Niektórzy wielbiciele „Harry’ego Pottera” mieli kłopot ze zwizualizowaniem sobie czarnej Hermiony, bo nie potrafili wyobrazić sobie czarnej dziewczynki jako bystrej, nad wiek rozwiniętej, logicznie myślącej mądrali o złotym serduszku. Fragment książki Reni Eddo-Lodge „Dlaczego nie rozmawiam już z białymi o kolorze skóry”.
W 1968 roku dziś już nieżyjący konserwatywny polityk Enoch Powell powiedział zafascynowanym słuchaczom w przemówieniu o zgubnych skutkach imigracji: „Za piętnaście–dwadzieścia lat bat w tym kraju będzie dzierżył czarny”. Niechcący ujawnił w ten sposób własną milczącą akceptację dla istniejącego wtedy rasistowskiego układu sił w kraju i choć nie powiedział tego wprost (bo wiedział, po której jest stronie), wyraźnie myślał, że zmiana układu sił w stosunkach rasowych spowoduje, iż biali Brytyjczycy staną wobec niesprawiedliwego traktowania i barier systemowych, nad przezwyciężeniem których pracowali czarni. Nie bez powodu użył określenia „dzierżył bat” zamiast mniej symbolicznego „zyska przewagę”. Bat przywołuje na myśl obrazy chłosty, nieszczęścia, pracy przymusowej i totalnego panowania – niewolnictwa.
Przemowę Enocha Powella zgodnie określa się jako jedno z najbardziej rasistowskich przemówień w brytyjskiej historii, ale język, którego użył, był tak naładowany emocjami jak historyczny stosunek Wielkiej Brytanii do czarności. Utrzymanie władzy w Wielkiej Brytanii potrafił wyobrazić sobie tylko na jeden sposób – przez podporządkowanie innej grupy ludzi, gdyż w ten sposób Wielka Brytania dzierżyła i podtrzymywała swoją władzę w przeszłości.
Wizję nadciągającego czarnego kataklizmu nazywam „lękiem przed czarną planetą”. Jest to strach przed przejęciem władzy przez wyobcowanego „innego”. Obawy Powella przed odwróceniem się scenariusza przetrwały w dzisiejszej retoryce politycznej dotyczącej imigracji. Kiedy przed wyborami powszechnymi w 2015 roku Partia Pracy wypuściła oficjalne gadżety, wśród nich kubek z hasłem „Ograniczyć imigrację”, zagrała właśnie na tych lękach. Niektórzy twierdzą, że żyjemy na malutkiej wyspie i czas zamknąć drzwi. Pojawia się obawa, że już i tak zanikająca esencja brytyjskości z wolna zatruwana jest przez imigrantów, którym chodzi nie o to, by uciec przed wojną albo ubóstwem, tylko o zniszczenie społecznej tkanki tego kraju.
Strach występuje pod wieloma postaciami. Pojawia się w formie „obaw w związku z imigracją” rozgłaszanych przez partie polityczne przed ostatnimi wyborami do parlamentu. Pobrzmiewa w nawoływaniach do „ochrony naszej tożsamości narodowej”. Sednem tego strachu jest wiara, że wszystko, co nie wpisuje się w białą jednorodność, istnieje tylko po to, aby ją wymazać. Że wielokulturowość to pierwszy krok w kierunku niechybnego zniszczenia cywilizacji Zachodu. […]
czytaj także
Lęk przed czarną planetą istnieje nie tylko w realnym świecie, lecz także w świecie fikcji. Kiedy jako czterolatka pogodziłam się z tym, że nigdy nie stanę się biała, znalazłam sobie schronienie w świecie fikcyjnych białych brytyjskich i amerykańskich bohaterów, u których odnajdywałam coś sobie bliskiego. Od dawna przyjmuje się, że ten szlachetny fikcyjny bohater, przez tak wielu uwielbiany, jest biały, ponieważ zakłada się, że biel jest czymś uniwersalnym. Najbardziej sugestywne przejawy tego znajdujemy w kinie, telewizji i książkach. Bohater nie może po prostu być czarny bez wstępnego ostrzeżenia dla widowni, w domyśle białej. Czarni bohaterowie w głównych rolach są uważani za niegodnych tego, by się z nimi utożsamiać (wyjątkiem jest garstka szeroko znanych, przełamujących konwencję czarnych gwiazd Hollywood). Kiedy w obsadzaniu ról w kinie i telewizji wykracza się poza ten schemat, kinomani i telewidzowie wielokrotnie dają wyraz swojemu zdenerwowaniu, zniesmaczeniu i rozczarowaniu. Strach przed czarnymi bohaterami to strach przed czarną planetą.
Toni Morrison: Chciałam, żeby moje pisarstwo było bezspornie czarne
czytaj także
W 2014 roku, kiedy wytwórnia Sony Pictures padła ofiarą zmasowanego ataku hakerów, z korespondencji mailowej producentki Amy Pascal dowiedzieliśmy się, że była ona gorącą zwolenniczką obsadzenia czarnego aktora Idrisa Elby w roli kolejnego Jamesa Bonda. Rok później, nieprzypadkowo w czasie promocji swojej najnowszej książki, pisarz Anthony Horowitz przeprosił wreszcie za swoją wypowiedź, w której Idrisa Elbę uznał za zbyt „ziomkowatego”, by zagrać brytyjskiego idola. W sieci rozgorzała dyskusja, czy czarny Bond byłby w ogóle do przyjęcia. Tak ogromna wrzawa na myśl, że karnacja Jamesa Bonda – uosobienia zręcznej, gładkiej brytyjskości – mogła być choć o ton ciemniejsza, jeszcze raz pokazała, że brytyjskość ma ściśle wytyczone granice. Kiedy gazety rozpisywały się, że być może Bond zyska oblicze Idrisa Elby, powódź komentarzy omal nie zatkała internetu. „Nigdy nie obejrzałbym kolejnego Bonda” – żalił się jeden z czytelników „Daily Mail”. Czego tak się obawiali? Takiej burzy uczuć w związku z profanowaniem klasycznych opowieści nie było od czasów, kiedy w ekranizacji powieści Charlesa Dickensa Oliver Twist główny bohater przybrał postać animowanego kota.
Ogromna wrzawa na myśl, że karnacja Jamesa Bonda – uosobienia zręcznej, gładkiej brytyjskości – mogła być choć o ton ciemniejsza, jeszcze raz pokazała, że brytyjskość ma ściśle wytyczone granice.
Kiedy w siódmej odsłonie cyklu Gwiezdne wojny w roli szturmowca-renegata wystąpił brytyjski aktor John Boyega, w mediach społecznościowych ruszyła do ataku nowa kohorta gniewnych fanów wzywających do bojkotu filmu, nazwanego przez nich antybiałą propagandą. A to dlatego, że dwoje bohaterów filmu było czarnych, a wszystkie czarne charaktery były białe. (…) Decyzję co do obsady okrzyknięto elementem szerzej zakrojonego kulturowego dążenia do ludobójstwa białych. Lęk był silny – i stapiał się z ogólniejszymi obawami białych nacjonalistów, że biali ludzie staną się w świecie Zachodu mniejszością etniczną.
Przed Bożym Narodzeniem w 2015 roku internet spolaryzowała perspektywa czarnej Hermiony Granger. Właśnie ogłoszono obsadę głównych ról w sztuce teatralnej Harry Potter i przeklęte dziecko, opartej na powieściach cyklu, z akcją rozgrywającą się dziewiętnaście lat po zakończeniu akcji siódmego tomu jego przygód. W rolę Hermiony miała się wcielić Noma Dumezweni, czarna aktorka południowoafrykańskiego pochodzenia. Na tę wieść jedni wpadli w euforię, inni w oburzenie. Niektórzy fani obsesyjnie skupiali się na zdaniu z tomu Harry Potter i więzień Azkabanu – „Zza drzewa wyjrzała biała twarz Hermiony” – niezbitym dowodzie na to, że zatrudnienie aktorki o choć trochę innej karnacji będzie świętokradztwem (W polskim przekładzie fragment ten brzmi „pobladła twarz Hermiony” – przyp. tłum.).
W dzieciństwie byłam wielbicielką Harry’ego Pottera jak się patrzy, wystawałam o północy w kolejkach przed księgarniami po kolejne tomy, a kiedy dorwałam je w swoje pulchne rączki, czytałam na wyścigi, żeby poznać zakończenie wcześniej niż moi przyjaciele. Kolor skóry Hermiony nie miał dla mnie wtedy większego znaczenia, ale gdy w programie Newsround w CBBC ogłoszono castingi do głównych ról, jedenastoletnia ja chwyciłam swój egzemplarz Więźnia Azkabanu i przechadzając się po ogrodzie za domem, odczytałam na głos wszystkie kwestie Hermiony. Ostatecznie nie wysłałam zgłoszenia, bo przeczuwałam, że skoro w książce nie jest powiedziane, że bohaterka jest czarna, to prawdopodobnie nie jest. Nie było sensu starać się o tę rolę.
Dlatego pokrzepiające było, że J.K. Rowling poparła koncepcję czarnej Hermiony i na ataki ortodoksów odpowiedziała wpisem, że „nigdy nie sprecyzowała białej skóry” u swojej bohaterki. No ale gdy przywykliśmy do tego, że domyślna jest biel, to czarne nie jest czarne, jeśli nie zostanie wskazane jako takie. Już jako dorosła miłośniczka Harry’ego Pottera zaczęłam myśleć, że Hermiona Granger, z jej walką o emancypację domowych skrzatów, to pełna dobrej woli, ale też wyrzutów sumienia biała liberałka, z upodobaniem podejmująca się sprawy obrony sprawiedliwości społecznej bez jakiegokolwiek rozpoznania poglądów i odczuć tych, na rzecz których walczy. Poza światem magii Hermiona pracowałaby w jakieś organizacji pozarządowej czy instytucji charytatywnej, albo wdrapywała się powoli na kolejne szczeble biurokracji w Organizacji Narodów Zjednoczonych. Ze swoim solidnym kompasem moralnym byłaby wyedukowana i niezłomna w kwestiach praw zwierząt i globalnego ocieplenia.
czytaj także
Porzucenie domniemanej białości naszych bohaterów, zamiast niszczyć najukochańsze dzieła literackie, nieskończenie poszerza nasze literackie wszechświaty – czy to świat czarodziejów, czy galaktykę Gwiezdnych wojen. Jak zauważa vlogerka Rosianna Halse Rojas, odczytanie Hermiony z Harry’ego Pottera jako czarnej postaci otwiera nas na zupełnie nowe doświadczenie. Rzuca światło na niesłychanie rasistowski język czystości krwi używany w świecie czarodziejów, „czystokrwistych” i „szlam” (mudbloods, „brudnej” krwi). Ta terminologia brzmi jak żywcem przeniesiona z hitlerowskich Niemiec albo Afryki Południowej czasów apartheidu. Rodzice Hermiony byli w końcu mugolami, a państwa i naukowcy w podobny sposób kategoryzowali rasy i podsycali rasizm – jak gdyby pochodzenie od takich, a nie innych przodków było skazą przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Hermiona czarna albo mieszanej rasy, przezywana przez rówieśników „szlamą”, oderwana od rodziców i przekonana o tym, że jest wyjątkowa i należy do zupełnie innej rasy, może usilnie zabiegać o akceptację i chcieć się zasymilować. Nic dziwnego, że tak się starała. Nic dziwnego, że odrabiała zadania za kolegów i pierwsza podnosiła rękę na lekcjach. Była wzorcową mniejszością. Hermiona czarna albo w połowie czarna, agitująca za wyzwoleniem skrzatów, po sześciu czy siedmiu latach znoszenia rasistowskich obelg mogłaby nie mieć odwagi walczyć z uprzedzeniami swoich kolegów i wybrać w zamian coś, coś w swoim odczuciu mogłaby zmienić.
Niektórzy wielbiciele Harry’ego Pottera mieli kłopot ze zwizualizowaniem sobie czarnej Hermiony, bo nie potrafili wyobrazić sobie czarnej dziewczynki jako bystrej, nad wiek rozwiniętej, logicznie myślącej mądrali o złotym serduszku. Szkoda, że nie umieli wyobrazić sobie spokojnych, bezpretensjonalnych czarnych rodziców z klasy średniej, którzy pracowali jako dentyści. To smutne, że w ich głowach czarność to zapętlony, wiecznie powtarzający się scenariusz, ze ściśle określonymi rysami takiej czy innej osoby. Krytycy czarnej Hermiony potrafią na tyle wysilić umysł, by wyobrazić sobie tajny peron na dworcu King’s Cross, na który można się dostać tylko po przebiegnięciu przez ceglaną ścianę, ale czarny bohater w jednej z głównych ról przekracza już ich możliwości.
czytaj także
Krytycy czarnej Hermiony potrafią na tyle wysilić umysł, by wyobrazić sobie tajny peron na dworcu King’s Cross, na który można się dostać tylko po przebiegnięciu przez ceglaną ścianę, ale czarny bohater w jednej z głównych ról przekracza już ich możliwości.
Mówią nam, że czarni aktorzy i aktorki w rolach głównych bohaterów są nierealistyczni. Mówią nam, że to nieścisłość historyczna albo zbyt duże wyzwanie dla wyobraźni. Kiedy tak naprawdę chodzi o to, że bojowo nastawiona część społeczeństwa nie chce wyjść poza własny wąski punkt widzenia i sądzi, że wszystko musi spełniać ich oczekiwania, a pozostali muszą się dopasować do jej pragnień i kaprysów. No i jest to obraźliwe dla czarnych miłośników beletrystyki, którzy, żeby cieszyć się wybranym przez siebie gatunkiem, nie mają innego wyjścia, jak tylko utożsamiać się uczuciowo z bohaterami, którzy w ogóle nie przypominają ich z wyglądu.
Ten sposób myślenia pokazuje zasadniczą trudność utożsamienia się na jakikolwiek ze sposobów z czarną częścią ludzkości. Dla tych ludzi jesteśmy nierozróżnialną ruchomą masą, prostackim, niemal zwierzęcym stadem. Nie wierzą, że czarni bohaterowie mają potencjał być wyrafinowani jak James Bond lub inteligentni jak Hermiona Granger. No ale ci z nas, którzy nie są biali, muszą od początków kinematografii utożsamiać się emocjonalnie z losami białych głównych bohaterów. Strach przed czarną planetą niszczy dobrą fabułę i ukazuje nam, jak rasizm wchodzi w drogę ludzkiej empatii. Niebiali bohaterowie są zwyczajowo obsadzani w pobocznych czy drugoplanowych rolach pomocników lub tak zwanych paprotek od tak dawna, że próba utożsamienia się z bohaterem o innym kolorze skóry jest dla niektórych w ogóle nie do pomyślenia. Ustawia się nas w pozycji „innego”, a na środku sceny stajemy tylko w charakterze symbolu podporządkowania albo w roli komediowej wstawki. Biali są tak przyzwyczajeni do oglądania własnego odbicia we wszystkich wyobrażeniach ludzkości w każdej epoce, że zauważają je dopiero, gdy zostanie im sprzątnięte sprzed nosa.
czytaj także
Lęk przed czarną planetą przejawia się w zaprzęganiu mowy wyzwolenia do opisu białych resentymentów, gniewu i niezadowolenia. Mówi o sprawiedliwości, bez wzmianki o tym, co jest niesprawiedliwe już na starcie. Manifestuje się w sztywnym i płytkim rozumieniu wolności słowa (na ogół pojmowanej jako ostatni bastion do zdobycia w zmaganiach o to, by być tak otwarcie nietolerancyjnym, jak to możliwe, bez przykrych konsekwencji). Strach przed czarną planetą jest produktem ubocznym przemian społecznych i demograficznych oraz wezwań do odpowiedzialności rządzących. Jest takie stare powiedzenie, że heteroseksualny mężczyzna jest homofobem, gdyż boi się, że geje będą traktowali go tak, jak on traktuje kobiety. Nie inaczej jest w tym przypadku.
A lęk jest kompletnie nieuzasadniony. Władza i majątek w tym kraju nadal koncentrują się w rękach bardzo nielicznych i bardzo białych ludzi, a władza nie oddaje pola bez walki. Twoja rasa i klasa społeczna nadal mają przemożny wpływ na twoje perspektywy życiowe. Przemiany demograficzne mogą zainicjować parę reprezentacyjnych zdobyczy na szczycie, ale dalecy jesteśmy od czarnej supremacji w duchu Noughts & Crosses (antyutopijna powieść dla młodzieży autorstwa Malorie Blackman, w której na skutek odmiennego biegu dziejów Afryka zdobywa silną przewagę nad Europą). Tak czy inaczej nie jest to tego rodzaju świat, którego wizję wyobrażają sobie antyrasiści, kiedy domagają się sprawiedliwości. Zawsze chodziło o redystrybucję władzy, a nie jej wymianę.
Paradoks polega na tym, że przeciwnicy antyrasizmu zapędzili się w kozi róg. To trochę jak z kotem Schrödingera – skoro, jak twierdzą, rasizm nie istnieje, a czarnym naprawdę niczego nie brakuje, to czemu tak się boją, że sami staną się nową mniejszością? Zdaje się, że musimy poczekać w napięciu na rok 2066, kiedy to wedle prognoz biali staną się w Wielkiej Brytanii mniejszością demograficzną. Wtedy wszystko będzie jasne.
przeł. Anna Sak
**
Fragment książki Reni Eddo-Lodge Dlaczego nie rozmawiam już z białymi o kolorze skóry, która ukazuje się właśnie nakładem wydawnictwa Karakter (z posłowiem Moniki Bobako).
***
Reni Eddo-Lodge (ur. 1989 r.), brytyjska dziennikarka i blogerka poruszająca w swoich tekstach problem strukturalnego rasizmu i systemowego uprzywilejowania białych w Wielkiej Brytanii.