Problem z danymi na temat migracji jest taki, że dezaktualizują się one z tygodnia na tydzień. Każde opracowanie, które mówi o liczbie uchodźców, w momencie publikacji jest już nieaktualne. Czy to znaczy, że jesteśmy bezradni, jeśli chodzi o szacunki?
Skutkiem wojny wywołanej przez zbrodniczy reżim Władimira Putina jest jedna z największych fal migracyjnych na świecie w ostatnich dekadach. Według danych z raportu Miejska gościnność: wielki wzrost, wyzwania i szanse przygotowanego dla Unii Metropolii Polskich napływ uchodźców spowodował, że liczebność naszego kraju po raz pierwszy w historii przebiła 40 milionów. A precyzując, wynosi obecnie ponad 41,5 mln.
Choć już przed kremlowską inwazją w Polsce mieszkało około 1,5 mln Ukraińców i Ukrainek, a wraz z rozpoczęciem wojny do swojego kraju wróciło walczyć około 400 tys. naszych wschodnich sąsiadów, to potężna migracja spowodowała, że obecnie w naszym kraju przebywa grubo ponad 3 mln Ukraińców.
W nowej sytuacji Polska przestała być więc państwem monoetnicznym. Ukraińcy stanowią obecnie 8 proc. (a być może więcej) mieszkańców naszego kraju. I można przewidywać, że nawet kiedy wojna się skończy, duża część osób, która do nas przyjechała, zostanie tu na zawsze. Powinniśmy się do tego jako państwo przygotować. Ale żeby to zrobić, musimy wiedzieć, kim są osoby, które uciekły od wojny. I co będzie się z nimi działo, kiedy umilkną już rosyjskie działa.
Według informacji straży granicznej z 26 kwietnia od początku wojny do Polski z Ukrainy wjechało niemal 3 mln osób. Wspomniany wcześniej raport UMP opracowywał dane za okres od 24 lutego do 1 kwietnia. Na podstawie informacji z telefonów komórkowych autorzy szacowali wówczas, że Ukrainek i Ukraińców w Polsce jest około 3,2 mln.
czytaj także
Problem z danymi na temat migracji jest jednak taki, że dezaktualizują się one z tygodnia na tydzień. Prawdopodobnie więc obecnie w Polsce gościmy jeszcze więcej migrantów zza naszej wschodniej granicy, niż podawał raport UMP. Każde opracowanie, które mówi o liczbie uchodźców, w momencie publikacji jest już nieaktualne. Czy to znaczy, że jesteśmy bezradni, jeśli chodzi o szacunki? Nie.
Po pierwsze dynamika całego procesu zwalnia. Widać to w danych wyżej wspomnianego opracowania. Najwięcej osób przekraczało polską granicę w dniach 4–9 marca. W każdy z tych dni do naszego kraju trafiało ponad 100 tys. osób zza wschodniej granicy. Później proces zaczął wyhamowywać. Pod koniec marca do Polski wjeżdżało już około 20 tys. uchodźców dziennie. W kwietniu zdarzały się zresztą dni, kiedy bilans dla naszego kraju był ujemny. Po wycofaniu się wojsk rosyjskich z północy Ukrainy część osób zaczęła wracać do swojego kraju.
Po drugie, istnieją dane, które mówią o tym, kim są uchodźcy. Jest to o tyle istotne, że przez pierwsze tygodnie wojny byliśmy zdani jedynie na domysły, ponieważ straż graniczna nie profilowała zbyt dokładnie osób wjeżdżających do Polski. Zatem nawet kiedy część osób zdecyduje się wrócić do Ukrainy, same charakterystyki grupy migrantów prawdopodobnie wiele się nie zmienią.
Według raportu przygotowanego przez EWL Group i Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego ponad 90 proc. uchodźców stanowią kobiety. Nic w tym dziwnego – mężczyźni w wieku poborowym niemal od samego początku wojny mają zakaz opuszczania Ukrainy. Raport dokonał również porównania cech demograficznych uchodźców z migrantami ekonomicznymi z Ukrainy z 2021 roku. Wtedy kobiety stanowiły 42 proc. osób pochodzących z Ukrainy.
Obecnie średnia wieku osób badanych wynosi 38 lat. Jedynie 5 proc. uchodźczyń jest w wieku emerytalnym. Ponad 60 proc. migrantek przyjechało do Polski z dziećmi do 18. roku życia. Jest to o tyle istotne, że jeżeli myślimy o aktywizacji zawodowej Ukrainek, to przynajmniej młodszym dzieciom musimy zapewnić opiekę na czas, kiedy ich mamy będą w pracy.
To nie może być kolejna wojna, do której świat się przyzwyczai
czytaj także
Dla porównania, w 2021 roku jedynie 11 proc. Ukraińców i Ukrainek, przebywających w Polsce zabrało do naszego kraju również dzieci. To zresztą prawdopodobnie te osoby, które były zdecydowane zostać u nas na stałe; najczęściej nie zabiera się dzieci do kraju, w którym chce się popracować kilka–kilkanaście miesięcy i wrócić.
Większość uchodźczyń ma wykształcenie wyższe: niepełne wyższe deklarowało 8 proc. migrantek, a wyższe 53 proc. Dla porównania według Eurostatu wykształcenie wyższe ma około 42 proc. Ukraińców i Ukrainek w wieku 25–34 lata. Wynika to prawdopodobnie z faktu, że pierwsze fale migrantów i uchodźców obejmują zwykle osoby zamożniejsze. A z zamożnością koreluje wykształcenie.
Istotne jest to, że niemal trzy czwarte uchodźczyń twierdzi, że język polski zna albo bardzo słabo, albo nie zna go w ogóle. To oznacza, że aby zaktywizować zawodowo migrantki, niezbędne są intensywne kursy polskiego przynajmniej dla kilkuset tysięcy osób. Jest to o tyle istotne, że to właśnie nauka języka jest jednym z najskuteczniejszych sposobów na aktywizację zawodową uchodźców. Zbadali to ekonomiści Jacob Arendt, Christian Dustmann i ekonomistka Hyejin Ku, którzy przyglądali się sytuacji uchodźców na rynku pracy w Danii.
Kraj ten – jak twierdzą badacze – ma nie tylko wieloletnią historię otwartości na uchodźców, ale testował również szereg programów aktywizacyjnych. A do tego ma świetne procedury ewaluacji wprowadzanych rozwiązań. Okazuje się więc, że po szkoleniach zawodowych to właśnie nauka języka jest jedną z najistotniejszych kompetencji, których potrzebują uchodźcy, aby trafić na rynek pracy.
A ilu naszych gości zostanie z nami na dłużej, stając się częścią naszego społeczeństwa? Tutaj sprawa nie jest wcale taka oczywista. Do opublikowania raportu EWL Group i Studium Europy Wschodniej byliśmy zdani głównie na domysły. Obecnie wiemy jednak, że „jedynie” 30 proc. uchodźczyń chce zostać w Polsce na dłużej. Kolejne 12 proc. planuje wyjechać z Polski do kraju innego niż Ukraina. 58 proc. natomiast zamierza możliwie szybko wrócić do swojego kraju. I właśnie tu pojawia się pewne „ale”.
Otóż nawet kiedy wojna się zakończy, nawet jeśli za naszą wschodnią granicę popłyną rzeki euro i dolarów, to Ukraina jeszcze przez lata będzie podnosić się z gospodarczej zapaści. Rosyjska agresja to nie tylko tysiące ofiar, ale również zniszczona infrastruktura, zniszczone firmy. To również kapitał i inwestycje, które z Ukrainy zniknęły i które prawdopodobnie szybko tam nie wrócą.
Po wojnie w polityce Ukrainy może dojść do socjalnego zwrotu
czytaj także
Polski Instytut Ekonomiczny w swoim raporcie Warnomics. Gospodarcze koszty inwazji Rosji i Białorusi na Ukrainę przytacza badania, z których wynika, że inwestycje zagraniczne na większą skalę wracają do kraju objętego konfliktem dopiero po pięciu latach od zakończenia wojny. Dlaczego? Ponieważ kraje, w których była wojna, mają znacznie podwyższone ryzyko tego, że konflikt wybuchnie tam ponownie. A znaczna część inwestorów nie lubi takiego ryzyka.
Bank Światowy szacuje, że w wyniku rosyjskiej agresji PKB Ukrainy w 2022 roku skurczy się o 45 proc. To gigantyczna zapaść gospodarcza, z której podnoszenie się – nawet z pomocą Zachodu – będzie trwać nie miesiącami, tylko latami. ONZ z kolei szacuje, że bez odpowiedniej pomocy po wojnie nawet 90 proc. Ukraińców i Ukrainek grozi ześlizgnięcie się w biedę.
To wszystko oznacza, że w Ukrainie po wojnie prawdopodobnie będą spore bezrobocie i niskie płace. Część osób, która obecnie chce wracać, zapewne zdecyduje się zostać z nami na dłużej, a być może na zawsze. Również po to, żeby pomagać finansowo rodzinom, które zostały na miejscu.
Część uchodźczyń być może „odbije się” od Ukrainy, tak jak część polskich migrantów ekonomicznych „odbijało się” od Polski, chcąc wrócić po miesiącach albo latach spędzonych na zmywakach w Wielkiej Brytanii czy w Niemczech. Dla wielu z nich okazało się, że powrót do naszego kraju wiązał się z takim pogorszeniem jakości życia, że decydowali się na ponowny wyjazd i stałe osiedlenie się w bogatszych krajach Unii.
Powinniśmy być przygotowani na to, że również spora część Ukraińców i Ukrainek obierze trajektorię, która była udziałem naszych kolegów, koleżanek, starszych braci i sióstr, którzy zdecydowali się związać swoje życie z nową ojczyzną.
Jednak nawet jeżeli będziemy mieć do czynienia z dużym odpływem uchodźców, to należy się spodziewać powrotu setek tysięcy głównie mężczyzn, którzy wrócą z frontu, żeby zarabiać na często pogrążone w niedostatku rodziny w Ukrainie. Z tego wszystkiego należy sobie zdawać sprawę już dzisiaj, żeby zapobiegać tarciom w przyszłości.
Wróćmy do raportu EWL Group i Studium Europy Wschodniej. Według opracowania 17 proc. uchodźców (a raczej uchodźczyń) to wysoko wykwalifikowane specjalistki. Nie ma w tym nic dziwnego, osoby zamożniejsze stanowią zazwyczaj pierwsze fale uchodźców. Wynika to z faktu, że mają oni po prostu więcej zasobów potrzebnych do migracji: pieniądze, za które można wynająć mieszkania czy nawet hotele, i oszczędności, które mogą przeznaczyć na przeczekanie najgorszego czasu.
15 proc. spośród migrantów to pracownice edukacji i nauczycielki. Może to stanowić część rozwiązania problemu związanego z dużym odsetkiem dzieci wśród uchodźców. Część nauczycielek może zostać zaangażowana do uczenia ukraińskich dzieci według ukraińskiego systemu edukacji tutaj, w Polsce.
Z punktu widzenia samego kryzysu migracyjnego istotny jest również odsetek osób pracujących w ochronie zdrowia. Wśród migrantek pielęgniarki i ratowniczki medyczne stanowią około 5 proc., a lekarki około 1 proc.
Dlaczego to istotne? Ponieważ – jak zaznaczają eksperci Polskiego Instytutu Ekonomicznego w przytaczanym już raporcie – duże fale migracyjne generują w krajach-destynacjach koszty i problemy po stronie zarówno edukacji, jak i właśnie systemu ochrony zdrowia, łącznie z możliwością ograniczenia dostępu do tych usług. Jest to zresztą oczywista konsekwencja zmiany demograficznej w danym kraju. Jeśli w Polsce nagle pojawiło się dodatkowe 1,5–2 mln ludzi przy zachowanej (i tak deficytowej) liczbie personelu medycznego, to jasne jest, że może wystąpić problem z dostępnością usług. Dlatego tak istotne jest, aby ukraińskie pielęgniarki i lekarki wciągnąć do naszego systemu.
Podpisana w połowie marca „uchodźcza specustawa” ułatwia dostęp do zawodów medycznych przybyszom z Ukrainy. Jednym z problemów – na co zwracają uwagę eksperci – przy zatrudnianiu pielęgniarek, dentystek i pediatrek jest właśnie bariera językowa. Z drugiej strony – jak już wspomniałem – aby zatrudnić Ukrainki, potrzebna jest dostępna opieka nad ich dziećmi. Potrzebne są więc nam nakłady na usługi publiczne.
czytaj także
Tak, to wszystko będzie nas kosztować, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Według analizy banku Pekao, przy założeniu, że w Polsce będziemy gościć około 2 mln uchodźców, koszt ich przyjęcia wyniesie około 10–15 mld zł w roku 2022 i mniej więcej tyle samo w roku 2023. I jest to koszt już po uwzględnieniu „wkładu” w Polską gospodarkę uchodźców w postaci aktywizacji zawodowej części z nich. Z roku na rok wydatki na ten cel będą jednak spadać w miarę wkomponowywania się migrantów w polski system. Musimy jednak dokonać tych wydatków dla dobra przyszłych pokoleń.
Jak widać z przedstawionych danych, uchodźczynie z Ukrainy to również pewien kapitał, którego polska gospodarka nie może (a przynajmniej nie powinna) zmarnować. Nie powinniśmy pozwolić na roztrwonienie potencjałów z dwóch powodów. Pierwszy to oczywiście pomoc dla naszej ekonomii. Druga kwestia, moim zdaniem istotniejsza, to pomoc w przywróceniu normalnego funkcjonowania, poczucia godności i autonomii samym uchodźczyniom.
W tym wszystkim pojawia się jednak jeden problem, by nie powiedzieć – węzeł gordyjski. Wiemy, że wojny łączą się z niszczeniem kapitału intelektualnego. Część świetnie wykształconych ludzi ucieka przed bombami, część ginie na froncie. To jedna ścieżka, którą wojna niszczy talenty. Drugą ścieżką jest utrata nauki dla uczniów i studentów. Są to miesiące, a niekiedy całe lata, których nie da się szybko – a być może nie uda się nigdy – nadrobić. A obniżenie się kapitału intelektualnego utrudnia późniejszy rozwój kraju.
Jeżeli więc wiele osób z Ukrainy zostanie w Polsce (a prawdopodobnie tak właśnie się stanie), to będzie to ze szkodą dla poziomu kapitału ludzkiego naszego wschodniego sąsiada. A wiadomo, że odbudowa państwa, budowa silnej gospodarki po prostu wymaga dobrze wykształconych kadr. Jest to jedno z wąskich gardeł odbudowy Ukrainy, o której to odbudowie decydenci (nie tylko ukraińscy) już powinni myśleć.
czytaj także
Dzisiaj można już powiedzieć, że mamy nieźle zmapowane wyzwania związane z sytuacją ukraińskich uchodźców w Polsce. Wiemy, kto do nas przyjechał, wiemy, że część uchodźczyń z nami zostanie, wiemy, że prawdopodobnie wróci do nas część mężczyzn, którzy wyjechali walczyć. Wiemy, jakie są potrzeby migrantek, wiemy też, jakimi narzędziami dysponujemy. Wszystko teraz w rękach polityków. Czy staną na wysokości zadania? Jeśli nie, to z pewnością nie dlatego, że brakowało wiedzy. Jeśli obleją ten egzamin, zrobią to tylko z powodu własnej nieudolności.