Gospodarka

Pułapki produktywizmu

Zielona transformacja to bez wątpienia jeden z priorytetów w ramach nowego paradygmatu produktywizmu. Ale państwu nie uda się upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu. Polityki walki ze zmianą klimatyczną nie zastąpią polityki służące tworzeniu dobrych miejsc pracy i odwrotnie.

CAMBRIDGE – Niedawno pisałem o nowym paradygmacie polityki gospodarczej, który może pojawić się i po prawej, i po lewej stronie sceny politycznej i który może zastąpić neoliberalizm. Ten nowym model przypisuje państwu i organizacjom społecznym większą odpowiedzialność za kształtowanie inwestycji i produkcji (w celu tworzenia dobrych miejsc pracy, transformacji klimatycznej i zwiększania bezpieczeństwa społeczeństw, a także wzmacniania ich odporności na wstrząsy), a przy tym traktuje rynki i wielkie korporacje znacznie bardziej podejrzliwie niż paradygmat dotychczasowy. Określiłem to mianem „produktywizmu”, choć komuś innemu z pewnością uda się wymyślić bardziej seksowną nazwę.

Nowy paradygmat: czym jest produktywizm, następca neoliberalizmu?

Wahadło ekonomicznej ideologii wychylało się historycznie raz w stronę ubóstwienia rynków, raz w kierunku pełnego zawierzenia państwu – i z powrotem. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że znów jesteśmy w trakcie kolejnej, cyklicznej zmiany priorytetów. Ekscesy neoliberalizmu – wzrost nierówności, koncentracja władzy korporacji i zaniedbanie zagrożeń dla środowiska fizycznego i społecznego – zapewne musiały wywołać ostrą reakcję sprzeciwu.

Nowe paradygmaty wymagają jednak wypracowania nowatorskich podejść, a nie tylko naśladowania starych. Kiedy New Deal i państwo opiekuńcze zastępowały niczym nieskrępowany kapitalizm panujący wcześniej, twórcy polityki gospodarczej nie wrócili przecież do jeszcze wcześniejszych praktyk merkantylistycznych. Zbudowali nowy ład prawny oraz instytucje zabezpieczenia społecznego, a także przyjęli jawne zasady zarządzania makroekonomicznego pod postacią keynesizmu.

Na tej samej zasadzie, jeśli produktywizm ma osiągnąć sukces, to będzie musiał wyjść poza konwencjonalną ochronę socjalną, politykę przemysłową i zarządzanie makroekonomiczne, a także przyswoić lekcje z popełnionych błędów w przeszłości oraz przystosować się do wyzwań, które są zupełnie nowe.

Tradycyjnie jako wadę tzw. polityki przemysłowej, czyli interwencji państwowych służących przekształceniu struktury gospodarki, wskazuje się nieefektywność i podatność na wpływy grup interesów. „Państwo nie może wskazywać zwycięzców” – głosi stare powiedzenie. Ta krytyka jest w dużej mierze przesadna. Chociaż rzeczywiście znamy dobrze przykłady jej porażek, to ostatnie systematyczne badania wskazują, że polityka przemysłowa pobudzająca inwestycje i tworzenie miejsc pracy w gorzej rozwiniętych regionach przynosiła często zaskakująco dobre rezultaty.

Turbokapitalizm: między nowoczesnością a archaizmem

Inicjatywy sektora publicznego przyniosły wiele spośród najbardziej imponujących osiągnięć współczesności w branży wysokich technologii, jak powstanie internetu czy systemu GPS. Na każdą Solyndrę – amerykańskiego producenta ogniw słonecznych, który zbankrutował z hukiem mimo otrzymania gwarancji kredytowych od władz federalnych w wysokości 500 mln dolarów – przypadka często jakaś Tesla – odnoszący fenomenalne sukcesy producent akumulatorów i samochodów elektrycznych, który także otrzymał wsparcie rządowe na etapie rozwoju, w którym dopiero ważyły się jego losy.

Niemniej wiele rzeczy można poprawić. Najbardziej efektywne polityki przemysłowe wymagają bliskiej, kooperacyjnej interakcji między agencjami rządowymi a przedsiębiorstwami prywatnymi, w których firmy otrzymują od państwa to, czego najbardziej potrzebują do działania – wsparcie finansowe, wykwalifikowaną siłę roboczą albo pomoc technologiczną – w zamian za wywiązywanie się z miękkich i ewoluujących celów, takich jak inwestycje lub zatrudnienie określonej wielkości. Taki rodzaj polityki przemysłowej zazwyczaj sprawdza się znacznie lepiej (pod względem promowania lokalnego rozwoju gospodarczego lub zarządzania wielkimi przedsięwzięciami technologicznymi na poziomie ogólnokrajowym) niż dotacje wieloletnie lub ulgi podatkowe.

Polityka społeczna czy polityka wzrostu?

