W świecie polityki większość nastoletnich aktywistek z Młodzieżowego Strajku Klimatycznego czy Ogólnopolskiego Strajku Kobiet deklasuje Matę pod względem wiedzy i orientacji w problemach świata tak jak Oliwka Brazil pod względem muzycznym.
Polska scena polityczna ma nową, apetyczną ofertę – coś między lewicowym skrzydłem środowiska Gowina, prawicowym Palikota i centrowym Hołowni. Jestem co prawda przekonany, że kandydatura Maty na prezydenta w 2040 roku to tylko reklama trasy koncertowej czy innych lodów Ekipy. W związku z tym, jeśli dobrze pójdzie, to o tym przykrym epizodzie w najnowszej historii Polski – czyli popularności jego twórczości – zapomnimy znacznie wcześniej niż za 18 lat. Potraktujmy jednak na chwilę jego pięciominutowy spot wyborczy poważnie i w ramach ćwiczenia wyobraźni zastanówmy się, co ma nam do zaoferowania Mata jako polityk. A to dlatego, że jego manifest jest nie tylko na swój sposób intrygujący, ale też jest ciekawym rewersem muzycznej twórczości warszawiaka.
Postulaty Maty
Moment na start kariery politycznej jest idealny, bo początek – choć do wyborów ponad rok – kampanii wyborczej dużych polskich partii pokazuje ich kompletny uwiąd wyobraźni. Na ich tle niemal dowolny dwudziestolatek mógłby zaoferować coś, jeśli nie wizjonerskiego, to przynajmniej prowokacyjnego, populistycznego, bezczelnego. To nieszczególnie wymagające zadanie w kraju rządzonym przez homofobów, ksenofobów i czarnosecińców, do tego z niemal wyłącznie kościółkowatą opozycją. I to w czasach przerw w dostawach energii czy wody oraz galopujących cen.
Cóż zatem ma dla nas Michał Matczak? Dużą bańkę na start-upy, parę złotych dla Monaru i ślubowanie „tak mi dopomóż Bóg”. Dziwne, bo bez niego dziś – a co dopiero za 18 lat! – radzą sobie posłowie wszystkich partii poza PiS i Konfederacją.
Weźmy ten naiwny start-upowy optymizm, godny znanego technologicznego entuzjasty Macieja Kaweckiego, który rówieśników i ludzi parę lat starszych od Maty, próbujących znaleźć mieszkanie za mniej niż pół wypłaty, może tylko śmieszyć. Podobnie z fantazjami o „założeniu firmy” – tym bardziej że klasowi koledzy Maty ich raczej nie zakładają, tylko przejmują po nadzianych starych. Znam ci ja takich patointeligentów. Czy zatem Mata może mnie czymkolwiek zainteresować? Zwłaszcza w perspektywie 20 lat, kiedy już najbliższe pięć wydaje się przygodą, i kiedy nawet Donald Tusk chce skracać tydzień pracy? Etosem młodego przedsiębiorcy, tyraniem na sukces po godzinach?
Nie bójmy się start-upów, tylko „Doliny Krzemowej nad Wisłą”
czytaj także
Same start-upy to pomysł najwyżej na kampanię Napieralski 2010. Kilka WeWorków i Theranosów później lepiej rozumiemy już, że niekoniecznie zmieniają one świat na lepsze, a o największych z nich po czasie słyszymy głównie w kontekście łamania prawa, wyzysku pracowników i toksycznej kultury pracy z otoczonymi kultem liderami. Trzeba być zaczadzonym ideologią muskizmu, by dostrzegać w nich ratunek – albo być wystarczająco bogatym. „Z każdym dniem social media są coraz silniejsze, a co za tym idzie, coraz silniejsi stają się ich użytkownicy” – mówi nam Mata. Zupełnie jakby świat nie widział jeszcze prezydentów wybieranych przez media społecznościowe i jakby bez wyjątku nie były to żywe symbole skundlenia czasów, w których przyszło nam żyć.
Gdyby jeszcze ten muzyk-polityk swoje start-upowe fundusze chciał zainwestować w odnawialne źródła energii czy inny ekologiczny transport – ale nic na ten temat nie wspomina. Reklamujący fast foodową korporację i odlatujący z koncertu helikopterem Mata jest zbyt zainteresowany sobą samym, by choćby instrumentalnie skorzystać z którychś kamieni milowych, wiążących się z cezurą 2040 roku – na przykład klimatycznych. Do tego bowiem czasu imprezy na nadwiślańskich schodkach, legalne czy nie, mogą stać się dość uciążliwe (będzie gorąco i sucho, chyba że akurat będzie powódź). Nawet (skądinąd słuszny) postulat edukacji w kwestii konsumpcji marihuany wygląda jak reakcja na pierwszą osobistą tragedię kręgów sięgających po dilerkę „dla sportu, a nie po to, by przetrwać”. Takie olśnienie po pierwszym kontakcie z rzeczywistością. W czasach gdy debiutujący ćwierć wieku wcześniej Liroy zarabia już niezłe pieniądze na medycznej marihuanie, trudno uznać to za postulat szczególnie postępowy. Młody Matczak nie wnosi do dyskusji wiele poza promocją swej martyrologicznej narracji.
Jakkolwiek patrzeć na „program” Maty, obraca się on wokół osoby samego twórcy i jego przedsiębiorczych kolegów. Statystycznie rzecz biorąc, drodzy czytelnicy, to po prostu nie o was. Nawet jeśli byście bardzo chcieli, nawet jeśli dostaniecie się na jakąś dobrą i darmową uczelnię wyższą i poudajecie, że bierzecie udział w równym wyścigu z zapowiadającym pogłębioną edukację raperem, bo na szczęście nie żyjecie w USA.
czytaj także
Muzyka ogólnych ludzi
Co łączy polityczną ofertę Maty z jego muzyką? Jedna i druga kierowane są do maksymalnie dużej grupy odbiorców, co prowadzi wyłącznie do samocelebracji i pod przykrywką „nowego” głosu pomaga sprzedawać stare, bezpieczne farmazony. W świecie równiejszych szans Mata nie znaczyłby we współczesnym polskim rapie nic, bo też i najciekawszych młodych raperów w Polsce najłatwiej złapać po skończeniu zmiany na budowie. W świecie polityki większość nastoletnich aktywistek z Młodzieżowego Strajku Klimatycznego czy Ogólnopolskiego Strajku Kobiet deklasuje Matę pod względem wiedzy i orientacji w problemach świata tak jak Oliwka Brazil pod względem muzycznym.
czytaj także
Entuzjastyczne reakcje liberalnych dziennikarzy zachwyconych propozycją Maty nie powinny dziwić. Przyklaskiwanie najbardziej nijakim przejawom antykaczyzmu w popie to od dawna ich modus operandi: Zbigniew Ziobro w refrenie i chuj Kurskiemu w dziąsło wystarczą im w zupełności. Zresztą, ja sam chciałbym wierzyć, że mityczni „młodzi” jako słuchacze polskiego rapu to grono światłych i otwartych nasto- i dwudziestokilkulatków. Wnioski z ich komentarzy pod utworami wspomnianej Brazil (Chcę być jak Oliwka Brazil) czy Doroty Masłowskiej (Motyle) są jednak przygnębiające. Wynika z nich bowiem, że to odbiorcy nieprzesadnie gotowi na muzykę choć odrobinę odbiegającą od sztancy i banału, że rządzą nimi stadne emocje, logika socialowego virala i poklepywanie po plecach. Oryginalne, odbiegające od głosu większości opinie giną pośród seksistowskiego buractwa – a mówimy o utworach, które w przeciwieństwie do nagrań Maty zdradzają przynajmniej jakieś twórcze, eksperymentalne ambicje.
Republika synków
Kariera Maty od początku przypomina, że życie publiczne w Polsce to nie tylko stetryczenie i gerontokracja, z którymi Matczak ponoć chce walczyć. To także nadpodaż synków tatusiów. Kolejne generacje uprzywilejowanych rodów rozsiadają się w świecie sztuki i polityki: Kwiat Jabłoni nagrywa na 78. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego „wybrzmiewający z podwójną siłą w obliczu inwazji Rosji na Ukrainę” cover Nie, nie, nie, Krzysztof Zalewski funduje masom bezkrwiste rockopolo na Męskim Graniu. Wszystkie Śpiewaki, Trzaskowskie, Sośnierze i Wildsteiny odbierają na co dzień smak życia po wszystkich stronach politycznych barykad.
W 2040 roku Rafał Trzaskowski jako 68-latek będzie wchodził w wiek emerytalny – chciałbym wierzyć, że nie będzie to już, tak jak dziś, idealny wiek na przejęcie rządów w Polsce. Mata z kolei będzie wchodził w czterdziestoletniość, a więc kryzysowy moment w życiu polskiego mężczyzny. Wszystkim rodzącym się dziś życzyłbym, żeby eksponowane stanowiska polityczne w chwili, gdy będą wchodzić w dorosłość, zajmował raczej jakiś kontynuator myśli Kaza Bałagane czy nawet Bedoesa; żeby alternatywą nie była blada kopia Trzaskowskiego, Liroya czy Hołowni, tyle że skrojona pod format TikToka.
Fakt, że 22-latek wyciąga z kieszeni 2 miliony złotych na akcję promocyjną, może budzić słuszny gniew, który ukoić mogłoby chyba tylko opodatkowanie milionerów, podwyższanie podatku od spadków i darowizn i inne formy polityki fiskalnej. Takich postulatów młody człowiek w swoim programie jednak nie ma. Ma za to garść farmazonów dla tych, którzy są gotowi po raz kolejny nabrać się na obietnicę wędki zamiast ryby, start-upowe mrzonki i rzekomo równe szanse na osiągniecie „socialowego” sukcesu.
W czasach kolejnych kryzysów pomysły na powstrzymanie rosnących nierówności wydają się leżeć na ulicy – jeśli potraktować swą kandydaturę jak społeczny eksperyment, można dać im wybrzmieć w głównym nurcie. Mata mógłby przynajmniej coś spektakularnego obiecać – ale tacy jak on, puszący się swoimi odziedziczonymi kapitałami, zarabiający na reklamowaniu koktajli mlecznych i mający w dupie problemy słabszych nie mają żadnego żywotnego, klasowego interesu w ich realizacji. Więcej, nie mają nawet wyobrażenia, że one są jakoś istotne. Nawet mgliście zarysowany program Maty pokazuje, że nie tylko nie ma on pomysłu na rozwiązanie problemów – to on jest problemem.