzucać takie tezy bez skrępowania, bo przecież nie da się ich sprawdzić. Żeby to zrobić, trzeba by zmienić rzeczywistość i zobaczyć, co by było, gdyby Balcerowicz faktycznie odpowiadał za politykę monetarną państwa. Ale od czego macie nas, drogie czytelniczki?

„Ale wiecie o tym, że gdyby Balcerowicz był prezesem NBP zamiast Glapińskiego i gdyby w RPP zasiadały osoby o podobnych do niego poglądach, to nie mielibyśmy tak wysokiej inflacji?” – stwierdziła Dominika Wielowieyska i bez wątpienia pisała to szczerze.

Mit skuteczności profesora Balcerowicza w tym środowisku ma się świetnie, a w liberalnych mediach głównego nurtu teorie byłego szefa NBP są zwykle kwitowane uprzejmym skinieniem głowy, bez zbędnych pytań czy choćby próśb o doprecyzowanie.

Oczywiście można publikować takie tezy jak Wielowieyska bez żadnej obawy, że ktoś mógłby je sfalsyfikować – bo niby jak? Od czego jednak jesteśmy my! Puśćmy więc wodze fantazji i zastanówmy się, jak wyglądałaby polska gospodarka, gdyby w marcu 2020 roku szefem naszego banku centralnego został prof. Balcerowicz, a w Radzie Polityki Pieniężnej zasiadali wyłącznie jego doradcy z FOR.

Czy inflacja byłaby wtedy niższa? Całkiem prawdopodobne. Czy byłoby lepiej? Chyba nie bardzo.

Liberałowie mają rację, zostało to bezstronnie udowodnione

Tylko bez histerii

Na początku założenia. Powiedzmy, że w wyniku bliżej niesprecyzowanych wydarzeń politycznych w lutym 2020 roku szefem NBP zostaje Leszek Balcerowicz, a neo-RPP obsadzają „osoby o podobnych do niego poglądach”.

Inflacja na początku 2020 roku przekraczała cel inflacyjny i wynosiła 4,7 proc., więc profesor razem z zespołem ogłasza początek podwyżek stóp procentowych. W lutym podnoszą je o 100 punktów bazowych, czyli do 2,5 proc.

„Realna stopa procentowa w Polsce wciąż ujemna” – zauważa profesor w odpowiedzi na pytanie, czy podwyższanie stóp w sytuacji rozpędzającej się na świecie pandemii jest rozważne. Na początku marca wolnorynkowa neo-RPP podnosi stopę referencyjną po raz kolejny, tym razem tylko do 3 proc.

Gdy 14 marca rozpoczyna się pierwszy lockdown, profesor chłodno obserwuje sytuację. „Nie ma żadnych przesłanek, by obniżać stopę procentową” – przekonuje. Głównym zadaniem RPP jest wszak dbałość o stabilność waluty, tymczasem w związku z postępującym kryzysem pandemicznym złoty znacząco osłabił się wobec euro.

Pod naciskiem opinii publicznej neo-RPP decyduje się jednak wstrzymać zapowiadaną serię podwyżek stóp procentowych. Równocześnie Balcerowicz odmawia skupu obligacji rządowych na rynku wtórnym, argumentując, że to wykracza poza statutowe zadania jego instytucji. „To zadaniem rządu jest ratowanie przedsiębiorstw. Tym bardziej że zamknięto je decyzjami rządowymi. NBP stoi wyłącznie na straży polskiego złotego” – twardo deklaruje profesor dopytywany przez wścibską dziennikarkę.

Rząd finalnie decyduje się na uruchomienie tarcz antykryzysowych, jednak kilkukrotnie mniejszych, niż początkowo planował, gdyż obawia się wzrostu kosztów długu publicznego – bez wsparcia NBP rentowność polskich obligacji istotnie wzrosła. Przedsiębiorstwa wskazują, że skala pomocy jest niewystarczająca, więc powoli zaczynają zwalniać ludzi. Stopa bezrobocia liczona według BAEL w krótkim czasie rośnie z 3 do 5 proc. „To i tak mniej, niż wynosi średnia unijna” – uspokaja profesor.

Znaczna część zwolnionych nie otrzymuje zasiłku, a pozostali dostają po kilkaset złotych, gdyż ograniczenie tarcz antykryzysowych do minimum nie pozwala na podwyższenie świadczenia i objęcie nim wszystkich pandemicznych bezrobotnych. Ludzie zaczynają oszczędzać, gdyż boją się zwolnienia.

