Zamiast regresywnie zwiększać cenę produktów, co uderzy w najmniej zarabiających, lepiej byłoby wprowadzić regulacje skłaniające producentów do sprzedaży zdrowszej żywności. Pisze Piotr Wójcik.
Ponad dwie trzecie mężczyzn i niemal połowa kobiet w Polsce cierpi na nadwagę. To sporo – we Włoszech nadwagę ma „jedynie” nieco ponad połowa mężczyzn i jedna trzecia kobiet. Na tle społeczeństw europejskich jesteśmy więc dosyć grubawi. Banałem jest twierdzenie, że nadwaga i otyłość to nie kwestia estetyki, bo gdyby to była sprawa estetyki, to nie byłoby w tym żadnego problemu – niech sobie każdy wygląda, jak chce.
Niestety otyłość prowadzi do chorób układu sercowo-naczyniowego, niealkoholowego stłuszczenia wątroby, a nawet do nowotworów. Otyłość i nadwaga są zwyczajnie niezdrowe, a więc są problemem społecznym – bo utrzymanie zdrowia publicznego na wysokim poziomie to jedno z kluczowych wyzwań współczesnych społeczeństw. Szczególnie w okresie pandemii. Gdy społeczeństwo jako całość charakteryzuje się słabym stanem zdrowia, cierpią nawet ci szczęściarze, którzy przewlekle na nic nie chorują. W końcu każdemu zdarza się trafić do lekarza. Od czasu do czasu każdy z nas złamie nogę, złapie zapalenie wirusowe albo na twarz przypałęta mu się jakaś bakteria − bo silny atak pryszczy też należy zwyczajnie leczyć, najskuteczniejsze w tym są antybiotyki i powinno się otrzymać wtedy zwolnienie chorobowe, o czym zapomina jakieś 99 proc. polskich lekarzy – to tak na marginesie.
czytaj także
Jak wiadomo, dolegliwości psychiczne, dermatologiczne oraz otyłość należą do najczęściej dezawuowanych chorób w Polsce. Bo przecież, jak mówi tradycyjna mądrość, wystarczy się w ich przypadku zwyczajnie uśmiechnąć, wylać na twarz spirytus oraz mniej jeść. Dlatego dobrze się stało, że polski rząd postanowił rozpocząć walkę z tą ostatnią z chorób. Pytanie tylko, czy wybrał na pewno najskuteczniejsze narzędzie. Wchodzący w życie podatek od cukru teoretycznie ma zalety, problem w tym, że jak na razie są one słabo udokumentowane.
3 miliardy dla NFZ
Nowa opłata zwana potocznie podatkiem cukrowym w istocie nie będzie ani zwyczajnym podatkiem, ani od cukru. Będzie to podatek o charakterze akcyzowym nakładany na napoje słodzone. Jego wysokość nie będzie naliczana procentowo od wartości napoju, lecz kwotowo, zależnie od jego wielkości oraz ilości substancji słodzących. Nie tylko cukru, ale też np. syropu glukozowo-fruktozowego. Litr napoju słodzonego będzie obciążony stawką 50 groszy, a za każdy nadmiarowy gram substancji słodzącej (tj. powyżej 5 gramów na 100 ml) zostanie doliczone kolejne 5 groszy. Dodatkowo za obecność w napoju kofeiny lub tauryny produkt zostanie obciążony kwotą 10 groszy od litra. Co jest oczywiście wymierzone w popularne napoje energetyczne.
Dobrą stroną nowej opłaty będzie jej celowość. Wpływy z niej trafią przede wszystkim do Narodowego Funduszu Zdrowia, czyli zwiększą budżet opieki medycznej w Polsce. Jedynie 3,5 proc. dochodów z podatku cukrowego wpłynie bezpośrednio do budżetu państwa. Jeśli któryś z podatników nie uiści opłaty w terminie, zostanie na niego nałożona opłata sankcyjna, określona decyzją naczelnika właściwego urzędu skarbowego. Wpływy z opłat sankcyjnych będą dzielone w podobnej proporcji co dochody z samego podatku – czyli zdecydowana większość trafi do NFZ. W 2021 roku dochody z podatku cukrowego mają wynieść 3 mld złotych, a więc w sumie nie tak mało. Dzięki temu nakłady na ochronę zdrowia w Polsce wzrosną o jakieś 0,15 proc. PKB.
Jedną butelkę cukru poproszę
Dlaczego właściwie obciążono jedynie napoje słodzone, a nie np. batoniki, które są równie kaloryczne i także bardzo popularne, szczególnie wśród młodzieży? Według Narodowego Funduszu Zdrowia to właśnie napoje słodzone odpowiadają w pierwszej kolejności za wzrost spożycia cukru w Polsce. W latach 2008–2017 spożycie cukru w Polsce wzrosło o 16 proc. Przy czym spożycie czystego cukru, dodawanego osobiście do różnego rodzaju napojów czy ciast, spadło nawet o 5,7 kg na osobę rocznie – do 11,2 kg/os. Jednak spożycie cukru z pozostałych źródeł wzrosło aż o prawie 12 kg/os., do poziomu 33,3 kg/os. rocznie.
czytaj także
Ten wzrost pokrywa się ze wzrostem sprzedaży napojów słodzonych. W latach 2010–2015 sprzedaż napojów energetycznych, izotonicznych oraz gazowanych (oczywiście bez wody gazowanej) wzrosła o 4,4 proc., a w kolejnych pięciu latach o 11,1 proc. Same energetyki rosły w tym czasie odpowiednio o 21,6 proc. i zawrotne 51,7 proc. W ostatniej dekadzie, a szczególnie w jej drugiej połowie, mamy więc prawdziwy boom na napoje energetyczne. Dwie trzecie nastolatków regularnie spożywa energetyki. 30 proc. dzieci w wieku ośmiu lat co najmniej raz w tygodniu pije napoje gazowane.
Wzrost spożycia cukru prowadzi do konkretnych skutków społecznych, bynajmniej nie pozytywnych. Tylko w latach 2012−2017 liczba pacjentów chorujących na cukrzycę wzrosła o 29 proc. – z 2,1 do 2,7 miliona osób. W 2017 roku koszty leczenia cukrzycy wyniosły 1,7 mld złotych. W tym czasie wykonano 4 tysiące dużych amputacji spowodowanych cukrzycą. Kolejne 1,3 mld złotych wydano na świadczenia związane z otyłością – głównie z powodu nadciśnienia i zwyrodnienia kolan.
Według obliczeń Credit Agricole podatek od cukru może zwiększyć ceny dwulitrowych napojów słodzonych nawet o 35–40 proc. Oczywiście jeśli całość tego podatku zostanie zrzucona na klientów. Jeśli producenci będą się obawiać spadku popytu, co jest całkiem możliwe, cena wzrośnie nieco mniej. W najmniejszym stopniu zdrożeją napoje energetyczne. Za puszkę 0,25 l popularnego energetyku trzeba będzie zapłacić jakieś 5 proc. więcej. Dlaczego? Ponieważ energetyki mają stosunkowo najwyższe ceny, poza tym są sprzedawane w mniejszych objętościowo butelkach/puszkach, więc podatek zgubi się w cenie.
Pytanie o skuteczność
I to jest właśnie kluczowy problem z nowym podatkiem. Naliczanie kwotowe sprawi, że w większym stopniu zdrożeją napoje tanie, natomiast wzrost cen tych najdroższych będzie stosunkowo najmniej widoczny. Proporcjonalnie więc nowy podatek zdecydowanie bardziej uderzy w najmniej zarabiających, którzy nie kupują markowych napojów, tylko ich znacznie tańsze zamienniki. Może więc być tak, że będą oni kupować nadal tyle samo napojów słodzonych, a zamiast tego zaoszczędzą na innych produktach, kupując te tańsze, a więc gorszej jakości. Może być jeszcze inaczej – mniej zarabiający konsumenci faktycznie będą kupować mniej słodkich napojów, a zamiast tego przerzucą się na inne słodkości, np. batoniki albo różnego rodzaju ciasteczka. Które są równie kaloryczne i także często wykorzystują słodziki wątpliwej jakości. Trzeba pamiętać, że słodkie produkty są po prostu jedną z niewielu przyjemności, na której stać najmniej zarabiających. Będą więc oni szukać substytutów.
Dwa Big Maki, Fillet-O-Fish i cola, czyli jak Ameryka eksportuje otyłość
czytaj także
Poza tym podatek ten zbyt słabo różnicuje poziom ilości substancji słodzących – właściwie są dwa poziomy: do 5 gramów na 100 ml i powyżej 5 gramów, za które jest naliczana dodatkowa stawka 5 groszy. Tak więc producenci mieszczący się w standardzie nie będą mieli motywacji, żeby ograniczyć ilość cukru w napoju.
Wskazywałyby na to dotychczasowe doświadczenia z innych krajów. Już w 2014 roku wprowadzono taki podatek w Meksyku, który znajduje się w światowej czołówce pod względem otyłości. Faktycznie, doprowadził on do spadku sprzedaży napojów słodzonych – o 6 proc. w 2015 r. i kolejne 10 proc. rok później. Problem w tym, że niekoniecznie doprowadziło to do spadku otyłości. Jak wskazują autorzy raportu Podatek cukrowy a walka o zdrowie Polaków z Instytutu Jagiellońskiego, w wyniku wprowadzenia podatku liczba przyjmowanych dziennie kalorii spadła średnio o zaledwie cztery. Nie zaobserwowano też spadku liczby osób otyłych lub z nadwagą. Autorzy raportu wskazują, że podobnie stało się na Węgrzech, gdzie podatkiem obciążono szerokie spektrum produktów, nie tylko napoje. Klienci zaczęli więc poszukiwać tańszych odpowiedników, które charakteryzowały się zwykle gorszą jakością.
Właściwie trudno znaleźć kraj, w którym ten podatek autentycznie doprowadził do spadku wagi obywateli. A przecież o to w nim chodzi, a nie o spadek sprzedaży napojów słodzonych sam w sobie. Przykładowo brytyjski „Guardian” wskazywał, że z podatku tego wycofała się Dania, gdyż jej mieszkańcy jeździli po napoje do nieodległych Niemiec. Oczywiście może być też tak, że ten podatek jeszcze zwyczajnie nie zaczął przynosić efektów. W końcu to stosunkowo świeże rozwiązanie, mające dopiero kilka lat.
Regulacje mogą być skuteczniejsze
Jedną z organizacji, która oprotestowała nowy podatek, było… Stowarzyszenie Krajowa Unia Producentów Soków. Co mają soki do podatku cukrowego? Oczywiście soki stuprocentowe nie zostaną obciążone podatkiem, jednak napoje sprzedawane pod nazwą „nektar”, które wielu konsumentów zwyczajnie wprowadzają w błąd, substancje słodzące już mają. Przykładowo nektar bananowy z firmy Tymbark ma w składzie, uwaga, wodę, cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, kwas cytrynowy, przecier bananowy oraz cytrynian potasu. Napoje tego typu zwykle są wyraźnie tańsze niż prawdziwe soki.
I tu właśnie pojawia się pole do interwencji państwa, potencjalnie znacznie skuteczniejszej niż wprowadzenie nowego podatku pośredniego. Zamiast regresywnie zwiększać cenę produktów, co mocniej uderzy w mniej zarabiających, lepiej byłoby wprowadzić regulacje zakazujące stosowania tańszych zamienników cukru, takich jak niesławny syrop glukozowo-fruktozowy. Równocześnie można by ustawowo ograniczyć ilość cukru w napojach – np. do tych 5 gramów na 100 ml lub mniej, zależnie od decyzji ekspertów od żywienia.
Powinno to dotyczyć zresztą wszystkich produktów, nie tylko napojów. I nie tylko substancji słodzących, ale też tłuszczów. Problemem jest też stosowanie oleju palmowego w słodyczach lub kremach do smarowania kanapek. Regulacje te spotkałyby się jednak ze znacznie większym oporem producentów, gdyż skomplikowałyby im produkcję. A podatek pośredni zawsze mogą przerzucić na klientów. Tak jak się to dzieje z większością podatków pośrednich, na których, niestety, oparty jest nasz system podatkowy. W krajach egalitarnych to podatki bezpośrednie odgrywają znacznie większą rolę niż w Polsce.
Niestety rządzący postanowili iść na łatwiznę. Co nie jest zresztą tylko polską specyfiką, przecież podatek cukrowy jest wprowadzany w wielu krajach świata. Po prostu łatwiej jest coś obciążyć podatkiem niż skutecznie uregulować. Jak widać, rządzący pod każdą szerokością geograficzną wolą wychowywać klasę ludową za pomocą podatków, czyli wykorzystując jej słabszą sytuację ekonomiczną, niż nałożyć kaganiec na korporacje i skłonić je do produkowania zdrowszej żywności.