Co sądzę o Michaelu Jacksonie? Mniej więcej to samo, co o moim „dziadku”. Niech spłonie w piekle.
Kiedy byłam mała, uszyłam lalkę. Normalną, ładną lalkę, która tylko z boku miała coś, co przypominało czarnego guza nowotworowego. Był to przyszyty kawałek wypchanego czarnego pluszu, ale ja wiedziałam, że jest on częścią lalki, że nie można go od niej oddzielić. Wiedziałam, że to czarne straszydło wrośnięte jest na stałe w jej ciało, we wszystkie naczynia krwionośne, w jej głowę. Wiedziałam, że ma je od zawsze i nigdy się go nie pozbędzie. Było częścią jej samej, bez niego byłaby zupełnie inna albo po prostu w ogóle by nie istniała. To ja byłam tą lalką, a ta czarna skaza to molestowanie w dzieciństwie. Takie, o jakim mówią dwaj mężczyźni w dokumencie Leaving Neverland o pedofilii Michaela Jacksona.
Właśnie to jest najbardziej przerażające w molestowaniu w dzieciństwie: już zawsze będzie ono kształtować twoje życie. Nigdy się go nie pozbędziesz. Tak samo jak nie pozbędziesz się tej niezdrowej, zbyt dorosłej i zbyt „rozkręconej” miłości do człowieka, który ci to zrobił. Masz ją na całe życie. Dlatego właśnie, według mnie, obaj świadkowie dopiero teraz zaczęli mówić o tym, jak molestował ich znany piosenkarz.
Doświadczenie zamknięte w głowie
Moja mama poślubiła tatę młodo i urodziła mnie w wieku 21 lat. Jej ojciec był – w moim przekonaniu – pedantycznym świrem. Kiedy się urodziłam, oświadczył matce, że zniszczyła sobie życie i że jej wymarzona kariera lekarki pójdzie w kanał. Żeby go nie zawieść, zacisnęła zęby i dokończyła studia, mając mnie, małe dziecko. Do dzisiaj wspomina, jak w ósmym miesiącu ciąży na egzaminie z patologii, między trupami a formaldehydem, usłyszała od docenta, że gdyby była jego żoną, wysłałby ją do domu.
Tuż po skończeniu studiów musiała zacząć pracować. Były to lata 80., inne czasy. Pilnowanie mnie powierzyła nie tylko swojej babci, a mojej prababci, z którą mam związane najlepsze wspomnienia, lecz również dość mrocznym i podłym krewnym ze strony ojca: jego matce (nazwijmy ją tak, jak ją pamiętam, „babcią Zdeničką”) i jej mężowi, przybranemu ojcu mojego taty (kryptonim „dziadek z Újezdu”).
Był to – znowu w mojej opinii – naprawdę podły i prymitywny człowiek. Pracował jako odlewnik w ČKD (duży czechosłowacki zakład przemysłowy produkujący m.in. lokomotywy i tramwaje – przyp. tłum.), a w naszej rodzinie do dziś opowiada się historię o tym, jak przechodził obok wózka, w którym spałam ja albo moja siostra, i kopał w niego, żeby obudzić niemowlę. Choć dziadkowie mieli w domu duży ogród, mama nie mogła rozłożyć sobie w nim nawet koca, „żeby nie pognieść trawy dla królików”. Był podły dla wszystkich. Dla mojej mamy, która w czasie, kiedy się urodziłam, mieszkała wraz z ojcem na pierwszym piętrze w ich dwupokoleniowym domu. Był podły dla mojego taty, któremu zniszczył poczucie własnej wartości do tego stopnia, że do dziś bierze prysznic przy zgaszonym świetle, żeby nie widzieć swojego ciała. I był podły dla mnie. A kiedy miałam koło trzech czy czterech lat, wykorzystał mnie seksualnie.
Najprawdopodobniej nie doszło do najgorszego – w okresie dojrzewania byłam dziewicą. Jednak gdy po raz pierwszy usiłowałam odtworzyć w pamięci to wydarzenie z mojego dzieciństwa, wydarzenie, którego do dziś nie potrafię opisać słowami, przypomniał mi się najpierw jego penis. Kiedy byłam małą dziewczynką, przypominał mi trąbę słonia, pamiętam, jaką strukturę miała jego skóra, jak obrzydliwie śmierdział. Do dzisiaj, kiedy o tym piszę, przewraca mi się trochę w żołądku. Przypomniałam sobie też, jak mówił mi, że to smoczek. Czy coś takiego. Wszystko rozegrało się w pobliskim lesie, do którego regularnie zabierał mnie na spacery. Pamiętam jeszcze, jak mówił, że jestem księżniczką, a moim zamkiem są trzy zrośnięte drzewa. Prawdopodobnie stymulował mnie seksualnie. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, co się dzieje, chciałam tylko, żeby już było po wszystkim. Nic więcej nie pamiętam.
Całe to wydarzenie było przez lata zamknięte w mojej głowie. Ukryte w wielkim folderze z napisem „Tajemnica”. Zaskakujące jest, że pewne rzeczy zarejestrowali też inni członkowie mojej rodziny. Kiedy po latach odtworzyłam w pamięci molestowanie, mama przypomniała sobie, że mniej więcej w tym samym wieku, kiedy się to stało, zaszła u mnie regresja rozwojowa. Zaczęłam ssać palce, znowu zaczęłam się moczyć. Mama pamięta nawet jeden konkretny dzień, kiedy za nic nie chciałam pójść na spacer z tym „dziadkiem”. Bóg wie, dlaczego pozwoliła na to, żebym jednak poszła, ale jak mówię: to były inne czasy, a ona musiała pójść do pracy.
Cztery powody, dla których przemocowcy powinni spłonąć w piekle
Kiedy kilka dni temu obejrzałam dokument Leaving Neverland, znowu zaczął odzywać się nowotwór, który trawi mnie od małego. Dokładnie czuję, że mimo godzin i lat spędzonych na psychoterapii, moja psychika nadal zaczyna się krztusić. Chcę krzyczeć, chcę dokądś uciec. Ale nie mam dokąd: tak jak Michael Jackson, mój dziadek od lat już nie żyje. Po tym, kiedy w wieku 25 lat przypomniałam sobie to wydarzenie podczas terapii grupowej w psychiatryku, rodzice postanowili nawet usunąć jego grób. Jakie szczęście, że nie żyje. A co sądzę o Leaving Neverland i o Michaelu Jacksonie? Mniej więcej to samo, co o „dziadku”. Niech spłonie w piekle. Poniżej macie wyrywkową listę powodów, dla których tak uważam.
1. Molestowanie seksualne w dzieciństwie bezpowrotnie wpływa na psychikę ofiar
Zupełnie nieważne, czy Jackson lubił dzieci, które go otaczały, i jak bardzo pomagał w różnych organizacjach charytatywnych. Nieważne, że ewidentnie myślał, że chłopcy zgadzają się na to, co robi. Po prostu zniszczył im życie – raz na zawsze. Nawet gdybyśmy – my, wszyscy, którzy tego doświadczyli – chodzili przez kilkadziesiąt lat na terapię, starać możemy się co najwyżej o to, żeby „nauczyć się z tym żyć”. Już nigdy nie będzie dało się tego wymazać. Ten mechanizm działa tak, że doświadczenie molestowania seksualnego ukrywa się w psychice dziecka za mgłą. Doświadczenia te stają się niedostępne, jakbyśmy o nich nie wiedzieli. Ale fakt, że ktoś robił z nami „dorosłe rzeczy” wbrew naszej woli, prowadzi nas w końcu do obwiniania siebie. Nagle zła nie jest osoba, która to zrobiła, tylko my. Ja tak myślałam od małego. W zasadzie od czasu, kiedy zaczęłam sobie uświadamiać siebie samą, wiedziałam, że jestem zła. Wiedziałam, że jestem zepsuta, że coś jest ze mną nie tak. Pamiętam, że jako dziecko często się nad tym zastanawiałam: patrzyłam na swoją młodszą siostrę (która prawie w ogóle nie poznała dziadka z Újezdu, więc na szczęście nie ma żadnych podobnych wspomnień) i pytałam: jak to możliwe, że ona jest dobra, a ja tak zepsuta? Nienawidziłam się od małego.
Podczas dojrzewania to przekonanie przeszło w problematyczne zachowania: zaczęłam kłamać, kraść, ukrywać dzienniczek ucznia, później uciekać z domu, eksperymentować na początku z papierosami, potem z narkotykami. Zaczęłam zadawać się z niewłaściwymi ekipami i niewłaściwymi chłopakami, a dorastając miałam takie depresje, że nie było dnia, żebym nie myślała o samobójstwie. Bo molestowanie seksualne nie polega na tym, że ktoś zrobi coś z twoim ciałem. Molestowanie na zawsze cię złamie i zmieni twój charakter. W najlepszym przypadku będziesz latami dochodzić do siebie na terapii.
2. Molestowanie zmieni twoje wszystkie relacje z ludźmi
Już nawet nie wiem, kiedy zaczęłam sądzić, że świat jest niebezpiecznym miejscem, w którym walczy się o życie. Jest to w moim DNA. W zasadzie wszystkie moje relacje do momentu, aż przypomniałam sobie tamto doświadczenie, były niekończącym się szeregiem powtórek i odtwarzania własnej traumy. Z bezbłędną pewnością znajdowałam sobie partnerów, którzy zachowywali się wobec mnie źle: nie szanowali mnie, zdradzali mnie, umniejszali moją wartość.
Byłam tym przypadkiem, kiedy wszyscy wokół mówią: „Taka fajna dziewczyna… Po co jej to?”. Kiedy żyłam w związku z kimś, kto traktował mnie dobrze, związek się nie udawał. Brakowało mi w nim krzywdzenia, które – przynajmniej zgodnie z moimi najwcześniejszymi doświadczeniami – jest nieuchronną częścią miłości.
Jednak molestowanie nie odbiło się wyłącznie na moich związkach partnerskich, ale też na relacji z rodzicami, a przede wszystkim z mamą. Częstą reakcją na wypowiedzi w filmie Leaving Neverland jest twierdzenie, że winni są rodzice, przede wszystkim matki obu chłopców, których wykorzystywał słynny piosenkarz. Wcale nie jestem tego taka pewna. Czy nie było tak, że mama została w pewien sposób wykorzystana razem ze mną? Wydaje mi się, że w ogóle nie potrafiła sobie wyobrazić, że ktoś może być zdolny do wyrządzenia czegoś takiego jej dziecku, aczkolwiek dziadek z Újezdu i ją traktował podle. Ale i tak nie wyprowadzili się od niego z tatą – nie mieli dokąd.
Mimo że nic nie zarzucam mojej matce, nie mogłam zbudować z nią bliskiej więzi emocjonalnej. Przez całe życie – do czasu, kiedy ujawnione zostało molestowanie – pytałam tylko: jak to możliwe? Jak to możliwe, że tak mało do niej czuję? Przecież mama mnie kochała, wspierała, zawsze była po mojej stronie. Później zrozumiałam ten dziwny chłód, który czułam w sercu w stosunku do niej. Pochodzi z czasów, kiedy zostawiła mnie samą z tym problemem. Zostawiła mnie w tym przerażającym lesie z mężczyzną, który mógł tam ze mną robić, co chciał. Po prostu nie było jej w chwilach, kiedy potrzebowałam jej ochrony. Jak mogłabym więc czuć się jej bliska?
Jednak krzywda sięga jeszcze dalej: oprócz związków partnerskich i relacji z rodzicami to doświadczenie pozbawiło mnie wszelkiej pewności w jakichkolwiek relacjach. Wcześniej bałam się obcych ludzi (ów dziadek był ojczymem taty, więc dla mnie był w zasadzie „obcy”) tak, że nie byłam w stanie z nimi rozmawiać. Miałam okres, w którym nie mogłam korzystać z transportu miejskiego ani telefonować, ale na szczęście to już minęło. Miałam okres, kiedy wydawałam się sobie zła i brzydka, zasłaniałam się czarnymi kapturami i czarnymi okularami, żeby nie razić swojego otoczenia. Na szczęście to również minęło. Ale i tak te doświadczenia wciąż mi się przypominają, mimo że już tyle razy przepracowałam je na terapiach. Ciągle spodziewam się, że stanie się coś złego. Kiedy zbuduję z kimś bliską relację, trudno mi nie myśleć, że zepsuje się z dnia na dzień. Dokładnie tak, jak zepsuła się moja relacja z dziadkiem.
Moje życie ma dziś wszystko, czego mogłabym sobie życzyć: mam udany związek, zdrowe dzieci, pracę, która mi się podoba. Mimo to co drugi dzień budzę się zaniepokojona: czy coś się dziś komuś nie stanie? Nie wyrzucą nas z mieszkania? Nie stanie się coś dzieciom? Nie zapomniałam o czymś ważnym? Ciągle mam wrażenie, że zrobiłam coś źle. Mam tak całe życie, od małego.
3. Molestowania nie można wybaczyć
Jednym z najmocniejszych momentów filmu Leaving Neverland są dla mnie chwile, kiedy reżyser pyta ofiary, czy potrafiłyby wybaczyć to, co im się stało. Zresztą – ofiara molestowania od co drugiej osoby słyszy: poradzisz sobie z tym, kiedy mu wybaczysz. A takiej rzeczy po prostu nie da się wybaczyć.
Kiedy na przełomie XIX i XX wieku Zygmunt Freud zaczął rozmawiać z ludźmi, żeby ich wyleczyć, dzięki czemu wybudował fundamenty nowoczesnej psychoterapii, spotkał się z czymś dziwnym: wielu jego pacjentów mówiło o tym, że w dzieciństwie byli przez kogoś wykorzystani seksualnie. Freud na początku myślał, że mówią prawdę, ale potem zrezygnował z „teorii traumy”. Doszedł do przekonania, że wspomnienia jego pacjentów są stłumionymi pragnieniami z dzieciństwa, a przyczyną problemów jest to, że pacjenci traktują je jak rzeczywistość. Jednak do dziś wielu badaczy podejrzewa, że pierwotny pogląd pacjentów Freuda był właściwy, a ojciec psychoterapii starał się tylko ocalić dobrą opinię mieszczańskiego społeczeństwa. Nie wypadało, żeby co druga osoba dopuszczała się w nim przemocy seksualnej. Jakkolwiek było z pacjentami Freuda, ja wiedziałam, że z dziadkiem było coś nie tak. Tyle że przez całe życie myślałam, że moje wspomnienia nie były rzeczywiste. Długo byłam przeświadczona, że wspomnienie molestowania seksualnego było fałszywe.
Potem nastąpiło odkrycie: w ramach terapii grupowej zaczęłam przypominać sobie prawdziwą historię. Jego ręce, owłosienie, zapachy, które temu towarzyszyły. Mój mózg, który do tej pory nie był w stanie uwolnić tych wspomnień, zaczął wyrzucać je w szalonym tempie. Robiło mi się niedobrze, niewyobrażalnie bolała mnie głowa, przez całe dni musiałam leżeć na ziemi i czekać, aż to minie. Po raz pierwszy zaczęłam widzieć powiązania: zrozumiałam wszystkie nieudane relacje. Zrozumiałam, dlaczego przez całe życie rysuję straszne demony o nadludzkich rozmiarach (bo tak dziecko widzi dorosłego człowieka, który je krzywdzi), dlaczego rysuję dziewczynki z zaszytymi ustami (bo nie mogłam o tym mówić) i dlaczego postaciom, które rysuję, brakuje nosa (bo musiałam przestać czuć). Uświadomiłam sobie, że w zasadzie od małego nie mam węchu, bo dawno temu musiałam go wyłączyć, żeby w ogóle przeżyć tę sytuację. I zaczęłam odczuwać gniew. Za wszystkie lata, kiedy mogłam być z kimś szczęśliwa, ale nie byłam. Za mamę, za siebie. Gniew, który był silniejszy od wszystkiego, czego kiedykolwiek zaznałam. Do dziś myślę, że mam szczęście, że ów „dziadek” od lat jest martwy, ponieważ gdyby żył, to, szczerze mówiąc, nie wiem, do czego bym się posunęła.
Ale pojęcie „fałszywe wspomnienie” wciąż nie dawało mi spokoju. Pewnego razu zwierzyłam się z tych wątpliwości psychoterapeutce. „Wie pani – uśmiechnęła się do mnie smutno – myślę, że to, co pani pamięta, jest prawdziwe. Że nie chodzi o fenomen fałszywego wspomnienia. Ale uważam, że łatwiej pani myśleć, że pani wspomnienia nie są prawdziwe, niż żyć w świecie, w którym dziadkowie zabierają małe dziewczynki do lasu, żeby je tam skrzywdzić”.
Kiedy obejrzałam dokument Leaving Neverland, nie miałam żadnych wątpliwości, że to, co opisują dwaj młodzi mężczyźni, jest prawdziwe. Symptomatyczny jest sposób, w jaki to robią – jakby wciąż chronili tego, kto ich skrzywdził. Nawet po tych wszystkich latach nie potrafią się go wyrzec. W pełni ich rozumiem. Ja w pewnym sensie również nie potrafię wyrzec się „dziadka”.
4. Molestowanie a patriarchat
Musiałam przejść długą drogę, żeby zrozumieć, co spotkało mnie w dzieciństwie i jakie miało to znaczenie. Kiedy wchodzę do tramwaju i widzę tam jakiegoś starego mężczyznę, nie przewraca mi się już w żołądku (albo tylko czasami i tylko trochę). Jeśli wystarczająco często powtarzam sobie, że zasługuję na dobry związek, zdrowe dzieci i szczęście, czasami udaje mi się w to wierzyć nawet przez dłuższy czas. Ale jednej rzeczy nie potrafiłam ciągle zrozumieć. Dlaczego dziadek to zrobił? Co podniecało siedemdziesięcioletniego faceta w trzyletniej czy czteroletniej dziewczynce? Odpowiedzi szukałam ponownie – jak już tyle razy wcześniej – na psychoterapii.
„Myślę, że w pani przypadku nie chodziło o podniecenie seksualne – zastanawiała się terapeutka. – Choć to też mogło być motywacją. Jednak uważam, że winny był patriarchat. Mam na myśli ustrój społeczny, w którym mężczyźni byli głowami rodzin i mieli wrażenie, że wszystko należy do nich. Dom, kobiety, zwierzęta i dzieci. Myślę, że zrobił to, żeby udowodnić sobie, że ma nad panią władzę, że po prostu jeśli chce, może sobie na to pozwolić”.
I właśnie to jest jeden z powodów, dla których ten ustrój musi raz na zawsze zniknąć. Nie chodzi tylko o jednego dziadka i jedną bezbronną małą dziewczynkę zagubioną z nim w lesie. Kiedy wróciłam z psychiatryka, gdzie przypomniałam sobie molestowanie, zaczęłam o nim mówić. Na początku ostrożnie, potem coraz bardziej otwarcie. Mimo że – tak jak ofiary Michaela Jacksona – wciąż wstydzę się za to, że zdradziłam dziadka. I wtedy zaczęły do mnie przychodzić dziewczyny i kobiety. Koleżanki, bardziej lub mniej bliskie, i znajome. Jedna z nich została zgwałcona w wieku trzynastu lat, a gwałciciel wciąż jest na wolności. Drugą wykorzystywał ojczym, nawet utrwalił to na zdjęciach, ale nigdy nie został pociągnięty do odpowiedzialności prawnej. Trzecia pamięta dziwne momenty z wujkiem – oboje z bratem rozebrani gdzieś na łonie natury. Czwartą molestował chórmistrz, ale nigdy z nikim o tym nie rozmawiała. Kolejną zgwałcił przybrany brat, kiedy miała czternaście lat. Było ich tak dużo! I wciąż jest ich tyle wśród nas.
Z pewnością pomogłoby, gdyby molestowanie seksualne było traktowane jako poważne przestępstwo i gdyby nigdzie nie obejmowało go przedawnienie. Ale to niejedyna potrzebna rzecz. Najważniejsze jest to, żeby skończył się patriarchat. Nie w sensie dominacji mężczyzn nad kobietami, ale w sensie dominacji silniejszych nad słabszymi. Patriarchat musi ustąpić wrażliwszemu, dużo bardziej empatycznemu porządkowi społecznemu. Musimy współczuć słabszym i najsłabszym. Musimy ich słuchać, opowiadać ich historie. Musimy wczuwać się w osoby starsze, upośledzone, w migrantów, dzieci i zwierzęta. Musimy również być wyczuleni na sytuacje, kiedy ktoś posiada taką władzę, że „po prostu może sobie na coś pozwolić”.
Nieważne, czy chodzi o odurzoną sławą gwiazdę pop, złego dziadka, który ma opiekować się wnuczką, czy o twojego sąsiada, który bez powodu znęca się nad psem. Musimy dostrzegać słabszych i stanąć po ich stronie. Wbrew temu, co o sobie myślimy, każdy z nas może się kiedyś znaleźć w czarnym lesie, w którym nikt nie przyjdzie na pomoc.
Autorka jest malarką i autorką komiksów.
**
Tekst ukazał się w A2larm.cz. Przełożyła Olga Słowik. Skróty od redakcji.