Ujawnia się trudna sytuacja wielu kredytobiorców – wskaźnik niespłacanych kredytów rośnie z 3 do 7 proc. Gospodarka silnie hamuje, więc inflacja spada do mniej niż 2 proc. Niestety coraz gorsza sytuacja gospodarcza w Polsce nie pomaga złotemu, który nadal osłabia się wobec euro. Neo-RPP decyduje się więc tylko na nieznaczne obniżenie głównej stopy procentowej – z 3 do 2,5 proc. – choć progresywni ekonomiści apelowali o obniżenie ich do mniej niż 1 proc. „Obserwujemy sytuację ze spokojem” – zapewnia jeden z ekspertów FOR, który w lutym 2020 roku trafił do neo-RPP, chociaż jest jeszcze studentem prawa.

Jesienią nadchodzi kolejna fala zachorowań na COVID-19. Rząd, obawiając się jednak pogłębienia recesji i mając do dyspozycji niewielkie możliwości pożyczkowe, postanawia zrezygnować z lockdownu, ograniczając się do wytycznych i wysyłania ludzi na kwarantanny oraz izolacje.

Dzięki temu uniknięto kolejnej fali zwolnień, a stopa bezrobocia wzrosła tylko do 6 proc. „Czyli wróciła do poziomu z 2016 roku, proszę nie histeryzować” – uspokajał profesor Balcerowicz. Problem w tym, że szybko rosnąć zaczęła liczba chorych. Szpitale szybko zaczęły być przepełnione, więc w społeczeństwie wybuchła panika. Ludzie sami przestali wychodzić z domów, więc spadek PKB – po chwilowym wakacyjnym odbiciu – znów zaczął się pogłębiać.

Głośno krzycząca trans aktywistka hejtuje rozsądnego profesora Matczaka

Interesujące liczby

Alternatywny 2020 rok pod władaniem Balcerowicza kończymy z 6-procentowym bezrobociem, a więc prawie dwukrotnie wyższym niż w naszej rzeczywistości. Zamiast 2-procentowego spadku PKB, zaliczamy recesję rzędu 4 proc. „W całej UE spadek PKB był o połowę wyższy”, wskazuje jeden z członków neo-RPP. Na szczęście udało się utrzymać inflację poniżej celu, a pod koniec roku złoty nawet nieco się umocnił na fali noworocznego optymizmu.

W pierwszych miesiącach 2021 roku do członków Rady zaczynają dochodzić informacje o coraz poważniejszych barierach podażowych. Ceny materiałów i półproduktów rosną, a przedsiębiorstwa nie są w stanie zaspokoić odłożonego popytu z czasów pandemii. „To istotny czynnik proinflacyjny” – pisze na Twitterze szef NBP.

Niestety inne państwa nie poszły śladem Polski i wpompowały w swoje gospodarki miliardy dolarów, euro czy koron, które wraz z barierami podażowymi pobudziły światową inflację. Jej fala powoli zaczyna docierać także do Polski. RPP zapowiada zaostrzenie polityki monetarnej, nic sobie nie robiąc z faktu, że właśnie do Polski dotarła najgorsza fala COVID-19. NBP i RPP nie zamierzają rozluźniać polityki monetarnej, gdyż na horyzoncie widać już wzrost cen. Rząd znów ogranicza się więc jedynie do zaleceń i wytycznych. Podczas czwartej fali pandemii ludzie umierają na korytarzach szpitalnych, a liczba nadmiarowych zgonów w połowie 2021 roku przekroczyła 350 tys. osób.

Na szczęście sytuacja pandemiczna zaczęła się poprawiać, pojawiły się szczepionki. Niestety gospodarka nie otrzymuje szansy na odbicie, gdyż RPP postanawia wznowić przerwaną z powodu pandemii serię podwyżek stóp procentowych.

Polska jako jedna z pierwszych na świecie po pandemii podnosi stopy procentowe – o pół punktu procentowego w maju i czerwcu. Późnym latem 2021 roku stopa referencyjna NBP wynosi już 5 proc., co prowadzi do zahamowania sprzedaży nowych mieszkań.

Są też dobre informacje – bankrutuje trzech szemranych deweloperów, którzy nie byli w stanie spieniężyć wybudowanych lokali. Przedsiębiorstwa wstrzymują inwestycje, gdyż koszty finansowania się kredytem są zbyt wysokie. Przy okazji też dokonują też kolejnej korekty w liczbie zatrudnionych. Stopa bezrobocia lekko rośnie, do niecałych 7 proc., czyli średniej unijnej.

Mimo to presja inflacyjna się nasila, gdyż jej czynniki są zewnętrzne, na co wskazuje coraz więcej komentatorów. „To ignoranci bez wykształcenia” – podsumowuje ich dywagacje profesor Balcerowicz w jednym z porannych programów publicystycznych. RPP kontynuuje podwyżki – stopa referencyjna już pod koniec roku sięga 6 proc.

„Czyli realna i tak jest minimalnie ujemna” – wskazuje nowa członkini RPP, która jeszcze niedawno prowadziła bloga Interesujące liczby.

Kapitalizm żeruje na ciałach kobiet

czytaj także

Ubezpiecz się na zimę

W alternatywnym, Balcerowiczowskim świecie 2021 roku polska gospodarka mimo wszystko wzrosła o 3 proc. (w rzeczywistości o prawie siedem), utrzymując bezrobocie na poziomie średniej unijnej (w realu było ponad dwukrotnie niższe). Niestety początek 2022 roku przyniósł kolejne złe wieści.

Wojna w Ukrainie doprowadziła do skoku cen surowców energetycznych i kolejnej presji inflacyjnej. RPP zaczyna być coraz bardziej jastrzębia. Szef NBP zaczyna przebąkiwać, że utrzymanie cen w ryzach będzie wymagać dwucyfrowych stóp procentowych. Finalnie ma to miejsce w połowie roku, co prowadzi do pauperyzacji wielu kredytobiorców hipotecznych – już co dziesiąty z nich nie spłaca kredytu.

Wcześniej ma miejsce mały kryzys humanitarny, gdyż rząd postanawia objąć świadczeniami społecznymi tylko tych uchodźców z Ukrainy, którzy pracują. Tymczasem wielu z nich nie ma nawet gdzie mieszkać, gdyż z powodu rosnących kosztów obsługi długu rząd nie uruchamia wsparcia dla Polek i Polaków przyjmujących Ukrainki w posiadanych mieszkaniach. Poza tym sytuacja na rynku pracy jest tak zła, że zdecydowana większość uchodźczyń nie znajduje zatrudnienia. Polskie dworce kolejowe są pełne bezdomnych uchodźców, a UNHCR opisuje sytuację jako „gorszą niż w Turcji”.

Mimo wszystko dobry humor nie opuszcza członków i członkiń neo-RPP. W alternatywnej rzeczywistości na koniec września inflacja w Polsce wynosi tylko 12 proc., a więc jest kilka punktów procentowych niższa niż w innych państwach regionu. Co prawda jastrzębia polityka monetarna została okupiona potężną liczbą nadmiarowych zgonów, która w czasie całego dwuletniego cyklu kryzysowego zbliżyła się do pół miliona, ale miało to być jedynie „dowodem na niewydolność publicznego systemu ochrony zdrowia, który trzeba jak najszybciej sprywatyzować”.

Stopa bezrobocia według BAEL sięgnęła 7,5 proc., co według alternatywnego szefa NBP „jest zdrowym poziomem, gdyż nie powoduje presji płacowej”. Kryzys uchodźczy udało się opanować tylko dlatego, że dzięki pomocy zagranicznej na obrzeżach miast zbudowano miasteczka namiotowe, a co bardziej przedsiębiorcze uchodźczynie zaczęły sprzedawać bieliznę i zabawki na rozstawionych łóżkach polowych. Co dziesiąty kredytobiorca stracił mieszkanie, a odsetek dorosłych zamieszkujących z rodzicami wzrósł do największego poziomu w UE – podobnie jak wskaźnik przeludnienia mieszkań. Dzięki temu jednak na rynku pojawiło się wiele nowych lokali, co ustabilizowało ich ceny.

Niestety zbliża się zima, a rząd z Balcerowiczem u sterów NBP ogranicza się do alarmowania, że z powodu rosnących kosztów obsługi długu publicznego może zabraknąć środków na wprowadzenie programów osłonowych. Ludzie zaczynają zbierać w domach śmieci, by mieć czym palić na zimę.

Lekarze alarmują, że w najbliższym okresie grzewczym liczba zgonów z powodu smogu może przekroczyć 100 tysięcy. „Ubezpiecz się na zimę!” – radzi im uśmiechnięty członek neo-RPP z billboardu reklamującego maseczki antysmogowe.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij