Kraj

Jak koronawirus wpływa na polskie dziennikarstwo?

Fot. Jakub Szafrański

Coraz większa rola internetu, coraz mniej pieniędzy na rzetelne dziennikarstwo, a największym rozsiewcą fake newsów stała się telewizja publiczna.

Jeszcze 10 lat temu mieliśmy w Polsce do czynienia z całkiem innym światem medialnym. Prawicowe media były marginalnym folklorem, w internecie królowały treści krótkie i niskiej jakości, a media społecznościowe nie służyły do czerpania informacji o świecie. Drukowana prasa wciąż sprzedawała się dość nieźle, dziennikarze dopiero wprawiali się w roli żołnierzy na polsko-polskiej wojnie, a depesze agencji prasowych miały większy zasięg niż fake newsy na Twitterze. Wciąż była też kasa na korespondentów zagranicznych – lub przynajmniej istniało przekonanie, że ta kasa musi się znaleźć. Reporterzy mieli więcej czasu, by biegać po mieście.

Potem polskie media zaczęły trawić rozmaite choroby na „p”: prowincjonalizacja, pauperyzacja, polaryzacja. W tym roku doszła do tego pandemia. W jej wyniku dziennikarze jeszcze rzadziej ruszają się zza swoich biurek, a ich dyktafony pokrywają się kurzem, bo przecież rozmowy na Zoomie można nagrywać z poziomu programu.

Stronniczość mediów przestała nam przeszkadzać

I tak już zostanie, przynajmniej częściowo, bo wydawcy dostrzegli, że w ten sposób mogą zaoszczędzić. Agora, wydawca „Gazety Wyborczej”, zrezygnowała z wynajmu 10 pomieszczeń, w których mieściły się lokalne redakcje – ich dziennikarze będą pracować zdalnie. Z drugiej strony koronawirusowa panika przyniosła mediom internetowym nawet dwu–trzykrotny wzrost czytelników i widzów.

Polaryzacja ma się świetnie. Ale są i dobre wiadomości

Żaden temat dotyczący mediów nie wzbudza w polskiej opinii publicznej takich emocji jak ich upolitycznienie. Oś głównego konfliktu medialnego wyznacza oczywiście tocząca się od 2005 roku wojna pomiędzy największymi partiami politycznymi: liberalną, proeuropejską Platformą Obywatelską i socjalkonserwatywnym, nacjonalistycznym Prawem i Sprawiedliwością. Obie partie, a raczej obie te wizje Polski i świata, mają „swoje” media, które badacze nazywają „mediami tożsamościowymi”.

– Jeszcze 10–15 lat temu zapraszanie na łamy publicystów o odmiennych poglądach politycznych było normą – wyjaśnia dr hab. Jacek Wasilewski, medioznawca związany z Uniwersytetem Warszawskim. – Dziś nie ma takiej opcji, bo „oni” nie są już adwersarzami o innych poglądach, ale przeciwnikami, których musimy zwalczać. Ta erozja sfery publicznej zaczęła się w 2010 roku, czyli od katastrofy smoleńskiej [opozycyjne wówczas media prawicowe zarzucały liberalnym mediom ukrywanie „prawdy” o zamachu na prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego, do którego miał dopuścić się Władimir Putin w porozumieniu z liberalnym rządem Polski – red.].

Cenzura z tektury w Polskim Radiu

Upolitycznienie mediów najjaskrawiej widać na przykładzie polskiej telewizji i radia publicznego. – TVP zawsze była zależna od władzy, ale dopiero po dojściu PiS-u do władzy w 2015 roku telewizja publiczna stała się systemowym narzędziem propagandy – uważa Wasilewski. – Dziś nie istnieje już żadna medialna agora wymiany poglądów.

Badania dra Mikołaja Lewickiego z UW pokazują, że odbiorcy doskonale zdają sobie sprawę ze stronniczości mediów: zarówno tych publicznych, jak i niezależnych. I choć najchętniej konsumują treści zgodne z własnymi poglądami, to widać po nich zmęczenie polaryzacją. Lewicki pokazuje, że dawne autorytety medialne zastępują tzw. punkty autoryzacyjne – to mniej mainstreamowe media lub osoby, które wchodzą z „drugą stroną” w interakcję i dzielą się tym np. w mediach społecznościowych.

Za tezą o zmęczeniu polaryzacją przemawia też fakt, że od lat jedynym tygodnikiem opinii, który notuje stały wzrost sprzedaży, jest „Tygodnik Powszechny” – nastawione na dialog pismo o profilu chrześcijańsko-demokratycznym. Z tego zmęczenia narodziło się też Spięcie – projekt, w ramach którego pięć internetowych magazynów o różnym nachyleniu ideologicznym prezentuje sobie nawzajem teksty swoich autorów. Jacek Wasilewski uważa jednak, że to wyjątek, który potwierdza regułę. – Spięcie to świetny pomysł, ale jego powstanie pokazuje, że pluralizm nie jest dla polskiej debaty publicznej naturalny.

Jak przywrócić zaufanie do mediów (a jak tego nie robić)

–  W czasach koronawirusa polaryzacja ma się świetnie – ocenia Agata Szczęśniak, dziennikarka krytycznego wobec rządu portalu OKO.press. – Po krótkim narodowym zjednoczeniu wokół wspólnego zagrożenia stało się jasne, że media liberalne będą posunięcia rządu krytykowały, a media prorządowe – chwaliły, a za nimi – ich czytelnicy. Z drugiej strony wydaje mi się, że pojawili się odbiorcy, którzy zaczęli szukać wiarygodnych informacji poza „swoimi” mediami i częściej robią to w wyszukiwarkach niż w mediach społecznościowych. Na pandemiczny plus należy zaliczyć także „ekspertyzację” mediów – szczególnie telewizji, w której dotychczas dominowali politycy. A także dopuszczenie do głosu ekspertów spoza Warszawy. Gdyby te kontakty były wykorzystywane przez redakcje w przyszłości, byłaby to bardzo pozytywna zmiana.

Dla jednych kasa z rządu, dla drugich – crowdfunding

W tegorocznym rankingu wolności prasy Reporterów bez granic Polska spadła na 62. miejsce – podczas gdy jeszcze w 2015 roku zajmowała miejsce 18. Nie chodzi tu jednak o polityczne represje wobec dziennikarzy – te raczej się nie zdarzają i nie zmieniły tego − tak jak np. na Węgrzech − obostrzenia związane z pandemią, ale o instrumentalizację mediów publicznych i polityczne ataki na media krytyczne wobec rządu. A także nacisk ekonomiczny.

Bianka Mikołajewska: To, czy dziennikarz wytrzyma presję, zależy od redakcji

– Polityzacja mediów jest szczególnie widoczna w rozdziale reklam spółek skarbu państwa – zauważa Jacek Wasilewski. – Tutaj faktycznie można dostrzec symetrię: za czasów liberalnych rządów tych reklam w prawicowych mediach było mało. Z drugiej strony ich czytelnictwo nie było zbyt duże.

Z analizy przeprowadzonej przez prof. Tadeusza Kowalskiego z UW wynika, że w latach 2015–2018 spółki skarbu państwa przeznaczyły na reklamę ponad 3 mld złotych – znacznie więcej niż w latach poprzednich. To dla prawicowych mediów niezły zastrzyk: przykładowo prorządowy dziennik „Gazeta Polska Codziennie” 45% swoich przychodów zawdzięcza spółkom państwowym. Pewną część przychodu zapewniają też prasie prenumeraty zamówione przez instytucje państwowe.

W podobne układy wplątane są odgrywające coraz mniejszą rolę media lokalne: tam jednak w mniejszym stopniu chodzi o krajową politykę, a raczej o lokalne schematy polityczno-biznesowe. Jednak oligarchiczny model własności mediów, charakteryzujący wiele państw w regionie Europy Wschodniej – np. Czechy czy Ukrainę – nigdy się w Polsce na większą skalę nie rozwinął. – Prawdopodobnie dlatego, że koncerny zachodnie powykupowały dużą część mediów tuż po upadku muru berlińskiego – sądzi Wasilewski. – Poza tym Polska ma silną tradycję pism opozycyjnych.

Lemingi Zemana, czyli media publiczne pod ostrzałem

To skupienie rynku mediów w rękach zagranicznych korporacji nie podoba się oczywiście prawicy, która regularnie insynuuje, że np. gazety będące w posiadaniu koncernu Axel Springer realizują niemiecki interes narodowy. Jednak szumne zapowiedzi „repolonizacji” mediów prywatnych, czyli ich przejęcia przez polski kapitał, jak dotąd nie zostały zrealizowane.

Na obecną kondycję polskich mediów, w dużo większym stopniu niż polityczne roszady, wpłynął zmierzch tradycyjnych modeli finansowania dziennikarstwa, który nastąpił po kryzysie finansowym 2008 roku. Podobnie jak na całym świecie polskie redakcje – szczególnie drukowanych gazet – zmierzyły się ze spadkiem wpływów z reklam i nadprodukcją darmowych treści niskiej jakości w internecie. Choć liczba prenumerat cyfrowych regularnie rośnie – „Gazeta Wyborcza” była w 2019 roku pod tym względem na 15. miejscu na świecie (obecnie jest to 220 tys. prenumerat) – Jacek Wasilewski jest sceptyczny co do tezy, że Polacy są już gotowi płacić w internecie za informację.

Media pod naporem prozy życia

czytaj także

Media pod naporem prozy życia

Alexandra Borchardt

– Za rozrywkę, Netflix czy HBO GO – tak, ale za informację jeszcze raczej nie – uważa Wasilewski. – To się jednak zmienia. Wierzę w młodych ludzi, którzy od dziecka wiedzą, że gry, filmy i wiadomości kosztują. Ludzie po czterdziestce są tego świadomi w mniejszym stopniu, bo kiedy dorastali, długo wydawało się, że w internecie wszystko jest za darmo.

Wasilewski nie sądzi, żeby pandemia to diametralnie zmieniła – mimo że media odnotowały w okresie największej paniki spore wzrosty czytelnictwa i zakupu prenumerat.

– Nastąpił wzrost niepewności, ludzie czuli się uwięzieni i odizolowani od świata – komentuje. – Ale ten efekt pandemii zaczął już słabnąć i będzie słabnąć dalej.

W obliczu spadku przychodów z reklam w stosunku do poprzednich dekad dziennikarze i redakcje zaczęli poszukiwać nowych modeli finansowania treści – jak granty, crowdfunding czy inny biznes (np. w przypadku „Gazety Wyborczej” jest to należąca do Agory sieć kin Helios). Wasilewski uważa, że atrakcyjny, szczególnie dla freelancerów i reporterów zagranicznych, „rynek” grantów i stypendiów będzie się rozwijał – ale raczej na poziomie europejskim niż polskim.

Dziennikarstwo to praca

– A jeśli chodzi o crowdfunding, będzie go coraz więcej, ale tylko w przypadku tematów, które angażują czytelników emocjonalnie – komentuje medioznawca. – Wpłaty po prostu „na dobre dziennikarstwo” to wciąż rzadkość.

– Portal OKO.press finansowany jest z crowdfundingu i nie jest uzależniony od reklam, co bardzo się sprawdziło w czasie pandemii – uważa Agata Szczęśniak. – Obawiamy się jednak, że to może się zmienić, jeśli czytelników dotknie kryzys gospodarczy.

Śmierć redakcji, jakie znaliśmy

W ostatniej dekadzie jako źródło informacji na prowadzenie wysunął się internet – według corocznych badań Reuters Institute czerpie z niego wiedzę o świecie 86% respondentów. Podobnie jak w wielu krajach świata smartfon jako narzędzie pozyskiwania newsów prześcignął też komputer, a znaczna część odsłon internetowych newsów pochodzi z mediów społecznościowych.

Dziennikarka nie zwiększy produktywności dzięki nowemu laptopowi

– To się w czasie pandemii zmieniło – mówi Agata Szczęśniak z OKO.press. – Odnotowujemy wzrost wejść z Google’a, przez którego ludzie wyszukiwali konkretnych informacji dotyczących np. gospodarki czy zdrowia. Udało się dzięki temu wyjść poza bańkę, ale nie wiemy jeszcze, czy to przyniesie długofalowy efekt.

Szczęśniak zauważa również, że pandemia wzmocniła media internetowe. – Portale dużych telewizji informacyjnych zaliczyły w tym czasie wzrost, telewizja Polsat kupiła portal Interia.pl, a z drugiej strony portale informacyjne zaczęły inwestować coraz więcej w formy „radiowo-telewizyjne”: podcasty czy wideo.

Strach wywołany pandemią to również świetny grunt dla rozwoju portali z fake newsami. Ale te w Polsce nie mają aż takiej siły. – Typowy amerykański fake news, czyli np. zmanipulowana informacja z nieodpowiednim do treści zdjęciem, publikowany przez anonimowe „medium” nie jest w Polsce dużym problemem – ocenia Jacek Wasilewski. – U nas fake newsy – w sensie skrajnie zmanipulowanych informacji, przedstawiania w złym świetle – rozsiewa rząd i media publiczne. I to jest jeszcze większy problem.

Wolność mediów w Europie Środkowej stacza się na dno

Pościg za newsem – w którym udział biorą nie tylko media profesjonalne, ale i społecznościowe – już dawno uziemił pracowników mediów za biurkami. Wywiady na telefon i obsługa klikalnej bieżączki to od dekady ich codzienność. Pandemia jeszcze bardziej ograniczyła osobisty kontakt dziennikarzy ze światem – ale i przeniosła ich z redakcji za domowe biurka.

– Niektóre media wracają już do normalnego trybu pracy, jednak z pewnością praca zdalna pozostanie z wieloma dziennikarzami na dłużej – to nie tylko oszczędność finansowa, ale też wygoda dla samych dziennikarzy – komentuje Agata Szczęśniak. – Z drugiej strony w dziennikarstwie, szczególnie tym pogłębionym, wiele rzeczy powstaje w wyniku rozmów w redakcji, również tych nieformalnych.

Pytanie jednak, czy redakcje w kształcie, który dziś znamy, będą jeszcze komukolwiek potrzebne. W trakcie pandemii środowisko dziennikarskie obiegł news, że Microsoft zautomatyzował pracę redaktorów agregujących treści w serwisie newsowym MSN i przeglądarce Edge. Jest już też raczej jasne, że wielkimi krokami nadchodzi śmierć prasy drukowanej – przynajmniej tej newsowej. Ale Jacek Wasilewski uważa również, że przemian technologicznych nie wytrzymają – przynajmniej w obecnym kształcie – portale horyzontalne (jak np. Onet czy WP).

– Jeśli, powiedzmy, interesuje mnie polityka zagraniczna, a nie interesują mnie dział motoryzacyjny i kosmetyczny, bardziej opłaca mi się śledzić na Twitterze Bartosza Węglarczyka [redaktora naczelnego portalu Onet] niż wchodzić na stronę główną Onetu – sądzi Wasilewski.

Wasilewski przewiduje, że przyszłością dziennikarstwa jest „system liderów opinii”, których komentarzom czy share’om odbiorcy ufają bardziej niż marce danej redakcji – a w przyszłości raczej marce algorytmu. To podobny mechanizm, który w swoich badaniach wspomniany wcześniej Mikołaj Lewicki nazwał „punktem autoryzacyjnym”.

– Rolą redakcji przestanie być więc aktywne zdobywanie informacji, tylko raczej kreowanie agendy – przewiduje Wasilewski. – Czyli ustalanie, które tematy są ważne i zasługują na wyróżnienie w szumie informacyjnym. Świadczy o tym wzrost popularności portali, które problematyzują rzeczywistość – jak Krytyka Polityczna czy Klub Jagielloński [portale opinii tworzone przez młodsze pokolenie lewicowych i prawicowych intelektualistów – red.]. Nie tworzą newsów, lecz ich interpretacje.

A na koniec coś pozytywnego: innowacyjny polski projekt dziennikarski Outride.rs połączył siły z Asystentem Google’a. Wystarczy powiedzieć do niego: „powiedz mi coś dobrego”, a na ekranie smartfona ukażą się streszczenia artykułów opowiadających pozytywne historie ze świata w duchu solution journalism. Pandemia koronawirusa dostarczyła nam jeszcze intensywniejszego niż zwykle zalewu wiadomości odbierających nadzieję. Jeśli media chcą utrzymać pandemiczne wzmożenie uwagi czytelników – na dłuższą metę nie osiągną tego torturami. Przynajmniej ja mam już ich trochę dość.

 

***
Tekst powstał w ramach projektu „Changing landscape of media”, sfinansowanego ze środków Międzynarodowego Funduszu Wyszehradzkiego.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kaja Puto
Kaja Puto
Reportażystka, felietonistka
Dziennikarka i redaktorka zajmująca się tematyką Europy Wschodniej, migracji i nacjonalizmu. Współpracuje z mediami polskimi i zagranicznymi jako freelancerka. Związana z Krytyką Polityczną, stowarzyszeniem reporterów Rekolektyw i stowarzyszeniem n-ost – The Network for Reporting on Eastern Europe. Absolwentka MISH UJ, studiowała też w Berlinie i Tbilisi. W latach 2015-2018 wiceprezeska wydawnictwa Ha!art.
Zamknij