Gospodarka, Świat

Rezygnacja z importu gazu z Rosji? W Europie nawet się tego nie dyskutuje [rozmowa z ekspertem do spraw energetyki]

Putin gaz

Nie było pomysłu, żeby embargo na import gazu włączyć do sankcji unijnych. Z tej perspektywy Rosjanie mogli poczuć się bezpiecznie. Z Piotrem Maciążkiem, ekspertem w obszarze energetyczno-paliwowym, rozmawia Michał Sutowski.

Michał Sutowski: Kiedy kilka tygodni temu prezydent USA przestrzegał Rosję: jak będzie wojna, to nie będzie drugiej nitki Gazociągu Północnego, wydawało się, że to czytelny sygnał. Że bez wojny z Ukrainą gaz pod Bałtykiem spokojnie popłynie i wszyscy będą zadowoleni – Niemcy, że ten gaz kupią, Rosja, że go sprzeda, Ameryka, że uratowała pokój, a Ukraina, że nie została zaatakowana. A teraz wjechały czołgi i rzecznik Departamentu Stanu USA mówi, że ten cały Nord Stream 2 to już tylko kupa złomu pod wodą, a kanclerz Scholz jeszcze przed atakiem zatrzymał certyfikację projektu. To co, na tym gazociągu jednak nikomu tak bardzo nie zależało?

Piotr Maciążek: W moim przekonaniu Niemcy potrzebowali czegoś, co spektakularnie pokazałoby ich negatywne nastawienie do łamania porządku międzynarodowego. Wstrzymanie – nie wiemy, na jak długo – realizacji projektu Nord Stream 2 świetnie nadaje się na taki symbol. Zwłaszcza że ciężar tych restrykcji dla Niemiec jest niewielki, a wręcz żaden. Przede wszystkim tym gazociągiem na razie nic nie płynie, więc nie ograniczono dostaw gazu z Rosji, tylko na jakiś czas zamknięto dyskusję o zwiększeniu wolumenu tego surowca, który przepływałby przez niemieckie terytorium.

Bo na razie dostawy spokojnie płyną sobie nitką pierwszą? No i rurą biegnącą przez Polskę?

Rosjanie nie zarezerwowali przepustowości Gazociągu Jamalskiego na drugi i trzeci kwartał 2022 roku. Ale rosyjski gaz płynie przez system „Braterstwo” idący przez Ukrainę. Do tego opinia publiczna już najwyraźniej zapomniała, że NS2 nie miał przesyłać paliwa na rynek niemiecki: wstrzymanie projektu boli Niemcy tylko o tyle, o ile opóźnia budowę niemieckiego hubu gazowego przeznaczonego na rynki Europy Środkowej i Austrii.

Pierwsze godziny wojny. „Może to potrwać dziesiątki lat, ale wytrwamy”

No dobrze, rozumiem, że Niemcy to jakoś przeżyją, zwłaszcza że nie wiadomo, na jak długo gazociąg zostanie zablokowany. Ale bardziej dziwi mnie zachowanie drugiej strony. Czy tak naprawdę Rosji nie zależy na tym projekcie? Bez wojny najprawdopodobniej byłby przecież kontynuowany.

Ależ bardzo zależy. Ale po kolei. Rynki gazowe w ostatnich latach zaczęły się znacząco zmieniać, a Rosjanie bardzo na tych zmianach tracą.

Przecież cena gazu poszła ostro w górę, a oni są jego eksporterem. To chyba zyskują?

Chwilowo tak, ale skupmy się raczej na długoterminowym trendzie. Dotychczasowa potęga Gazpromu opierała się na sprzedaży gazu za pomocą rurociągów na podstawie umów długoterminowych, w których ceny nie były indeksowane do warunków giełdowych.

Tylko związane z cenami ropy.

Najogólniej mówiąc tak, choć nie znamy dokładnych parametrów formuł cenowych, bo są objęte tajemnicą handlową. Tak czy inaczej, w warunkach prosperity i pokoju gaz z takich kontraktów był, na przykład dla Polski, ekstremalnie drogi. I teraz, zmiany nastąpiły przede wszystkim w wyniku rewolucji łupkowej na rynku amerykańskim. Kiedy Amerykanie stali się eksporterem gazu skroplonego, czyli LNG, podobnie jak Katarczycy, bardzo zmieniło to rynki gazowe, a Rosjanie zaczęli tracić wpływy, bo nikt nie chciał już podpisywać drogich umów starego typu.

Ale mówi pan „w czasie pokoju i prosperity”, kiedy ceny na giełdach surowców były niższe. A od kilku miesięcy są bardzo wysokie – i wtedy ten gaz z kontraktów nie jest już taki drogi w porównaniu z cenami giełdowymi…

Ano właśnie. Kryzys cen gazu zaczął się jesienią od tego, że Rosjanie chcieli wymusić powrót do starych rozwiązań. Gazprom już w zeszłym roku przestał zapełniać przed zimą magazyny gazu w Europie, często będąc zresztą ich właścicielem, jak choćby w Niemczech, i ograniczał się do minimów kontraktowych wysyłki gazu. Spowodował w ten sposób, że ceny skrajnie wzrosły, a potem przez rosyjskich oficjeli zaczęto Europejczykom komunikować, że to ich wina, bo trzeba było podpisywać umowy długoterminowe.

Unia przyspiesza transformację energetyczną, Rosja naciska na Nord Stream 2. Co z Ukrainą?

Ale przecież polityka Gazpromu to niejedyny czynnik decydujący o cenach. Chińczycy generują popyt na gaz ziemny, bo rocznie dołączają do sieci tyle gospodarstw domowych, ile jest w całej Holandii.

Jasne, powodów drożyzny jest kilka, na czele z tym, że kiedy zniesiono restrykcje covidowe, a gospodarki na świecie na nowo się obudziły, gwałtownie wzrósł popyt na źródła energii. A ponieważ węgiel był systematycznie rugowany przez politykę klimatyczną, to wrócił temat gazu. A na politykę ograniczania podaży przez Gazprom nałożył się fakt, że Azjaci gotowi byli płacić wyższe ceny dostawcom LNG niż Europejczycy.

W tych warunkach Rosjanie mieli dwa cele. Po pierwsze, zmusić jak najwięcej krajów do powrotu do dawnych kontraktów długoterminowych, a po drugie, skłonić Niemców do uruchomienia drugiej nitki gazociągu. Bo razem z tą pierwszą z Rosji popłynęłyby takie ilości gazu, że zacementowałyby rynek europejski, ograniczając realnie wstęp dostawom LNG.

Rozumiem, ale czy w takim razie wojna im pomaga, czy przeszkadza w realizacji tych celów? Skoro już prawie je osiągnęli…

Oczywiście, że przeszkadza.

No więc?

W rozmowach z ludźmi z branży energetycznej od dość dawna twierdziłem, że wojna raczej wybuchnie. Natomiast anglosaskie studia politologiczne, na których opiera się większość prognoz zachowań rosyjskiej elity, są na pewnym poziomie skażone ekonomizmem. Wszystko jest tam racjonalizowane, więc dominowało przeświadczenie, że kiedy stworzy się warunki, w których inwazja się nie opłaca…

To jej po prostu nie będzie?

Z grubsza tak. Tyle że Putin ma już 70 lat i pewnie 4–5 lat efektywnego rządzenia przed sobą. W tej sytuacji chce zrobić coś spektakularnego, by zapisać się w historii, a koszty się nie liczą. Próbuje więc odnowić historyczne imperium, a żeby to zrobić, musi odzyskać Ukrainę i Białoruś jako jego rdzeń europejski, najbardziej perspektywiczny i stabilny.

I te koszty to stabilność opłacalnego handlu gazem i ropą z Unią Europejską?

Atakując Ukrainę, Rosjanie na pewno sobie zaszkodzili w kontaktach z Europą w sferze energetycznej, ale podjęli ryzyko, bo czują, że to ostatni moment.

Na co?

Rynki gazowe i naftowe zmieniają się na ich niekorzyść. Większość dochodów rosyjskiego budżetu pochodzi z ropy naftowej, ale w perspektywie tak głębokich zmian, jakie wynikają z Europejskiego Zielonego Ładu, rynek zbytu na nią po prostu będzie się kurczyć. I naprawdę nie wiadomo, co niby Rosjanie za 20 lat będą eksportować do Unii Europejskiej.

Niech będzie, zielona transformacja redukuje zapotrzebowanie na paliwa kopalne. Ale przecież w obecnej formie stabilne dostawy gazu w perspektywie średnioterminowej byłyby w UE pożądane, czy nam się to podoba, czy nie. Gaz ziemny został uznany za paliwo przejściowe w procesie dekarbonizacji.

Nie tak od razu. Rosjanie uzyskali to dopiero w ostatnich dwóch miesiącach i to jest bodaj największy sukces rosyjskiej polityki w ostatnim czasie. Bo Zielony Ład jest zbiorem pewnych ogólnych idei, które dopiero teraz zamieniają się w konkrety, jak na przykład pakiet Fit for 55 z jego celem i narzędziami przyspieszonej dekarbonizacji. Integralną jego częścią będzie unijna taksonomia, czyli katalog rozwiązań technologicznych, które są akceptowalne środowiskowo i będą wspierane w obrębie zielonej transformacji.

Sprzeczna z nauką, antyklimatyczna i… wcale niezobowiązująca. Taka jest nowa taksonomia unijna

I uznano, że to będzie i atom, i gaz ziemny, przynajmniej przejściowo.

Ale kiedy dopiero zaczynał się kryzys cenowy wywołany polityką Gazpromu, a więc jesienią, stan negocjacji w sprawie taksonomii był taki, że Niemcy – po brexicie dominujące nad UE – bardzo aktywnie, wraz z sojusznikami w rodzaju Austrii, zabiegały o jak najszybsze wycięcie z niej gazu ziemnego.

Jak to?! Niemcy raczej zwalczają atom.

Po prostu wobec gazu w UE rozpoczął się taki sam proces jak kilkanaście lat temu wobec węgla. Europejski Bank Inwestycyjny ponad rok temu przestał udzielać kredytów na inwestycje gazowe. Niewykluczone, że teraz może się to zmienić, ale nie zmienia to faktu, że rugowanie gazu ziemnego w Europie się zaczęło i nawet Niemcy nie byli zainteresowani tym, żeby horyzont jego funkcjonowania był nazbyt odległy. Bo jednak celem forsownej realizacji Energiewende jest pełna rezygnacja z paliw kopalnych.

A jednak gaz do taksonomii wpisano.

Presja cenowa dotknęła nie tylko kraje uboższe, jak Polska, ale cały Zachód. Był taki moment, że ze względu na wzrost cen gazu stanęła większość zakładów chemicznych. Rosjanie dołożyli więc swój odważnik do tej wielkiej szali i wpłynęli na to, że UE zdecydowała się zostawić więcej czasu dla gazu ziemnego na kontynencie. A taka dodatkowa dekada to dla biznesu bardzo dużo.

Ale czy szok cenowy nie powinien wywołać raczej efektu odwrotnego? Że skoro gaz drożeje, to trzeba się go pozbyć jak najszybciej?

Nie w przypadku energetyki. Uznano bowiem, że obok polityki Gazpromu czynnikiem wzrostu cen jest ograniczanie źródeł energii leżących wcześniej u podstaw miksu. Skoro generacja OZE nie mogła zbilansować całego systemu, a nie było wielu z tych źródeł, które wcześniej go stabilizowały, czyli przede wszystkim węgla, to wrócił temat pozyskiwania gazu. Pierwszy cel Rosji został zatem osiągnięty. Co prawda nie wiadomo, czy ten gaz ziemny mieszczący się w europejskiej taksonomii na pewno będzie gazem rosyjskim, ale okno czasowe, w którym koncerny gazowe będą Europie potrzebne, istotnie się wydłużyło. Notabene, Polska jest w awangardzie krajów, które drastycznie zwiększają swe uzależnienie od gazu.

To wszystko oznacza, że do grudnia–stycznia Rosja osiągnęła sukces bez precedensu. I teraz wystarczyłoby spokojnie dokończyć tę drugą rurę omijającą Ukrainę i w komitywie z Niemcami zasilać Europę swoim gazem.

Tak, wielu analityków nie wierzyło w konflikt na pełną skalę, skoro Rosjanie uzyskali tak wiele samym żonglowaniem napięciem.

I to wszystko teraz szlag trafi, bo Putin, zamiast tylko handlować gazem, chce przejść do historii?

Niekoniecznie. Być może na Kremlu uznano, że skoro tak dobrze poszło z tą taksonomią i kupiono dla gazu tak wiele czasu; skoro Zielony Ład, który w początkowych założeniach im śmiertelnie zagrażał, został długofalowo zmodyfikowany – przez wpisanie do taksonomii atomu i gazu – to może warto ryzykować dalej? Rosjanie mogli się poczuć rozzuchwaleni sukcesem, a posiłkując się doświadczeniem historycznym – że reakcja Zachodu na agresję bywała dotąd głównie werbalna – przekalkulowali ryzyko i uznali, że ten gaz i tak będzie płynął do Europy.

Czyli co, wjadą na Ukrainę, Zachód potępi i nawet coś tam postanowi, no ale za rok, dwa czy trzy zdejmie sankcje, bo ile można? A gazu będzie przecież potrzebował bardzo dużo?

Rosja zdecydowała się na interwencję, licząc zapewne na jej szybkie rozstrzygnięcie. Dlatego chcą zagrozić Kijowowi jak najszybciej i prawdopodobnie wymusić zmianę władzy. Nie spodziewam się tradycyjnej okupacji. Oni chyba liczą, że uda im się zrealizować ten cel polityczny kosztem krótkich lub w ogóle mało dotkliwych sankcji, bo Zachód odetchnie z ulgą, że jednak nie pokroili tej Ukrainy na kawałki, nie zabili tysięcy cywilów. Oczywiście nikt nie wie, co Putin myśli naprawdę, bo nikt nie siedzi mu w głowie, ale taka kalkulacja – robimy wojnę błyskawiczną, a potem Zachód przystanie na kontynuację importu surowców – wydaje się racjonalna.

Jakie sankcje gospodarcze? Odcięcie Rosji od SWIFT może zadziałać

A mogą się Rosjanie jednak przeliczyć?

„Fakt” zwrócił się do mnie z pytaniem o to, co by się stało, gdyby Zachód wystosował embargo na import gazu rosyjskiego. Ale przecież to raczej nierealne, nie ma takich pomysłów na poziomie politycznym i nikt ich nawet nie dyskutuje.

Nawet „jastrzębie” w rodzaju Bałtów czy Polski?

Polska jest o tyle konsekwentna, że nie przedłuży kontraktu jamalskiego, który kończy się w tym roku – takie są przynajmniej deklaracje rządu. Ale nie ma w Europie dyskusji o całkowitej rezygnacji z importu gazu z Rosji, o tym, żeby ją włączać do sankcji unijnych. Z tej perspektywy Rosjanie mogli poczuć się bezpiecznie. Z różnych doniesień wiemy co prawda, że Amerykanie chcą zwiększać eksport LNG do Europy i nawet przekierować do niej część dostaw katarskich. Wiemy, że Japonia – zapewne pod amerykańskim naciskiem – zgodziła się na obniżenie swoich dostaw, dzięki czemu więcej gazu mogłoby trafić na nasz kontynent. Ale nic mi nie wiadomo, by to się działo na jakąś ogromną skalę. Smutna prawda jest taka, że odcięcie Europy od rosyjskich węglowodorów będzie musiało potrwać i nie wydarzy się szybko, nawet mimo tak wstrząsających wydarzeń.

Ale przecież ta wojna to najlepszy argument za przyspieszeniem transformacji energetycznej w kierunku OZE, może też atomu, w każdym razie innych źródeł niż węglowodorowe.

I środowiska związane z OZE będą zapewne podnosić ten argument, promując energię z wiatru i słońca. Tyle że w Polsce one nie będą padać na szczególnie podatny grunt, bo proces inwestycyjny związany z gazem ziemnym wyraźnie przyspieszył. Oddawane są nowe elektrownie, a proces gazyfikacji szybko postępuje, na przykład na Podlasiu. Zresztą ja też jestem zwolennikiem bardziej zrównoważonego miksu, gdzie obok OZE znajdzie się miejsce dla stałych źródeł. Niewątpliwie jednak argument wojny będzie sprzyjał zwiększeniu udziału OZE w europejskiej energetyce. I będzie jeszcze drugi…

To znaczy?

Energetyka rozproszona dużo lepiej znosi warunki wojenne, bo system ciężej sparaliżować, gdy się składa z wielu mniejszych źródeł. Gdyby do konfliktu zbrojnego doszło na terytorium państwa, które ma system tak scentralizowany jak Polska, to uderzenie nawet nie w kilka elektrowni, ale w same linie wysokiego napięcia wyprowadzające z nich moc, oznaczałoby paraliż kilku województw.

Czy Niemcy to piąta kolumna Putina w Europie?

Sama Ukraina ma wielki potencjał rozwoju technologii wodorowych poprzez rurociągi i prąd z atomu, a do tego wielkie połacie terenu pod wiatraki i panele słoneczne. Czy ta wojna to jest też pomysł na redukcję zagrożenia dla interesów gazowych ze strony OZE?

Na pewno większość firm energetycznych będzie miała z tyłu głowy nową żelazną kurtynę, a więc przekonanie, że na wschód od Bugu, umownie, ryzyko inwestycyjne znacząco wzrasta. Przypominam sobie pewien pomysł, dość modny parę lat temu. Chodziło o to, by wesprzeć Ukrainę w ten sposób, że skoro Rosjanie wycofują gaz z tranzytu przez ten kraj i kierują na Gazociąg Północny, to może by największe magazyny gazu ziemnego w Europie, czyli ukraińskie, wykorzystać do składowania rezerw strategicznych polskiego gazu. Dzisiaj widzimy, że nie byłoby dobrze, gdybyśmy wówczas poszli tą drogą.

Mówi pan, że Rosjanie spodziewają się, że sankcje nie będą aż tak dotkliwe. Ale czy na dłuższą metę agresja na Ukrainę nie odmieni jednak myślenia UE o energii?

Na pewno wzmocni środowiska związane z OZE, o czym już mówiliśmy, ale też będzie narastać opór przed importem energii elektrycznej z krajów autorytarnych. Sądzę, że to będzie ostateczny pogrzeb koncepcji rosyjsko-białoruskiej, żeby z Obwodu Kaliningradzkiego czy elektrowni ostrowieckiej w Białorusi eksportować energię elektryczną do Europy.

To było realistyczne?

Przez lata trwał silny lobbing Rosji w Brukseli, żeby z bałtyckiej elektrowni atomowej czy właśnie z Ostrowca eksportować do UE energię poza reżimem klimatycznym, nawet Niemcy byli w to zaangażowani. Planowano kabel podwodny pod Bałtykiem do Niemiec, te wszystkie plany tliły się przez lata i już nie wrócą – to akurat dobra informacja. Myślę też, że wojna przyspieszy wychodzenie z rosyjskiego systemu energetycznego Litwy, Łotwy i Estonii. Te kraje dziś są częścią systemu Brell, czyli mają parametry sieci jak energetyka rosyjska, ale w 2025 roku chcą z niego wyjść i dołączyć do systemu europejskiego. Mam nadzieję, że Polska i Unia konsekwentnie pomogą w tym państwom bałtyckim.

Mówi pan o żelaznej kurtynie – a może jednak zostaną jakieś szanse na integrację Ukrainy z Polską i resztą UE?

Jeśli Ukraina przetrwa tę nawałnicę, jeśli w jej efekcie odetnie się mocno od Rosji, na pewno wpłynie to na współpracę w kwestii ropy naftowej. Ukraina była latami uzależniona od dostaw z Rosji, ale zmiany polityczne mogłyby stworzyć nowe perspektywy eksportu ropy do Ukrainy z Polski. Projekt rurociągu Odessa–Brody, na który od dekad wskazywano jako nieekonomiczny, może stać się na nowo realną perspektywą.

Sierakowski: Zachód wykazał się naiwnością w sprawie Rosji

Gaz drożeje. Wiadomo na jak długo?

Za wiele tu zmiennych, by wyrokować. Ale na pewno wojna zwiększy koszt gazu ziemnego, co będzie problemem dla zwykłych Kowalskich, których już dotknęły podwyżki. Wiele zależy od struktury kontraktów PGNiG, które jest w Polsce monopolistą. Jeśli chodzi o kontrakt jamalski, obowiązujący do końca roku, to on jest indeksowany do cen ropy, a jej ceny rosną w związku z wojną – dziś to ponad 100 dolarów za baryłkę. Za kilka miesięcy PGNiG zapewne przerzuci te koszty na przemysł, co jest o tyle niebezpieczne, że wielkim konsumentem jest grupa Azoty, która produkuje nawozy, kupowane z kolei przez rolników. A oni przerzucą je na ceny żywności. Poza tym Ukraina jest wielkim producentem pszenicy w regionie, której ceny też idą w górę. Do tego dochodzą dwa kontrakty katarskie, też silnie związane z ropą, no i kontrakty z Amerykanami, gdzie jest lepiej, bo tam cena związana jest z indeksami głównej giełdy amerykańskiej.

Jak jest wojna, to giełdy szaleją.

Tak, ale najdalej w ciągu kilku miesięcy ceny się uspokoją. Niemniej do końca roku główny portfel polskiego rynku gazu składa się z kontraktów, gdzie ceny będą rosnąć, i to jest duży problem dla Polski. Z ceną ropy będzie nieco lepiej, bo ten rynek jest bardziej zdywersyfikowany. Być może za moment będziemy inaczej patrzeć na fuzję Orlenu z Lotosem, bo jej elementem są gwarantowane dostawy od saudyjskiego Aramco zaspokajające, być może, nawet połowę potrzeb rafinerii w grupie. A takie dostawy z bezpieczniejszego rynku, płynące morzem, to może być błogosławieństwo.

**
Piotr Maciążek – ekspert w obszarze energetyczno-paliwowym. Obecnie analityk StrefaInwestorów.pl. W przeszłości doradzał spółkom z tego obszaru w firmach consultingowych. Autor książki Stawka większa niż gaz (2018).

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij