Wbrew przewidywaniom demokraci nie zalali amerykańskiego Kongresu „niebieską” falą. Ale przepaść między pseudolewicą Partii Demokratycznej a progresywną, rosnącą w siłę Drużyną w Izbie Reprezentantów tylko się powiększa.
Pierwotny skład „Drużyny”, która na fali pierwszego wkurwienia kobiet na prezydenturę Trumpa weszła do niższej izby Kongresu w 2018 roku, to Ilhan Omar z Minnesoty, Ayanna Pressley z Massachusetts, Rashida Tlaib z Michigan oraz najbardziej znana twarz i głos tego ruchu – Alexandria Ocasio-Cortez z Nowego Jorku. To właśnie te cztery kobiety stanowią – jeśli zapożyczyć retorykę od prawicowych mediów Fox News, One America News Network (OANN) i Newsmax – cztery jeźdźczynie Apokalipsy, które dopilnują, żeby administracja prezydenta elekta Joe Bidena zaczęła wdrażać chiński komunizm.
czytaj także
Mimo że część białej Ameryki nie może przejść do porządku dziennego nad tym, że kongresmenki są kolorowe, urodziły się poza Stanami Zjednoczonymi lub reprezentują inne religie niż chrześcijaństwo, to ich program stanowi naturalne, generacyjne przedłużenie kampanii Sandersa: polepszenie warunków pracy prekariatu, publiczna służba zdrowia, upublicznianie edukacji i opieki nad dziećmi oraz osobami starszymi i walka ze zmianą klimatu przez budowę nowej, zielonej ekonomii (tzw. Zielony Nowy Ład).
Za sukcesem tych kobiet stoi grupa o nazwie Justice Democrats, powołana w 2017 roku przez kilkoro progresywnych aktywistów i ludzi zaangażowanych w kampanię prezydencką Berniego Sandersa w 2016 roku. To właśnie oni dwa lata temu pomogli wprowadzić do Kongresu pierwszą czwórkę z młodej lewicy, która właśnie powiększyła się o kilka nowych osób. Te nowe nazwiska i głosy w Kongresie to Cori Bush, która od stycznia będzie reprezentować Missouri, Marie Newman z Illinois oraz Jamaal Bowman, Mondaire Jones i Ritchie Torres z Nowego Jorku. Tych dwóch ostatnich będzie pierwszymi czarnymi gejami w Kongresie.
czytaj także
Zacznijmy jednak od Cori Bush, która jako bezdomna matka wychowała dwójkę dzieci. Bush weszła w politykę na fali protestów po Ferguson, Missouri, gdzie latem 2014 roku biały policjant Darren Wilson zastrzelił 18-letniego czarnego, Michaela Browna. Z lawiny zamieszek, jakie to zdarzenie wywołało, wyłonił się nowy ruch przeciw brutalności policji wobec Afroamerykanów, Black Lives Matter. Bush – pielęgniarka i pastorka – próbowała szczęścia dwa lata temu, lecz dopiero teraz udało jej się wysadzić z fotela Williama Lacy’ego Claya, który praktycznie odziedziczył urząd po ojcu. Rodzina Clayów kontrolowała dystrykt pierwszy od pięćdziesięciu lat. Bush jest pierwszą Afroamerykanką, która będzie reprezentować Missouri w Kongresie.
W stanie Illinois progresywna Marie Newman zakończyła rządy innej lokalnej dynastii politycznej, przejmując dystrykt trzeci po Donie Lipinskim, który w 2004 roku wskoczył na miejsce swojego ojca, Billa Lipinskiego. Newman jest znana ze swojej walki z prześladowaniem między rówieśnikami w szkołach i wszechobecnym dostępem do broni. Jest przekonana, że Lipinski w żaden sposób nie reprezentował poglądów swojego elektoratu, a oprócz tego elokwentnie opowiada o tym, jak musiała walczyć z próbującym ją zatrzymać aparatem swojej własnej partii.
Jamaal Bowman to nauczyciel i fan hip-hopu z Nowego Jorku, który będzie reprezentował dystrykt szesnasty tego stanu. Tutaj sytuacja jest analogiczna do walki, którą Ocasio-Cortez stoczyła w 2016 roku – Bowman wysadził Eliota Engela, dobrze umocowanego demokratę, który siedział w Kongresie od trzydziestu lat i zawiadywał Komitetem Spraw Zagranicznych w Izbie Reprezentantów. Bowman, podobnie jak ugrupowanie Justice Democrats, jest związany z partią Demokratycznych Socjalistów Ameryki.
Progresywny prawnik Mondaire Jones został wybrany w dystrykcie siedemnastym, zastępując Nitę Lowey (zasiadała w Kongresie od 1989 roku), a Ritchie Torres przejął dystrykt piętnasty – w obu przypadkach poprzednicy przeszli na emeryturę. Jones pracował jako prawnik w administracji prezydenta Obamy, a Torres był delegatem w kampanii wyborczej Sandersa w 2016 roku. Przed własną kampanią zajmował się problemem mieszkań komunalnych w Nowym Jorku.
czytaj także
Inne kwestie, pod którymi podpisują się progresywni demokraci w Kongresie i w sprawie których zamierzają działać, to pomysł rozszerzenia składu Sądu Najwyższego, umorzenie długów studenckich, które ciążą milionom Amerykanów nawet grubo po czterdziestce, oraz podwyższenie minimalnej płacy godzinowej do 15 dolarów.
Powiększenie Drużyny – z czterech do dziewięciu osób – jest z pewnością dobrą wiadomością, chociaż jeszcze bardziej polaryzuje Izbę Reprezentantów, w której demokraci utrzymali niewielką przewagę.
Zachowawcze centrum Partii Demokratycznej słabnie, więc znów podstawia nogę lewicy
czytaj także
Lewica jest więc wreszcie obecna w amerykańskim Kongresie, ale bez demokratycznej większości w Senacie i bez większej presji ze strony społeczeństwa, którego połowa ostatecznie zagłosowała na Donalda Trumpa i wciąż boi się słowa „socjalizm”, legislacyjna przyszłość progresywnych pomysłów wciąż pozostaje pod znakiem zapytania.