Gospodarka, Świat

Bogato już było. Kraje rozwinięte równają w dół

Rozwój gospodarczy miał sprawić, że państwa biedniejsze „dociągną” stanem gospodarki i poziomem życia do państw bogatszych. Tymczasem jest odwrotnie: problemy gospodarcze krajów Zachodu coraz bardziej przypominają problemy krajów ubogich.

CAMBRIDGE – U podstaw ekonomii rozwoju leży koncepcja „dwoistej produktywności”. Badacze, którzy stworzyli podwaliny tej dziedziny, tacy jak laureat Nagrody Nobla, karaibski ekonomista W. Arthur Lewis, dostrzegli, że gospodarka krajów ubogich jest podzielona na dwie części. Z jednej strony istnieje tam wąski „nowoczesny” sektor, który wykorzystuje zaawansowane technologie, a z drugiej znacznie większy sektor „tradycyjny”, charakteryzujący się ekstremalnie niską produktywnością.

Taka dwoistość od dawna uważana jest za definiującą cechę krajów rozwijających się – w przeciwieństwie do państw rozwiniętych, gdzie zakłada się, że najnowocześniejsze technologie oraz wysoka produktywność występują w całej gospodarce. Właśnie za sprawą tego podejścia ekonomia rozwoju wyodrębniła się jako gałąź z konwencjonalnej ekonomii neoklasycznej.

Polityka społeczna czy polityka wzrostu?

Z kolei polityka rozwojowa tradycyjnie skupiła się na niwelowaniu różnic w poziomie dochodów, edukacji, stanu zdrowia i ogólnie pojętych szans życiowych. Jej zadaniem stało się pokonanie dwoistej produktywności przez nowe systemy instytucjonalne, które mogły wpłynąć na sposób działania rynków oraz zwiększyć szanse pracowników na dostęp do produktywnych zajęć.

O ile to rozróżnienie mogło mieć pewien sens w latach 50. i 60. ubiegłego wieku, o tyle teraz już nie wydaje się potrzebne. Po pierwsze, metody badań krajów rozwiniętych i rozwijających się zostały w zasadzie ujednolicone: ekonomia rozwoju polega dziś właściwie na zastosowaniu standardowych ram finansów publicznych, ekonomii rynku pracy, ekonomii przemysłu lub makroekonomii do warunków państwa o niskich dochodach. Ale być może ważniejsze (i ciekawsze) jest to, że dualizm produktywności stał się też kluczową i widoczną cechą gospodarek rozwiniętych, co wymaga sięgania po rozwiązania prosto z zestawu narzędzi polityki rozwojowej.

W książce zatytułowanej The Vanishing Middle Class (Znikająca klasa średnia) historyk ekonomii Peter Temin z MIT poczynił spostrzeżenie, że dostrzeżony przez Lewisa model dwoistej gospodarki zaczął coraz bardziej pasować do warunków panujących w Stanach Zjednoczonych. Połączenie kilku czynników – takich jak deindustrializacja, globalizacja, nowe technologie faworyzujące osoby z wysokimi kwalifikacjami oraz kapitalistów, jak również słabnące zabezpieczenia dla pracowników – doprowadziło w rzeczy samej do powstania stale poszerzającej się przepaści między zwycięzcami i całą resztą społeczeństwa. Konwergencja między biednymi i bogatymi sektorami gospodarki została wstrzymana, na rynku pracy urosły nierówności w poziomie wykształcenia, a rozbieżności między różnymi regionami kraju jeszcze bardziej się pogłębiły.

W Europie, dzięki silniejszemu państwu opiekuńczemu, wzrost nierówności nie był tak dotkliwy, ale i tu zadziałały te same czynniki. Różnica między najszybciej rozwijającymi się rynkami i regionami a tymi, które zostały z tyłu, wzrosła, a klasa średnia się skurczyła.

Dlatego twórcy polityki w gospodarkach rozwiniętych zmagają się teraz z tymi samymi pytaniami, które trapią od dawna decydentów w krajach rozwijających się. Jak przyciągać inwestycje, tworzyć miejsca pracy, podwyższać kwalifikacje pracowników, pobudzać przedsiębiorczość i zwiększać dostęp do finansowania oraz technologii? Innymi słowy – jak zasypać przepaść dzielącą najbardziej zaawansowane i produktywne sektory od reszty gospodarki krajowej?

Do czego służy wywoływanie poczucia winy u najuboższych

Punkty wyjścia mogą być inne, ale problemy regionu, gdzie zniknęły dobre miejsca pracy, są niepokojąco znajome dla ekonomisty rozwoju: niedobór możliwości produktywnego zatrudnienia, rosnące jak grzyby po deszczu problemy społeczne (np. przestępczość albo uzależnienia), niskie zaufanie do państwa wśród różnych grup społecznych i u przedsiębiorców. Przeszkody, które w takich warunkach muszą pokonywać przedstawiciele mniejszości rasowych lub etnicznych, niedawni imigranci lub nisko wykwalifikowani pracownicy to chleb powszedni ekonomii rozwoju.

Oczywiście, pozostawione samym sobie lokalne społeczności w gospodarkach rozwiniętych mogą mieć dostęp do znacznie większych środków finansowych niż w krajach rozwijających się. Władze stanowe i lokalne w USA wydają dziesiątki tysięcy dolarów (niezbyt skutecznie) na ulgi podatkowe i inne subsydia, by przyciągnąć duże firmy. Urzędnicy działają jednak w ramach ograniczeń strukturalnych i biurokratycznych, które są doskonale znane ich kolegom i koleżankom w biedniejszych krajach. Jak powiedział ostatnio jeden z doświadczonych pracowników administracji amerykańskiej na spotkaniu zorganizowanym na Harvardzie: „jesteśmy w samym środku wszystkiego, ale nie kontrolujemy niczego”.

Dostępne władzom narzędzia naprawcze również są ograniczone. Tradycyjnym sposobem pokonywania gospodarczego dualizmu jest industrializacja – wraz z wchłanianiem pracowników do bardziej wydajnej działalności w produkcji przemysłowej wzrastają płace i rośnie produktywność całej gospodarki. Jednak teraz – zarówno w krajach rozwijających się, jak i rozwiniętych – sektor przemysłowy stracił możliwość tworzenia tak wielu miejsc pracy z powodu automatyzacji i innych innowacji, które prowadzą do oszczędności na nakładach siły roboczej. Zatrudnienie w przemyśle zmniejszyło się (jako odsetek całkowitego zatrudnienia) nawet w krajach, które utrzymały siłę tego sektora, takich jak Korea Południowa lub Niemcy.

Wynika z tego, że rozwój gospodarczy krajów z grup wysokich i niskich dochodów będzie musiał w podobny sposób opierać się bardziej na usługach oraz małych i średnich przedsiębiorstwach. Oba typy gospodarek będą potrzebowały nowego rodzaju skoordynowanych polityk wymierzonych w stronę podażową i popytową rynku pracy, tak by jednocześnie prowadzić programy szkolenia pracowników oraz wspierać firmy. Dobre miejsca pracy wymagają dobrych firm – i vice versa.

Na poziomie ogólnokrajowym takie lokalne eksperymenty w podnoszeniu produktywności będą musiały otrzymywać pomoc w postaci zasobów oraz stosownej polityki makroekonomicznej. To w szczególności oznacza konieczność przemyślenia na nowo krajowych polityk pobudzania innowacyjności, które teraz niefrasobliwie wspierają zmiany technologiczne faworyzujące kapitał oraz najwyżej wykwalifikowanych pracowników. Najlepszą receptą na zmniejszenie problemów rynku pracy, które prześladują zarówno ubogie, jak i bogate państwa, jest świeże spojrzenie na kierunek innowacji oraz stworzenie motywacji do wdrażania technologii, które uzupełniają, a nie zastępują umiejętności największej części siły roboczej.

Miliarderzy się bogacą, ubodzy biednieją. Czeka nas więcej krwawych konfliktów

Gdy ekonomiści mówią o globalnej konwergencji, zwykle myślą o tym, żeby państwa rozwijające się wzrastały szybciej niż rozwinięte, a dochody najuboższych krajów wzrosły do poziomu dochodów w bogatszych gospodarkach. Ironia polega na tym, że dziś doświadczamy konwergencji w dół, a nie w górę. Problemy krajów rozwiniętych zaczynają coraz bardziej przypominać kłopoty widoczne w państwach uboższych. Modele i struktury używane do badania gospodarek krajów rozwijających się coraz lepiej pasują do problemów, z jakimi konfrontują się państwa bogate.

**
Copyright: Project Syndicate, 2022. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożył Maciej Domagała.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dani Rodrik
Dani Rodrik
Uniwersytet Harvarda
Profesor Międzynarodowej Ekonomii Politycznej w John F. Kennedy School of Government na Uniwersytecie Harvarda, jest autorem książki „Straight Talk on Trade: Ideas for a Sane World Economy”.
Zamknij