Tomasz Piątek

Pucu pucu chlastu chlastu

Dzisiaj Ameryka podejmuje decyzję co do personalnej obsady najważniejszego stanowiska politycznego na świecie. Spodziewałem się, że jak to zwykle w takich sytuacjach polskie media ogarnie ranoekwoferropodstawizm, czyli komiczne podniecenie żaby widzącej podkuwanego konia i podstawiającej łapę. Spodziewałem się, że Kolonko i Węglarczyk będą protekcjonalnie poklepywać po ramieniu obu kandydatów, jak gdyby to oni mieli ich wprowadzić do Białego Domu. Spodziewałem się opowieści o tym, jak bardzo ważne są te wybory dla Polski i jak bardzo Polska jest ważna dla tych wyborów. A tymczasem na stronach głównych najważniejszych dzienników i portali informacyjnych Obama i Romney są na szarym końcu. Może w ciągu dnia to się zmieni, ale teraz, gdy piszę te słowa, mgła smoleńska rozpylona z trotylem nadal przesłania wszystko. Z „Rzepy” wyleciało czterech dziennikarzy odpowiedzialnych za wtopę, w tym naczelny Tomasz Wróblewski i autor nieszczęsnego artykułu Cezary Gmyz. Nie mam zamiaru specjalnie się nad nimi litować (Wróblewski próbował kiedyś odbić mi narzeczoną, a Gmyz zachwyca się Wojtyłą – nie wiem, co mi bardziej leży na wątrobie), ale z tego, co pisze „Newsweek”, wynika, że to raczej prokurator Seremet powinien stracić pracę, ponieważ koncertowo wpuścił Wróblewskiego w maliny. 

Szkoda też, że Hajdarowicz nie zastosował tego patentu, co szefowie włoskiej firmy Logistica Transport: zwalniając zatrudnionych przez siebie dziennikarzy, którzy redagowali wydawane przez firmę pismo branżowe, kierownictwo zaproponowało im w zamian pracę w charakterze sprzątaczy albo oddzielaczy mięsa od kości. Włoskie media zawyły z oburzenia, no bo jakże to, sprowadzać przedstawicieli szlachetnego zawodu dziennikarza do roli rzezignatów? Co za pohańbienie… A ja aż tak bardzo ich nie żałuję. Niech chociaż przez chwilę medialni jaśniepanicze wejdą w buty prostego człowieka, niech poczują kryzys na własnej skórze. Myślę na podstawie własnego doświadczenia (kopanie kompostownika, między innymi), że taka mała obowiązkowa praktyka robotnicza bardzo dobrze by Wróblewskiemu i Gmyzowi zrobiła. Chciałbym zobaczyć Wróblewskiego z mopem, a jeszcze lepiej z Seremetem, jak myją podłogę i dodają sobie otuchy piosenką czyścioszka. Wróblewski: „Pucu pucu chlastu chlastu, nie mam rączek jedenastu, nie mam wcale rączek tylu – ktoś mi mówił o trotylu”. Seremet: „Pucu pucu chlastu chlastu, nie mam rączek jedenastu, o co chodzi ci, no co ty – jaki wybuch, jaki trotyl”. Aczkolwiek nie chciałbym jeść mięsa oddzielonego przez Gmyza. Jestem pewien, że miałby problem z odróżnieniem mięsa od kości, jak również od trotylu.

Ale być może takie protrotylowe nastawienie naszych mediów wcale nie jest oznaką szczególnej głupoty. Z afery trotylowej prawdopodobnie nic nie wyniknie, ale równie dobrze można się nią zajmować, jak wyborami w Stanach, bo z amerykańskich wyborów też wyniknie niewiele. Oczywiście, na pewno lepiej jest, żeby wygrał Obama, który daje Amerykanom powszechne ubezpieczenie zdrowotne, niż Romney, który chce otwierać okna w odrzutowcach i wierzy w Wielkiego Złocistego Kosmitę (swoją drogą, republikanie od czasów Reagana mają niesamowite szczęście do liderów). Ale zwycięstwo Obamy do żadnych wielkich zmian nie doprowadzi. Obama miał swój moment, kiedy po jego stronie stały zmobilizowane, nienawidzące bankierów miliony. Mógł wtedy zrobić to, co chciał, a przestraszeni bankierzy musieliby to zaakceptować. A Obama poratował bankierów pieniędzmi podatnika, nie uzyskując od nich nic konkretnego w zamian. Nie wprowadził podatku od transakcji finansowych, nie stworzył New Dealu naszych czasów. Podobno druga kadencja prezydenta może być bardziej radykalna niż pierwsza (bo podczas drugiej prezydent nie musi się martwić o następne wybory), ale ja jakoś w radykalizm Obamy nie mogę uwierzyć. 

Przypominam sobie, co mówiono o jego funkcjonowaniu we władzach Chicago. Wygłaszał wtedy bardzo zaangażowane lewicowe przemówienia, ale kiedy przychodziło do głosowania, wychodził z sali. Bo dla mainstreamowego, centrowego wyborcy amerykańskiego to, co mówi polityk, jest mniej ważne od tego, jak głosuje. Radny Obama był lewicowy w gębie, ale przy głosowaniu nieobecny, żeby tylko nie narazić się centrowemu wyborcy – dlatego koledzy nazwali go Nobama. Obawiam się, że przez swoje kunktatorstwo Obama nawet jeśli dzisiaj wygrał, to też przegrał. Obawiam się, że najważniejszym aspektem jego prezydentury pozostanie kolor skóry. W tym akurat przypadku jest odwrotnie: nawet przegrana Obamy jest jego wygraną, bo przegrywa niezgodnie ze stereotypem,. Amerykańscy rasiści głosili, że nie można obdarzać najwyższą władzą czarnucha, czyli impulsywnego, egoistycznego nerwusa i lenia. Tymczasem zobaczyli zapracowanego i zafrasowanego intelektualistę, którego główną wadą nie jest impulsywność, tylko nadmiar wątpliwości. Zamiast Otella, zobaczyli Hamleta.

Czekam tylko, co w tej sytuacji powie czołowy amerykanista „Rzeczpospolitej”, Bartosz Węglarczyk, powszechnie znany ze stwierdzenia, że Ukrainki to roboty do sprzątania. Pewnie nie odważy się powiedzieć, że Murzyni to roboty do sprzątania. Ale może powie, że koledzy Wróblewski i Gmyz to takie roboty? Podobno dzięki temu całemu trotylowemu zamieszaniu Węglarczyk ma awansować na zastępcę naczelnego. Już go sobie wyobrażam, jak wręcza mopa swojemu byłemu szefowi.

www.tomaszpiatek.pl

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Piątek
Tomasz Piątek
Pisarz, felietonista
Pisarz, felietonista. Ukończył lingwistykę na Universita’ degli Studi di Milano. Pracował w „Polityce”, RMF FM, „La Stampa”, Inforadiu, Radiostacji. Publikował w miesięczniku „Film” i w „Życiu Warszawy”. Autor wielu powieści. Nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazała się jego książka "Antypapież" (2011) i "Podręcznik dla klasy pierwszej" (2011).
Zamknij