Jak to możliwe, że tak szybko zapomnieliśmy o własnym dzieciństwie? Dlaczego nie znajdujemy czasu, chęci, wytrwałości, aby zabrać głos w imieniu naszych dzieci? Zawalczyć o ich prawa, o szacunek w miejscach publicznych, przestrzeń wokół szkoły? O bezpieczne drogi rowerowe i czyste powietrze?
Spychamy dzieci na place zabaw, wypraszamy z restauracji, głośno komunikujemy swoje niezadowolenie z ich obecności w komunikacji publicznej. Wywieszamy sąsiedzkie „prośby” o „nadzorowanie bąbelków”, „uciszanie wrzasków” lub skrajnie „trzymanie bachorów w domu”. Zakazujemy gry w piłkę, malowania kredą przed blokiem i wchodzenia do sklepów. Nie wstydzimy się wrzucić ogłoszenia „wynajmę osobom bez dzieci i zwierząt”.
Tak na co dzień traktujemy dzieci. Te same, które z okazji Dnia Dziecka będziemy obsypywać prezentami i zapraszać na lody, wrzucać słodkie selfiaki z maluchami na media społecznościowe. W pozostałe dni są ludźmi drugiej kategorii.
Miasta bez dzieci, ważniejsze są samochody
Przyjrzyjmy się przestrzeni publicznej, naszym miastom większym i mniejszym. Okolicy, w której mieszkamy. Widzicie na ulicach dzieci? Zauważyć je można szybko przemykające z rodzicem na przystanek autobusowy. Ale trzeba mieć dobre oko, żeby człowieka metr dwadzieścia wypatrzyć zza zaparkowanego na chodniku SUV-a.
czytaj także
Czasami widzimy dzieci w autobusie, ale zazwyczaj wtedy, gdy akurat wycieczka szkolna jedzie do kina. Czasami o ich istnieniu przypomina nam naklejka na tylnej szybie, która informuje innych kierowców o „dziecku w aucie”.
Dzieci żyją obok nas. W miastach dorastają, uczą się, po prostu żyją. Ale nie traktujemy ich jak pełnoprawnych obywateli. Nie tworzymy miast, w których mogłyby bezpiecznie i zdrowo dorastać. Dlaczego? Z własnej wygody.
Aby oddać dzieciom przestrzeń, my – dorośli – musielibyśmy się nieco przesunąć. Zaparkować samochód w miejscu do tego przeznaczonym, a nie na chodniku. Nie podjeżdżać pod same drzwi szkoły, tylko odprowadzić dziecko na piechotę. Zwalniać, kiedy zbliżamy się do przejścia dla pieszych czy placu zabaw. Tak na wszelki wypadek. Dla wielu kierowców w Polsce to nie do pomyślenia.
Te samochodowe zwyczaje dziwią, tym bardziej że dobrze wiemy, jak negatywny wpływ na dzieci mają spaliny. Mimo to stawiamy własny komfort dojazdu autem dosłownie wszędzie nad zdrowie najmłodszych. Wszelkie próby zmiany myślenia spotykają się z oporem mieszkańców miast, w tym rodziców. Nie chcemy Stref Czystego Transportu, nie planujemy i nie budujemy bezpiecznych dla dzieci dróg rowerowych. Najwyraźniej zbyt trudno jest nam podjąć wysiłek zmiany nawyków, które mogłyby nadać dzieciom podmiotowość.
Szkoły, orliki i podwórka – tylko w wyznaczonych godzinach!
Dzieci są dobrem narodowym, ale tylko w sloganach polityków. Gdy pojawią się już na świecie, ci przestają się nimi interesować – przynajmniej do 18. roku życia, czyli momentu, gdy dostają do ręki kartę przetargową w postaci głosu wyborczego. Nie obchodzą samorządowców, ministrów, a nawet Rzecznika Praw Dziecka. Chyba że potrzebne jest tło do konferencji prasowej lub konwentu politycznego. Na takim obrazku dzieci muszą się znaleźć. Ale tylko te schludnie ubrane, które nie robią zbyt dużo zamieszania.
Szkoła też nie jest dla dzieci. System edukacji jest narzędziem opresji, który zmusza je do spędzania więcej czasu na nauce, niż dorośli spędzają w pracy. A uczniowie zazwyczaj i tak nie spełniają wyśrubowanych oczekiwań. Bawić się mogą, ale tylko na korytarzach, dopóki nie zadzwoni dzwonek na lekcję. A podczas lekcji nauczyciele stoją na straży ciszy, bo nauka to nie rozmowa z kolegą z ławki, a już z pewnością nie zabawa.
Po lekcjach szkoła przestaje się interesować dziećmi. Uczniowie wychodzą z budynku i… nie bardzo wiadomo, co mają ze sobą zrobić. Przestrzeń przy szkole nie zaprasza do zabawy, odpoczynku, nawiązywania relacji z rówieśnikami.
Czy w Polsce bije się dzieci? Jeszcze jak! Najwyższy czas to zmienić [rozmowa]
czytaj także
Zamiast ławek i zieleni są parkingi dla nauczycieli. W końcu ich samochody muszą mieć gdzie stać, nawet jeśli na 600 uczniów przypada 30 pedagogów. Wiadomo, potrzeby dorosłych są ważniejsze od potrzeb dzieci. Młodsze mogą korzystać z placu zabaw, ale jedynie do określonej godziny, żeby nie przeszkadzać okolicznym mieszkańcom. Gorzej z nastolatkami. Ci nie znajdą dla siebie miejsca ani na podwórkach zamienionych w parkingi, ani na orlikach, rzekomo budowanych z myślą o nich, a przejmowanych przez kluby sportowe. Nastolatkowie mogą z nich swobodnie korzystać – w godzinach lekcyjnych lub późnowieczornych, czyli wcale.
Zapomniał wół, jak cielęciem był
Jak to możliwe, że tak szybko zapomnieliśmy o własnym dzieciństwie? Dlaczego nie znajdujemy czasu, chęci, wytrwałości, aby zabrać głos w imieniu naszych dzieci? Zawalczyć o ich prawa, o szacunek w miejscach publicznych, przestrzeń wokół szkoły? O bezpieczne drogi rowerowe i czyste powietrze?
Być może obiad w restauracji urozmaiciłyby śmiechy dzieci i wylana od czasu do czasu szklanka wody. Ale to nie mieści się w naszym postrzeganiu luksusu, jakim jest jedzenie poza domem. Na plaży przebiegający kilkulatek czasem obsypie nas piaskiem. To z kolei nie pasuje do naszego wyobrażenia o upragnionych wczasach all inclusive. Dzieci na weselu, w sklepie, w przestrzeni publicznej, czyli naszej wspólnej, uczą się życia i relacji społecznych. Czyli tego, czego od nich oczekujemy, ale chcielibyśmy chyba, aby już odpowiednio „uformowane” wyszły z łona matki.
Takie wymagania zamykają maluchy w domu, a wraz z nimi chowają przed światem młodych rodziców. Nic dziwnego, że najbardziej przyjaznymi dla nich przestrzeniami okazują się centra handlowe i sale zabaw. A wystarczy przypomnieć sobie, jak było, gdy sami byliśmy dziećmi, gdzie spędzaliśmy wtedy czas. Ówczesne podwórka nie istnieją, tamtejsza swoboda nie mieści się nam w głowach.
W Dniu Dziecka życzę wszystkim dzieciom, abyśmy my – dorośli – stali się rzecznikami ich spraw. Aby chciało nam się tworzyć dla nich świat przynajmniej takich możliwości, jakie sami mieliśmy. Dorosłym życzę, aby znaleźli chęć i czas na to, by popatrzeć na świat oczami dzieci. Nie tylko naszych własnych.
**
Agnieszka Krzyżak-Pitura – założycielka i prezeska Fundacji Rodzic w Mieście.
Tekst pierwotnie ukazał się na blogu Rodzic w mieście. Dziękujemy za zgodę na przedruk.