Unijna polityka klimatyczna, zwana zbiorczo Zielonym Ładem, niewątpliwie potrzebuje solidnej krytyki oraz skutecznie prowadzonej kontroli społecznej. Uznanie zasadności celów klimatycznych nie oznacza zgody na przyjęte sposoby ich realizacji.
Wbrew narracji prawicy, która mówi o „zielonym komunizmie”, obecny kształt polityki klimatycznej jest z ducha neoliberalny. Opiera się przecież na tworzeniu przez władze publiczne (czyli organy UE) mechanizmów rynkowych, które dadzą impuls sektorowi prywatnemu do redukcji emisji. Rola władz publicznych polega na zachęcaniu oraz tworzeniu infrastruktury rynkowej (np. giełd), co ma skłonić sektor prywatny do przeprowadzenia zielonej transformacji.
Jak każdy projekt neoliberalny, pozostawiona bez kontroli społecznej polityka klimatyczna UE może przynieść mnóstwo szkód dla ludności, szczególnie tej zarabiającej poniżej mediany. Nic więc dziwnego, że zaczyna być krytykowana także z lewej czy po prostu prospołecznej strony. Jednoznaczny sprzeciw wobec Zielonego Ładu wyrażają chociażby „Nowy Obywatel” czy Rafał Woś. Szkoda tylko, że krytyka ta coraz częściej opiera się na powtarzaniu prawicowych sloganów.
Zielony Ład pogrąży „zwykłych ludzi”? Nie dajcie sobie tego wmówić
czytaj także
Nic dziwnego, że prawica całkowicie przejęła głosy sprzeciwu wobec Zielonego Ładu, skoro lewica wstydzi się głośniej odezwać, żeby nie zostać włożoną do worka z napisem „szury”, a liberałowie nie będą krytykować swojej własnej koncepcji. Jest jednak oczywiste, że prawicowy sprzeciw wobec Zielonego Ładu nie wynika z troski o mniej zarabiających, tylko z chęci zakonserwowania obecnego porządku społecznego, który dla mniej zamożnych przyjazny wcale nie jest. Prawica wykorzystuje koszty społeczne wynikające z obecnego – powtórzmy: neoliberalnego – kształtu polityki klimatycznej do podważenia sensu całej transformacji energetycznej. Tymczasem ta ostatnia jest niezbędna także dla podniesienia standardu życia uboższych.
EU ETS jak podatek pośredni
Głównym elementem polityki klimatycznej jest system EU ETS, czyli mechanizm handlu prawami do emisji CO2 (EUA). Obecnie obejmuje on przede wszystkim przemysł oraz energetykę. Poza tym transport lotniczy, ale jego znaczenie jest w tym kontekście marginalne. Poszczególne branże mają przydzielone bezpłatne prawa do emisji CO2. Jeśli wyemitują mniej, mogą je sprzedać na specjalnie utworzonym rynku, a jeśli więcej, to w tym samym miejscu mogą je dokupić. Poza tym państwa sprzedają własne prawa do emisji, które zasilają krajowe budżety.
czytaj także
Prawica chciałaby wyjść z całego systemu. Postulują to Suwerenna Polska i Konfederacja. Tylko że wyjście z EU ETS byłoby właściwie jednoznaczne z odczepieniem się od zachodniej gospodarki. System ten obejmuje wszystkie państwa Europejskiego Obszaru Gospodarczego, czyli także nienależące do UE Norwegię, Islandię i Liechtenstein. W 2020 roku z EU ETS zintegrowała się Szwajcaria, która stworzyła wcześniej własny, bliźniaczy system. Wychodząc z EU ETS, wyłączylibyśmy się też z dostępu do EOG, a więc znaleźlibyśmy się w sytuacji Serbii czy Ukrainy. Bo chyba nikt rozsądny nie myśli, że pozostałe państwa UE bez problemu zgodziłyby się, by do wspólnego rynku dostęp miała 40-milionowa gospodarka traktowana w skrajnie preferencyjny sposób.
To nie oznacza, że EU ETS jest fantastyczny, wręcz przeciwnie. Dla gospodarstw domowych działa on jak klasyczny podatek pośredni, podnosząc cenę energii elektrycznej. Podatki pośrednie są społecznie szkodliwe, gdyż mają charakter regresywny – w większym stopniu obciążają budżety domowe najmniej zarabiających. Wpływ EU ETS na dochody ludności widać gołym okiem. Według raportu Forum Energii Czysta i tania energia w polskich domach do 2019 roku udział wydatków na energię używaną w domu w ogólnych wydatkach gospodarstw domowych spadał. Drożała w wolniejszym tempie od wzrostu płac, więc waga kosztów energii się obniżała. Od 2020 roku rozpoczęła się cała seria kryzysów, co trwale i znacznie wywindowało ceny EUA. Udział wydatków na energię w budżetach domowych wzrósł więc błyskawicznie do 11,4 proc. w 2022 roku, czyli wrócił do poziomu z 2015 roku.
Poszczególne grupy dochodowe odczuły to jednak w zupełnie innym stopniu. W 2021 roku udział wydatków na energię w budżetach domowych 20 proc. najbiedniejszych wyniósł 13 proc., a wśród 20 proc. najbogatszych tylko 8 proc. To największa wada całej polityki klimatycznej UE – tak jak każdy podatek pośredni (VAT czy akcyza), obciąża ludność w sposób regresywny.
czytaj także
Poza tym, jak na projekt neoliberalny przystało, na rynku uprawnień do emisji stworzono możliwości spekulacji. Do handlu emisjami dopuszczono wszystkie podmioty gospodarcze, także nieobjęte systemem. A na dokładkę jeszcze zwykłe osoby fizyczne. Każdy, kto tylko chce, może handlować unijnymi prawami do emisji CO2, wystarczy zarejestrować się w UE. Nic więc dziwnego, że prawami do emisji zajęły się również osoby chcące wyłącznie na tym zarobić. Odpowiedniki flipperów na rynku mieszkaniowym. Co więcej, pojawiły się też instrumenty pochodne – kontrakty terminowe, opcje na zakup EUA itd. Prawa do emisji CO2 stały się zwyczajnymi aktywami, takimi jak akcje, obligacje, waluty, metale szlachetne, surowce czy, niestety, nieruchomości mieszkalne. Rzeczywiście, komunizm pełną gębą.
Co tak naprawdę pogrąża najbiedniejszych
Oczywiście lewicowy model redukcji emisji CO2 powinien wyglądać zupełnie inaczej. Zamiast zabawy w tworzenie neoliberalnych rynków powinno się zastosować klasyczny model kija i marchewki – twarde regulacje opatrzone sankcjami, kontrowane sowitymi dotacjami z budżetu państwa na modernizację, plus nacjonalizacja największych emitentów. Ale na to obecnie nie ma szans. Przypomnijmy, że w Polsce nie da się nawet normalnie oskładkować przedsiębiorców, czemu szczególnie sprzeciwia się właśnie wolnorynkowa prawica (i liberałowie, ale to wiadomo). Gdyby im jako alternatywę dla EU ETS zaproponować klasyczne podejście socjaldemokratyczne, ryk oburzenia słychać byłoby nawet na Księżycu.
czytaj także
Skoro tak, to strona prospołeczna powinna się domagać ucywilizowania obecnego modelu. Na przykład ograniczenia podmiotów mogących handlować prawami do emisji wyłącznie do firm objętych systemem EU ETS, co ograniczyłoby spekulację. Poza tym należałoby domagać się od rządów państw członkowskich, by wpływy z EU ETS trafiały przede wszystkim do mniej zarabiającej połowy społeczeństwa, w postaci dodatków osłonowych oraz dotacji na modernizację zmniejszającą zużycie – na przykład wymianę źródeł światła czy sprzętu AGD. Obecnie w Polsce dotacje i dodatki mają głównie charakter powszechny, jak kuriozalne dopłaty do węgla z zimy 2022/2023, które trafiły też do najzamożniejszych, czego prawica oczywiście nie krytykowała. W wyniku tego dotacje dla mniej zarabiających nie są tak hojne, jak mogłyby być.
Już niedługo będzie okazja do wprowadzenia takich prospołecznych korekt. Od 2027 roku systemem EU ETS objęte zostaną mieszkalnictwo oraz transport lądowy. W ten sposób, analogicznie do cen prądu, zdrożeją opłaty za ciepło systemowe oraz paliwo. Według badania think tanku WiseEuropa znów bardziej obciąży to mniej zamożne gospodarstwa domowe – koszty EU ETS 2 sięgną nawet 4,5 proc. dochodów 10 proc. najbiedniejszych i ledwie niecałego procenta dochodów 10 proc. najbogatszych. Poza tym PE przegłosował niedawno dyrektywę EPBD, która w pierwszej kolejności wymusi modernizację 16 proc. najmniej efektywnych energetycznie budynków do 2030 roku.
Prawica chciałaby się z tego w ogóle wymiksować, mydląc oczy wyolbrzymianymi kosztami społecznymi, których prawdziwej skali przecież nawet nie zna – rzuca zbiorczymi liczbami, sumując prognozowane koszty za okres kilku dekad, żeby było bardziej efektownie. Demonizuje dyrektywę EPBD, która ma rzekomo pogrążyć najbiedniejszych, chociaż modernizacja energetyczna ich domów jest przede wszystkim w ich interesie. Według cytowanego wyżej raportu Forum Energii ocieplenie domu jednorodzinnego zmniejsza koszty ogrzewania średnio o 15 proc. Gdyby zdecydowaną większość tych kosztów dofinansowywało państwo, to dla mniej zamożnych byłby to czysty zysk i drastyczna poprawa jakości życia.
Społeczny Plan Klimatyczny
Odpowiednie rozwiązania powinny więc znaleźć się w projektowanym właśnie Społecznym Planie Klimatycznym, który ma zostać przedstawiony KE do połowy 2025 roku. Na podstawie tego planu wypłacane będą środki ze Społecznego Funduszu Klimatycznego, który w Polsce będzie opiewać na ok. 15 mld euro, czyli 60 mld zł. Społeczny Plan Klimatyczny będzie odpowiednikiem KPO i zostanie stworzony na podobnym schemacie – czyli z celami do spełnienia i kamieniami milowymi. Przypomnijmy, że prawica postulowała, żeby w ogóle wycofać się z KPO, bo reformy tam zawarte są według niej szkodliwe.
Środki z SFK powinny więc popłynąć przede wszystkim do biedniejszej połowy społeczeństwa w celu termomodernizacji ich budynków mieszkalnych, dzięki czemu spełnimy cele zawarte w dyrektywie EPBD, a ubożsi nie odczują wzrostu kosztów z powodu rozszerzenia systemu EU ETS. Przy czym działania osłonowe nie powinny obejmować ulg podatkowych na paliwa, tak jak było to podczas kryzysu inflacyjnego. Powszechne ulgi na zakup paliw trafiają przede wszystkim do klasy średniej, która jeździ na potęgę, również w celach czysto rekreacyjnych. Według linkowanego wyżej raportu WiseEuropa klasa średnia (6–9 decyl dochodów) wydaje ok. 6 proc. swoich budżetów domowych na paliwa do transportu, a najbiedniejsza jedna trzecia ok. 4 proc. W liczbach nominalnych te różnice byłyby znacznie większe, bo budżety domowe klasy średniej są dużo wyższe.
czytaj także
Neoliberalny charakter polityki klimatycznej UE nie oznacza jeszcze, że należy ją wysadzić w powietrze. Obecnie cały świat Zachodu jest oparty na schemacie neoliberalnym. Można oczywiście spędzać czas na marzeniach o nagłej zmianie całego systemu, zachowując poczucie moralnej czystości. Tylko że to się kończy zwykle tym, że nie robi się nawet tego, co się da. Całą treścią takiej postawy finalnie okazuje się ogólne bajdurzenie.
Alternatywą nie jest przecież model socjaldemokratyczny, przeciw któremu głosowaliby zarówno twórcy tego obecnego, jak i najgłośniej krytykująca go prawica. Alternatywą byłby brak jakiejkolwiek polityki klimatycznej, bo przecież jej główni krytycy nie przedstawiają swoich rozwiązań – oni chcą zupełnego odrzucenia celów klimatycznych. Cytując klasyczkę: chcą, żeby było tak, jak było.
To jednak nie oznacza, że lewica i cała szeroko rozumiana strona prospołeczna powinny złożyć broń i grzecznie przyklepywać to, co pan liberał podstawi pod nos. Należy ten system, jak tylko się da, obudowywać mechanizmami osłonowymi, które ograniczą do minimum obciążenia najmniej zarabiających. Dobrze zarabiający sobie poradzą. Oczywiście przeciw takiemu podziałowi środków najgłośniej krzyczeć będą ci, którzy obecnie mają biednych na sztandarach. Ich głównym celem jest całkowite wykręcenie się z polityki klimatycznej, ale jeśli to się nie uda, to pierwsi zaczną domagać się pieniążków, nawet kosztem najuboższych.
Krytykowanie Zielonego Ładu ramię w ramię z prawicą jest więc wyrazem sporej naiwności. Ci ludzie mają kompletnie inne cele. Gdyby tylko mogli, zrobiliby tu taki system, że „Nowy Obywatel” musiałby zwiększyć liczbę stron do 450 i wychodzić co miesiąc, a i tak nie dałby rady opisać wszystkich nowych patologii. To bardzo nieopłacalny deal, nawet jeśli chwilowo wydaje się całkiem wygodny.