Produktywizm, jak wskazuje nazwa, koncentruje się na poprawie możliwości produkcyjnych wszystkich regionów kraju i wszystkich grup społecznych. O ile tradycyjne formy wsparcia socjalnego, a zwłaszcza ułatwienie dostępu do edukacji i opieki zdrowotnej, mogą być w tym zakresie pomocne, to połączenie ludzi z produktywnymi miejscami pracy wymaga poprawy sytuacji na rynku pracy zarówno po stronie podażowej, jak i popytowej. Wprowadzane polityki muszą zatem bezpośrednio pobudzać zwiększenie liczby i poprawę jakości miejsc pracy dostępnych dla gorzej wykształconych i słabiej wykwalifikowanych pracowników wszędzie tam, gdzie zechcą zamieszkać (lub gdzie mogą sobie na to pozwolić z powodów finansowych).

W przyszłości większość tych miejsc pracy będzie związana nie z produkcją przemysłową, ale usługami, takimi jak np. opieka zdrowotna, opieka długoterminowa czy handel detaliczny. W Stanach Zjednoczonych niemal wszystkie nowe miejsca pracy w sektorze prywatnym od lat 70. ubiegłego wieku zostały stworzone w usługach, a obecnie mniej niż jeden na dziesięciu pracowników jest zatrudniony przy produkcji. Nawet jeśli władzom amerykańskim powiedzie się polityka reshoringu, czyli ponownego otwierania w kraju zakładów produkcji podzespołów, które dotąd działały za granicą, na przykład w Chinach oraz przenoszenia całych łańcuchów dostaw do USA, to skutki tego dla zatrudnienia będą prawdopodobnie ograniczone. Trzeźwiące przykłady na to znajdziemy w doświadczeniach wschodnioazjatyckich supergwiazd produkcji przemysłowej, takich jak Korea Południowa czy Tajwan. O ile udział przemysłowej wartości dodanej w PKB tych krajów (w cenach stałych) gwałtownie wzrósł, to odsetek zatrudnienia w fabrykach stale spada.

To ważne spostrzeżenie, ponieważ polityka amerykańska w dużej mierze skupiona jest na pobudzaniu produkcji w sektorze wysokich technologii – co pokazuje między innymi ustawa przegłosowana niedawno w kongresie, zapewniająca dodatkowe 52 mld dolarów finansowania produkcji półprzewodników i powiązanych z nimi podzespołów. Ta inicjatywa ma jednocześnie służyć poprawie bezpieczeństwa narodowego USA w stosunku do Chin i tworzyć dobre miejsca pracy. Niestety, nawet jeśli ten pierwszy cel zostanie zrealizowany, to drugi najprawdopodobniej pozostanie poza zasięgiem.

W czyich rękach znajdzie się świat w roku 2050?

Podobną argumentację można zastosować do dotacji na zielone technologie, będących kluczowym komponentem ustawy o nazwie Inflation Reduction Act (Ustawa o obniżaniu inflacji), którą prawdopodobnie niedługo podpisze prezydent Joe Biden. Zielona transformacja to bez wątpienia jeden z priorytetów w ramach nowego paradygmatu produktywizmu. Ale państwu nie uda się tu upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu. Polityki walki ze zmianą klimatyczną nie zastąpią polityk służących tworzeniu dobrych miejsc pracy i odwrotnie.

Stiglitz: Dlaczego Inflation Reduction Act to ważna sprawa

Wzmocnienie klasy średniej i szerokie rozpropagowanie korzyści z rozwoju technologicznego w całym społeczeństwie wymagają wypracowania polityki, która będzie miała wprost na celu zapewnianie dobrych miejsc pracy. Taka polityka nie byłaby zafiksowana wyłącznie na rywalizacji z Chinami, koncentrowałaby się raczej na usługach niż przemyśle, a także na promowaniu technologii przyjaznych dla pracowników.

Za wcześnie jeszcze, by stwierdzić, czy nowy paradygmat produktywizmu się ostatecznie wykrystalizuje i zakorzeni, a co dopiero, czy okaże się adekwatny do zadań, jakie przed nami stoją. Decyzje polityczne i związana z nimi transformacja strukturalna wciąż mogą zostać zdominowane przez obawy dotyczące inflacji. Stabilizacja cen jest bowiem warunkiem sine qua non polityki produktywistycznej. Powrót ortodoksyjnego podejścia makroekonomicznego opartego na zaostrzaniu polityki pieniężnej oraz redukcji deficytu nie zostawiłby jednak prawie żadnego miejsca dla innowacji oraz eksperymentów w sferze polityki publicznej.

W ostatecznym rozrachunku gospodarki niekoniecznie potrzebują nowych paradygmatów, tylko wiarygodnych pomysłów. Gdy jakiś zestaw idei staje się obiegową opinią, to zawiera się w nim tyle upraszczających uogólnień i truizmów, że przestaje być pomocny i zaczyna wprowadzać w błąd. Natomiast jeśli nowe myślenie produktywistyczne okaże się skuteczne, to kiedyś będziemy o nim mówić jako o „paradygmacie”, choćby sama jego nazwa brzmiała inaczej.

**

Copyright: Project Syndicate, 2022. www.project-syndicate.org Z angielskiego przełożył Maciej Domagała.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dani Rodrik
Dani Rodrik
Uniwersytet Harvarda
Profesor Międzynarodowej Ekonomii Politycznej w John F. Kennedy School of Government na Uniwersytecie Harvarda, jest autorem książki „Straight Talk on Trade: Ideas for a Sane World Economy”.
Zamknij