Gospodarka

Polskie embargo na surowce z Rosji to krok w dobrą stronę, ale to wciąż za mało

By uniknąć backlashu i wielkich demonstracji z hasłami „czemu mamy bankrutować za Kijów”, Zachód potrzebuje nie tylko polityk osłonowych dla najsłabszych ekonomicznie, ale także narracji tłumaczących, jaka właściwie jest stawka i o co toczy się ekonomiczna wojna z Rosją.

W ciągu ostatnich tygodni w polityce PiS dało się zaobserwować zastanawiające pęknięcie między tym, co rząd mówił na arenie międzynarodowej, a tym, co realnie robił w kraju. W kontaktach z innymi zachodnimi państwami Polska Zjednoczonej Prawicy była krajem zdecydowanie jastrzębim. Nawoływała państwa Zachodu do najtwardszych sankcji przeciw Rosji i oburzała się, gdy ich przywódcy zgłaszali wątpliwości.

Z kolei na płaszczyźnie wewnętrznej nasz rząd w kwestii sankcji mogących realnie uderzyć w rosyjską gospodarkę był, jeśli nie gołębi, to z pewnością bardzo zachowawczy i ostrożny. Nagle okazało się, że do realnego przejęcia majątków rosyjskich oligarchów i dodatkowego opodatkowania firm aktywnych na rosyjskim rynku trzeba zmieniać konstytucję, mimo że wcześniej PiS-owi całkiem skutecznie udało się rozmontować szereg wpisanych w ustrój państwa bezpieczników bez zmieniania jednego przepisu ustawy zasadniczej. Nawołujący inne rządy do sankcji gabinet Morawieckiego nie spieszył się z nakładaniem ich samodzielnie. Naciskany przez opozycję i opinię publiczną odpowiadał, że przecież on nic nie może, że decyzje należą nie do Polski, ale Unii Europejskiej.

Zamiast zająć się priorytetami, PiS znowu gra z konstytucją

 

W tym tygodniu coś jednak drgnęło. Nie czekając na unijne embargo, rząd ogłosił we wtorek ustami swojego rzecznika, Piotra Müllera, decyzję o wprowadzeniu embarga na rosyjski węgiel w Polsce. W środę rano premier Morawiecki zapowiedział całkowite odcięcie polskiego rynku od rosyjskiego węgla do maja tego roku. Obiecał też uniezależnienie Polski od rosyjskiego gazu i ropy do końca roku. Nie podał jednak konkretów, jak by się to właściwie miało stać – co w przypadku ropy, w przeciwieństwie do węgla i gazu, może być problematyczne.

By naprawdę przycisnąć gospodarczo Rosję i zmusić rosyjską elitę do zmiany kursu, potrzebujemy w możliwie krótkiej perspektywie odciąć wszystkie rosyjskie surowce, nie tylko energetyczne, od dostępu do zachodnich rynków. Nie tylko polskiego.

Sami finansujemy tę wojnę

Na razie, mimo bezprecedensowych sankcji, państwa Zachodu zostawiły sobie i Rosji okienko w postaci handlu nośnikami energii. To okienko jest kluczowe. Nie było wiele przesady w słowach byłego republikańskiego senatora Johna McCaina, że „Rosja to stacja benzynowa udająca państwo”. Rosyjska gospodarka opiera się na wydobywaniu z ziemi surowców – głównie energetycznych i metali rzadkich – i sprzedawaniu ich zamożniejszym, lepiej rozwiniętym gospodarkom. Mafijna struktura rosyjskiego państwa, gospodarki i elity politycznej uniemożliwia powstanie w Rosji żadnych bardziej skomplikowanych przedsięwzięć, zdolnych do jakichkolwiek globalnie istotnych innowacji.

Surowce zapewniają jednak stały dopływ gotówki. Przed wojną Rosja zgromadziła rezerwy walutowe na rekordową kwotę 643 miliardów dolarów. Sankcje zamroziły dostęp do tych ulokowanych w zagranicznych instytucjach finansowych, ale do Rosji ciągle płyną środki ze sprzedaży surowców. Stowarzyszenie Europe Beyond Coal wyliczyło, że od 24 do 28 lutego państwa UE zapłaciły Rosji za surowce energetyczne 20,5 miliarda dolarów.

Jak mówił niedawno Grzegorzowi Sroczyńskiemu ekonomista Grzegorz Paczos, mimo wojny i sankcji Rosja ciągle ma nadwyżkę handlową. Zyski z handlu nośnikami energii pozwoliły Rosji zapłacić odsetki od swoich długów, dzięki czemu kraj uniknął scenariusza z 1998 roku – rujnującego dla gospodarki i społeczeństwa bankructwa. Udało się też zatrzymać dramatyczne spadki rubla.

Wszystko to oznacza, że Zachód z jednej strony ponosi koszty pomocy Ukrainie i ukraińskim uchodźcom wojennym, a z drugiej pozwala Rosji na zarobek, bez którego nie mogłaby toczyć swoich napastniczych wojen.

Ile bomb musi spaść, byśmy zrozumieli, że świat rządzony przez ropę, gaz i węgiel oznacza zniszczenie?

Potrzebne embargo unijne

Samo polskie embargo na rosyjski węgiel, ropę i gaz tego nie zmieni. Zwłaszcza na sam węgiel. Import tego surowca kosztował w ostatnim miesiącu państwa UE tylko pół miliarda euro – z 20,5 miliarda w sumie wydanych na import surowców energetycznych. To mniej niż 2,5 proc. tej kwoty.

Nawet w skali polskiej wymiany handlowej z Rosją import rosyjskiego węgla nie jest szczególnie istotny. Z Rosji pochodzi tylko 17 proc. – mniej niż jedna piąta – spalanego w Polsce węgla. Tak przynajmniej kształtowało się to 2021 roku. Zapłaciliśmy wtedy za rosyjski węgiel około 1,4 miliarda euro. Kupują go głównie podmioty prywatne, małe kotłownie i gospodarstwa domowe, używające go w celach grzewczych. Zajmujące się produkcją energii i ciepła spółki skarbu państwa opierają się niemal wyłącznie na polskim węglu.

Realne osłabienie rosyjskiej gospodarki wymaga odcięcia także gazu i ropy. Za te ostatnie wspólnie z węglem polskie podmioty zapłaciły w zeszłym roku 15 miliardów euro. Niewiele mniej – biorąc pod uwagę różnice w liczbie ludności – niż Niemcy, które na ten sam cel wydały 41 miliardów euro.

Gaz, czyli katastrofa na nasze własne życzenie

Zapowiedzi Morawieckiego o uniezależnieniu się od rosyjskich surowców brzmią więc obiecująco. Pytanie o szczegóły. Czy rząd policzył ekonomiczne i społeczne koszty? Czy w przypadku ropy, w świetle kontraktów z naftowymi gigantami z Rosji, nie będzie to oznaczało, że będziemy płacić za rosyjską ropę, z której nie korzystamy? Bez wątpienia najsensowniejsze byłoby odejście całej UE od rosyjskiej ropy, w naszym interesie leży umiędzynarodowienie bojkotu i europejskie embargo. Morawiecki położył na stole inną, ostrożniejszą propozycję: europejskiego podatku od rosyjskich węglowodorów. Nie widać jednak, by konsultował ją wcześniej z europejskimi partnerami. Szkoda, bo Polska najwięcej mogłaby tu ugrać, wpływając na politykę całej Wspólnoty.

Jak nie wywołać backlashu i nie zmarnować kryzysu

Decyzja o zatrzymaniu importu węgla z Rosji do Polski ma więc w globalnej rozgrywce znaczenie głównie symboliczne. Niemniej jednak to ważny symbol. Można się tylko zastanawiać, czemu ta oczywista decyzja zajęła rządowi PiS ponad miesiąc? Czy to kwestia braku refleksu? Braku jakościowego przywództwa? Tego, kto zarabiał na imporcie węgla? Rząd powinien odpowiedzieć na te pytania.

Jednocześnie cała Unia Europejska musi zacząć myśleć o planie jak najszybszego odchodzenia od rosyjskich węglowodorów. Co jest niełatwe, bo kilka europejskich gospodarek, na czele z niemiecką, jest uzależnionych od rosyjskiego gazu. Niemieccy ekonomiści wyliczyli co prawda, że koszt odejścia od rosyjskich surowców energetycznych wynosiłby do 1200 euro na Niemca. Nie jest to coś nie do udźwignięcia, zwłaszcza jeśli państwo zadba, by te koszty rozłożyły się sprawiedliwie społecznie.

Z drugiej strony, taką operację trzeba bardzo starannie przygotować. Nie tylko logistycznie i ekonomicznie, ale przede wszystkim politycznie. Nie ma bowiem cudów, embargo na rosyjskie surowce przyniesie wzrost cen i kolejny impuls inflacyjny. Jeśli zapłaci za to szeroka niższa klasa średnia, to w całej Europie może nas czekać nowych ruch „żółtych kamizelek” z turbodoładowaniem propagandowym z podmoskiewskich farm trolli. Także w Polsce rząd już powinien zabezpieczać się przed takim scenariuszem. Konieczne jest zabezpieczenie dostaw węgla dla gospodarstw domowych z innych źródeł niż rosyjskie, co wcale nie będzie łatwe, oraz dopłaty dla gospodarstw zagrożonych ubóstwem energetycznym.

By uniknąć backlashu i wielkich demonstracji z hasłami „czemu mamy bankrutować za Kijów”, Zachód potrzebuje nie tylko polityk osłonowych dla najsłabszych ekonomicznie, ale także narracji tłumaczących, jaka właściwie jest stawka i o co toczy się ekonomiczna wojna z Rosją. Tymczasem nawet we frontowej Polsce słabo rozbrzmiewa argument, że alternatywą dla wysokich cen surowców jest Rosja zdolna realnie zagrozić bezpieczeństwu i integralności terytorialnej Polski.

To, że odcięcie się od rosyjskich węglowodorów będzie tak kosztowne, wynika z błędów polityki państw europejskich w ostatnich latach. W przypadku Niemiec z samobójczego uzależnienia się od gazu i likwidacji energetyki atomowej. W Polsce z lat zaniedbań obu stron dzielącego dziś Polskę sporu. W ciągu 15 lat świetnej koniunktury w okresie 2005–2020 ani PiS, ani PO nie były w stanie zbudować choć jednej elektrowni jądrowej, nie udało się też wykorzystać w pełni możliwości z energii odnawialnej. PiS przyjął wręcz przepisy, które radykalnie utrudniły rozwój farm wiatrowych.

Dla Polaków Ukraińcy są bohaterami, w Niemczech są tylko ofiarami

Transformacja energetyczna i odejście od paliw kopalnych są przy tym koniecznością, niezależnie od Rosji i Putina. W normalnych okolicznościach transformację energetyczną blokowały różne grupy interesów, polityczny i biurokratyczny bezwład. Kryzys bezpieczeństwa jest szansą, by dokonać zmian, postawić na OZE i atom. Czy Polska i Europa będą ją w stanie wykorzystać? Jeśli nie, to następne okno dla realnej zmiany może się długo nie otworzyć.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij