Niech żyją pracowniczki! Również te seksualne [rozmowa]

Dla wielu nieuprzywilejowanych kobiet praca seksualna bywa jednym z niewielu sposobów przetrwania kolejnego dnia – rozmowa z Aleksandrą Kluczyk.
Aleksandra Kluczyk. Fot. Karolina Jackowska

Ludzie wylewają swoje żale i frustracje na nas, osoby pracujące seksualnie i próbujące przetrwać w chorym systemie, a nie na jego twórców i strażników. Ale wiadomo – łatwiej upierdolić kurwę niż miliardera – mówi nam Aleksandra Kola Kluczyk, autorka niedawno wydanej książki „Niech żyją ku*wy. O pracy seksualnej w Polsce”.

Paulina Januszewska: „Odkąd pierwszy raz publicznie zabrałam głos, bez przerwy słyszę, że jestem uprzywilejowaną warszawską kurwą należącą do jednego procenta zadowolonych z tej pracy, która powinna zamknąć mordę, bo nie ma nic do powiedzenia na temat »prawdziwej« pracy seksualnej w tym kraju” – piszesz w Niech żyją ku*wy. Wskazujesz, że ci, którzy tak o tobie mówią, sami nie wiedzą, jak bardzo się mylą. Ale twierdzisz też, że masz dosyć ciągłego odpowiadania na podobne i nieprawdziwe oskarżenia. To z czego właściwie wyrosła twoja książka? Czego ludzie o tobie nie wiedzą? 

Aleksandra Kola Kluczyk: Książka jest dokładnie taka jak ja – borderowo zróżnicowana, chwiejna i zmienna [chodzi o pograniczne zaburzenie osobowości – z ang. borderline personality disorder – przyp. aut.]. Snuję w niej zgodną z prawdą opowieść nie tylko o tym, jak ja i inne osoby wykonujemy swoją pracę, ale także o tym, jak bardzo czuję się nią zmęczona, sfrustrowana, wypalona czy wkurwiona, dostrzegając jednocześnie lepsze momenty. Bywało jednak i tak, że podważałam swoje doświadczenia pod naporem oskarżeń o rzekome uprzywilejowanie. Co z tego, że pochodzę z domu, w którym rządziły bieda i alkohol, mam 10 diagnoz, od trzech tygodni jestem w ciągu i od tygodnia nie wstaję z łóżka, bo ktoś napisał masę obrzydliwych rzeczy na mój temat w internecie, skoro wynajmuję kawalerkę na warszawskim Powiślu za 1500 zł, gdy trwa kryzys mieszkaniowy, i udzielam wywiadów „Wysokim Obcasom”? Może naprawdę wygrałam życie?

Okładka książki „Niech żyją ku*wy” Aleksandry Kluczyk

A wygrałaś?

Zbyt często rzeczywistość przypominała mi, że „uprzywilejowana kurwa” to oksymoron służący – do jak wyżej – zamknięcia mi mordy. W takich momentach czułam raczej gniew i całkowitą niezgodę na narrację o byciu odklejoną od problemów tzw. prawdziwego świata. Miałam zwyczajnie dość i szłam w strategię: „wypierdalać, niczego o mnie nie wiecie, a ja niczego nie muszę wam wyjaśniać”. Słowem: szamotałam się z przemocą, która mnie spotykała.

Co się zmieniło?

Nabrałam doświadczenia aktywistycznego i zaczęłam to analizować w ramach procesu terapeutycznego, towarzyszącego mi w trakcie pisania książki i odzwierciedlonego w jej treści. Właściwie najadekwatniej byłoby ją po prostu nazwać Moje zmagania, bo pracując nad Niech żyją ku*wy, przepracowywałam swoje traumy, lęki i tak dalej. Zresztą, jeden z rozdziałów książki w pierwotnej wersji był cztery razy dłuższy właśnie dlatego, że postanowiłam rozliczyć się z kontekstualnością przywileju.

Co to znaczy?

Zdaję sobie sprawę z tego, że mam przesrane jako kobieta, ale jestem biała. Pochodzę ze wsi pod Białymstokiem, ale mieszkam w stolicy kraju, gdzie dostęp do pomocy psychologicznej jest lepszy niż wszędzie indziej w Polsce. Nie mówię biegle w obcych językach, ale nie najgorzej po angielsku i bardzo dobrze po polsku. Mogłabym to jeszcze długo rozwijać, ale przepracowałam już kompleks związany z moim pochodzeniem i rzeczywiście obecnie mogę mówić o pewnego rodzaju awansie społecznym. W książce pokazuję, z jakiego miejsca przyszłam, przez co przeszłam i gdzie jestem teraz. Nie muszę dodatkowo wyjaśniać, że zdaję sobie sprawę z istnienia osób, które mają gorzej ode mnie, jak i z tego, że moje doświadczenie pracy seksualnej, nie jest jedyną prawdą o niej.

Czy dziwka to człowiek?

czytaj także

Czy dziwka to człowiek?

Święta Ladacznica

Przekonujesz, że walka o prawa pracownicze nie może się odbywać bez intersekcjonalnego podejścia, ale źródła opresji i stygmatyzacji też są złożone. Nietrudno zgadnąć, że tym, co wpływa na sytuację osób pracujących seksualnie, są patriarchat i kapitalizm, ale z drugiej strony – wysysając z mlekiem matek kulturę zapierdolu, powinniśmy przecież premiować to, że ktoś podejmuje wysiłek, by zarobić na swoje utrzymanie. Gloryfikujące harówkę społeczeństwo nie potrafi jednak uznać pracy seksualnej za pracę. Co nam najbardziej w tym przeszkadza?

To, że w rozumieniu społecznym seks w ogóle nie kojarzy się z przyjemnością, a nawet jeśli ma jej dostarczać, to wyłącznie mężczyznom i pod warunkiem, że odbywa się w celach reprodukcyjnych. Kobieca sprawczość i satysfakcja są tu całkowicie niepożądane. Zagrażają statusowi quo.

Poza tym pracę seksualną uważa się za łatwe zajęcie, sprowadzając ją do „rozkładania nóg”. Tymczasem świadczenie usług seksualnych wymaga posiadania szeregu kompetencji miękkich, umiejętności obchodzenia się z seksualnością i intymnością, które akurat nie są uznawane w naszej kulturze za istotne i wartościowe, podobnie zresztą jak praca reprodukcyjna i opiekuńcza kobiet. Na każdym kroku widać, że zawody najbardziej sfeminizowane i związane z opieką są nisko opłacane i traktowane najgorzej.

Ale z drugiej strony próg wejścia do zawodu jest bardzo niski.

I jedno nie wyklucza drugiego. Praca seksualna okazuje się często jedynym lub jednym z niewielu narzędzi przetrwania, jakim dysponują nieuprzywilejowane kobiety i osoby z grup najbardziej marginalizowanych: queerowe, imigranckie, żyjące w ubóstwie, będące w kryzysie bezdomności, zmagające się z uzależnieniami. Praca seksualna daje możliwość – wyjścia na ulicę i zarobienia stosunkowo dużych pieniędzy w bardzo krótkim czasie i przetrwania kolejnego dnia.

„Czasem się zastanawiam, czy to dlatego tak nas nienawidzą. Nie dość, że według społecznego wyobrażenia nasza praca to tylko rozkładanie nóg, to jeszcze inkasujemy za to całkiem niezłe sumki” – piszesz w książce.

Rozumiem, że świadomych lub nie wyznawców kultury zapierdolu i kultu merytokracji zwyczajnie wkurwia fakt, że praca, którą mylnie wyobrażają sobie jako niewymagającą żadnego wysiłku i kompetencji, może przynosić dobry hajs. Zdaję sobie sprawę z tego, że w obliczu sytuacji, w której 90 proc. społeczeństwa ciężko haruje fizycznie, w trudnych warunkach, z narażeniem na wypadki, urazy, kontakt z chemikaliami, mobbing i tak dalej po 8, 10, 12 godzin dziennie za 25 zł za godzinę, opcja pt. ładnie się ubiorę, umaluję i „rozłożę nogi”, zgarniając wielokrotność średniej krajowej, brzmi absurdalnie i drażni.

A więc to jest ten punkt zapalny w dyskusji o prawach pracowniczych?

Też, tylko że paradoksalnie ci, którzy są na nas najbardziej wściekli, nie kierują swojej złości w stronę najbogatszych ludzi, zarabiających na wyzysku i przekrętach setki tysięcy w minutę. To dobrze znany mechanizm. Starania klas wyższych sprowadzają się przecież do tego, by kumulować gniew i sprzeciw klasy ludowej czy robotniczej oraz średniej – ale nie tam, gdzie należy, tylko żeby ten gniew celował w najsłabszych, bo tak jest najprościej. Chodzi o to, by ludzie znajdujący się na dole hierarchii właśnie tam pozostali. Dlatego zaczynam książkę od cytatu z piosenki Sinéad O’Connor.

 „Fight the real enemy!”, walcz z prawdziwym wrogiem.

Ten fragment pochodzi z utworu War, który O’Connor zaśpiewała w programie Saturday Night Live, drąc zdjęcie Karola Wojtyły. Dziś wiemy, że miała rację, ale wtedy, w latach 90., ją – delikatnie mówiąc – zdyskredytowano. Zresztą, do końca życia mierzyła się z konsekwencjami swojej odwagi. Publicznie wskazała prawdziwego wroga i oprawcę i zapłaciła za to wysoką cenę.

Nie żyje Sinéad O’Connor. Próbowała nas ostrzec, ale nie słuchaliśmy

Domyślam się, że tym tekstem wskazujesz też na chybione cele ataków ze strony osób, które mienią się radykalnymi feministkami, które chcą zniesienia pracy seksualnej (będziemy je nazywać karceralistkami) i wykluczają osoby się nią parające…

…i transpłciowe, bo transfobia zawsze idzie w parze z dyskryminacją osób pracujących seksualnie. Poświęcam temu zresztą cały rozdział, w którym szczególnie lubię ten fragment: „TO NASZA WSPÓLNA WALKA. Walka ze światem, w którym wszystko jest postawione na głowie. Światem, którym rządzą politycy, instytucje religijne, miliarderzy i wielkie korporacje. To oni niszczą planetę. Grabią, mamią, kolonizują, mobbingują i wyzyskują resztę społeczeństwa. To nie nas powinnyście nienawidzić, bo to nie my stanowimy tkankę tego świata zgniłą od zepsucia, korupcji, nepotyzmu i władzy”.

Przytaczam go, dlatego że karceralistki-transfobki wylewają swoje żale i frustracje na nas, osoby próbujące przetrwać w chorym systemie, a nie na jego twórców i strażników. Ale wiadomo, łatwiej upierdolić kurwę niż miliardera.

Wspominasz, że często dostajesz po głowie od środowisk uważających się za postępowe albo wprost lewicowe i propracownicze, mimo że tak naprawdę chodzi wam o to samo – godne warunki zarabiania na życie. Jak to jest, że grupa, która jest empatyczna i zauważa pęknięcia systemu, z taką łatwością bierze na celownik kogoś takiego jak ty? I czy nie obawiasz się, że pokazując w książce swoje słabości i błędy, dostarczysz wody na młyn krytyki wymierzonej w stronę pracownic seksualnych i aktywistek działających na ich rzecz?

Mogłabym mówić, że wszyscy jesteśmy po prostu ludźmi, albo wytykać swoim hejterom, że wcale nie mają w sobie tyle empatii, ile deklarują, zaś strofowaniem innych torują sobie drogę do lepszego samopoczucia, popularności, kariery czy czegokolwiek. Gdybyśmy zaczęły się nad tym teraz zastanawiać, siedziałybyśmy kolejne dwie godziny albo i lata. Ale na jakimś etapie zrozumiałam, że moim zadaniem nie jest ciągłe kalkulowanie, dlaczego mechanizmy dyskredytacji i przemocy działają tak, a nie inaczej. Wprawdzie długo myślałam, że jak to rozszyfruję, w końcu będę mogła uniknąć wszystkiego, co złe, wejść w dialog, odpowiedzieć na wszystkie krytyczne głosy. Ale to się nie wydarzy. Zawsze znajdzie się ktoś, kto na moje argumenty odpowie zwykłą nienawiścią czy ignorancją, albo wszystko, co napisałam, podważy i odrzuci, bo mam diagnozy psychiatryczne i swoje w życiu przećpałam.

Moje ciało, mój wybór? Tak, dlatego pracuję na czacie erotycznym

Coś konkretnego sprawiło, że przestałaś przekonywać nieprzekonanych?

To był proces, który rodził się pod wpływem pracy nad sobą, ale też obserwacji, jak działa lewica w tym kraju i jak często obwinia ofiary. Niby odżegnuje się od takiej narracji, a jednak często wmawia ci, że sama jesteś sobie winna. Ciągle słyszymy też: „ej, nie załatwiajmy teraz jakiejś sprawy, nie krytykujmy publicznie kogoś z naszego środowiska, bo prawica patrzy, bo teraz są ważniejsze tematy”. Okazuje się jednak, że zawsze czas i miejsce są niewłaściwie, więc generalnie najlepiej milczeć, nie robić nic i dalej przyzwalać na przemoc i dyskryminację. Nie zgadzam się na to. Ale zauważam też wybiórczość, jeśli chodzi o to, co znajduje się w obszarze zainteresowań lewicy.

Może to jest realpolitik?

To jest trochę przypadek partii Razem, która – pod warunkiem że jej się to wizerunkowo opłaca – przyjdzie poświecić plakietką, gdy trzeba uratować jakiegoś biednego queera, ale nie wtedy, kiedy chodzi o spełnienie postulatów wyemancypowanej świadomej i domagającej się swoich praw pracownicy seksualnej. Jako obywatelka i wyborczyni lewicy, gdy zwracam się do polityka czy polityczki stamtąd, to ci, słuchając mnie, wypełniając swoją funkcję i realizując lewicowe wartości, nie robią mi łaski, tylko mają obowiązek to robić bez żądania w zamian, że ustawię się z nimi do zdjęcia i będę pozować uśmiechnięta dla podbicia zasięgów w social mediach. Nie jestem im nic winna, a moim głównym postulatem są prawa pracownicze.

Osoby świadczące usługi seksualne są częścią klasy pracującej i funkcjonują w prekarnych warunkach – tak samo jak osoby zatrudnione na śmieciówkach czy w fatalnych warunkach w fabrykach i innych firmach. Tyle że tym osobom według słusznego wyobrażenia należą się prawa. Kurwom – nie. Osobom aktywistycznym też nie.

Chcesz powiedzieć, że aktywizm nie jest premiowany na lewicy?

Chcę powiedzieć, że od aktywistek wymaga się, by wstawiały się za poszczególnymi wyzyskiwanymi grupami, ale same mają pracować dla idei, najlepiej za darmo i ponad siły. Sama zresztą długo podzielałam to myślenie i za punkt honoru stawiałam sobie fakt, że nie dostaję kasy za pracę aktywistyczną. Doprowadziłam się do wypalenia, z którego wychodzę do tej pory. W ogóle chęć zarobku jest tępiona. Nie możesz gadać o pieniądzach, bo zaraz cię ktoś upupi, upierdoli albo wyzwie od kapitaluchów i wytknie przywilej.

Piszesz, że razem z członkiniami Sex Work Polska doszłyście kiedyś do wniosku, że „zupełnie nie macie czasu ani przestrzeni na wytwarzanie narracji w toczącym się dyskursie na wasz temat, bo całą energię poświęcacie na odpowiadanie na ataki”. Czy twoja książka jest w jakimś sensie deklaracją, że od teraz skupiasz się na swojej walce i że być może nie warto było kiedykolwiek poświęcać uwagi hejterom?

Książka jest zakończeniem znaczącego etapu w moim życiu, podsumowaniem go i obietnicą złożoną sobie o pójściu naprzód, wycofując się stopniowo z aktywizmu i dyskursu medialnego na temat pracy seksualnej.

Seks + praca = panika moralna. Lajki same się sypią

Dużo uwagi poświęcasz językowi. Czy widzisz jakąś zmianę w narracji medialnej o pracy seksualnej? 

Tak, obserwuję postęp. Sam fakt, że osoby pracujące w ten sposób są zapraszane do mediów i widzialne w mainstreamie, pokazuje, że mamy do czynienia ze wzrostem świadomości przynajmniej wśród osób dziennikarskich. Pamiętam, że gdy przygotowywałyśmy z Julią Tramp odcinek podcastu Dwie dupy o dupie na Światowy Dzień Walki z AIDS i robiłyśmy do niego research, weszłyśmy na stronę rządową i wyczytałyśmy, że użyto tam określenia „pracownicy seksualni”. Popłakałam się ze szczęścia, bo wmawiano mi, że nigdy nie wymuszę na nikim, a już zwłaszcza na instytucjach publicznych używania włączającego, niestygmatyzującego języka. Ale i tak jestem zewsząd krytykowana za „lansowanie się w mediach” i za to, że kłócę się o używanie słowa „prostytutka”, kiedy kobiety w branży doświadczają gwałtów, wyzysku i handlu ludźmi.

Co na to odpowiadasz?

Nie wiem, czy muszę odpowiadać. Raczej zauważam, że mało kto pamięta o tym, że opresja zaczyna się od języka – skutecznego i bardzo silnego narzędzia propagandy, kontrolowania przekazu, nastrojów społecznych i tak dalej. Wystarczy spojrzeć na państwo Izrael, które ludobójstwo na Palestynkach i Palestyńczykach nazywa „obroną konieczną”, a każdy sprzeciw – antysemityzmem. Gdy ktoś używa słowa „prostytucja”, to zwykle nie ma na myśli osób, które mają jakąś podmiotowość, tylko biedne dziewczyny, z którymi można zrobić, co się chce, nawet kiedy nie robi tego świadomie.

No ale przecież są ważniejsze sprawy niż nazewnictwo. 

A jednak okazuje się, że można walczyć na kilku różnych frontach i że jedno nie wyklucza drugiego. Wierzę w to, że – uwaga, banał – język kreuje rzeczywistość. I nie chcę, by reprodukował przemoc i stygmatyzację. Może gdyby na tym podstawowym poziomie ludzie zrozumieli, że marginalizowanym grupom należy się szacunek, swój czas i energię przeznaczyłabym na coś innego.

W dyskursie o pracy seksualnej obok „uprzywilejowanej ku*wy” mocno trzyma się też figura ofiary, którą koniecznie trzeba uratować. Nie zgadzasz się na to i za amerykańskimi pracownicami seksualnymi powtarzasz hasło „Ochrońcie nas przed naszymi wybawicielami”. Dlaczego?

Bo to również pokazuje, jak ważny jest język. Karceralistki także zdają sobie z tego sprawę i celowo używają słów z dwóch przeciwnych biegunów: raz „uprzywilejowana kurwa”, innym razem: „ofiara”. W ten sposób zaciemniają prawdę i każdej z nas odbierają głos i sprawczość. Tym pierwszym, bo widocznie mają za dobrze i nie powinny wypowiadać się o pracy seksualnej, a tym drugim – bo nie mogą same zdecydować o tym, czego naprawdę potrzebują.

Wtedy całą opowieść o pracy seksualnej tworzą nie osoby pracujące seksualnie, tylko przeciwne uznaniu tej pracy za pełnoprawną pracę. To pokazuje, jak umiejętnie te osoby potrafią dobierać słowa, by trafić do poszczególnych grup odbiorczych. Osobiście nie zgadzam się na nazywanie mnie ofiarą, bo po pierwsze nią nie jestem, a po drugie – ofiara to łatka przypinana komuś, kogo się nie słucha, tylko się go po swojemu zbawia.

Co w tym złego?

Pomoc bardzo często może zmienić się w przemoc, gdy zaczynasz decydować za osobę o tym, co według twojego wyobrażenia jest dla niej najlepsze. W ten sposób odbierasz jej podmiotowość i możesz jej jeszcze bardziej zaszkodzić. Ma to wiele wspólnego z infantylizacją kobiet i grup marginalizowanych, ale także z oczekiwaniem, że ofiary będą epatować cierpieniem, ale nie będą wyrażać własnego zdania. Dopiero wtedy mogą zasłużyć na szacunek i wsparcie oraz uniknąć posądzeń o roszczeniowość.

Porównujesz to do dyskursu aborcyjnego. 

W obu przypadkach poruszamy się w obrębie dyskusji o prawie do samostanowienia, które w pierwszej kolejności odbiera się osobom z macicami, chcąc przejąć nad nami kontrolę. Możliwość decydowania o własnym ciele ma metkę „kwestii światopoglądu”, sprawy trzeciorzędnej, a dodatkowo takiej, w której potrzebujesz namaszczenia i zgody od polityka, lekarza, księdza i chuj wie kogo jeszcze.

„Uwielbiam” tę logikę, wedle której jesteś jako kobieta zbyt głupia, by zdecydować o wzięciu tabletki aborcyjnej czy podjęciu pracy seksualnej, ale wystarczająco odpowiedzialna, zaradna i opiekuńcza, żeby urodzić człowieka i wychowywać go przez kolejne co najmniej 18 lat. Jeśli zamierzasz przerwać ciążę, musisz mieć ku temu naprawdę ważne (cokolwiek to znaczy), najlepiej dramatyczne powody. Gdy po prostu nie chcesz być matką, to dostajesz łatkę egoistycznej i niespełniającej swojej funkcji jako kobieta (lol). Jako ofiara handlu ludźmi zasługujesz na współczucie, ale jeśli zaczęłaś pracować seksualnie z własnej woli, to nie należą ci się żadne prawa ani względy.

Aborcja to nie „kwestia światopoglądowa”

Piszesz, że w ten sposób patriarchat spełnia swoje główne zadanie: nie pozwala kobietom dorosnąć. Miałyśmy się już nie zajmować radykalnymi feministkami, ale zastanawia mnie, czy w takim razie mamy uznać, że im też zależy na upupianiu i dyskredytowaniu innych kobiet? Co za tym stoi? Poczucie zagrożenia? Cynizm? 

Przede wszystkim, skoro już jestem tą czepialską pizdą od języka, to muszę sprzeciwić się nazywaniu karceralistek „radykalnymi” czy nawet „socjalnymi feministkami” (bo socjalizmem też lubią sobie wycierać buzie), a także swerfkami [z ang. sex-worker exclusionary radical feminist, radykalne feministki, które z feminizmu wykluczają pracownice seksualne – przyp. aut.]. Hipokryzją jest podpinanie się pod feminizm, którego rolą jest wykluczanie najmniej uprzywilejowanych.

Myślę, że przebicie do świadomości społecznej innej narracji jest po prostu trudne i wymaga czasu. Od pięciu tysięcy lat przemocowy, męskocentryczny przekaz społeczny zdążył się utrwalić na tyle mocno, by uniemożliwić ludziom przyswajanie odmiennych narracji. Jeśli nie masz odpowiednich zasobów, narzędzi, wiedzy czy zwykłego szczęścia, nie przekminiłaś tych wszystkich chujowych, ale skutecznych mechanizmów, no to przeskoczenie ich może okazać się niemożliwe. Dlaczego zresztą miałabyś podważać na przykład powszechne i moralne potępienie dla pracy seksualnej, skoro wszyscy od zawsze je przejawiają?

Ale to właśnie te osoby, które chcą znieść pracę seksualną, stawiają się w roli antysystemowczyń, bo ich zdaniem społeczeństwo zbyt powszechnie tę pracę akceptuje.

Kościół, gdy go skrytykujesz, też mówi, że jest strasznie prześladowany, choć indoktrynuje ludzi od dwóch tysięcy lat i ma władzę, o jakiej nikt nie śmie nawet pomarzyć. Jeśli wychowujesz się w katolickim kraju, a ja przychodzę ci powiedzieć, że wszystko, co mówią księża i kilkadziesiąt milionów katolików, jest nieprawdą, no to odczuwasz dyskomfort. Jeśli to samo robię z pracą seksualną w patriarchacie, w pierwszym odruchu masz w sobie niezgodę, a nawet złość, że śmiem burzyć ci cały porządek, na którym ufundowałaś swoje myślenie o rzeczywistości. Ta złość może się ujawnić jako agresja.

To naturalne, że nie powiesz od razu – „dobra, zmieńmy wszystko, na czym świat stoi, bo Kluczyk tak uważa”. Ale nadal masz dwa wyjścia: możesz mnie zaatakować, zamykając się w dotychczasowej „prawdzie”, albo dać sobie czas na przetrawienie nowej wiedzy i zweryfikowanie jej. Sama też wszystkiego nie wiedziałam od razu. Choć nie ukrywam, że byłam też na drugim biegunie, zaliczając w swoim życiu etap wyższościowy.

Striptiz to praca. I kropka

Na czym polegał?

Wydawało mi się, że wokół mnie są sami idioci, że mówię proste rzeczy, a głupi ludzie ich nie rozumieją. Wkurwiałam się na to, że choć mechanizmy dyskryminacji od lat działają tak samo, przerabiamy je w kółko od nowa w kontekście kolejnych grup społecznych, bo nadal znajdują się ślepcy, którzy nie widzą problemu ani w ogóle niczego poza własnym przywilejem, który to mnie tak chętnie wytykają. Dziś wiem, że było w tym dużo frustracji, kompensowania sobie krzywd i traum, ale miejscami także zinternalizowanej hierarchizacji, autostygmy i tak dalej. Nie jestem z tego dumna, zresztą – jak widać – nadal nie brak mi zarozumiałości.

Kiedyś na przykład zdarzyło mi się, że ktoś napisał do mnie z pytaniem: „czy pracujecie podczas okresu?”. Zatkało mnie, bo dla mnie to oczywista kwestia – używamy np. specjalnie przeznaczonych do tego gąbeczek. Mało kto może sobie pozwolić na kilkudniowy urlop co miesiąc. Tymczasem na tym etapie już rozumiem, że osoba spoza branży nie musi tego wiedzieć. Oczywiście nie jest też tak, że biorę na siebie całą odpowiedzialność za edukowanie innych. To nie mój obowiązek. Jedyne, co mogę robić, to sama odrabiać lekcje i wyciągać głowę z dupy bez kierowania pretensji do kogoś, kto nie pracuje seksualnie, że nie zdaje sobie sprawy, przez co przechodzą osoby takie jak ja. Gorzej, jeśli nie wie, a feruje wyroki zasłyszane u większości.

Wychylanie się bywa kosztowne. 

Jasne, dlatego znów wrócę do Izraela, bo to bardzo ważny temat i obrazowy przykład tego, z jaką łatwością ignorujemy dysproporcję sił. Jeden kraj odpierdala ludobójstwo na zamkniętej przestrzeni, którą okupuje od dziesiątków lat, i nazywa to samoobroną, a cały świat temu przyklaskuje (poza oczywiście coraz liczniejszymi protestami), mówiąc: no tak, to ma sens. Jak ma na to patrzeć przeciętna obywatelka? Uwierzyć stosunkowo małej grupie aktywistek i protestujących w Polsce, które edukują, weryfikują informację i krzyczą, że to Izrael nie jest tutaj ofiarą, ale okupantem, czy wszystkim światowym mocarstwom i mediom głównego nurtu?

Dowiesz się, że to nie jest czarno-białe.

Na razie codziennie dowiaduję się o kolejnych bombardowaniach, a liczba ofiar wciąż rośnie. I słyszę, że nie możemy wspierać mordowanych Palestynek i Palestyńczyków, bo nie są krystalicznie czystymi pacyfistkami, czekającymi cierpliwie i grzecznie, aż przestanie się do nich strzelać i okupować ich kraj. I znowu ofiara nie spełnia naszych oczekiwań. Tak samo jest w przypadku innych wewnątrzspołecznych sojuszy. Tylko że od swoich potencjalnych sojuszniczek nie oczekuję, że polubią mnie jako feministkę, queera czy pracownicę seksualną i będą się jarać tym, jak żyję albo jak jestem zmuszona żyć.

Tylko czego?

Że przez wzgląd na moją pracę nie przestaną we mnie widzieć człowieka ani że nie postawią mnie na równi z kimś, kto mnie dehumanizuje, kto jest moim oprawcą.

Zrównać trudno też doświadczenia osób, które do pracy seksualnej zostały zmuszone, i tych, które – mówiąc w dużym uproszczeniu – wybrały ją samodzielnie. Jak w takim razie dekryminalizacja pracy seksualnej ma im wszystkim pomóc? Czy to jest parasolowe rozwiązanie? 

Dekryminalizacja jest modelem prawnym, który funkcjonuje w Nowej Zelandii, Nowej Południowej Walii i Belgii. Uznaje świadczenie usług seksualnych w bezpośrednim kontakcie z klientem za formę pracy, wpisuje ją w obowiązujące przepisy prawa pracy z ustanowieniem szczególnych warunków BHP ze względu na jej specyfikę. Samo świadczenie usług seksualnych nie jest w Polsce kryminalizowane, ale też nie uznaje się go za legalną pracę.

Seksworkerka: Dlaczego chcę pełnej dekryminalizacji usług seksualnych

Czyli funkcjonujecie w szarej strefie?

I przez to nie mamy prawa do ubezpieczenia, emerytury, płatnego urlopu. Nie odprowadzamy podatków, nie zakładamy związków zawodowych ani jednoosobowych działalności gospodarczych i tak dalej. Jednocześnie rzeczywistość istniejąca wokół pracy seksualnej i umożliwiająca jej wykonywanie została ujęta w Kodeksie karnym, który penalizuje sutenerstwo, stręczycielstwo i kuplerstwo. Jako pracownica seksualna nie popełniam przestępstwa, świadcząc usługi, ale już osoba, która na przykład udostępni mi mieszkanie albo prowadzi agencję pozyskującą dla mnie klientów – owszem. Tu dobrze pasuje kolejna analogia do aborcji.

To znaczy?

Możesz sobie sama zrobić aborcję farmakologiczną, ale jeśli ktoś ci kupi tabletki, to będzie ścigany. W przypadku pracy seksualnej problem polega na tym, że jej wykonywanie staje się niebezpieczne, gdy wszyscy, których potrzebujesz do zorganizowania sobie miejsca, warunków itd. do spotkania z klientem, działają poza prawem. A skoro działają poza prawem, to mają większe pole do nadużyć.

Załóżmy, że wprowadzamy dekryminalizację. Wtedy osoba prowadząca agencję staje się pracodawcą, więc obowiązuje ją Kodeks pracy. Ryzyko wyzysku czy mobbingu wprawdzie nie spada do zera, ale nieco maleje, a w razie nieprawidłowości czy nadużyć jako pracownica agencji możesz je zgłosić. Tymczasem karceralistki chcą, żeby do obowiązującego prawa dodać jeszcze karanie klientów.

Twierdzisz, że takie rozwiązanie nie obali patriarchatu. Dlaczego?

Bo nie sprawi, że zapotrzebowanie na usługi seksualne zniknie. Nie chcę powiedzieć o entuzjastkach takiego rozwiązania, że są głupie, ale gdy słucham ich opowieści o tym, że przeczytały coś o rewolucji i komunizmie, więc chcą ściąć wszystkim głowy, wszystko zaorać i dopiero potem pomyśleć, co będzie dalej – czyli zakazać pracy seksualnej, żeby zwalczyć przemoc seksualną i dominację mężczyzn – nie wierzę własnym uszom. To jest wyjście z założenia, że może i pracownicom seksualnym żyje się źle, nie mają praw, ale ich jednostkowe potrzeby i prawa nie są ważne. To nic, że tych jednostek są setki tysięcy. Muszą ucierpieć jeszcze bardziej, żeby uratować czyjąś wizję stworzenia lepszej rzeczywistości.

No ale chyba ty też chcesz lepszej, niekapitalistycznej rzeczywistości?

Ale nie próbuję do niczego przymuszać karceralistek. Nie odmawiam im prawa do własnych decyzji, a one mi – owszem. Ich narracja brzmi tak: „może i trochę was gwałcą, ale nie na tyle, żebyście wpisały się w moją definicję ofiary. To wy musicie ponieść ofiarę, żeby wydarzyła się rewolucja”. Tylko że na razie nie ma rewolucji, jest kapitalizm i muszę pójść do pracy, żeby przeżyć.

Jeśli dodatkowo jestem osobą najmniej uprzywilejowaną, doświadczającą np. wykluczenia krzyżowego, to prawdopodobnie praca seksualna stanowi jedyną, którą mogę podjąć od ręki i zarobić jakieś pozwalające godnie żyć środki. Gdy klientowi będzie groziło więzienie za skorzystanie z moich usług, to – jak pokazują badania, na które powołuję się w książce – jest wysoce prawdopodobne, że będzie wobec mnie dużo bardziej przemocowy i nikt poza mną nie zadba o moje bezpieczeństwo. Dodatkowo na głowie będę mieć policję chcącą walczyć z przestępczością i w teorii chronić ofiary przed szkodzącymi im klientami, a w praktyce – pozbawiać je źródła zarobku, prześladować je i nadużywać wobec nich władzy.

Kryminalizacja korzystania z usług seksualnych nie rozwiązuje konkretnych problemów, tylko je mnoży w imię wydumanej wizji, nieprzyjmującej do świadomości, że nie każda osoba musząca nakarmić dwójkę dzieci i taka, której nie starcza do pierwszego, myśli o rewolucji i wyzwoleniu narodów. Nie mówiąc już o tym, że nie każdy ma takie samo podejście do seksu i intymności.

Karceralistki, które znam, może i pomagają bezpośrednio osobom, które doświadczyły przemocy w branży usług seksualnych. I chwała im za to, ale równocześnie postulują rozwiązania działające na naszą niekorzyść. Ich działania idą w parze z ostracyzmem wyoutowanych pracownic, które zabierają publicznie głos w sieci, i transfobią, której oczywiście się wypierają, bo na przykład napisały artykuł o tym, że czarne, transpłciowe kobiety są najbardziej narażone na przemoc ze strony klientów w branży seksualnej.

A to nie jest prawdą?

Zróbmy dwa kroki wstecz i zapytajmy na przykład, jakie kobiety – niekoniecznie w branży seksualnej, a generalnie, w społeczeństwie – najczęściej doświadczają przemocy? Dlaczego to są zazwyczaj czarne transpłciowe kobiety? A dlaczego czarne transpłciowe kobiety, doświadczające marginalizacji, wykluczenia, transfobii, rasizmu, mizoginii, biedy, nie mają szans na podjęcie innej pracy niż seksualna, jeśli nie chcą umrzeć z głodu? Kiedy prawdopodobieństwo, że zginą z rąk transfoba-rasisty-mizogina, który na przykład w USA ma dostęp do broni, jest wyższe – w trakcie świadczenia usług seksualnych czy po prostu na ulicy?

To też mi się łączy z wypowiedzią jednej z osób, którą cytujesz w książce i która mówi, że wygodniej jest myśleć o przemocowości klientów, choć gwałcicieli można spotkać w „zwykłym” życiu, na randkach czy – jak pokazują statystyki – w bliskich relacjach. 

Tak, szczególnie kobiety doświadczają często regularnej przemocy na tle seksualnym w miejscu pracy, a zgłoszenie jej gdziekolwiek mogłoby wiązać się ze zwolnieniem, jeżeli przemocy dokonuje np. szef czy wysoko postawiony pracownik. Potrzebujemy narzędzi do radzenia sobie z przemocą, systemowych rozwiązań, edukacji społeczeństwa, destygmatyzacji i publicznej reprezentacji, która naprawdę ratuje życie, a nie uciszania nas, deprecjonowania i odbierania nam prawa do pracy oraz decydowania za nas i wmawiania nam co jest dla nas dobre. Zakaz pracy seksualnej nie sprawi, że ona zniknie, ale że będziemy wykonywać ją w dużo gorszych warunkach.

Utrudniając wykonywanie pracy seksualnej, zrzucamy jeszcze więcej odpowiedzialności na osoby pracujące, a te stają się jeszcze bardziej zagrożone, podatne na krzywdy, osłabione psychicznie i zmarginalizowane. W efekcie doświadczają kryzysów psychicznych, więc dostają łatki wariatek. Biorą substancje psychoaktywne, zatem łatwo je zdyskredytować, mówiąc, że kurwy to nieodpowiedzialne ćpunki, które nie dbają o swoje zdrowie. Albo z głodu zaczynają kraść jedzenie, zostaną skazane, co zaraz jakaś mądra ekspertka podsumuje zdaniem: „zobaczcie, wśród osób pracujących seksualnie jest największy odsetek osób popełniających przestępstwa”.

Dlaczego seksworkerki nie pójdą na „Dziewczyny z Dubaju”?

Karceralistki twierdzą też, że uznanie pracy seksualnej za pracę podtrzymuje patriarchalne, przedmiotowe podejście mężczyzn do kobiet.

Na tej samej zasadzie można na przykład powiedzieć, że przemoc istnieje w małżeństwach, które są przecież patriarchalną instytucją i narzędziem opresji wobec kobiet. Czy w związku z tym należy ich zakazać? I zabronić wychodzenia za mąż kobietom, które tego chcą, lub bo mają tak silnie zakorzeniony w głowie ślub jako główny cel życia i własnego spełnienia, albo wybierają małżeństwo jako sposób na przetrwanie ekonomiczne? Zresztą, przypomnę tylko, że w małżeństwach kobiety też świadczą usługi seksualne.

Przewodnią myślą mojej książki nie jest walka z karceralistkami per se ani tym bardziej przemilczanie przemocy, mobbingu i wyzysku w branży, lecz wykazanie, że polityki punitywne nie działają. Wiemy, czym skutkuje na przykład zakaz aborcji – cierpieniem kobiet, niechęcią do posiadania dzieci, ale nie zaprzestaniem przerywania ciąż. Kryminalizacja substancji psychoaktywnych nie sprawiła, że ludzie ich nie zażywają, tylko częściej przedawkowują środki nieznanego pochodzenia. Karanie kontaktów seksualnych z osobami tej samej płci nie sprawi, że przestaniesz być gejem czy lesbijką (pozdrawiam wszystkie lesbijki ;)).

Tylko że bycie lesbijką to nie wybór.

A praca to wybór? Tak naprawdę do każdej – nie tylko seksualnej – przymusza nas kapitalizm i konieczność utrzymania się. Jeśli nie urodziłaś się w bogatej rodzinie, nie masz innej opcji na przetrwanie niż praca zarobkowa. Tak samo, jak wiele osób w czasie pandemii nie miało innego wyboru – wychodziło na ulicę, by świadczyć usługi i zarabiać. Wtedy dostawały mandat od policjanta za celowe narażanie się na zakażenie. Ale na drugi dzień wychodziły znowu. Nie dlatego, że nie znały ryzyka, że potrzebowały pouczenia i kary, która miała je wyedukować, albo że tak wybrały. Wychodziły dlatego, że próbowały przetrwać.

Pracownicy Amazona też pracowali, bo gospodarka nie mogła przecież stanąć (ciekawe?), a oni musieli coś jeść. Ile osób chodzi do pracy w chorobie i zaraża kolejne osoby, bo prekarne warunki nie pozwalają im pójść na płatne zwolnienie lekarskie?

Sporo. 

Tylko widzisz, odpowiedzialnością nie obciążamy systemu, który nas do tego zmusza, ale samych pracowników. Zresztą odium jest mniejsze niż w przypadku pracy seksualnej, co najlepiej widać na przykładzie infekcji przenoszonych drogą płciową, gdy oskarża się pracownice seksualne, że narażają swoich klientów.

To trochę trąci XIX wiekiem, gdy mówiono o tym, że źródłem infekcji są pracownice seksualne, a nie klienci. 

Tak się mówi do tej pory. Albo w latach 80. i 90., gdy podtrzymywano fałszywe historie o AIDS krążącym tylko wśród osób queerowych. Zazwyczaj takie zarzuty padają ze strony osób, które nigdy w życiu się nie badały, ale „przecież są zdrowe, w przeciwieństwie do tych obrzydliwych, brudnych prostytutek i gejów”. Tymczasem kto jak to, ale osoby świadczące usługi seksualne są jedną z najlepiej wyedukowanych grup społecznych w tym obszarze. Większość z nas testuje się regularnie i dba o zabezpieczenie. Wciąż jednak tkwimy w sytuacji, w której czymś zupełnie w porządku pozostaje ocenianie kogoś mniej uprzywilejowanego od siebie w imię własnej moralności i tego, co ci się wydaje. Kurwa jest brudna, ale facet, który nie chce używać prezerwatywy i nie zrobił badań, „ma swoje potrzeby, chęć przygody i prawo do przyjemności”.

Czym różni się dekryminalizacja od legalizacji? I dlaczego sprzeciwiasz się tej drugiej?

Legalizacja, którą wprowadzono już w wielu krajach, np. Holandii, Turcji, Grecji, działa arbitralnie, co oznacza, że jest obwarowana warunkami korzystnymi dla państwa i wielkiego biznesu, ale często niemożliwymi do spełnienia przez osoby najmniej uprzywilejowane.

W niektórych państwach pracy seksualnej zakazuje się osobom transpłciowym, cis mężczyznom i/lub zamężnym kobietom jak np. w Turcji. W Holandii można pracować tylko w zorganizowanych miejscach pracy, a nie na własną rękę. Jeśli robisz to drugie, łamiesz prawo, więc państwo zarabia nie tylko wtedy, kiedy świadczysz pracę legalnie, ale również na mandatach, wyrokach itd. Problem ze zorganizowanymi miejscami pracy pojawia się wtedy, gdy na przykład – tak jak w Amsterdamie – musisz zapłacić dniówkę za wynajęcie okienka w dzielnicy czerwonych latarni. A to kosztuje.

W książce przywołuję historię Ariego, który pracował w Holandii poza systemem w czasie pandemii. Okazało się, że osoby, które świadczyły usługi seksualne legalnie, płaciły podatki i tak dalej, nie zostały objęte tarczą antykryzysową, a ich miejsca pracy pozostały zamknięte – mimo że otwierano już salony fryzjerskie, siłownie i tak dalej. Rząd arbitralnie o tym zadecydował. To główna bolączka legalizacji, która często odbywa się według polityczno-kapitalistycznego widzimisię, a nie w dialogu z pracownicami.

Polecam odcinek Dwóch dup z udziałem Martyny – aktywistki, która działała m.in. w Niemczech i Nowej Zelandii punktując systemowe absurdy. I wciąż to robi. Dodatkowo opowiadamy sporo o nadziei, jaką niosą za sobą praktyki w obrębie redukcji szkód.

Czy osoba świadcząca usługi seksualne może być zadowolona ze swojej pracy? 

Może, ale opinia publiczna tego nie przełknie. Tu znowu muszę zrobić aborcyjny wtręt, bo przecież nie jest dobrze widziane, gdy po przerwaniu ciąży czujesz ulgę czy radość. Jeśli masz depresję, to może społeczeństwo ci wybaczy. Pod żadnym pozorem się nie ciesz.

To pokłosie kultury premiującej cierpiętnictwo czy czegoś jeszcze?

Z jednej strony pokutuje uświęcenie cierpienia, a z drugiej wyobrażenie, że praca nie jest po to, żeby dawać ci zadowolenie, bo wtedy się rozleniwisz. Masz ciężko zapierdalać i nie mieć czasu na jakieś dbanie o siebie, przyjemność kojarzącą się z seksem, a także robienie rewolucji czy aktywizmu. Mnie praca seksualna dała to wszystko i kocham ją za to, ale jeszcze bardziej istotny jest dla mnie fakt, że skupia jak w soczewce wszystkie najważniejsze tematy społeczne.

Jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć o wykluczeniu klasowym, problematycznym zażywaniu substancji, tłamszonej seksualności, bezdomności, przemocy policji i służb granicznych, mizoginii, rasizmie, kolonializmie, patriarchacie, posłuchaj doświadczeń osób pracujących seksualnie w różnych częściach świata i zobacz, co mają z tym wspólnego. W tym celu polecam książkę Rewolta prostytutek Juno Mac i Molly Smith.

W rozmowie z Zofią Krawiec w książce Szepczące w ciemnościach mówisz, że pracownice seksualne to współczesne czarownice. Dlaczego?

Nie jestem do końca zadowolona z tego wywiadu, ale na pewno nie zmieniłabym w nim tezy, którą przywołałaś. Podobieństwa wynikają z zajmowanej pozycji społecznej, ale przede wszystkim z tego, że w obu przypadkach chodzi o figurę osób świadomie zarządzających swoją seksualnością wbrew oczekiwaniom otoczenia. Inne nurty wskazują, że chodzi o kobiety dobrze wykształcone – przy czym nie mam tu na myśli formalnej edukacji, lecz wiedzę i kompetencje przynależne mężczyznom naukowcom albo zdecydowanie poza nie wykraczające, na przykład w zakresie medycyny czy seksualności, ale też wspomnianych tu kompetencji miękkich. Sylvia Federici, na którą wraz z Zofią powołujemy się w swoich książkach, pisała o tym, że polowanie na czarownice to jeden z początkowych etapów rozwoju kapitalizmu.

I ty, chłopaku, możesz zostać czarownicą

I reakcją na emancypację ekonomiczną i ideową klas ludowych.

Dlatego tak łatwo połączyć to z pracą seksualną, bo sprzeciw wobec uznania jej za pracę opiera się na podobnych przesłankach – niedopuszczeniu osób dotychczas marginalizowanych społecznie do osiągnięcia niezależności, zwłaszcza ekonomicznej i intelektualnej. Federici, przytaczając argumentację Williama Actona, zwolennika zaostrzenia przepisów dotyczących pracy seksualnej w XVIII-wiecznej Anglii, pokazuje też, że slut-shaming w początkowych fazach rozwoju kapitalizmu służył udomowieniu kobiety. Figura czarownicy, a także pracownicy seksualnej stanowiła zagrożenie dla tej wizji, bo oznaczała wyzwolenie się spod kurateli mężczyzn i elit za sprawą posiadania własnych pieniędzy i zdania, decydowania o swojej seksualności i cieszenia się nią, odmowy wypełniania narzuconych jej ról – rodzenia i wychowywania (reprodukowania – za darmo) nowej siły roboczej.

Czy uzmysłowienie sobie tego uwolniło cię od zinternalizowanej stygmy, o której sporo piszesz w kontekście osób pracujących seksualnie?

W dużej mierze – tak, bo zrozumiałam, że nienawiść do pracownic seksualnych niczego nie mówi o mnie, tylko o obleśnych, ale bardzo silnych, bardzo często pustoszących mechanizmach, które nie służą niczemu innemu jak tylko przemocowemu podtrzymywaniu dominacji określonych grup.

Zinternalizowana stygma może jednak pójść w różne strony. Jeśli ciągle słyszysz, że jesteś ofiarą, to wchodzisz w tę rolę. Wydaje ci się, że nie zasługujesz na szacunek i prawa. Batożona stwierdzeniem „klient nasz pan” sama zaczynasz wierzyć w to, że nie masz nic do gadania, gdy na przykład doświadczasz przemocy, bo jak można „he he, zgwałcić prostytutkę”?

Protekcjonalizm w podejściu do osób pracujących seksualnie zarzucasz też mediom, zwłaszcza dziennikarkom, które twoim zdaniem zawłaszczają waszą przestrzeń i traktują przedmiotowo, robiąc reportaże wcieleniowe. Co jest nie tak z tą uznaną przecież formą dziennikarską?

Jej skrajna nieetyczność. Nie poważam reportażu wcieleniowego, bo opiera się na fałszu i na chwilowym, bardzo pozornym wniknięciu w cudze doświadczenie, którego nie da się odseparować od masy wpływających na jego kształt czynników i z którego czerpie się korzyści. W swojej książce odnoszę się do jednej z dziennikarek, która weszła w środowisko osób pracujących seksualnie, nadużywając ich zaufania, kilka dni popracowała jako striptizerka i wykorzystała to najpierw do napisania artykułu, a później – książki. Od tego zresztą ją zaczęła i na tym oparła jej promocję w mediach, przysłaniając bohaterki reportażu – pracownice seksualne. Siebie postawiła w centralnej roli, zgarniając pochwały za odwagę (polegającą na zdjęciu stanika przed klientem i wykonaniu tańca prywatnego). Zresztą podobnych przykładów jest na pęczki.

Podasz jeszcze jakiś?

Ostatnio wyrzuciłam do kosza książkę zatytułowaną Handlowałem kobietami. Koleś przez rok bawił się w mafioza, dopuszczał się przestępstw i przemocy, czerpiąc z tego korzyści – i mamy uznać jego działania za etyczne? Reportaż wcieleniowy bywa łatką, którą osoby po niego sięgające przyjmują z pozycji dziennikarzy i korzystają z przynależnych swojemu zawodowi narzędzi do zbicia kapitału. Robią to też pisarki, jak Emma Becker, która powieść Dom napisała po tym, jak zatrudniła się w kilku agencjach towarzyskich, gdzie pracowała około dwóch lat, na podstawie których opisała często dosyć szczegółowo, klasistowsko i z wyższościowym tonem swoje współpracowniczki. Nie zdradziła im, że zamierza upublicznić i skapitalizować ich doświadczenia. Czytam w recenzjach, że to czuły portret bohaterek. Wy nas po prostu wszyscy macie za podludzi i nawet nie za bardzo się z tym kryjecie.

Sylwia Spurek: Przywróćmy głos wszystkim kobietom

Dziennikarz czy pisarka nie są od zbawiania świata, tylko od jego opisywania.

To nie wyklucza szacunku i szczerości w stosunku do osób, które opisujesz. Może warto skupić się na nich, a nie na sobie tylko po to, by opinia publiczna ogłosiła cię potem bohaterką i przenikliwą, odważną twórczynią, mimo że dyskurs, który tworzysz wokół pracy seksualnej, nie uwzględnia prawdziwej perspektywy osób z branży lub polega na cynicznym, wyrachowanym i podstępnym wykorzystaniu ich głosów. To znormalizowane zwłaszcza w dziennikarstwie przekroczenie granic czyjegoś bezpieczeństwa oraz zaufania dla podbicia własnego ego i osiągnięcia korzyści. Nie na tym polega zawód mający ogromny wpływ na kształtowanie opinii społecznych. A tak właśnie rozumiem rolę osób dziennikarskich.

Czy dziennikarki powinny w pierwszej kolejności sięgnąć po twoją książkę? 

Kieruję ją do osób, które mają w sobie otwartość na przyjęcie nowej perspektywy. Ale to książka przede wszystkim dla osób z branży i osób z grup marginalizowanych, to mój manifest sprzeciwu i walki.

**
Aleksandra Kola Kluczyk – autorka książki Niech żyją ku*wy, zina „Save us from Saviours” i publikacji Jak mówić o pracy seksualnej bez stygmy, dostępnej na bezstygmy.pl wraz ze zbiorem ponad 120 materiałów o pracy seksualnej. Współprowadzi podcast Dwie dupy o dupie na platformie Empik Go.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij