Świat

Dla Ukrainy zdrada Łukaszenki jest jak dla nas 17 września

– Mówimy, że częścią naszego dziedzictwa i historii są Lwów czy Wilno, i to prawda, ale tak samo prawdą jest, że Wawel jest dziedzictwem także litewskim, ukraińskim czy białoruskim. Rozmawiamy z Wojciechem Konończukiem, zastępcą dyrektora Ośrodka Studiów Wschodnich.

Katarzyna Przyborska: W co gra Aleksander Łukaszenka? Z jednej strony wydaje się, że chce zachować pozór neutralności, proponuje pośredniczenie w rozmowach pokojowych, białoruscy żołnierze nie walczą z Ukrainą u boku Rosjan. Z drugiej, z terenów Białorusi lecą na Ukrainę rakiety.

Wojciech Konończuk: Łukaszenka musi grać w jednej drużynie z Putinem, gdyż od dawna nie ma pola manewru, zwłaszcza w sferze militarnej i bezpieczeństwa. I podobnie jak Putin, Łukaszenka się pomylił – wydawało mu się, że Rosja w kilka dni podporządkuje sobie Ukrainę. Teraz, kiedy okazało się, że ta wojna będzie długa i siły rosyjskie wcale nie mają pewności, że odniosą sukces, próbuje nieco balansować. Pokazuje to list z propozycją normalizacji relacji, wysłany kilka dni temu przez szefa białoruskiej dyplomacji do niektórych państw UE. Wywołał on głównie zdziwienie, bo Mińsk zachowuje się, jakby w ciągu ostatnich dwóch miesięcy nic się nie wydarzyło. A przecież zgodnie z prawem międzynarodowym, skoro Białoruś udostępniła Rosji swoje terytorium do ataków na Ukrainę, to jest państwem-agresorem.

Dla Ukrainy to cios czy mogła się tego spodziewać?

Szef Rady Bezpieczeństwa i Obrony Ukrainy Ołeksij Daniłow przyznawał niedawno, że o ile spodziewano się ataku ze strony Rosji, to zaskoczeniem było, że doszło do niego z terenu Białorusi. Odgrywa ona ważną rolę nie tylko jako państwo, z którego wciąż wystrzeliwane są rosyjskie rakiety, ale jest bardzo ważnym zapleczem logistycznym dla sił rosyjskich. W szpitalach leczy się tam bardzo wielu rannych żołnierzy.

Jednak białoruscy żołnierze nie biorą bezpośredniego udziału w wojnie, mimo że Putin mobilizuje żołnierzy z różnych części Federacji i szuka najemników na Bliskim Wschodzie. Czy to decyzja polityczna Łukaszenki, który obawia się reakcji swojego społeczeństwa?

Na pewno obawia się reakcji społeczeństwa, które nie chce brać udziału w nie swojej wojnie. Poza tym potencjał białoruski jest bardzo ograniczony, a morale tamtejszych żołnierzy, którzy mieliby zostać wysłani na Ukrainę, bardzo niskie. Władze w Mińsku obawiały się, że mogłoby dojść do wielu aktów dezercji. Poszukiwania ochotników na Bliskim Wschodzie nie są owocne. Prawdopodobnie są więc naciski na Mińsk ze strony rosyjskiej. Natomiast Łukaszenka jest w stanie na tym odcinku sprzeciwić się Putinowi. Przynajmniej na razie.

Putin stworzył nową architekturę bezpieczeństwa. Ale zupełnie inną, niż chciał

A jeśli Rosja zacznie przegrywać w Donbasie? Zagrożenie ze strony Białorusi wymusza podzielenie sił ukraińskich, zwłaszcza teraz, kiedy odbywa się decydująca bitwa na wschodzie.

To jeszcze nie jest koniec wojny, ale szala zdaje się przechylać na stronę Ukrainy. Operacja kijowska zakończyła się niepowodzeniem sił rosyjskich. Myślę, że to kwestia czasu, gdy ostatecznie wojna skończy się przegraną Rosji. Trudno mi sobie wyobrazić, że w takiej sytuacji Łukaszenka zdecydowałby się wysłać żołnierzy na Ukrainę. Jednak wojska białoruskie rozlokowane w obwodach brzeskim i homelskim już wiążą część sił ukraińskich na zachodzie, nie pozwalając skierować ich tam, gdzie są potrzebne, czyli do Donbasu. To rola wyznaczona przez Moskwę.

Ta wojna byłaby dla Ukrainy łatwiejsza do prowadzenia, gdyby nie doszło do uderzenia w plecy. Dla Ukraińców zdrada Łukaszenki jest trochę jak dla nas 17 września. Bez tej zdrady nie doszłoby do okrążenia Kijowa. Siły rosyjskie uderzyły z Białorusi, miały raptem sto kilkadziesiąt kilometrów do pokonania. Niezależnie od tego, że dziś reżim Łukaszenki jest niepopularny na Białorusi, to jego decyzja tworzy długodystansowy problem dla relacji ukraińsko-białoruskich. Kiedy w końcu dojdzie do zmiany reżimu, nowe władze będą musiały jakieś gesty w stronę Kijowa wykonać.

Wiemy, że są ze strony Białorusinów akcje sabotażu, część zaś walczy po stronie Ukrainy.

Mówimy o tzw. partyzantach kolejowych, którzy mieli dokonywać aktów dywersyjnych na szlakach kolejowych w Białorusi, skąd szło zaopatrzenie dla sił rosyjskich będących wtedy pod Kijowem. Natomiast w ramach Legionu Międzynarodowego, czyli formacji dla zagranicznych ochotników, chcących walczyć wspólnie z Ukraińcami, powstały batalion im. Kalinowskiego i pułk „Pogoń”, złożone z Białorusinów. Obie formacje mają wsparcie opozycji białoruskiej.

Wojna w Ukrainie doprowadzi do głodu

Niedawno wywiad ukraiński ujawnił informację, że dwa lata temu, kiedy niemal doszło do przewrotu w Białorusi po sfałszowanych wyborach, Putin gotów był posłać czołgi, by pomogły Łukaszence. Czy słabszy i przegrany Putin też pomógłby Łukaszence?

Z pewnością to poparcie Rosji, również finansowe, desant kremlowskich dziennikarzy, którzy wsparli reżim białoruski, oraz obietnice Putina, że przyśle gwardię narodową do Białorusi, pomogły utrzymać władzę Łukaszenki. Obrona reżimu Łukaszenki jest w interesie rosyjskim i jakakolwiek transformacja w Białorusi oznaczałby ogromne wyzwanie dla reżimu w Rosji. Demokratyczny wirus, który z punktu widzenia Kremla opanował w 2020 roku społeczeństwo białoruskie, mógłby okazać się zaraźliwy dla społeczeństwa rosyjskiego.

Jeśli Ukraina wojnę wygra, a reżim w Moskwie się utrzyma, to utrzyma się także Łukaszenka. To trochę jak z rewolucją Solidarności w 1980−1981 roku. Wielki ruch społeczny z milionami członków okazał się zbyt słaby, aby obalić reżim, który cieszył się poparciem Sowietów. Dziś mamy podobną sytuację w Białorusi. Społeczeństwo pokazało kilkanaście miesięcy temu, że jest społeczna masa krytyczna, która oczekuje transformacji i − gdyby wybory były demokratyczne − doprowadziłoby do zmiany władzy. Ale reżim w Mińsku ma gwarancje Moskwy i dzięki niej przetrwał.

Rozważając czarny scenariusz: Putin przyparty do muru, przegrywający, mógłby zdecydować się na użycie broni niekonwencjonalnej. Jak wtedy wyglądałaby sytuacja Białorusi, będącej między Rosją a NATO?

Łukaszenka regularnie deklaruje, że jak trzeba będzie, to udostępni Rosji tereny białoruskie do rozmieszczenia broni jądrowej, tym samym potwierdzając swoją lojalność. Jednak jeśliby doszło do użycia broni masowej zagłady: nuklearnej, biologicznej czy chemicznej, czego niestety nie można wykluczyć, to Łukaszenka będzie zapewne starał się dystansować, prezentować jako państwo neutralne. Ale zarazem nic to nie zmieni w jego stosunku do Rosji, bo możliwość jakiejkolwiek gry już stracił.

A jak będzie to widziało NATO?

Analogicznie jak dzisiaj. Dziś Białoruś nie jest postrzegana jako suwerenna, ale jako przedłużenie Rosji.

Co grozi Białorusi ze strony Zachodu?

Teraz dotkliwe są sankcje zachodnie. Drugim najważniejszym partnerem Białorusi była Ukraina, której rynek dziś jest dla eksportu białoruskiego zamknięty. Więc jedyną opcją dla Białorusi, również pod względem ekonomicznym, jest Rosja, co jedynie pogłębia zależność.

Nie wiemy, co dziś Białorusini mają w głowach, przeprowadzenie niezależnych badań jest niemożliwe, poza ankietami internetowymi. Wiadomo, że strach istnieje, większość Białorusinów postrzega Łukaszenkę jako człowieka, który zbyt blisko przysunął państwo do Rosji i teraz płynie w tej samej łódce co Putin i Rosjanie.

Rosja po sankcjach, czyli nawet burak potrzebuje technologii

A woleliby w tej co Litwa, Łotwa, Estonia?

Woleliby. Nieoficjalne wyniki wyborów z 2020 roku pokazały, że potrzeba zmiany jest ogromna. Według ówczesnych badań ponad połowa społeczeństwa białoruskiego uważa, że najlepszym modelem rządów jest demokracja w stylu zachodnim. Na to samo pytanie postawione w badaniu w Rosji podobnie odpowiedział jedynie co czwarty respondent w przedziale do 45. roku życia. To jest bardzo ciekawe, że tak różny jest system wartości między społeczeństwem białoruskim i rosyjskim. Białorusini są też gotowi na transformację gospodarczą. Nawet jeśli stopień poparcia dla integracji z UE i NATO jest w społeczeństwie białoruskim niski.

Dlaczego?

Bo wiedzą, czym to grozi, mają na wschodzie takiego, a nie innego sąsiada. Nie chcą być państwem frontowym. Najchętniej wybraliby opcję neutralną, ale to niemożliwe.

13 kwietnia doszło do spotkania prezydentów krajów bałtyckich z prezydentem Ukrainy, w Kijowie. Czy to może być początek jakiejś głębszej współpracy regionalnej państw, które wiedzą, czym jest Rosja, czym grozi? Przez dłuższy czas te relacje były chyba zaniedbane. Czy wojna w Ukrainie zmienia układ sił w Europie i pokazuje, że relacje wschodnioeuropejskie są dla nas istotne?

Moja ocena tych relacji jest bardziej pozytywna. Jesteśmy razem w NATO, z Litwą i Ukrainą tworzymy Trójkąt Lubelski, inicjatywę wciąż rozwijaną, a zapoczątkowaną przez ministra Czaputowicza. Spotkania są regularne i wszystkie strony podchodzą do projektu entuzjastycznie. Od kilku lat istnieje litewsko-polsko-ukraińska Brygada im. Hetmana Konstantego Ostrogskiego w Lublinie, która rozwija współpracę wojskową, wyszkoliła wielu żołnierzy, także ukraińskich. Mamy też inicjatywę B9, czyli państwa wschodniej flanki NATO, od Tallina po Rumunię i Bułgarię. Jeszcze przed wojną odbywały się regularne spotkania B9, ostatnio także z udziałem prezydenta Bidena.

Czy współpraca może być bardziej aktywna? Oczywiście. Myślę, że kiedy ta wojna się skończy i Ukraina ostatecznie obroni swoją suwerenność, to jest szansa, że współpraca między Warszawą a Kijowem przejdzie na znacznie wyższy poziom polityczno-wojskowy. Ta wojna i rola Polski jako jednego z najważniejszych państw wspierających Ukraińców budują – z czego chyba sobie jeszcze nie zdajemy sprawy – zupełnie nowy fundament pod relacje polsko-ukraińskie. To najważniejsze wydarzenie w najnowszej historii współpracy między oboma narodami.

A co z Białorusią?

Reżim putinowski trzyma się mocno i jeszcze potrwa. Pytanie też, czy będzie trwał putinizm, tylko z innym nazwiskiem, czy nastąpi zmiana. Od tego w dużym stopniu będzie zależała przyszłość Białorusi. Życzylibyśmy sobie współpracy między narodami, które współtworzyły dawną Rzeczpospolitą: Polakami, Litwinami, Białorusinami i Ukraińcami, czyli rozszerzenia Trójkąta Lubelskiego do Czworokąta Lubelskiego. Miejmy nadzieję, że jest to tylko kwestią czasu.

Rzeczpospolita wielu narodów? Trochę wyidealizowana forma politycznej współpracy… Czy wynika z tego odruchu solidarności i pomocy, który widzimy?

To, co się teraz dzieje, budowane jest nie tylko odgórnie, politycznie, ale oddolnie, przez same społeczeństwa Polski i Ukrainy. A takie konstrukcje są trwalsze w przypadku społeczeństw demokratycznych, jak ukraińskie i polskie. Użyła pani słowa „wyidealizowana” i ja się zgadzam z tym, że nie należy zbytnio idealizować. Natomiast na poziomie społeczeństw odzyskujemy pamięć o długiej wspólnej historii, która ukształtowała kultury polityczne naszych krajów. To, że „Ukraina to nie Rosja”, jak napisał w tytule swojej słynnej książki były prezydent Leonid Kuczma, wynika również z tego, że Ukraina jest spadkobierczynią tradycji politycznej dawnej Rzeczypospolitej. Ze wszystkimi pozytywami i negatywami oczywiście. Wiele jest historycznych postaci, które są dla nas wspólne: matka króla Sobieskiego była Rusinką, do Kościuszki przyznaje się wiele narodów. Tego, co nas łączy jest znacznie więcej, mimo burzliwych kart XX-wiecznej historii. Gdy wojna się skończy, to proces pojednania Ukrainy i Rosji zajmie dziesiątki lat. Na naszych oczach realizuje się sen wielu pokoleń Polaków: od Mochnackiego, Czartoryskiego…

Z Mińska jest bliżej do Wilna niż do Warszawy

czytaj także

 …do Giedroycia…

…mówiących, że jedynym sposobem rozmontowania imperializmu rosyjskiego jest bardzo bliska współpraca narodów, które tworzyły kiedyś Rzeczpospolitą.

Jesteśmy bliżej siebie, niż to nam się niedawno wydawało? Tak pomyślałam dwa lata temu, kiedy pierwszy raz zobaczyłam Pogoń na flagach protestujących Białorusinów.

Liczba historycznych flag, w tym Pogoni, wśród protestujących Białorusinów była zupełnie niebywała. Znak Pogoni w swoim współczesnym wyglądzie został zresztą zaczerpnięty z sarkofagu Władysława Jagiełły w Katedrze Wawelskiej. My postrzegamy państwo Jagiellonów jako polskie dziedzictwo, ale to przecież historia i dziedzictwo także białoruskie, ukraińskie i litewskie. Przedstawiciele rodu, którzy pochodzili z ziem Wielkiego Księstwa Litewskiego, są pochowani w Krakowie. Mówimy, że częścią naszego dziedzictwa i historii są Lwów czy Wilno, i to prawda, ale tak samo prawdą jest, że Wawel jest dziedzictwem także litewskim, ukraińskim czy białoruskim.

**
Wojciech Konończuk
jest zastępcą dyrektora Ośrodka Studiów Wschodnich. Wcześniej był kierownikiem zespołu Białorusi, Ukrainy i Mołdawii oraz analitykiem w zespole rosyjskim OSW. Pracował również jako koordynator projektów ukraińskich i białoruskich w Fundacji im. Stefana Batorego.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Przyborska
Katarzyna Przyborska
Redaktorka strony KrytykaPolityczna.pl
Redaktorka strony KrytykaPolityczna.pl, antropolożka kultury, absolwentka The Graduate School for Social Research IFiS PAN; mama. Była redaktorką w Ośrodku KARTA i w „Newsweeku Historia”. Współredaktorka książki „Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”. Autorka książki „Żaba”, wydanej przez Krytykę Polityczną.
Zamknij