Unia Europejska

Węgierska opozycja zapomniała, że wyborcy chcą lepszego życia

Jeżeli wyborczy sojusz opozycji jest tak szeroki, że nie potrafi powiedzieć, jak zamierza rządzić, to ludziom trudno uwierzyć, że będzie im się żyło lepiej. Jeżeli na lidera wybiera się kogoś, kto w zasadniczych kwestiach zgadza się z przeciwnikiem, to można tylko skandować abstrakcyjne hasła o praworządności. Tak się przegrywa wybory.

Wynik węgierskich wyborów napawa grozą społeczność romską, oznacza katastrofę dla osób LGBT+ i stanowi zagrożenie dla progresywnych środowisk w całej Europie.

Viktor Orbán ze skrajnie prawicowej partii Fidesz zwiększył przewagę nad zjednoczoną obecnie opozycją, która zdołała przekonać do siebie jedynie 35 proc. wyborców i dwa okręgi poza budapesztańskim bastionem. Sześć głównych partii opozycyjnych, występujących jako jeden sojusz, zdobyło o sześć mandatów mniej niż w 2018 roku, kiedy startowały osobno.

W ostatnim czasie prześladowania społeczności romskiej na Węgrzech nasiliły się na tyle, że wielu jej członków musiało uciec z kraju. Większość z nich, mając unijny paszport, przenosi się do innych europejskich państw. Jednak są też tysiące, które szukają azylu w Kanadzie, właśnie tam bowiem ich lwia część jest w stanie udowodnić, że traktowano ich na tyle źle, by przysługiwał im status uchodźcy – to jedna z niewielu konkretnych informacji na temat uciekających z Węgier Romów.

Polityczne piekło nad Dunajem. Cała opozycja nie dała rady Orbánowi

Jako reporter na Węgrzech rozmawiałem z nauczycielami w szkołach, gdzie obowiązuje segregacja. W jednej z nich romskie dzieci uczyły się na oddzielnym piętrze bez toalety. Kiedy jeden z uczniów próbował prześlizgnąć się do łazienki piętro wyżej, wychowawca kopnął go tak, że uczeń spadł ze schodów. Rozmawiałem z romskimi nastolatkami, które muszą siedzieć z przodu tramwaju, z dala od pozostałych pasażerów, i z policjantami, którzy chcą, by rodzicom odebrano wszystkie romskie dzieci.

Jednocześnie z wyborami Viktor Orbán przeprowadził referendum na temat zakazu „promowania homoseksualizmu” w szkołach i nieumożliwiania młodym osobom transseksualnym dostępu do operacji korekty płci. W referendum nie przekroczono wymaganego progu frekwencji, więc jego wyniki są nieważne, nie ma jednak wątpliwości, że przez kolejnych pięć lat Orbán będzie na różne sposoby maltretować społeczność queer, mobilizując transfobów i homofobów na całym kontynencie.

Nie słabną ataki na wolną prasę. Nie ma już praktycznie żadnych mediów, które nie ograniczałyby się wyłącznie do przedrukowywania rządowych komunikatów. A po faktycznej banicji Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego z Węgier podczas ostatniej kadencji Orbána należy spodziewać się dalszego szturmu na środowiska akademickie.

Orbán, ręce precz od uniwersytetów!

Przywodzi mi to na myśl bezdomnych, którym zakazano spania na budapesztańskich ulicach w ramach oczyszczania stolicy, i Kálmána Sütö, z którym zrobiłem wywiad w 2018 roku. Musiał co wieczór szukać miejsca na nocleg w podmiejskich lasach, po czym wracał na swoje stanowisko przed parlamentem, gdzie sprzedawał węgierską gazetę uliczną.

Jednak odpowiedzialność za tę katastrofę dla europejskiej demokracji trudno przypisywać wyłącznie Orbánowi i jego sojusznikom. Oni są zwycięzcami. Zdobyli to, co chcieli. Winę za to ponosi również opozycja, która nie potrafiła go pokonać.

W ostatnich wyborach niemal wszystkie partie opozycyjne zawiązały sojusz w nadziei na zrzucenie Fidesz z siodła. W niektórych przypadkach było to uzasadnione, bo rozpraszanie głosów progresywnych wyborców pomiędzy mało znane ugrupowania jest strzałem w stopę w systemie, gdzie większość posłów jest wybierana w okręgach jednomandatowych. Stopniowy upadek węgierskiej socjaldemokracji w ostatnim dziesięcioleciu rozdrobnił lewicę, której zjednoczenie ma pierwszorzędne znaczenie.

Jednak polityka to nie zadanie z arytmetyki. Nie można po prostu zsumować głosów w słupkach, nie myśląc o tym, że każdy z nich to osoba, która ma własne rozumowanie i przemyślenia i którą trzeba przekonać i zarazić entuzjazmem. W polityce chodzi o konflikt, argumenty i władzę. Dzięki sojuszowi ze skrajnie prawicową partią Jobbik i namaszczeniu na kandydata na premiera konserwatywnego Petera Marki-Záy opozycja sama sobie nałożyła kaganiec. W desperackiej próbie obalenia coraz bardziej autokratycznego przywódcy zapomniała, że powinna reprezentować jakiś program.

Jeżeli nawiązywane sojusze sięgają tak daleko, że ich członkowie nie potrafią osiągnąć porozumienia w sprawie podstawowego komunikatu odnośnie do tego, co planują, trudno wysuwać argument, że ludziom będzie się żyło lepiej. Jeżeli na lidera wybiera się kogoś, kto w znacznym stopniu zgadza się w zasadniczych kwestiach dotyczących życia zwykłych ludzi z przeciwnikiem, trudno zrobić coś innego niż kampanię skoncentrowaną wokół wzniosłych haseł, gdzie dwa przeciwne obozy jeszcze się jakoś różnią. W tym wypadku były to abstrakcyjne kwestie konstytucyjne, które raczej rzadko przynoszą spektakularne zwycięstwa wyborcze (być może przypomina to nieco sytuację brytyjskich laburzystów, ale to już historia na inny artykuł).

Orbán, Putin i perspektywy dla demokracji na Węgrzech

Jeżeli jedynym wspólnym mianownikiem jest niechęć do Viktora Orbána, wówczas to Orbán staje się jedynym tematem wyborów.

Opozycja powinna była stać się inspirującym ruchem dla nowego pokolenia Węgrów. Tymczasem występowała jako koalicja zrzędzących odszczepieńców, którzy nie przepadają za swoim szefem. Takie ugrupowania nie wykluwają się na gruncie polityki wyborczej, nie hartują się dzięki unikaniu sporów i odcinaniu się od wszelkich zasad. Kształtują się w obliczu wyzwań, konfliktów, w czynach wymagających odwagi i charakteru.

Tuż po wyborach dostałem wiadomość od jednego wzburzonego znajomego na Węgrzech: „Węgierska liberalna lewica postanowiła nie konfrontować się z rasizmem. [To] świadomy wybór. Wybór tego, czego nie będą robić i mówić. Na Węgrzech nie ma żadnej poważnej kampanii antyrasistowskiej. Żadnej”.

Jednak kampania Marki-Záya była gorsza niż milczenie. Na jego plakatach atakowano Orbána za zbyt łagodną postawę wobec migracji. A ataki na migrantów, których jest tu raczej niewielu, to na Węgrzech tak naprawdę zakamuflowane ataki na społeczność romską.

Romowie są najbardziej dyskryminowaną mniejszością w Europie

O prawa romskie walczy mnóstwo znakomitych Romów, za którymi murem stoi garstka bohaterskich radykałów. Jednak zbyt wielu innych oponentów Fideszu akceptuje podstawowe postulaty Orbána i ogranicza się do przekonywania, że będą lepiej zarządzać.

Kiedy porozmawiać z wyborcami partii Fidesz w różnych zakątkach Węgier, raczej trudno znaleźć w nich entuzjazm. Głosują ciągle na partię rządzącą, bo mają wrażenie, że się bogacą – ceny domów rosną, rosną również pensje. Odsetek ludzi żyjących w ubóstwie w ostatniej dekadzie spadł o około 10 proc., odkąd na Węgrzech otworzono zakłady produkcyjne dla niemieckiego przemysłu motoryzacyjnego. Prawdziwy cud gospodarczy przyniosło Węgrom wejście do UE, od czego rządząca ówcześnie przez większość czasu partia Fidesz odcinała i odcina kupony.

Nie oznacza to jednak, że wszystko wygląda różowo. Węgry mają na przykład jeden z najgorszych systemów ochrony zdrowia w Europie. Rosnące ceny nieruchomości oznaczają, że młodzi wyborcy borykają się z szybującymi w górę kosztami mieszkań. Wzrastają koszty życia. Ucierpieli na tym Romowie, społeczność LGBT+, pracujące kobiety i inne mniejszości.

Tak, jesteśmy homofobami. Prawa człowieka nie są na Węgrzech wartością tradycyjną

Na Węgrzech istnieje przestrzeń dla progresywnego sojuszu. Musi to jednak być ruch, który będzie dążyć do poprawy życia zwykłych Węgrów, zwłaszcza tych, których dominacja Fideszu najwięcej kosztowała, nie zaś grupa bełkocząca o abstrakcyjnych pojęciach, jak do znudzenia powtarzana przez Marki-Záya „praworządność”.

Dopóki się to nie zmieni, węgierscy Romowie i społeczność LGBT+ będą bardzo potrzebować naszej solidarności.

**
Artykuł opublikowany w magazynie openDemocracy na licencji Creative Commons. Z angielskiego przełożyła Dorota Blabolil-Obrębska.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij