Nie potrzebujemy kolejnych podziałów w społeczeństwie i szkole. Wiedza dziecka o tym, jak zabezpieczyć się przed smogiem czy jak wyjąć kleszcza, nie może zależeć od poglądów rodzica albo polityka PSL-u czy KO – mówi Marzena Wichniarz z fundacji Rodzice dla Klimatu.
Paulina Januszewska: Przeciwnicy edukacji zdrowotnej straszą rzekomą seksualizacją dzieci i lekcjami masturbacji w ramach lewackiej ideologii. Tymczasem wy – Rodzice dla Klimatu – przekonujecie, że chodzi o naukę o zdrowej diecie, zanieczyszczeniach powietrza czy profilaktyce nowotworów. Czy mówicie o tym samym przedmiocie?
Marzena Wichniarz: Tak, a problem polega właśnie na tym, że media i środowiska, które rozpętały burzę związaną z wprowadzeniem edukacji zdrowotnej do szkół, skupiły się zaledwie na jednym z dziesięciu zagadnień nauczania tego przedmiotu, czyli na rozwoju seksualnym i dojrzewaniu.
Tymczasem nie ma on nic wspólnego z seksualizacją kogokolwiek. Edukacja zdrowotna ma służyć raczej obronie dzieci i młodzieży przed nią, ale to tylko fragment programu. We wstępie do swojego rozporządzenia Ministerstwo Edukacji Narodowej wskazuje jasno, że głównym założeniem edukacji zdrowotnej jest przywrócenie tzw. alfabetyzmu zdrowotnego.
Resort precyzuje alfabetyzm zdrowotny jako „wiedzę, umiejętności i kompetencje społeczne pozwalające na trafne rozpoznanie potrzeb zdrowotnych własnych i otoczenia oraz podejmowanie odpowiednich działań profilaktycznych czy naprawczych”. Jak to rozumieć w praktyce?
Zarówno dzieci, jak i dorośli mają ogromne problemy z tym, jak nazwać, zdefiniować i jak określić swój stan zdrowia w kontekście wszystkiego, co się dzieje dookoła.
czytaj także
W edukacji szkolnej i tej skierowanej do osób pełnoletnich od dawna przestano zwracać uwagę na to, jak funkcjonujemy nie tylko jako indywidualne, rozwijające i zmieniające się jednostki oraz ciała, ale także jako społeczeństwo czy cywilizacja uzależnione od pędu życia, zależnych od niego przyzwyczajeń, zdarzeń i wskaźników zewnętrznych. Zwiększenie poziomu alfabetyzmu zdrowotnego jest równoznaczne ze spojrzeniem na zdrowie z wielu perspektyw i uwzględnienie ich choćby w profilaktyce, budowaniu odpowiednich nawyków czy wypracowywaniu standardów reagowania na potencjalne sytuacje zagrożenia.
Które konkretnie perspektywy interesowały Rodziców dla Klimatu? Jakie odzwierciedlenie znalazło to w rekomendacjach przekazanych przez was MEN tuż po ogłoszeniu rozpoczęcia prac nad nowym przedmiotem szkolnym?
Zwracaliśmy uwagę na to, że w pracach nad projektem edukacji zdrowotnej należy uwzględnić pięć istotnych czynników ukazujących i kształtujących związek pomiędzy zdrowiem a środowiskiem. Po pierwsze – nauczanie powinno dotyczyć diety i odżywiania. Przywołaliśmy w tym miejscu argumenty już powszechnie obowiązujące w świecie medycznym, które wprost mówią o zasadach konstruowania zrównoważonej diety, zwanej także planetarną, a więc zorientowaną nie tylko na indywidualne korzyści zdrowotne i rozwojowe, ale także związane z dbałością o środowisko i klimat.
Drugi obszar naszych zainteresowań dotyczy zdrowia fizycznego w kontekście zanieczyszczeń środowiskowych: powietrza, wód i produktów otaczających nas w codziennym życiu. Chodzi między innymi o wdychane pyły, chemikalia przedostające się do kąpielisk i wody pitnej, ale także zagrożenia wynikające choćby z obecności mikroplastiku w naszej żywności.
Trzecia perspektywa to…?
Zdrowie ruchowe, w tym edukacja pieszo-rowerowa. Zwracamy w niej uwagę na konieczność wzmożenia wysiłków na rzecz nakłaniania dzieci i młodych osób do aktywności fizycznej. Statystyki dotyczące na przykład otyłości mają związek nie tylko z dietą, ale także z ruchem, który w obecnym świecie z uwagi na zmotoryzowanie transportu, wykluczenie przestrzenne pieszych i rowerzystów oraz przeniesienie aktywności do sieci staje się bardziej ograniczony.
Edukując przyszłych dorosłych zorientowanych na swoje zdrowie i bezpieczeństwo fizyczne, łatwiej można spodziewać się zmian choćby w codziennym sposobie poruszania się, a przez to i całym systemie transportu i emisji spalin. To z kolei prowadzi nas do czwartego punktu rekomendacji, czyli kwestii klimatycznych. Ale tu – znowu – chcemy skupiać się na konsekwencjach zdrowotnych.
Zabijać to my, ale nie nas. Na nieludzkie czyny korporacji nie ma paragrafów
czytaj także
Na przykład jakich?
Chcemy, by uczniowie i uczennice byli świadomi chorób klimatozależnych i wektorowych przenoszonych przez kleszcze i inne owady, zmian związanych choćby z falami upałów i zasad postępowania w razie odwodnienia czy udaru. Edukacja zdrowotna powinna wyposażać dzieci i młodych ludzi w wiedzę o tym, jak zabezpieczać się przed nagłymi sytuacjami, na przykład w razie klęsk żywiołowych wynikających bezpośrednio lub pośrednio ze zmiany klimatu.
Może powinno się to załatwiać na przysposobieniu obronnym (PO)?
Niestety, przeznaczenie i program nauczania tego przedmiotu jest zupełnie inny. Chyba że nastąpiłaby aktualizacja przekazywanej wiedzy, wówczas, oczywiście nie wykluczamy, że PO mogłoby odpowiadać na te potrzeby. Nieważne zresztą, pod jakim szyldem – szkoła powinna informować, czym jest na przykład miejska wyspa ciepła, jak się nawadniać w trakcie upału i jakich przestrzeni czy czynności unikać, gdy temperatury biją rekordy, szczególnie że w związku z coraz częstszymi upałami w czerwcu czy wrześniu MEN rozważa możliwość skrócenia lekcji czy nawet ich czasowego zawieszenia.
Słuchaj podcastu autorki tekstu:
Musimy też pamiętać, że ekstremalne zjawiska pogodowe mogą wpływać na nasze zdrowie psychiczne, dlatego to ostatnie wskazaliśmy w naszych rekomendacjach jako piąty, kluczowy obszar edukacji. Umieszczamy je jednak w konkretnym, przyrodniczym kontekście.
Co to znaczy?
Chcemy edukowania dzieci na temat tego, jak czerpać korzyści zdrowotne z przebywania w naturze. To ważne pod kątem profilaktyki i jednej z recept na wiele problemów osobowościowych i psychicznych, z którymi obecnie na bardzo dużą skalę borykają się młode osoby.
Wrócę jednak do kwestii odżywiania, na którą zwrócił uwagę polityk Konfederacji, Krzysztof Bosak. Co mu nie pasuje w diecie planetarnej?
Na antenie telewizji Polsat dowiedzieliśmy się od wicemarszałka Sejmu, że dieta planetarna to „pseudonaukowe treści będące częścią ideologii lewackiej”. Jako Rodzice dla Klimatu sprostowaliśmy te informacje w naszych postach w mediach społecznościowych. To, co mówi Bosak i osoby wypowiadające się w podobnym tonie na temat żywienia dobrego dla planety i ukierunkowanego na weganizm, nie ma przełożenia na fakty naukowe. Mówimy o opublikowanym w 2019 roku na łamach czasopisma „The Lancet” efekcie wieloletniej pracy i analizy badań. „The Lancet” jest jednym z najbardziej prestiżowych wydawnictw poruszających zagadnienia medyczne i zdrowotne. Dopuszcza tylko takie publikacje, które pozytywnie przechodzą szereg rygorystycznych recenzji i są sprawdzane zarówno pod kątem rzetelności, jak i źródeł finansowania.
czytaj także
Na czym polega opisana tam dieta planetarna?
Główne założenie dotyczy komponowania codziennej diety. Chodzi o to, by była ona dobrze zbilansowana, a więc dostarczała organizmowi odpowiednich i pozyskanych w zrównoważony sposób składników odżywczych. „Zrównoważony” oznacza taki model produkcji żywności, który opiera się na lokalnym rolnictwie i krótkim łańcuchu dostaw oraz generuje jak najmniejsze koszty środowiskowe i ślad węglowy. Celem diety planetarnej jest ograniczenie importu żywności z zagranicy oraz spożywania produktów niesezonowych, takich jak truskawki sprowadzane zimą z Chin. One nie muszą być podstawą naszej diety, bo możemy spokojnie wyżywić się tym, co mamy lokalnie albo co dostępne jest o każdej porze roku.
A Bosakowi nie chodzi przypadkiem o zamach na prawo do kotleta?
Dieta planetarna rzeczywiście w dużej mierze opiera się na warzywach i innych produktach pochodzenia roślinnego, które powinny stanowić minimum 50 proc. zawartości naszego talerza. To właśnie z nich pochodzi największe bogactwo witamin i mikroelementów pozwalających organizmowi prawidłowo się odżywiać. W diecie planetarnej rekomenduje się także spożywanie roślin strączkowych – źródeł białka roślinnego, które powinno zastępować białko zwierzęce i wbrew powszechnym przekonaniom w niczym nie jest od tego drugiego gorsze.
Dieta planetarna nie wyklucza jednak całkowicie spożywania mięsa i produktów nabiałowych, lecz w znaczącym stopniu je ogranicza, podkreślając, że wyłączenie produktów odzwierzęcych przy odpowiednim zbilansowaniu jest całkowicie bezpieczne dla zdrowia, a tym bardziej – środowiska i klimatu.
Zdaję sobie sprawę, że w zakresie świadomości na ten temat mamy w Polsce wiele do zrobienia. Pan Bosak jednak cynicznie wykorzystuje wątpliwości osób przyzwyczajonych do tego, że podstawą diety jest mięso, i ogłasza zamach na kotleta, który króluje na polskim talerzu, a przecież jest jednym z głównych czynników kancerogennych.
Na początku lutego obchodzimy Dzień Walki z Rakiem. Z tej okazji zespół parlamentarny, który prowadzą Rodzice dla Klimatu w sejmie, zajął się kwestią profilaktyki nowotworów. Padło tam zdanie – podzielane przez lekarzy i innych ekspertów od zdrowia – że „tylko obowiązkowa edukacja zdrowotna pozwoli zahamować wzrost zachorowań na raka”. Co to właściwie oznacza – że mamy wpływ na to, czy chorujemy?
Profilaktyka pozwala na wczesnym etapie rozwoju kształtować nasze nawyki żywieniowe, ruchowe i związane z racjonalnym korzystaniem z ogólnodostępnych dóbr. Pozwala także poznać lepiej konsekwencje poszczególnych stylów życia, stosowania używek i tak dalej, co wcale nie jest wiedzą tak powszechną, jak mogłoby się wydawać.
czytaj także
Działania prewencyjne mogą nas uchronić nie tylko przed rakiem, ale większością chorób cywilizacyjnych, zwłaszcza że strach przed zachorowaniem jest powszechny w naszym społeczeństwie. Raka boi się aż 62 proc. Polaków, ale jednocześnie znakomita większość z nich swoją dietę opiera na produktach istotnie zwiększających ryzyko wystąpienia nowotworów, właśnie takich jak mięso i nabiał odzwierzęcy. Czynniki kancerogenne otaczają nas na co dzień. Spotkanie zorganizowane 4 lutego miało pokazać, jak w prosty sposób możemy ich uniknąć.
No właśnie – jak?
Zaczynając od diety, czyli wybierając takie produkty, które są najbardziej korzystne dla naszego organizmu i mikrobioty jelitowej, bogate w błonnik i pochodzące ze zweryfikowanych źródeł. Dietetycy, lekarze oraz eksperci od zdrowia publicznego zalecają także ograniczenie spożywania czerwonego oraz przetworzonego mięsa, które Światowa Organizacja Zdrowia klasyfikuje jako produkty rakotwórcze lub prawdopodobnie rakotwórcze.
Dieta roślinna lub uboga w mięso pozwala wykluczyć ryzyko zachorowania na takie rodzaje nowotworów jak rak jelita grubego, przełyku i żołądka. To jest wiedza dostępna, ale niestety rzadko pojawia się w dyskusjach na temat wyższości kotleta nad warzywami. Pamiętajmy jednak, że czynniki rakotwórcze pochodzą także z zanieczyszczeń powietrza, w tym przede wszystkim benzo(a)pirenu. Wskaźniki jego obecności w Polsce należą zwłaszcza w sezonie grzewczym do najwyższych w Europie. Podajemy go naszym dzieciom od najmłodszych lat, hodując nowotwory płuc, ale i doprowadzając do innych schorzeń wieku dziecięcego, jak astmy oskrzelowe i alergie.
Po co właściwie Rodzice dla Klimatu powołali zespół parlamentarny? Jaka jest wasza sprawczość?
Nasze działania mają charakter rzeczniczy, edukacyjny i popularyzatorski. Pokazujemy, w jaki sposób postulaty związane z klimatem, ochroną środowiska, ekologią, zmierzaniem do ograniczenia emisji i zanieczyszczeń łączą się z kwestiami naszego zdrowia i bezpieczeństwa. Kluczowa jest dla nas argumentacja zdrowotna, bo przecież wszyscy chcemy dla siebie i dla naszych dzieci życia jak najdłuższego i w jak najlepszej kondycji.
Wiemy jednak, że edukacja zdrowotna będzie przedmiotem nieobowiązkowym, a obecny rząd niespecjalnie dba o klimat czy zdrowie publiczne. Jak w takim klimacie politycznym widzicie swoją działalność?
Bardzo nas niepokoi, że edukację zdrowotną wrzucono do jednego worka ze sporami ideologicznymi, naklejono etykietę „seksualizacja” bez pokuszenia się o choćby szczegółowe przeczytanie podstawy programowej tego przedmiotu. Gdyby tak się stało, wszyscy wiedzieliby, że wśród zagadnień poruszanych na tych lekcjach są rzeczy tak podstawowe jak rozpoznawanie gorączki i zapobieganie jej, przygotowanie do wizyty lekarskiej czy identyfikacja zachowań autoagresywnych i sposoby reagowania na nie. Brak tej wiedzy skutkuje dłuższymi kolejkami do lekarzy, psychoterapeutów i tragediami, które generują ogromne i często niemożliwe do pokrycia koszty publiczne.
Czyli – mówiąc językiem kapitalizmu – się nie opłaca?
Na dłuższą metę nie, ale kapitalizm lubi natychmiastowy zysk. Edukacja zdrowotna wyposaża w odpowiednie narzędzia nie tylko dzieci, ale i prowadzących przedmiot nauczycieli oraz rodziców. Jesteśmy zawiedzeni tym, że w imię politycznych przepychanek odebrano nam ten cenny zasób, ale nie zamierzamy się poddawać.
czytaj także
We współpracy z organizacjami pozarządowymi będziemy zabiegać o to, by od 2026 roku, czyli 12 miesięcy po wprowadzeniu nieobowiązkowej edukacji zdrowotnej i jej ewaluacji w szkołach, przedmiot wszedł do podstawy programowej. Jeśli doświadczenia uczniów i nauczycieli okażą się pozytywne, będziemy mieć argumenty, by takie rozwiązanie wprowadzić. To leży w interesie nas wszystkich.
Nie potrzebujemy kolejnych podziałów w społeczeństwie i szkole. Nie może być tak, żeby wiedza dziecka o tym, jak zabezpieczyć się przed smogiem, czy jak wyjąć kleszcza zależała od tego, jakie poglądy ma jego rodzic i polityk PSL-u czy Koalicji Obywatelskiej. Wszyscy uczniowie mają prawo dostępu do wiedzy powszechnej, aktualnej i zgodnej z faktami, a nie z czyimiś prywatnymi opiniami lub interesami politycznymi. Jeśli uda nam się zmienić postawy w tym obszarze, myślę, że poradzimy sobie też ze zrozumieniem i akceptacją dla działań proklimatycznych poza szkołą.
**
Marzena Wichniarz – mama i aktywistka. Prezeska Zarządu Fundacji Rodzice dla Klimatu. Członkini Zespołu ds. współpracy z NGO przy Ministerstwie Edukacji Narodowej. Ambasadorka Europejskiego Paktu na rzecz Klimatu. Jedna z 25 liderek dla klimatu i środowiska magazynu Forbes w 2024 roku.