Osobom z zaburzeniami odżywiania wstyd towarzyszy praktycznie cały czas. Wstydzą się, bo ciągle pokutuje przekonanie, że zaburzenia odżywiania to nie choroba, tylko wybór. Z Klaudią Stabach, autorką książki „Głodne. Reportaże o (nie)jedzeniu”, rozmawia Dawid Krawczyk.
Dawid Krawczyk: Kilkadziesiąt metrów od miejsca, w którym siedzimy, w kościelnej salce na warszawskim placu Zbawiciela spotykają się anonimowi jedzenioholicy. Kto tam przychodzi?
Klaudia Stabach: Osoby takie jak ja czy ty. Bardzo możliwe, że ktoś, kto siedzi kilka stolików od nas, wieczorem pójdzie na spotkanie jedzenioholików. Kiedy wybrałam się na jedno z takich spotkań, zobaczyłam tam ludzi młodszych i starszych, kobiety, mężczyzn. Chyba trudno o lepszą ilustrację tego, że zaburzenia odżywiania potrafią dotknąć każdego.
To mit, że zaburzenia odżywiania widać po wadze – zbyt niskiej lub zbyt wysokiej?
To chyba jeden z najbardziej niebezpiecznych stereotypów. Oczywiście, anoreksję może być widać na pierwszy rzut oka, ale też można na nią chorować i nie być skrajnie wychudzoną osobą. A w przypadku anoreksji bulimicznej, bulimii, waga często nie spada aż do tak niskich poziomów. Podobnie ma się rzecz z osobami kompulsywnie się objadającymi – to też nie zawsze będzie widoczne.
Żeby wziąć udział w spotkaniu jedzenioholików, nie trzeba być wierzącym? W końcu mówimy o spotkaniach, które często odbywają się w salkach przykościelnych.
Nie trzeba. Chociaż przyznam się, że ja na to spotkanie szłam z pewną dozą sceptycyzmu. Zastanawiało mnie, czy religia nie odgrywa w tych grupach wsparcia nadmiernej roli. Rzeczywiście uczestnicy odwołują się do siły wyższej, ale to nie religia jest tematem ich rozmów. Jedna z osób powiedziała mi wprost, że nie ma znaczenia, w co się wierzy, chociaż wiara w cokolwiek podobno pomaga.
Fakt, że spotkania odbywają się głównie w salkach katechetycznych, może sugerować, że grupy są ściśle powiązane z działalnością Kościoła katolickiego, ale główny powód jest bardziej banalny – te przestrzenie są po prostu łatwo dostępne i stosunkowo tanie.
Anonimowi jedzenioholicy wcześniej nazywali się anonimowi żarłocy. Mało przyjemnie.
Myślę, że na osobach spoza tego środowiska to określenie robi większe wrażenie niż na samych uczestnikach spotkań. Jedni mówią jedzenioholicy, inni dalej używają określenia „żarłoki”. Ale najważniejsze, że na te grupy wsparcia nie przychodzą tylko osoby, które zmagają się z kompulsywnym jedzeniem, ale też z bulimią, anoreksją. Każdy, kto ma trudną relację z jedzeniem i szuka miejsca, w którym będzie mógł o tym opowiedzieć osobom z podobnymi doświadczeniami, jest tam mile widziany.
A właściwie to jakie choroby mieszczą się pod parasolem zaburzeń odżywiania?
Zakładam, że o anoreksji i bulimii większość osób przynajmniej cokolwiek słyszała. Jednak warto wiedzieć, że istnieje jeszcze co najmniej kilka zaburzeń odżywiania, które są równie niebezpieczne dla zdrowia, ale na pierwszy rzut oka nie wzbudzają podejrzeń ani u chorego, ani wśród jego bliskich. Mam na myśli na przykład ortoreksję polegającą na obsesyjnym, patologicznym skupianiu się na zdrowym odżywianiu. Otoczenie może wręcz podziwiać kogoś, kto od lat, każdego dnia, skrupulatnie przestrzega swojej diety i sprawdza wartość odżywczą każdego posiłku.
Tymczasem ortoreksja nie ma nic wspólnego ze zdrowym stylem życia. Osoby, które na nią cierpią, czują się niewolnikami diety, podporządkowują jej każdą godzinę swojego życia. Alienują się ze społeczeństwa, bo nie są w stanie pozwolić sobie na „błędy”. Jedna z bohaterek mojej książki do tego stopnia starała się przestrzegać swoich zasad, że kupiła wagę jubilerską do odmierzania produktów.
A któreś z tych zaburzeń jest szczególnie groźne dla życia?
Najbardziej niebezpieczna jest anoreksja. To choroba, która ma najwyższy współczynnik śmiertelności ze wszystkich chorób psychicznych.
czytaj także
Czy jesteśmy w stanie oszacować skalę problemu w Polsce? Ktoś to bada?
Niestety nie. Nie ma żadnych ogólnokrajowych badań, które pozwoliłyby dokładnie określić skalę problemu. To wynika z kilku kwestii – po pierwsze, niektórzy nawet nie zdają sobie sprawy, że chorują, po drugie, nawet jeśli dowiedzą się, że cierpią na zaburzenia odżywiania, to nie każdy zgłosi się po pomoc. Po trzecie, nawet jeśli to zrobi i wybierze prywatny ośrodek czy gabinet psychoterapeutyczny, to nikt nie ma obowiązku prowadzić statystyk.
A wiemy, jakie są źródła zaburzeń odżywiania?
Naukowcy wciąż nie są w stanie tego jednoznacznie określić. Przyczyny mogą być różne. Czynniki biologiczne, czyli coś, na co nikt z nas nie ma wpływu. Uwarunkowania rodzinne, na przykład nadopiekuńczość, sztywność czy wikłanie dziecka w problemy dorosłych. Istotnym czynnikiem może być również kultura diety, która narzuca nam odrealnione kanony piękna i wmawia, że tylko szczupła osoba jest wartościowa.
czytaj także
Kiedy zacząłem czytać twoją książkę Głodne. Reportaże o (nie)jedzeniu, w mediach społecznościowych zaczęły wyskakiwać mi treści związane z ciałopozytywnością. Czy to, że w przestrzeni publicznej oglądamy coraz więcej różnorodnych ciał, wpływa jakoś na zaburzenia odżywiania?
Ciałopozytywność to ruch, który robi wiele dobrego – walczy z kulturą diety, pozwala nam zdobyć dystans do własnych ciał, odejść od obsesyjnego skupiania się na nich, polubić siebie. Ale czy pomoże komuś, kto już choruje na zaburzenia odżywiania? Niekoniecznie. Taka osoba potrzebuje fachowej pomocy.
A jak dziś, w 2023 roku, wygląda oferta pomocy dla kogoś, kto cierpi na bulimię, anoreksję albo kompulsywnie się objada?
To tak naprawdę pytanie o stan polskiej psychiatrii. Niektóre z osób, z którymi rozmawiałam, opowiadały mi, że ich doświadczenia z psychoterapeutami były różne – czasem ktoś źle trafił na początku i zraził się przez to do jakiejkolwiek terapii. Ale to jak w każdej branży: są dobrzy terapeuci i naciągacze. Jeśli pytasz o pomoc systemową, czyli o szpitale psychiatryczne – tam trafiają osoby z bardzo zaawansowanym stadium choroby – to po prostu jest kiepsko. Za mało pielęgniarek, za mało lekarzy, a przez to podejście do pacjentów bywa co najmniej niewłaściwe.
Nie chodzi też po prostu o brak wiedzy? W jednej z historii opisanych w książce pielęgniarka ze szpitala psychiatrycznego mówi o pacjentkach „kościotrupy”.
Bo patrzyła na pacjentki jak na choroby, a nie osoby z chorobami. Takie podejście jest szczególnie niebezpieczne, bo odbiera im tożsamość, buduje w głowie przekonanie, że to, co się z nimi dzieje, jest ich winą, a nie efektem choroby, która pojawiła się w ich życiu.
Nie mogę powiedzieć, że cały personel medyczny w Polsce kieruje się stereotypami i nie potrafi właściwie podchodzić do pacjentów i pacjentek z zaburzeniami odżywiania, ale na pewno przydałyby się szkolenia z języka. Uświadomienie, że słowa mają znaczenie, że sposób komunikowania się z chorymi może mieć realny wpływ na proces zdrowienia.
To ważne, bo osobom z zaburzeniami odżywiania i tak bardzo trudno udzielić pomocy. To podstępne choroby, które wyniszczają, ale w świadomości chorego tworzą iluzję, przekonanie, że to anoreksja czy bulimia są sposobem na radzenie sobie z życiem.
czytaj także
Czasem jest aż tak trudno, że bliscy idą do sądu, żeby zmusić osobę chorą do leczenia.
To jeden z bardziej dramatycznych scenariuszy, ale to prawda, zdarza się i tak, że rodzice dorosłej osoby decydują się złożyć w sądzie wniosek o ubezwłasnowolnienie. To są skrajne przypadki, ale mogłyby zdarzać się rzadziej, gdyby nasze społeczeństwo miało większą wiedzę na temat zaburzeń odżywiania. Myślę, że ogromną rolę odgrywają lekarze pierwszego kontaktu, nauczyciele, pielęgniarki, rodzice. Teraz często rodzina orientuje się, że coś jest nie tak, dopiero kiedy tak naprawdę trzeba jechać do szpitala.
A jakie sygnały powinny niepokoić rodziców, nauczycieli, bliskich?
Jeśli dana osoba zaczyna unikać towarzystwa, z którym dotąd lubiła spędzać czas, regularnie odmawia wspólnego jedzenia posiłków, je w ukryciu, emocjonalnie reaguje na rozmowy dotyczące wyglądu. Na pewno trzeba też uważać na to, co mówimy, gdy widzimy, że ktoś znacząco schudł. Za utratą wagi mogą stać zaburzenia odżywiania.
W twoich reportażach są bohaterowie, którzy stosunkowo niedawno wpisali do wyszukiwarki w internecie „anoreksja” i „bulimia”. Wcześniej nie mieli pojęcia, że w ogóle są takie choroby.
Nie ma co ich obwiniać za to, że nie mają wiedzy na ten temat, bo o zaburzeniach odżywiania nie mówi się wystarczająco dużo. Pamiętam, że gdy byłam dzieckiem, to temat anoreksji czy bulimii był częściej obecny w mediach. Ale kiedy zapanowała kultura diety, chyba nie mieliśmy pomysłu, jak opowiadać o zaburzeniach odżywiania – ciągle przecież można usłyszeć, że po prostu musisz być na diecie, jakby dieta i odchudzanie to była cnota. W dzisiejszym świecie naznaczonym instagramowymi filtrami nie można przecież nie być idealnym.
A jak nie jesteś na diecie albo nie skupiasz się obsesyjnie na jakości spożywanego jedzenia, to pojawia się wstyd – inni o siebie dbają, a ja nie. W ogóle dużo tego wstydu w doświadczeniach osób z zaburzeniami odżywiania.
Wstyd towarzyszy im praktycznie cały czas, z małymi przerwami na ulgę, kiedy udaje się ukryć to, czego się wstydzą. A wstydzą się, bo ciągle pokutuje przekonanie, że zaburzenia odżywiania to nie jest choroba, tylko wybór.
Tak jak kiedyś myśleliśmy o uzależnianiach.
Albo o depresji – jakby to nie była choroba, tylko czyjaś decyzja, że czuje się źle. To wzmaga wstyd, bo przecież nikt nie chce uchodzić za kogoś „nienormalnego”. Nawet kiedy ktoś już ma świadomość, że jego stosunek do jedzenia nie jest zdrowy, to wstydzi się do tego przyznać z obawy przed reakcją otoczenia.
czytaj także
Powstają w Polsce prywatne ośrodki, w których prowadzone są terapie zaburzeń odżywiania. Tam już chyba nie trzeba się wstydzić.
Nie, ale na pewno warto urealnić swoje oczekiwania wobec takich miejsc. Niektórzy oczekują, że skoro wydadzą te kilkanaście tysięcy złotych i poślą dziecko na sześć tygodni terapii, to po leczeniu dostaną je „naprawione”. Mimo że często w ośrodku słyszą, że nie ma gwarancji wyleczenia, że taka intensywna terapia może być początkiem, pchnięciem na właściwą ścieżkę.
Rzeczywiście w ostatnim czasie powstało sporo takich ośrodków, część z nich prowadzi autorskie terapie, co z kolei naturalnie rodzi pytanie o ich skuteczność. Czy ośrodek, w którym jest więcej zajęć grupowych, jest lepszy od tego, gdzie stawia się na indywidualną pracę? Trudno stwierdzić, bo każdy pacjent i pacjentka mogą potrzebować czegoś innego. Na pewno godne zainteresowania są ośrodki, które kładą duży nacisk na terapię rodzinną. Często jest tak, że nastolatek robi duże postępy w ośrodku, a później wraca do domu, a tam rodzinne dramaty ciągną go do miejsca, w którym wszystko zaczyna się od nowa. W terapii rodzinnej praca polega na przyjrzeniu się, czy to nie relacje między bliskimi mogą powodować zaburzenia odżywiania. Nie bez powodu niektórzy lekarze posługują się skrótem myślowym: „na zaburzenia odżywiania choruje cała rodzina”.
Kiedy wpisałem „zaburzenia odżywiania” do wyszukiwarki na Netfliksie, wyskoczył mi film Aż do kości – portret 20-letniej dziewczyny siłującej się z anoreksją. Mam wrażenie, że kiedy myślimy o zaburzeniach odżywiania, to często pierwsza na myśl przychodzi nam właśnie postać młodej kobiety.
Kobieta pewnie częściej niż mężczyzna przyzna się, że ma problem, i poprosi o pomoc, pójdzie na terapię. Ale nie ma badań, które pokazywałyby, czy bardziej narażone na zaburzenia odżywiania są kobiety, czy mężczyźni. To jest problem tak samo kobiet, jak i mężczyzn, nastolatków, chłopców, dziewczynek, osób starszych i tych całkiem młodych.
Mówi się, że depresja to choroba demokratyczna. Nie wybiera, niezależnie od tego, jaką mamy płeć, gdzie mieszkamy, ile zarabiamy i gdzie pracujemy. To samo można powiedzieć o zaburzeniach odżywiania. To może być historia śpiewaczki operowej i trenera personalnego.
Ale swoje zaburzenia przeżywają inaczej. Mężczyźni sportretowani w twojej książce mają jeszcze więcej tych warstw wstydu, który ich przytłacza.
Oni mają rzeczywiście trudniej przez to, że nawet ze swoimi zaburzeniami nie wpisują się w oczekiwania społeczne – nie są przecież nastolatkami, które chcą wyglądać jak modelki. Chociaż powtarzam: zaburzenia odżywiania dotyczą nie tylko dziewczyn. Rozmawiałam na przykład z zawodowym sportowcem, skoczkiem narciarskim. Można byłoby się spodziewać, że ktoś, kto podporządkowuje swoje życie treningom, powinien mieć świadomość tego, jak właściwie odżywianie będzie wpływało na jego wydolność i możliwości sportowe. Ale znowu: jego bulimia nie bierze się z wyboru, tylko jest odzwierciedleniem tego, co dzieje się w jego głowie.
czytaj także
Zaburzenia odżywiania nadal są wśród skoczków narciarskich tematem tabu? Przecież otwarcie o swojej anoreksji opowiadał już Sven Hannawald – a jego największe sukcesy sportowe przypadają na pierwszą dekadę tego stulecia.
Wygląda na to, że nawet szczera opowieść kogoś, kto dla dzisiejszych zawodników mógł być idolem z dzieciństwa, nie ma większego przełożenia na zmniejszenie poziomu wstydu wokół zaburzeń odżywiania.
Za czasów rywalizacji z Adamem Małyszem Hannawald urastał do roli arcywroga wszystkich polskich kibiców, więc niekoniecznie był idolem. Ale to niejedyna postać publiczna, która otwarcie mówiła o zaburzeniach odżywiania. Księżna Diana, popularna także w Polsce, ze szczegółami opowiadała, jak się choruje na bulimię.
To prawda, że mówiła o tym wprost. Dzisiaj filmy i seriale o rodzinie królewskiej dobitnie pokazują, jak to mogło wyglądać. Nie ma żadnych niedomówień. Możemy oglądać wszystkie etapy, jak nie radzi sobie z emocjami, przeżywa to, co ją spotyka, jak się objada, a później biegnie do toalety i wymiotuje.
Zauważ jednak, że przez lata jej zaburzenia odżywiania to była poboczna historia. Nie tak sexy jak jej romanse. Myślę, że Diana dała bardzo szczere i wyraziste świadectwo swojej choroby, ale media mogły dużo lepiej to wykorzystać. Wiele byśmy zyskali, gdybyśmy poważnie skupili się na jej bulimii zamiast na kolejnych skandalach związanych z rodziną królewską.
„No zjedz pierożka!” Czyli o niezdrowych relacjach z jedzeniem
czytaj także
**
Klaudia Stabach – dziennikarka specjalizująca się w tematach społecznych i lifestyle’owych. Autorka książki Głodne. Reportaże o (nie)jedzeniu, która ukazała się w styczniu 2023 roku w wydawnictwie Wielka Litera. Absolwentka dziennikarstwa na Collegium Civitas i politologii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pracowała m.in. w „Dzienniku Polskim” i Wirtualnej Polsce. Obecnie związana z portalem Noizz.