Świat

Wojna w Gazie może wywołać społeczny wybuch w całym regionie

Od Maroka po Jordanię władze z początku tolerowały demonstracje przeciwko wojnie Izraela w Gazie. Dziś raczej je tłumią – w obawie, że protestujący zwrócą się przeciwko nim.

Choć w kwietniu analitycy obawiali się niekontrolowanej eskalacji militarnej między Izraelem i Iranem, chyba udało się jej uniknąć, przynajmniej na razie. Wiele państw świata przeżywa jednak eskalację polityczną – jak choćby kraje leżące w Afryce Północnej i Azji Zachodniej, często pomijane w doniesieniach o społecznych protestach.

Stany Zjednoczone dają najbardziej wyrazisty przykład sporu na poziomie ogólnokrajowym. Na kampusach w całym kraju dochodzi do propalestyńskich demonstracji i strajków okupacyjnych, z których wiele spotyka się z brutalnymi akcjami policji. Demonstranci sprzeciwiają się przede wszystkim eksportowi broni do Izraela, który od siedmiu miesięcy pozwala mu prowadzić straszliwą napaść na Gazę.

Młoda Ameryka nie może uwierzyć, że stara Ameryka jest ślepa

Jeśli sytuacja nie rozwiąże się do końca lata, na protestach przeciwko polityce Izraela i decyzjom prezydenta Bidena prawdopodobnie skorzysta Donald Trump. Gdyby wygrał tegoroczne wybory, sięgnąłby po poparcie opowiadających się za Izraelem chrześcijan z kościołów ewangelikalnych oraz chrześcijańskich syjonistów. W ten sposób może ostatecznie ośmielić obecny bądź przyszły rząd Izraela do przejęcia znacznie większej kontroli nad Gazą, a możliwe też, że nad okupowanym Zachodnim Brzegiem Jordanu.

Powszechne oburzenie na rządowe poparcie dla Izraela oddziałuje też politycznie w Wielkiej Brytanii. W ostatnich miesiącach odbyło się kilka propalestyńskich protestów liczących dobrze ponad sto tysięcy ludzi. Zaostrzył je fakt, że Wielka Brytania sprzedaje broń Izraelowi i ma z nim inne wojskowe powiązania. Niezadowolenie dało też o sobie znać przy urnach podczas wyborów samorządowych w Anglii i Walii na początku maja.

Wieczór ten przebiegł fatalnie dla Partii Konserwatywnej Rishiego Sunaka, która straciła 474 radnych. Partii Pracy Keira Starmera nie udało się jednak przejąć większości tych miejsc, bo zyskała jedynie 186 radnych. Resztę zgarnęli Liberalni Demokraci, Zieloni i Niezależni – w tym wielu lewicowców, którzy zdystansowali się od Partii Pracy, gdy Starmer nie potrafił znacząco skrytykować działań Izraela czy choćby wezwać do zakończenia wojny w Gazie.

Wygląda na to, że zdecydowana przewaga laburzystów w sondażach odzwierciedla nie tyle poparcie dla tej partii, ile problemy konserwatystów. Rozkłady głosów zaobserwowane na początku maja z pewnością przełożą się jakoś na wybory parlamentarne w drugiej połowie roku, które wielomilionowemu elektoratowi progresywnemu przyniosą niewielką możliwość wyboru, a wiele niezadowolenia.

Uwaga mediów skupia się zatem na protestach i sondażach z obu stron Atlantyku. Tymczasem zdarzenia w świecie arabskim są raczej pomijane.

Izrael od dekad pełni użyteczną funkcję dla autokratycznych reżimów chcących utrzymać swoje panowanie. Arabscy przywódcy od dawna skutecznie zachęcają opinię publiczną do ekspresji oburzenia na prześladowania Palestyńczyków, bo i w ten sposób zmniejszają ryzyko protestów przeciwko własnej władzy.

Ten układ załamał się podczas arabskiej wiosny w 2011 roku: regionalne ruchy społeczne zwróciły się przeciwko władzy. Niektóre reżimy, w tym Egipt, a zwłaszcza Syria, spróbowały podtrzymać kontrolę brutalną siłą. Inne zastosowały mieszankę ograniczonych ustępstw i represji. Jeszcze inne, takie jak Jordania i Maroko, ustępowały chętniej, przynajmniej krótkoterminowo. Wreszcie w Tunezji zmieniła się władza: po 23 latach upadła autokracja Ben Alego.

Arabska Wiosna po 10 latach: ten bunt wybuchnie na nowo

Po brutalnym ataku Hamasu 7 października zeszłego roku reakcja opinii publicznej w świecie arabskim była raczej stonowana. To się jednak szybko zmieniło, gdy media obiegły doniesienia o okrucieństwie izraelskiej agresji na Gazę i Palestyńczyków.

Dla autokratów był to moment problematyczny. Natężenie izraelskiej agresji – zabójstwa tysięcy Palestyńczyków i Palestynek oraz rujnowanie domów i budynków użyteczności publicznej w Gazie – sprawiło, że trudno było powstrzymać społeczny gniew. W pierwszych tygodniach dopuszczono demonstracje, niektóre nawet zorganizowane przez same reżimy.

Ten czas już dawno minął, lecz społecznego gniewu nie sposób załagodzić w obliczu 24-godzinnych relacji medialnych z następstw wojny dla Palestyńczyków. Wiele reżimów z całego regionu obecnie zajmuje surowsze stanowiska wobec społecznego gniewu, obawiając się o własne przetrwanie.

W Egipcie i Maroku – gdzie protestujący w ostatnich latach krytykowali coraz bliższe relacje swoich państw z Izraelem – władze rozbiły demonstracje i zatrzymały wielu ich uczestników. Tymczasem w Jordanii według Amnesty International na protestach pod ambasadą Izraela od 7 października aresztowano już 1500 osób.

Niektóre reżimy zdają sobie sprawę z długofalowego związku między sytuacją Palestyńczyków a nieprzestrzeganiem praw człowieka w ich krajach. Autorzy artykułu w „New York Timesie” piszą:

„Od kilkudziesięciu lat arabscy aktywiści łączą walkę o sprawiedliwość dla Palestyńczyków – sprawę jednoczącą Arabów o różnych poglądach politycznych od Marrakeszu po Bagdad – z walką o więcej praw i swobód u siebie. Dla nich Izrael jest awatarem sił autorytarnych i kolonialnych, które ograniczają rozwój ich własnych społeczeństw”.

Bombardują nas, zadzwonię później [reportaż]

Na razie arabskie reżimy nie tracą kontroli nad wybuchami społecznego gniewu – ale to może się szybko zmienić. W drugim tygodniu maja Izrael rozpoczął atak na Rafah, miasto na południu Gazy, w którym chroniło się 1,4 miliona Palestyńczyków i Palestynek. A bombardowanie Rafah – ogłoszonego przez Izrael „strefą bezpieczną”, gdy w zeszłym roku władze nakazały ewakuację północnej części Gazy – nadeszło po odrzuceniu przez premiera Izraela Benjamina Netanjahu propozycji zawieszenia broni od Hamasu.

Na Zachodzie często nie dostrzega się jeszcze innego czynnika. Napaść Izraela na Gazę nastąpiła po serii dotkliwych porażek izraelskich wojsk, strażników granicznych i agencji wywiadowczych 7 października. Bez wątpienia pokazało to, że Izrael raczej bezpodstawnie chełpi się miażdżącą przewagą obronności w swoim regionie. Poczucie to wzmaga się teraz, gdy zniszczenie Hamasu zaczyna okazywać się dla Izraela niemożliwe. Wielu arabskich aktywistów zastanawia się dziś: skoro przegrywa Izrael, to może ich własne elity też nie są niepokonane?

**
Paul Rogers jest emerytowanym profesorem studiów nad pokojem i stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie w Bradford oraz honorowym wykładowcą szkoły wojskowej Joint Service Command and Staff College. Publikuje w magazynie openDemocracy jako korespondent ds. bezpieczeństwa międzynarodowego. Na Twitterze (X): @ProfPRogers.

Artykuł opublikowany w magazynie openDemocracy na licencji Creative Commons. Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij