Życie codziennie pisze scenariusze pełne wydarzeń trudnych do ogarnięcia rozumem – jak dramat dzieci w Izdebkach na Podkarpaciu czy tragedia żony więzionej w kaszubskiej wiosce. Gdyby o karmieniu matki chlebem ze spermą przeczytać w powieści, można by ubolewać nad chorą wyobraźnią autora. Żadna książka pod tym względem nie dorówna życiu – mówi Dorota Jaworska, autorka powieści „Rado Boy”.
Jaś Kapela: W wieku lat trzydziestu postanowiła pani z dnia na dzień wyjechać z Polski. Co stało u źródeł takiej decyzji?
Dorota Jaworska: Pewnego dnia obudziłam się z tak obezwładniającym poczuciem zmęczenia, że postanowiłam zmienić coś od razu, natychmiast. Przyjrzałam się mojej najbliższej przyszłości – szarej, ubogiej, umordowanej – i zdecydowałam, że takiej nie chcę. Przynajmniej tamtego poranka.
Zadzwoniłam do kolegi, który od dawna narzekał na to samo. Spytałam, czy ma ochotę jechać w świat. Następnego dnia znajomy kierowca tira zabrał nas do Belgii, zostawił na parkingu i – pełen obawy o nasz los – odjechał. Dalej podróżowaliśmy autostopem, ale już z obcymi. Było zabawnie.
Gdybym wcześniej pomyślała, zastanowiła się, popytała doświadczonych i mądrzejszych, pewnie rozsądek wyprodukowałby dorodne argumenty przeciw i odebrał mi ochotę na wyjazd. Gdy wspominam tamten dzień, rozumiem, że wcale nie byłam odważna, jak sądzą niektórzy moi znajomi. Wyjechałam dzięki niewiedzy, dzięki zupełnej nieświadomości tego, co mogło mnie spotkać w świecie, który w niczym nie przypominał mojego.
Wyjazd do Wielkiej Brytanii mocno wpłynął na pani życie, ale też postrzeganie społeczności LGBT+.
Wyjazd do Wielkiej Brytanii zmienił niemal wszystko. Nie żałuję nawet jednej minuty z lat, które tam spędziłam, choć muszę przyznać, że poza paroma niepotrzebnie wypowiedzianymi zdaniami nie żałuję niczego, co w życiu robiłam, niezależnie od czasu i miejsca. Szkoda mi tylko tego, czego nie spróbowałam, i tego, czego się nie nauczyłam.
Czy ten wyjazd wpłynął na moje postrzeganie społeczności LGBT+? Ja chyba w ogóle nie postrzegałam społeczności LGBT+, ani dobrze, ani źle! Po prostu wcześniej temat jako taki nie istniał w moim życiu, w mojej wsi czy małym miasteczku. Słyszałam tylko o jakichś męskich przebierańcach i to oni wydawali mi się jedynymi „innymi”. Nie odczuwałam potrzeby wnikania. Nie do końca rozumiałam sens kawałów o „pedałach”, które ani mnie nie bulwersowały, ani nie bawiły. Nie budziły mojego zainteresowania.
Kiedy teraz o tym myślę, z poczuciem zażenowania dochodzę do wniosku, że wówczas nic nie wiedziałam i nie rozumiałam. W sumie skąd miałam wiedzieć? Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych nie posiadałam komputera, internetu, za telewizją nigdy nie przepadałam, świat znałam tylko ze szkolnych wycieczek.
czytaj także
W Polsce nie miała pani wcześniej doświadczeń z osobami niehetero?
Żadnych.
Co wydarzyło się w Anglii?
Przypadkiem trafiłam pod skrzydła społeczności LGBT+, a właściwie grupy gejów oraz ich przyjaciół i przyjaciółek. Na początku nie wiedziałam, jak się zachować, jak rozmawiać, w którą stronę patrzeć. Wstydziłam się. Tymczasem ten świat wyciągnął do mnie rękę, oferując przyjaźń, bezinteresowną pomoc, ufność i cudownie niematerialne podejście do życia. Andy, któremu dedykuję książkę, otoczył mnie opieką, próbował nauczyć, że z każdym należy rozmawiać tak samo, każdemu tak samo patrzeć w oczy, że szkoda życia na nienawiść, skoro można uśmiechać się do ludzi. Że szkoda życia na skupianie się na przedmiotach, lepiej dbać o ludzi, o siebie i innych.
Czego jeszcze nauczyła mnie Anglia? Czerpania radości z różnorodności. Wchodzisz do sklepu czy do metra i widzisz cały świat. Ta różnorodność sprawia, że zacierają się różnice. W pewnym momencie widzi się tylko człowieka, w ogóle się nie zastanawiając, jakiej jest religii, orientacji czy narodowości.
Polska wśród homofobicznych liderów UE – ranking ILGA Europe
czytaj także
Nie da się uniknąć etykietowania?
Pewnie, że się nie da. Etykietujemy innych z nawyku, często nieświadomie. Niektóre etykiety naklejamy sami sobie, chociażby poprzez mocne deklaracje czy nieprzemyślane wypowiedzi. Czasami mam ochotę przywalić komuś jakąś pancerną etykietą, zwłaszcza niektórym politykom w paru państwach.
I co by im pani powiedziała?
Żeby się opamiętali – to w ramach wstępu. Reszta byłaby niecenzuralna.
Ale chyba im pani tego nie mówi? Nie widać pani w sieci. Trudno panią wyguglować.
Właściwie nie ma mnie w serwisach społecznościowych, a przynajmniej staram się nie być widoczna. Ze względu na wszechobecny hejt nie czytam i nie zamieszczam komentarzy pod artykułami w internecie. Czasem na goodreads.com recenzuję książki, ale tylko te, które chcę polecić, wyróżnić. Szkoda czasu na złe słowa.
Bilewicz: PO? PiS? Nieważne. Tyle nienawiści nie było w Polsce od dawna
czytaj także
Co było dla pani inspiracją do napisania książki o Kamilu Rado?
Tu podsłuchałam, tam poczytałam, gdzie indziej podpatrzyłam. Bohaterowie książki rzeczywiście przewinęli się przez moje życie, nawet jeśli nie wszystkich poznałam osobiście. I wszyscy rzeczywiście cierpieli – albo ukrywając się, głównie przed własnymi rodzicami, albo w swoim środowisku, robiąc za chłopców do bicia, okaleczając się czy próbując najgorszego. Ich problemy i cierpienie niemal bezszelestnie zamiatano pod dywan. Gdyby to przenieść do świata mediów, powiedziałabym, że nie ma szumu, jest wzmianka lub milczenie.
Przełomowe było wyznanie osoby, którą poznałam na jakimś formalnym obiedzie u wspólnych znajomych. Matka nastoletnich synów i córki otwarcie głosiła, że wyrzekłaby się swoich dzieci, gdyby okazały się innej orientacji; zapewniała, że byłoby dla nich lepiej, gdyby popełniły samobójstwo, a jej nie zadrżałoby serce, nawet gdyby do końca życia miała ich nie widzieć. Wszyscy byli tak zszokowani tym wyznaniem, że nikt się nie odezwał i spotkanie zaraz się skończyło. Nie zareagowaliśmy jednak. Jak tchórze. Długo miałam wyrzuty sumienia.
W pewnym momencie widzi się tylko człowieka, w ogóle się nie zastanawiając, jakiej jest religii, orientacji czy narodowości.
Potem poznałam losy Kamila, postanowiłam napisać o jego rodzinie, nienawiści, która niemal go zabiła, miłości i przebaczeniu, które go uratowały. Niezbyt oryginalny materiał na książkę, ale przez to, że dotykalnie prawdziwy, dostarczał mi wiele przeżyć. Kamil zapewne nie jest typem godnym miana głównego bohatera, ale był tak autentyczny w swej bierności z pogranicza autodestrukcji, tak stereotypowo doskonały, że powstrzymałam się od sztucznego przekształcania go w kogoś, kim nie jest.
W ogóle w zamyśle, na etapie przedwstępnym, zanim wzięłam pióro do ręki, miała to być powieść społeczno-obyczajowa z wątkiem kryminalno-romantycznym. W trakcie pisania, gdy po raz kolejny słuchałam Kamila opowiadającego o swoich przeżyciach i czułam w jego głosie ten sam strach, który dopadał go wcześniej, postanowiłam pewne wątki potraktować szerzej, inaczej rozłożyć akcenty. Cóż, to moja pierwsza książka, chyba za bardzo ją przeżywałam.
Podczas lektury może się wydawać, że to, co przydarza się bohaterom, jest nieprawdopodobne. Jedna z recenzentek pisze nawet, że elementy fabuły „składają się w całość tak niedorzeczną, że uwielbiane przeze mnie powieści milicyjne wydawane w PRL-u wydają się przy Rado Boy twardymi traktatami logicznymi”. Tymczasem wydaje się, że prawda jest jeszcze bardziej przerażająca niż to, co przedstawia pani w swojej książce.
Nie znam powieści milicyjnych z czasów PRL-u, więc trudno mi się do tych twierdzeń odnieść. Każdy ma prawo wydawać takie opinie, jakie chce. Każdy lubi, co lubi, nie lubi, czego nie lubi, i oby tak zostało jak najdłużej. Zresztą sama jestem świadoma mankamentów mojej książki.
czytaj także
A niewiarygodna fabuła? Zgadzam się. Jest niewiarygodna, jak świat wokół nas. Truizmem jest, że życie codziennie pisze scenariusze pełne wydarzeń trudnych do ogarnięcia rozumem – jak dramat dzieci w Izdebkach na Podkarpaciu czy tragedia żony więzionej w kaszubskiej wiosce. Gdyby o karmieniu matki chlebem ze spermą przeczytać w powieści, można by ubolewać nad chorą wyobraźnią autora. Żadna książka pod tym względem nie dorówna życiu. Niestety, chciałoby się powiedzieć, bo zdecydowanie wolałabym kojarzyć takie zdarzenia tylko i wyłącznie ze światem fikcji. Tymczasem wspomniane przeze mnie tragedie mają miejsce na polskiej prowincji, wsi spokojnej, wsi wesołej, w maleńkich społecznościach, gdzie wszyscy się znają. Czego więc można się spodziewać w wielkich, anonimowych miastach?
Większość wydarzeń w mojej książce rozgrywała się „w realu” i nie jest to powód do radości. Dodam tylko, że zrezygnowałam z rozwinięcia wątku mrocznej postaci trenera Zająca. A neofaszyzm to zjawisko widoczne prawie wszędzie w Europie. Przeraża mnie, że nie jest należycie piętnowane, jakby ludzie zaczynali powoli zapominać, czym w przeszłości było obecne muzeum KL Auschwitz.
czytaj także
Wróćmy jeszcze do recenzji Olgi Wróbel. Nie mogę nie zapytać, dlaczego Kamil nie został zaszczepiony przeciw tężcowi.
Kamil urodził się jako niechciane dziecko, znienawidzone przez przypadkową matkę i zdradzoną babkę, która nawet jego babką nie była. Nina nie mogła na Kamila patrzeć, tym bardziej zabierać go na szczepienia, Jan pewnie nawet o tym nie pomyślał, zanim zniknął, w ośrodku zdrowia ktoś coś po ludzku zaniedbał… Wystarczy? Tak bywa, i to nierzadko. Ale teraz odważę się i powiem prawdę. Myślałam o „zakażeniu”, zabrakło mi słówka, wrzuciłam „tężec”, bo akurat to przyszło mi do głowy, potem się rozpisałam i zapomniałam zmienić. To wszystko. Głupi błąd. Jak kubek kawy ze Starbucksa w Grze o tron, choć jestem świadoma, że nie jest to w żadnej mierze udane porównanie.
Przy okazji dodam, że w XXI wieku, w dobie rozwiniętej medycyny, chwilę czuwałam przy umierającym na AIDS (o tym pisałam kilka lat temu w „Replice”) i martwiłam się o zadbaną, zdrową nastolatkę, którą nagle na ponad rok dopadła gruźlica! Zawsze we wrześniu sprawdzam, czy znów nie zostałam ofiarą wszawicy. Życie.
czytaj także
Kto jest targetem pani książki?
Bardzo trudne pytanie. Na pewno rodziny, w których ludzie nie potrafią ze sobą rozmawiać, połączeni jedynie adresem i stołem, przy którym osobno jadają posiłki. Pracujący z młodzieżą dorośli, którzy czasem wolą nie widzieć, nie przyglądają się uważnie, którym brakuje odwagi, by zareagować. Tą książką chciałam wyciągnąć rękę do młodych ludzi, którym wydaje się, że nie mają na kogo liczyć, wesprzeć ich, pokazać, że nie są sami, że nie muszą być sami, że może jednak trzeba się rozejrzeć i komuś ze świata bardziej dorosłych zaufać, na przykład wychowawcy czy psychologowi.
Czy jest to książka młodzieżowa? Bohaterowie maturzyści mają 19 lat, Asia i Wojtek są cztery, pięć lat starsi. Młodzi dorośli, dorosła młodzież.
À propos wieku bohaterów… W tym momencie muszę się podzielić zabawną historią. W jednej z recenzji autor zarzuca starszemu panu, czyli Wojtkowi, wykorzystywanie niewinnego ucznia. W drugiej biedny jak mysz kościelna Wojtek awansuje do roli sugar daddy.
Rycharski: Krzyż jest dla mnie symbolem wyzwolenia z więzów religii
czytaj także
Jak się pani przygotowywała do napisania książki?
Bardzo dużo myślałam, zamykałam oczy i nagrywałam mój wewnętrzny film oparty na życiu Kamila. Dzwoniłam, dopytywałam. Rozmawiałam z nauczycielami WDŻ z różnych szkół, psychologiem, nawet seksuologiem. Obejrzałam masę zdjęć okaleczających się dzieci, pociętych, przypalonych rąk. Konsultowałam pewne sprawy z psychiatrą, który podrzucił mi parę sformułowań. Wszystko po to, by nie polec merytorycznie, choć historia z tężcem dowodzi, że i tak poległam.
Jeśli chodzi o tło zdarzeń, to rzeczywiście nie było ono dla mnie najważniejsze – chciałam coś przekazać, wyeksponować pewne zjawiska, zwrócić na nie uwagę. Liczy się sprawa, nie oprawa, żartobliwie mówiąc. W efekcie popełniłam grzech zaniedbania.
czytaj także
Teraz usunęłaby pani budki telefoniczne i dużego fiata?
Poważnie zadaje mi pan to pytanie? Kiedy postanowiłam, że napiszę tę książkę, budki były jeszcze obecne. Sprawdziłam, było ich 14 tysięcy, a na przykład we Wrocławiu ponad trzysta. Nie ma ich dopiero od stycznia 2018. Co do dużych fiatów… Zapraszam na aukcje. Gdy samochody służą tylko niedzielnym kierowcom, duży fiat to nic nadzwyczajnego. To nie Nowy Jork, znam miejsca, gdzie jeszcze jeździ się furmankami, co zresztą uwielbiam, również jako wspomnienie z dzieciństwa.
Zmieńmy temat. Czy nie wybiela pani za bardzo dorosłych? Wydaje się, że większość osób o orientacji innej niż heteroseksualna nie otrzymuje tyle wsparcia co bohaterowie Rado Boya.
Kamil i Wojciech mieli szczęście, owszem, trafili na otwarte umysły. Pod względem otwarcia jest chyba w Polsce coraz lepiej, chociaż nie wszyscy jeszcze mają odwagę się do tego przyznać. Spotykam się z zakulisowym wsparciem osób LGBT+, tak zwanym wsparciem bezpiecznym. Działam, ale nikt nie musi o tym wiedzieć. Od czegoś trzeba zacząć.
Czy widzi pani jakiś progres, jeśli chodzi o postrzeganie homofobii? Z jednej strony Warszawa wprowadza deklarację LGBT+, z drugiej – prawica z genderu i tęczy uczyniła sobie tarczę strzelniczą, co może jeszcze potęgować przemoc wymierzoną w osoby LGBT+.
Tą książką chciałam wyciągnąć rękę do młodych ludzi, którym wydaje się, że nie mają na kogo liczyć.
„Wśród sportowców są osoby o różnych poglądach, wyznaniach czy orientacji. Pomijając skandaliczność samych haseł, ludzie wywieszający obraźliwe transparenty nie wiedzą przecież, czy przy okazji nie obrażają i nie grożą swoim ulubieńcom. […] Dla mnie to nie do pomyślenia”. To wypowiedź Adama Małysza. Bardzo chciałabym przy okazji podziękować jemu i innym naszym mistrzom za to, że w przeciwieństwie do sportowych i cywilnych władz zdecydowanie potępili homofobiczne hasła widoczne na stadionach Legii, Lechii czy Wisły.
Od takich autorytetów jak Małysz naprawdę bardzo wiele zależy w kwestii postrzegania problemu. Szkoda, że dzieje się tak od święta. Na co dzień, z małymi wyjątkami, brakuje wyraźnego, mocnego wsparcia ze strony mediów, szkoły, polityków. Zamiast tego jest panika lub konsternacja, gdy gej zostaje – przykładowo – nauczycielem roku lub bohaterem ze Strasburga. Pozostaje wierzyć, że w przyszłości orientacja nie będzie miała znaczenia, a takie rozważania w ogóle nie będą potrzebne.
Na koniec pozwolę sobie na zacytowanie tegorocznego maturzysty: „Nieraz przyglądam się obłudzie tych polityków czy celebrytów, którzy potępiając homoseksualistów, bez obrzydzenia noszą garnitury od Armaniego, bieliznę Calvina Kleina i okulary Dolce Gabbana. Gdzie tu konsekwencja? Są jak równie obłudni zwolennicy zerwania związków z Europą, którzy mają konta w euro, wakacje spędzają nad Morzem Śródziemnym, jeżdżą niemieckimi samochodami, a dzieci wysyłają na studia do Anglii”.
czytaj także
***
Dorota Jaworska – nauczycielka, która mówi o sobie, że dzięki pracy z młodzieżą nie ma jak porządnie się zestarzeć; pasjonatka bliskich i dalekich podróży, choć jako miłośniczka piłki nożnej uprawia również turystykę stadionową. W swoim życiu zajmowała się niemal wszystkim, od pracy w sklepie żelaznym podczas studiów, przez wyczerpującą aktywność społeczną, rwanie francuskich winogron, aż po inspirujące doświadczenia w domu teściowej Erica Hobsbawma. Przez przypadek wkręcona w świat ludzi spod znaku LGBT+, swoimi działaniami spłaca dług wobec tych, którzy podali jej rękę w trudnych chwilach. Publikowała m.in. w „Replice”. Rado Boy to jej debiut książkowy.