Wicepremier Kowalczyk szczyci się tym, że w Polsce nie ma obozów dla uchodźców. Nie ma, bo tysiące Polek i Polaków przyjmują ich pod swój dach. Wolontariusze ratują władzy dupę, tworząc wizerunek Polski jako kraju otwartego i gościnnego, w którym każdy otrzyma pomoc. Robią to sami!
Od ataku Putina na Ukrainę minęły właśnie dwa tygodnie. Co po nich wiemy? Że znowu jako społeczeństwo zostaliśmy sami i że aż strach patrzeć w przyszłość.
Od tych dwóch tygodni, czyli praktycznie od pierwszego dnia wojny, obserwuję działania polskiego społeczeństwa, które jak tylko może, pomaga uchodźcom z Ukrainy. Byłam w wielu punktach pomocy, zbiórek i różnych fundacji, na krakowskim dworcu, woziłam po mieście osoby przybyłe z Ukrainy i wolontariuszy do albo z Przemyśla, jestem też na bieżąco z pomocowymi grupami na Facebooku. Z każdym dniem coraz bardziej mam wrażenie, że żyję w państwie anarchistycznym, w którym nie ma rządu. I coraz bardziej jestem wkurzona!
Wbrew temu, co mówią rządzący, nic z tego, co się teraz dobrego w Polsce dzieje, nie jest zasługą ich działań. Jest mimo tych działań.
Nie wiem, może premier i jego współpracownicy sądzą, że uchodźcy z Ukrainy dojeżdżają do polskich miast wyłącznie pociągami Intercity, a do miasteczek tymi nigdy nieprzywróconymi przez ich rządy liniami PKS-ów? Może myślą, że wolontariusze jeżdżą na granicę specjalnymi wolontariuszowymi minibusami? No niestety nie. W większości jeżdżą prywatnymi samochodami tysięcy wspaniałych, prywatnych kierowców, którzy wożą tych ludzi po miastach, z miasta do miasta, z granicy, na granicę, a często zza granicy z Ukrainą, narażając swoje życie. Robią to swoimi własnymi autami za własne pieniądze.
czytaj także
Państwo mogłoby stworzyć bazę tych kierowców (przy okazji ich weryfikować, bo wiadomo, że matki z dziećmi czasem boją się wsiadać do obcego samochodu), mogłoby połączyć ich z jakąś centralą na wzór taksówek czy przewozu osób, w końcu mogłoby na przykład zaproponować im zniżki na stacjach Orlenu albo Obajtek mógłby sypnąć kuponami na darmowe paliwo, nie mówiąc już o tym, że państwo mogłoby samo wynająć kierowców i auta (najlepiej elektryczne, żeby przy okazji nie ładować kolejnych ton spalin do nieba). Ale nie, kierowcy i pasażerowie są sami.
Wicepremier Henryk Kowalczyk szczyci się tym, że w Polsce nie ma obozów dla uchodźców. No nie ma. Nie ma, bo tysiące Polek i Polaków przyjmują ich pod swój dach i to nie dlatego, że się znają czy że są rodziną, bo takie sytuacje to oczywistość, ale dlatego, że mają otwarte serca.
Ci ludzie poświęcają swój czas wolny i czas pracy – bo jest też wielu pracodawców, którzy rozumieją potrzebę chwili – a pieniądze wyjmują z własnych portfeli. Tysiące wspaniałych ludzi wydaje z własnych portfeli tysiące złotych na jedzenie, picie, lekarstwa, środki higieny osobistej, środki czystości, zabawki, przybory szkolne, ubrania, buty, koce, śpiwory, latarki, power banki, baterie… można by tak długo wymieniać, na co jeszcze, by pomóc Ukraińcom.
czytaj także
A co w tej sytuacji robi nasze państwo, prócz tego, że się pławi w komplementach płynących z całego świata o tym, jak to sobie fantastycznie radzi w kryzysie? Nasze państwo debatuje nad ustawą, która powinna pojawić się najpóźniej półtora tygodnia temu. Ba, powinna być gotowa od wielu tygodni, skoro PiS o planowanym ataku Putina na Ukrainę wiedział od Amerykanów już jesienią. Są tam jakieś plany zapłacenia ludziom, którzy przyjęli pod swój dach Ukraińców, ale nie są chyba to tak istotne kwestie jak zapis o bezkarności urzędników za decyzje podjęte w czasie pandemii, dzielenie uchodźców według narodowości i koloru skóry (pewnie niedługo dojdzie orientacja seksualna) czy przedłużanie stanu wyjątkowego na granicy z Białorusią. No pewnie, bo są sprawy ważne i ważniejsze. A ludzie oferujący mieszkania i kupujący produkty są sami.
Przy tych wszystkich działaniach pracują tysiące pięknych ludzi – wolontariuszy z oczami przekrwionymi od kilkunastogodzinnej harówy na pełnych obrotach, zmarzniętych i głodnych, bo w ferworze pomagania innym zapominają o sobie. Na dworcach, w magazynach, na granicy, w miastach i na wsiach, przed komputerami, przy telefonach, organizując pomoc psychologiczną, prawną, edukacyjną, zaklejając rany i robiąc wszystko to, co tylko może być potrzebne. Robią to sami. Koordynują to organizacje pozarządowe, tak, te NGO-sy, którym rząd ciągle podkłada kłody pod nogi, oraz – z różną skutecznością – samorządy, te, których władza tak bardzo chciałaby się pozbyć.
Dzieci z Dworca Wschodniego. Warszawa pomaga uciekającym przed wojną Ukraińcom
czytaj także
Tysiące wolontariuszy i pozarządowych zapaleńców ratuje teraz tej władzy dupę, tworząc wizerunek Polski jako kraju otwartego i gościnnego, w którym każdy otrzyma pomoc. Robią to sami!
Ci ludzie łatają dziury systemu, a nawet nie to – oni są tym systemem, którego nie ma. Powinni być dodatkiem do sprawnie skoordynowanego i dobrze sfinansowanego planu pomocy, a tymczasem ten plan leży na barkach młodych ludzi, którzy zapierdalają 48 godzin na dobę (jeszcze muszą z kieszeni wyciągać po trzy złote na dworcowe toalety), i prywatnych pieniędzy z prywatnych kont tysięcy Polaków.
Nie zdziwię się, jeśli ci ludzie będą coraz bardziej wkurwieni i będą mieć dość. Też mają swoje rodziny, swoje zwierzęta, swoje studia, swoje prace, swoje firmy, swoje rachunki za gaz. A ceny rosną na potęgę, zbliża się kryzys, który walnie nas po całości (jak sobie pomyślę, że przez ten kryzys będziemy musieli przejść z obecną ekipą rządzącą, robi mi się niedobrze). Już teraz czytam na Facebooku, że wiele osób musi ograniczyć pomoc, bo ich zwyczajnie nie stać na kolejne zakupy czy kolejne tankowanie. Proszą o wsparcie inne osoby, ale ich też w końcu nie będzie na to stać. Słyszy się o kolejnych przypadkach covidu w miejscach, gdzie są tłumy uchodźców, oraz innych chorób. Do tego dochodzi psychika, która u nikogo nie jest ze stali. A i bez snu człowiek może wytrzymać tylko ograniczoną liczbę dni. Niedługo wszystkiego zabraknie. I kasy, i zdrowia, i siły…
Gdzie Wy, do cholery, jesteście, Panie i Panowie, którzy niby nami rządzicie?
Bardzo fajnie, że się na chwilę zaktywizowaliście na arenie międzynarodowej. Nie mam większych złudzeń co do tego, co na niej znaczycie, ale super, że prezydent Andrzej Duda w końcu zaczął pracować, że w końcu poznaliśmy naszego ministra spraw zagranicznych i że premier postanowił rozmawiać również z politykami niefinansowanymi przez Kreml. Chwała Wam za to, że nie idziecie ramię w ramię z Orbánem. A przecież moglibyście. Ale to nie wystarczy.
Panie i panowie z PiS-u, zerknijcie przez chwilę na to, co się dzieje. Jestem pewna, że wolontariusze z otwartymi rękami przyjmą Was na dworcach, w punktach zbiórek, choćby na grupach na Facebooku – wystarczy wpisać w wyszukiwarkę coś ze słowami „Ukraina” i „transport” / „nocleg” / „pomoc”, by liznąć trochę rzeczywistości. Może niech minister Sasin pojedzie pod Tesco do Przemyśla z rana i rozda wolontariuszom kanapki i gorącą herbatę? Może niech wicepremier Kaczyński pojedzie zrobić to samo na Dworcu Centralnym w Warszawie (by nie miał za daleko)? Może niech minister Dworczyk przyjmie do domu jakąś rodzinę z Ukrainy i zapewni jej wyżywienie? A minister Czarnek niech, pędząc z Lublina do Warszawy, zahaczy o Dorohusk i podwiezie matkę z dziećmi? I może niech oni wszyscy się potem spotkają na posiedzeniu Rady Ministrów i wymienią doświadczeniami? Bo jak na razie rząd zdaje się nic nie widzieć. Albo jak zwykle robi nas w balona.
Po raz kolejny zostaliśmy sami. Tak jak podczas pandemii, tak jak w czasie kryzysu na granicy polsko-białoruskiej, tak jak w wielu sytuacjach, gdy ktoś z nas potrzebuje od państwa wsparcia w postaci ochrony zdrowia, ochrony pracy, ochrony bezpieczeństwa. W ostatnich latach zazwyczaj zostaje sam.
**
Anna Wyrwik – absolwentka socjologii i kulturoznawstwa na UJ, publikuje m.in. w „Przekroju” i „Gazecie Wyborczej”.