Galvinowie wydawali się idealną amerykańską rodziną. Aż u połowy z ich dwunastki dzieci zdiagnozowano schizofrenię. W reportażu „W ciemnej dolinie” Robert Kolker łączy historię rodziny z historią odkryć, czy też, należałoby powiedzieć, braku odkryć dotyczących biologicznego podłoża schizofrenii.
Dla naukowców badających jakąkolwiek chorobę, w której zakłada się podłoże genetyczne, zachorowalność sześciorga rodzeństwa jest, przykro powiedzieć, nie lada gratką. Mamy bowiem do czynienia z naturalnym eksperymentem – dzieci wychowywane są w takich samych warunkach, ale tylko część z nich choruje. Nie jest to w dodatku jedno dziecko chorujące, co można by uznać za przypadek, ale cała szóstka. Wydaje się, że w dyskusji „biologia czy środowisko” taki „eksperyment” wskazuje jasno na biologię.
Robert Kolker opisuje wątek badań naukowych równie emocjonująco jak zmagania rodziny. Naukowcy, jak śledczy w kryminale, wydają się już blisko genu – przestępcy, a tu nic. Wymyka się z rąk, pokazując po raz kolejny, że wbrew wszelkim oczekiwaniom schizofrenia nie istnieje.
Na co w takim razie choruje rodzeństwo Galvinów? Opis Kolkera pokazuje, że każdy z nich (chorują sami chłopcy) ma inne objawy objęte wspólną nazwą „schizofrenii”. Zgadza się to z koncepcją twórcy nazwy schizofrenia – Eugena Bleulera, uznającego różnorodność chorób określanych jako schizofrenia, w których tylko niektóre objawy są wspólne.
czytaj także
Jak to jest więc z tą genetyką, jeżeli nie schizofrenii, to przynajmniej psychoz, do których zaliczamy schizofrenię (czy schizofrenie)? Współczesna nauka zgadza się co do tego, że istnieje podatność genetyczna na występowanie objawów psychopatologicznych albo, innymi słowy, pewnego typu emocjonalności. Podatność ta jest jednak niespecyficzna, częściowo wspólna dla chorób określanych jako schizofrenia, choroba afektywna dwubiegunowa czy dla autyzmu. Można powiedzieć, że kombinacja genów i niekorzystnych wpływów środowiskowych, na przykład traumatycznych wydarzeń życiowych, może wywoływać zaburzenia o charakterze psychozy. Co więcej, badania epigenetyczne pokazują, że aktywność genu może się zmieniać pod wpływem doświadczeń życiowych.
Tak więc powstaje kolejne pytanie: co wydarzyło się w rodzinie Galvinów? Tutaj, razem z autorem, wchodzimy w ciemną dolinę zła, które wydarza się pod fasadą idealnej, wydawałoby się, w tym przypadku amerykańskiej, ale także polskiej, czy każdej innej rodziny. Siła opisu Kolkera polega na pokazaniu uwikłania, w którym nie ma winnych, no może poza księdzem.
czytaj także
Cena za idealną rodzinę
Członkowie rodziny chcą jak najlepiej, a wychodzi jak najgorzej. Autor opisuje ich wysiłki z ciepłem i empatią. Narracja autora sprzeciwia się uproszczeniu, w którym „schizofreniczna matka” to zła, zimna kobieta pokrywająca swoje niedostatki nadopiekuńczością. Opis takiej matki powstał w latach 50. ubiegłego wieku. Kolker pokazuje, jak związany był ze zmianami w strukturze rodziny amerykańskiej i emancypacją kobiet, których pozycja w rodzinie stawała się silniejsza. Ten proces zmiany roli i pozycji kobiety, szukanie swojego miejsca wyraźnie widać w rodzinie Galvinów.
Galvinowie to biali Amerykanie z klasy średniej. Rodzice – Mimi i Donald – urodzili się w latach 20. XX wieku. Mimi w niegdyś bogatej rodzinie z dużymi aspiracjami społecznymi należącej do Kościoła episkopalnego, Don w skromniejszej rodzinie katolickiej. Ich dzieci rodziły się co rok lub co dwa lata pomiędzy 1945 a 1965 rokiem. W czasie narodzin pierwszego syna Don brał udział w amerykańskiej ofensywie na Pacyfiku.
Trudno odpowiedzieć na pytanie, czy jego wycofywanie się z życia rodzinnego było spowodowane nierozpoznawanym w tamtych czasach zespołem stresu posttraumatycznego, ukrywaną przed rodziną depresją czy po prostu oczywistą w tamtej kulturze pozycją ojca w rodzinie. Don, z poparciem żony, robi karierę w wojsku, pisze doktorat i dba o utrzymanie coraz liczniejszej rodziny. Opieką nad dziećmi zajmuje się Mimi, która przez 20 lat albo jest w ciąży, albo ma dziecko przy piersi, a często jedno i drugie. Ze względu na pracę Dona Galvinowie często się przeprowadzają, osiadając ostatecznie w Colorado Springs. Te zmiany miejsca oznaczają także brak wsparcia w szerszej rodzinie czy posiadania bliskich przyjaciół.
Rodzina Galvinów jest wyizolowana, co jest szczególnie trudne dla pozostającej w domu Mimi. Czuje się ona bardzo samotna i czyni rozpaczliwe wysiłki, by zachować, nie tylko na zewnątrz, ale także dla siebie samej, idealny wizerunek swojej rodziny.
Powstaje też oczywiście pytanie, dlaczego Mimi Galvin zdecydowała się na posiadanie tylu dzieci. Autor uważa, że leczyła w ten sposób przeszłe traumy i utraty. Zdaniem jej matki zapewniało to Mimi lepszą pozycję społeczną, zdaniem teściowej wynikało z konkurencji z katolicką rodziną męża. Sama Mimi kwitowała to krótko: „Don lubi dzieci”.
Nie poznamy powodu tej decyzji, ale jej skutki okazały się dramatyczne. Dzieci czuły, że nie ma dla nich miejsca w sensie dosłownym i metaforycznym. Pozbawione opieki zajmowały się sobą, stosując przemoc i nadużycia.
Chcą żyć tak, jak gdyby znów nastał rok 1959. Kim są TradWives?
czytaj także
Współczesne myślenie w psychiatrii dużo miejsca poświęca wpływom społecznym. Zaburzenia psychiczne związane są z sytuacją rodzinną, ale mają na nie wpływ także inne cechy środowiska społecznego. Jedną z teorii schizofrenii jest „teoria społecznej porażki”, zgodnie z którą powtarzające się doświadczenie wykluczenia społecznego prowadzi do nadmiernej aktywacji szlaków dopaminowych w mózgu i wybuchu psychozy. Są to takie determinanty, którym można próbować zapobiegać. Innymi słowy, gdyby Mimi Galvin otrzymała więcej wsparcia w roli matki od początku swojego macierzyństwa, a już na pewno po zachorowaniu pierwszego syna, może życie pozostałych dzieci potoczyłoby się inaczej.
Jak uchwycić schizofrenię?
Nazwa schizofrenia pochodzi od określenia „rozszczepienie”. Stało się to powodem wielu nieporozumień. Część myli tę chorobę z tak zwaną osobowością mnogą czy inaczej dysocjacyjnym zaburzeniem tożsamości, w którym, często na skutek poważnych traum, dochodzi do przeżywania siebie jako różnych osób. Najsłynniejszym literackim opisem osobowości mnogiej jest dr Jekyll i pan Hyde. Inne nieporozumienie polega na uznaniu, że rozszczepienie związane jest z nieprzystawalnością świata wewnętrznego i zewnętrznego − tak o tym pisze nieprawidłowo Kolker, bo autor określenia schizofrenia Eugen Bleuler podkreślał tą nazwą rozszczepienie wewnętrzne w obszarze funkcji psychicznych, na przykład między sferą poznawczą a emocjonalną.
Co ciekawe, czytając W ciemnej dolinie, doświadczyłam podobnego rozziewu. Z jednej strony autor skrupulatnie przedstawia teorie dotyczące wielości schizofrenii i prowadzi nas intelektualnie do wniosku, że nie znajdziemy biologicznego podłoża tej choroby czy też chorób. Z drugiej zaraża nas emocjonalną pasją naukowców i pozostajemy z ich przeżyciem, że za chwilę „gen schizofrenii” zostanie odkryty.
Jest to marzenie sięgające czasów Kraepelina, pierwszego badacza schizofrenii z przełomu XIX i XX wieku, określanej wtedy jako dementia praecox (otępienie wczesne). Kraepelin, zgodnie z ówczesną nauką, wierzył, że odkryje specyficzne substancje w moczu chorych. Wielu współczesnych badaczy nadal wierzy, że lepsze badanie mózgu lub genów pozwoli na uchwycenie biologicznej natury schizofrenii. Nie chcą uznać, że znajdują się w pozycji Puchatka, który im bardziej zaglądał do środka, tym bardziej tam Prosiaczka nie było.Książka Kolkera jest o schizofrenii, ale można ją traktować jako historię myśli naukowej, rozważania dotyczące natury umysłu ludzkiego, a także historię rodziny oglądanej z perspektywy każdego z jej członków.
*
Robert Kolker, W ciemnej dolinie. Rodzinna tragedia i tajemnica schizofrenii, przeł. Jan Dzierzgowski, Czarne 2021
**
Katarzyna Prot-Klinger – doktora psychiatrii, psychoterapeutka, profesorka w Instytucie Psychologii Akademii Pedagogiki Specjalnej, analityczka grupowa Instytutu Analizy Grupowej „Rasztów”. Od wielu lat prowadzi psychoterapię indywidualną i grupową.