Unia Europejska

Z Mińska jest bliżej do Wilna niż do Warszawy

Fot. MSZ Litwy/The Moscow Times

Polska dyplomacja czasem stosuje outsourcing względem państw bałtyckich, ponieważ głos Litwy, Łotwy i Estonii w obronie demokracji i praw człowieka w Białorusi w europejskich stolicach jest odbierany jako bardziej wiarygodny niż ze strony polskiej – mówi Mariusz Antonowicz z Uniwersytetu Wileńskiego.

Dominik Wilczewski: Dwa dni po wyborach prezydenckich w Białorusi Swiatłana Cichanouska znalazła się na Litwie. Witold Jurasz i Kamil Turecki w artykule na Onet.pl przedstawili to jako efekt zabiegów litewskiej dyplomacji, która wykorzystała własne kanały komunikacji z Mińskiem. Czy taka wersja wydarzeń wydaje się wiarygodna?

Mariusz Antonowicz: Wątpię. Po pierwsze pamiętajmy, że z Mińska jest bliżej do Wilna niż do Warszawy. Cichanouska była zapewne torturowana, wyciągnięto od niej potrzebne informacje i po prostu dla świętego spokoju trzeba było ją jak najszybciej porzucić na granicy. Im szybciej, tym mniej możliwości, że pojawią się jakieś przecieki. Gdyby wybrano Polskę, to byłaby większa możliwość, że ta operacja mogłaby się po prostu nie udać. Dlatego nie przeceniałbym roli Litwy akurat w tej sprawie. Po drugie są pewne korzyści z tego, że Cichanouska znalazła się na Litwie: Litwę odwiedza sporo dyplomatów i liderów białoruskiej opozycji. Ale skoro Litwa obrała teraz taki kurs, że chce zmiany władzy, to do tego potrzebni są liderzy, którzy są w Białorusi. Więc Cichanouska także powinna być w Białorusi.

Litwa odgrywa jednak aktywną rolę, reaguje na wydarzenia w Białorusi.

Ale nie do końca ją wykorzystuje. Przykładem jest wizyta zastępcy sekretarza stanu USA Stephena Bieguna w Wilnie. Rozmawiał z ministrem spraw zagranicznych Linasem Linkevičiusem, ale już np. zamiast z prezydentem spotkał się z jego doradczynią ds. zagranicznych, zamiast z premierem rozmawiał z zastępcą szefa kancelarii rządu. To pokazuje, że Litwa chyba nie do końca rozumie, jaka gra dyplomatyczna toczy się wokół Białorusi, i nie wie, jak w nią się włączyć. Litwa mówi też, że potrzebne są nowe wybory, ale już na poziomie Unii Europejskiej nie pokazuje podobnej determinacji. Oprócz Polski i krajów bałtyckich nie udało się stworzyć szerszej koalicji państw, które by się za tym opowiedziały. Oczywiście, Litwa jest aktywna, ale moim zdaniem nie do końca wykorzystuje swój potencjał.

To przeczy obrazowi w mediach, także polskich, że Litwa stała się wśród krajów europejskich liderem w sprawach białoruskich.

Nie zgodziłbym się z tym, że jest liderem. Jest oczywiście retoryka, ale jeżeli chodzi o sankcje, które ogłosiła Litwa, to są one stosunkowo łagodne. Zakaz wjazdu na Litwę otrzymało 30 urzędników, włączając Łukaszenkę i jego starszego syna, ale już np. funkcjonariusz z Baranowicz, który bił i torturował protestujących, nadal będzie mógł wjechać na Litwę. Na razie nie widać też, żeby z Litwą chcieli rozmawiać Łukaszenka czy Putin. To raczej Angela Merkel czy Emmanuel Macron próbują coś robić. Najlepiej pokazuje to właśnie sytuacja z Biegunem, że został przyjęty na tak niskim szczeblu. Moim zdaniem trzeba odróżnić PR i retorykę od zakulisowej dyplomacji. Jest dużo działań symbolicznych, retoryki, ale jeśli chodzi o zakulisowe gry dyplomatyczne, to nie jestem do końca przekonany, że Litwa wie, co chce robić i jak to robić.

W polskiej prasie uznanie dla aktywności Litwy miesza się z rozczarowaniem postawą Polski. Paweł Wroński pisał w „Gazecie Wyborczej”, że w polityce wschodniej UE Litwa zajęła miejsce Polski. Czy na Litwie jest to podobnie odbierane?

Raczej odbierane jest to tak, że bez Polski Litwa nie bardzo może cokolwiek osiągnąć w polityce wschodniej na poziomie UE i NATO. Wydaje mi się, że stoją za tym przyczyny psychologiczne. Minister Sikorski, gdy grał mocarstwowością, uderzał w Litwę, żeby pokazać, jaki jest silny i że Polska jest mocarstwem europejskim. Teraz mamy rozczarowanie polską polityką wobec Białorusi, więc znowu bierze się Litwę i kreuje na europejskiego lidera. To pokazuje raczej, że ludzie – mówię o czołowych polskich publicystach czy dziennikarzach – mało o Litwie wiedzą. I ta niewiedza tutaj wychodzi na wierzch.

Sierakowski z Mińska: Jak pomóc Białorusi

A czy nie jest tak, że Litwa jako obrończyni pewnych wartości prezentuje się bardziej wiarygodnie, bo w odróżnieniu od Polski nie ma problemów z praworządnością i popsutych relacji z Brukselą?

To prawda, i nie tylko w sprawach Białorusi. Polska dyplomacja czasem stosuje taki outsourcing względem państw bałtyckich, ponieważ głos Litwy, Łotwy i Estonii w obronie demokracji i praw człowieka w Białorusi w europejskich stolicach jest odbierany jako bardziej wiarygodny niż ze strony polskiej. Polska mogła w tej sytuacji sama uznać, że Litwa jest bardziej wiarygodna, i po prostu odstąpić tę kwestię bez żadnych zakulisowych umów. Litwa i Polska komunikują się w sprawie Białorusi, było wspólne oświadczenie prezydentów Polski i krajów bałtyckich.

Czy litewska reakcja wynika z jakiejś długofalowej, przemyślanej polityki wobec Białorusi? Czy litewskie elity polityczne interesowały się tamtejszą sytuacją przed wyborami?

Była garstka polityków z różnych partii, którzy zajmują się polityką zagraniczną, i oni interesowali się Białorusią. Z drugiej strony była też strategia nowego prezydenta Gitanasa Nausėdy: prowadzimy dialog z Białorusią, próbujemy pomóc Białorusinom zwiększyć pole manewru w stosunkach z Rosją, zwiększać możliwości tworzenia jakiejś strefy buforowej, z zachowaniem czerwonych linii, tj. prawa człowieka i elektrownia atomowa w Ostrowcu [Litwa uważała budowę elektrowni za zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego i środowiska naturalnego oraz próbowała nakłonić Łotwę i Estonię do rezygnacji z importu wytworzonej tam energii – red.]. Ale oprócz przesyłu ropy naftowej do Białorusi, który bardziej organizowali Amerykanie niż Litwini, nie za bardzo były podjęte jakieś działania. Były spotkania ministrów, ale nic więcej. Jest cel, ale w moim przekonaniu Litwa nie do końca wiedziała i nadal nie wie, jak go osiągnąć.

Dodajmy, że żadna litewska telewizja nie ma swojego korespondenta w Białorusi, eksperci nie są wystarczająco finansowani, brakuje think tanku na takim poziomie jak OSW czy PISM w Polsce. Białoruś była takim półhobby niektórych polityków. W moim przekonaniu w litewskiej debacie publicznej panuje wyobrażenie, że z jednej strony jest Białoruś, a z drugiej Łukaszenka i Putin, których łączy się w jedno. Wydaje mi się, że w Polsce czy na Zachodzie częściej niż na Litwie dostrzega się jednak różne niuanse.

Zatrzymajmy się przy elektrowni w Ostrowcu. W jakim stopniu ta sprawa wpływa na kształtowanie się litewskiej polityki wobec Białorusi?

To była w ostatnich latach kwestia numer jeden. Cała sytuacja wokół Ostrowca była mglista, bo zakładano, że będzie to tania energia. Dopiero niedawno, kiedy strona białoruska zaczęła podawać jakieś informacje, wyszło na jaw, że cena w rzeczywistości będzie wyższa od tej, którą dziś płaci Litwa i kraje bałtyckie, i że energia z Ostrowca nie będzie miała szans konkurować na rynku. To z kolei pokazuje, że tak naprawdę litewska wiedza o Białorusi jest mała. Nie było żadnych publicznych analiz, które mogłyby przewidzieć rzeczywistą cenę prądu. Żaden z naszych ekspertów wcześniej tego nie przewidział. Nikt też do końca nie wiedział, jak rozmawiać o tym z Łotyszami i Estończykami, którzy gotowi byli kupować energię z Ostrowca. Dopiero rewolucja w Białorusi zmusiła ich do zmiany zdania [1 września rządy Litwy, Łotwy i Estonii porozumiały się w sprawie rezygnacji z importu energii z Ostrowca – red.]. Inna decyzja byłaby chyba z ich strony zbyt cyniczna. Ta sytuacja bardzo Litwie pomogła.

W Polsce można było do niedawna usłyszeć głosy, że lepiej jest się z Łukaszenką porozumieć czy wspierać go, bo jest on obrońcą suwerenności Białorusi przed wchłonięciem przez Rosję. Czy podobne głosy były obecne w litewskiej debacie?

Są tacy ludzie, ale nie powiedziałbym, że jest to decydująca grupa. Są i tacy, którzy uważali, że Łukaszenka to najlepsze, co w tej sytuacji mogliśmy mieć. Można też było usłyszeć marginalne głosy mówiące o tym, że gdyby białoruska opozycja wygrała wybory, to białoruskie czołgi poszłyby na Wilno. Na Litwie można się było spotkać z opiniami, jakoby wśród białoruskiej opozycji panowała „ideologia litwinizmu” – według niej prawdziwymi spadkobiercami Wielkiego Księstwa Litewskiego są Białorusini, a Litwini to tak naprawdę Żmudzini, którzy przywłaszczyli sobie nazwę „Litwa”. Niektórzy nawet żartowali, że Litwa tworzyła swoje wojsko nie po to, żeby pokonać Rosję, bo na to nie miałaby szans, ale żeby przynajmniej obronić się przed atakiem ze strony Białorusi. Wcześniej rzeczywiście były takie głosy wśród białoruskiej opozycji, ale w obecnej sytuacji, kiedy wyłonili się nowi przywódcy, takie opinie są już absolutnie marginalne.

Dominuje jednak wyobrażenie, że Łukaszenka jest po prostu wasalem Rosji i że Putin automatycznie chroni wszystkich autokratów, że to taka postradziecka autokratyczna międzynarodówka.

Co białoruska rewolucja oznacza dla białoruskiej mniejszości w Polsce?

Teraz Łukaszenka straszy Litwę, że przekieruje tranzyt białoruskich towarów, które do tej pory eksportowano na Zachód przez port w Kłajpedzie. Czy to realna groźba dla litewskiej gospodarki?

Sądzę, że nie. Cofnąłbym się do 2013 roku, kiedy Litwa sprawowała prezydencję w UE, kiedy toczyły się negocjacje w sprawie Ukrainy i jej umowy stowarzyszeniowej. Rosja zablokowała wtedy import produktów mlecznych z Litwy. Wtedy litewski biznes się nie skarżył, w odróżnieniu od lat 2008–2010, kiedy słychać było głosy w rodzaju: nie zajmujmy się prawami człowieka, róbmy interesy.

Rozumiem, że tym razem władze Litwy powiedziały biznesmenom, że mogą robić interesy, ale Rosja czy Białoruś są państwami nieprzewidywalnymi i jeśli biznes będzie mieć problemy, to państwo nie może zagwarantować, że je rozwiąże. Z drugiej strony w ostatnich dziesięciu latach firmy, które handlują z Białorusią czy Rosją, na wszelki wypadek poszukują alternatywnego rynku zbytu. Wydaje mi się, że biznesmeni są już świadomi, że Białoruś i Rosja to nieprzewidywalne rynki i że trzeba być przygotowanym na różne możliwości.

W październiku na Litwie odbędą się wybory parlamentarne. Czy Białoruś może stać się tematem kampanii? Czy ewentualna zmiana rządu może doprowadzić do zmiany polityki wobec Białorusi?

Tematem będzie Ostrowiec, o ile wszystkie ostatnie informacje się potwierdzą. Rząd będzie próbował załatwić to do wyborów, by ogłosić, że sprawa Ostrowca jest rozstrzygnięta. Strona opozycyjna, przede wszystkim konserwatyści, będzie podejmować ten temat, domagać się dodatkowych gwarancji itd. Sama Białoruś raczej nie stanie się tematem, bo większość partii zgadza się w podejściu do Białorusi. Tutaj akurat nie ma o co się spierać.

Trudno sobie wyobrazić, jaką postawę zaprezentuje kolejny rząd, ale i tak głównym decydującym pozostanie prezydent. To on reprezentuje Litwę w Radzie Europejskiej i to jego zdanie będzie kluczowe. Będzie musiał dogadać się z ministrem spraw zagranicznych, ale nawet teraz nie ma żadnych poważnych sporów między prezydentem a rządem. Faktycznie, w porównaniu z prezydenturą Dalii Grybauskaitė trochę więcej inicjatywy oddano rządowi. Nie jest jednak tak, że rząd działa wbrew prezydentowi lub odwrotnie. Myślę, że podobnie będzie i po sformowaniu nowego rządu.

Z tego politycznego konsensu wyłamuje się Akcja Wyborcza Polaków na Litwie. Jej lider Waldemar Tomaszewski nie widzi dowodów na białoruskie fałszerstwa wyborcze, a inny polityk Zbigniew Jedziński usprawiedliwia działania OMON-u.

Jednym z wytłumaczeń jest koniunkturalizm: liderom partii wydaje się, że ich wyborcy oglądają rosyjską i białoruską telewizję (co jest częściowo prawdą), a więc myślą tak, jak słyszą w telewizji. Ale ja dodałbym jeszcze dwa czynniki. Po pierwsze, trzeba pamiętać, że po powojennej repatriacji większość Polaków na Litwie stanowiła klasa ludowa, pracownicy kołchozów, robotnicy. Ludzie z AWPL – 40-, 50- czy 60-latkowie – zazwyczaj pierwsi w rodzinie uzyskiwali wyższe wykształcenie – w większości w języku rosyjskim. Ich awans społeczny odbył się poprzez kulturę rosyjską. Nie słuchali nocami Wolnej Europy i nie czytali „Kultury”. Stąd nawyk, by czerpać informacje z rosyjskich źródeł, nieufność wobec Zachodu – który dla większości członków AWPL nadal jest terra incognita – a u niektórych i polityczny rusofilizm.

Po drugie, Tomaszewski i inni liderzy AWPL polskość postrzegają jako antylitewskość: być Polakiem to znaczy być antylitewskim. Stąd pojawia się potrzeba bycia przeciwko litewskiemu mainstreamowi. To ciągnie się jeszcze od czasów Sąjūdisu [ruch domagający się niepodległości Litwy w latach 1988–1991 – red.] – spora część litewskich Polaków odnosiła się do niego sceptycznie, widzieli bowiem w nim nacjonalizm i obawiali się, że zmiany polityczne mogą ograniczyć ich prawa językowe i kulturowe. Retoryka na temat Białorusi jest kolejną ekspresją tego, jak bardzo nie zgadza się on z mainstreamem litewskim i jakąś formą ugruntowania swojej politycznej tożsamości.

Z kolei społeczeństwo litewskie na ogół reaguje z dużą sympatią i wspiera Białorusinów: 23 sierpnia zorganizowano łańcuch solidarności z Wilna do białoruskiej granicy, organizuje się różnego rodzaju zbiórki. Co może tłumaczyć tę sympatię?

Cofnąłbym się o kilka lat. Gdy w Ukrainie trwał Euromajdan, a potem toczyła się wojna, to też były ogromne wyrazy wsparcia. Potem, gdy przyszła pierwsza fala pandemii, rząd Litwy – jak już dzisiaj wiemy – mijał się z prawdą, mówiąc, że jest przygotowany najlepiej w Europie, podczas gdy lekarze alarmowali, że brakuje maseczek, sprzętu i innych zasobów. Ludzie wbrew rządowej narracji sami się zorganizowali, różnymi sposobami kupowali sprzęt.

To samo widzimy teraz w przypadku Białorusi. Ocenę tego, dlaczego tak jest, zostawiam socjologom. Niektórzy uważają, że to dziedzictwo Wielkiego Księstwa Litewskiego lub dlatego że Litwa jest kulturowo krajem katolickim. I Białoruś, i pandemia, i Ukraina pokazały, że potencjał solidarności na Litwie jest o wiele większy, niż nam się wydawało.

Po drugie okazało się, że Litwini nie są tak nacjonalistyczni i ksenofobiczni, jak mogłoby się wydawać z lektury prasy czy różnych dyskusji dotyczących spraw historycznych. Zwracam uwagę, że jak dotąd żaden z polityków ani publicystów nie protestował przeciwko temu, że Białorusini wykorzystują Pogoń [herb Wielkiego Księstwa Litewskiego, obecnie wykorzystany w godle Litwy oraz wykorzystywany jako symbol przez białoruską opozycję – red.] i nikt nie mówi, że „kradną nasz symbol”. W tym łańcuchu solidarności nie stała wyłącznie jakaś wileńska elita pijąca latte na mleku kokosowym, było tam wielu różnych ludzi z całej Litwy, z różnych warstw społecznych.

Na co dzień litewscy politycy – w tym prezydent Nausėda – wyobrażają sobie, że w każdym Litwinie tkwi straszny nacjonalista, dlatego nie można zgodzić się na polską pisownię nazwisk czy na przyjęcie uchodźców, bo po prostu ich zmiotą. A to nie jest prawda. Ten potencjał jest, pozostaje problem, jak go zagospodarować, żeby nie objawiał się tylko w wyjątkowych sytuacjach jak Białoruś czy pandemia, ale także na co dzień.

**

Mariusz Antonowicz (Marijuš Antonovič) – doktorant i wykładowca w Instytucie Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wileńskiego, publikował m.in. w „Nowej Europie Wschodniej”, były prezes Polskiego Klubu Dyskusyjnego w Wilnie, zajmuje się m.in. polityką zagraniczną Litwy, Polski i Rosji.

Dominik Wilczewski – dziennikarz i publicysta, redaktor portalu przegladbaltycki.pl, publikował w „Nowej Europie Wschodniej”, „Tygodniku Powszechnym” i „Piśmie”, zajmuje się głównie tematyką litewską i stosunkami polsko-litewskimi. Ukończył politologię na Uniwersytecie Warszawskim.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij