Unia Europejska

Zastanawiacie się, co PiS zrobi z mediami? Oto sprawdzony przewodnik

Rynkowy udział prorządowych mediów w segmencie wiadomości i publicystyki na Węgrzech szacuje się dziś na co najmniej 77 procent. Z Budapesztu dla Krytyki Politycznej pisze Szilárd István Pap.

Jak wiecie, największy niezależny portal informacyjny na Węgrzech, Index, przestał istnieć. Teoretycznie strona jeszcze działa i w jakiejś formie ma działać w przyszłości, ale w praktyce Index skończył się, kiedy miażdżąca większość redakcji złożyła wypowiedzenia pod koniec lipca 2020 roku.

Tak wyglądało ich ostatnie kolegium redakcyjne:

Rola Indexu w węgierskim życiu publicznym jest nie do przecenienia. Był pierwszym informacyjnym portalem internetowym wydawanym w języku węgierskim, a do tego największym. Prawie połowę wszystkich odsłon portali z wiadomościami w węgierskim internecie notował właśnie on.

Index rósł wraz z rozwojem węgierskiego internetu i stanowił jego fundament. Głównie ze względu na historię portalu grono jego czytelników było bardzo różnorodne i sięgało ponad najważniejszymi podziałami węgierskiego społeczeństwa. Według niedawnego badania Index czytała regularnie nawet jedna trzecia wyborców Fideszu. Odsetek ogromny, biorąc pod uwagę skrajną polaryzację sfery publicznej na Węgrzech i nadzwyczajne środki podjęte przez Viktora Orbána w ostatnich dekadach, by hermetycznie zamknąć swój elektorat w wirtualnej bańce.

Chciałbym tutaj pokrótce prześledzić ten długi proces monopolizacji mediów. Zniszczenie Indexu w szczegółach udokumentowały już portale międzynarodowe. Znane są mniej więcej metody i zabiegi na drodze do całkowitego przejęcia medium. Z reguły prorządowi biznesmeni najpierw kładą rękę na źródłach finansowania portalu, a potem powoli próbują przejąć kontrolę nad polityką redakcyjną.

Orban – kat niezależnych mediów

 

Upadek Indexu jako tak dużej instytucji życia publicznego przyniesie długotrwałe konsekwencje dla pozostałych jeszcze na Węgrzech niezależnych mediów. Ale niestety jest on tylko najnowszym ogniwem długiego łańcucha podobnych zdarzeń.

Metodyczna wojna Orbána z mediami

Od czasu, kiedy w 2010 roku zdobył swoją pierwszą większość kwalifikowaną w węgierskim parlamencie, Fidesz poczynił liczne kroki w kierunku monopolizacji mediów. Posunięcia te można podzielić na trzy kategorie.

Po pierwsze, partia bardzo konsekwentnie buduje własne imperium medialne. Nawet przed rokiem 2010, kiedy jeszcze była w opozycji, zawsze upewniała się, że są pieniądze na utrzymanie dobrze rozwiniętego ekosystemu mediów partyjnych.

Po powrocie do władzy Orbán wykorzystuje państwo do konsolidacji swojego imperium medialnego, obsypując je pieniędzmi podatników dzięki specjalnym kontraktom reklamowym. Rząd jest największym reklamodawcą na węgierskim rynku. W ostatnim dziesięcioleciu jego wydatki na reklamy wystrzeliły w kosmos: w 2011 roku przeznaczał na reklamę około 18 miliardów forintów (52 miliony euro), a do roku 2018 suma ta sięgnęła niemal 100 miliardów forintów (289,5 miliona euro). Większość tych pieniędzy wpływa do prorządowych mediów, firm i agencji reklamowych.

Ponadto Fidesz zmonopolizował telewizję publiczną, która szybko stała się groteskową tubą propagandową partii.

„Koniec demokracji lokalnej na Węgrzech”. Samorządy mogą zbankrutować z powodu pandemicznej polityki Orbána

Oprócz finansowania Orbán posługuje się też swoją kontrolą nad instytucjami państwowymi, by torować drogę dla fuzji i przejęć z udziałem prorządowych mediów, jednocześnie uniemożliwiając inne podobne operacje, które pomogłyby w utrzymaniu mediów niezależnych.

Kontrolowane przez rząd biuro ochrony konkurencji zablokowało na przykład połączenie niemieckiej telewizji RTL Klub z firmą wydającą jeden z największych – a po upadku Indexu największy – portal informacyjny 24.hu. To samo biuro nie miało nic przeciwko fuzji 476 prorządowych organizacji mediowych w jeden gigantyczny konglomerat.

W ramach drugiej metody rząd przyjął serię praw i przepisów, które mają utrudnić pracę niezależnym dziennikarzom. Od niesławnego prawa o mediach, które sprowokowało międzynarodową krytykę, do przepisów na temat „fałszywych wiadomości” o pandemii COVID-19, Fidesz zastawił niezliczone pułapki, których głównym celem jest wywołanie strachu w dziennikarzach i zmuszenie ich do autocenzury. Większości przepisów nie stosuje się nawet w praktyce, ale wiszą każdemu dziennikarzowi nad głową i przypominają o tym, że media i sami dziennikarze są na łasce rządu.

Trzecią metodę stanowi oczywiście po prostu niszczenie niezależnych organizacji medialnych. To okazało się zadaniem najtrudniejszym: nawet skonfrontowane z całą mocą państwa media udowodniły swoją wytrzymałość i innowacyjność, omijając wiele pułapek zastawionych przez władzę. To w tym momencie kapitał i wielki biznes stały się niezbędne do realizacji wrogich przejęć Fideszu.

Wszystkie najważniejsze bitwy Fideszu na wojnie z wolnością prasy wygrane zostały dzięki biznesmenom otwarcie lub potajemnie będącym na usługach Orbána. Demontaż największego konkurenta Indexu, Origo, umożliwiło w 2015 roku bierne przyzwolenie jego właściciela – Deutsche Telekom. Niemiecki koncern poddał w końcu tę jedną z największych i najważniejszych węgierskich redakcji internetowych – prowadzącą na przykład śledztwa dziennikarskie wokół członków rządu. Dlaczego? Bo w zamian utrzymał pozycję na rynku i dostał warte o wiele więcej rządowe kontrakty na rozwój infrastruktury telekomunikacyjnej.

Największy liberalny dziennik Węgier „Népszabadság” został nagle zamknięty przez austriackiego biznesmena Heinricha Pecinę w 2014 roku. Reszta mediów będących w jego posiadaniu (na przykład większość gazet lokalnych i regionalnych) szybko przeszła w ręce oligarchy numer jeden na Węgrzech, a jednocześnie przyjaciela premiera Orbána z dzieciństwa, Lőrinca Mészárosa.

Index wreszcie należał po kolei do dwóch wysokich rangą prorządowych oligarchów (którzy w międzyczasie popadli w niełaskę premiera i zrzekli się większości swoich interesów), by wreszcie jego główne źródło finansowania, dom sprzedaży reklam, przejął ten sam człowiek, który odegrał najważniejszą rolę w przemianie Origo w tubę Fideszu pięć lat temu.

Proces ten umożliwiły brak transparentności i związki z partyjną oligarchią, które cechowały media węgierskie już od roku 1990. Bez nich Orbán nie mógłby praktycznie samodzielnie zamykać całych redakcji.

Wskutek wszystkich tych działań rynkowy udział prorządowych mediów w segmencie wiadomości i publicystyki szacuje się dziś na co najmniej 77 procent.

Co po Indexie?

Wiele istniejących jeszcze niezależnych organizacji medialnych zdaje sobie sprawę z tych problemów i próbuje im przeciwdziałać, nawet pomimo znacznej przewagi przeciwnika. 24.hu, największy istniejący w tym momencie portal, wciąż ma tradycyjną strukturę własności, w której siedzący na szczycie bogaty biznesmen korzysta ze swojego prawa do rozporządzania przedsiębiorstwem. Obecny model finansowania dziennika też jest tradycyjny i w głównej mierze oparty na sprzedaży reklam. Jednak biorąc pod uwagę niedawne ataki na właściciela 24.hu w mediach Fideszu, nie zaskoczyłoby to nikogo, gdyby biznesmen już dziś miał przygotowane plany, jak będzie reagował na działania rządu Orbána.

Repolonizacja mediów może pomóc PiS w tuszowaniu skandali pedofilskich

Wiele innych, mniejszych organizacji medialnych eksperymentuje z nowymi formami własności i finansowania. Ich celem jest z jednej strony zlikwidowanie rozróżnienia na właścicieli i personel redakcyjny. Wiele z nich publikuje legalnie poprzez stowarzyszenia obywatelskie, których członkami są sami dziennikarze. Tak jest z moją redakcją, Mérce, która przecierała szlaki w poszukiwaniach nowych metod finansowania mediów.

Mérce oraz śledcza redakcja internetowa Átlátszó jako pierwsze na Węgrzech eksperymentowały z crowdfundingiem – metodą dziś wykorzystywaną przez prawie wszystkie niezależne organizacje medialne.

Dodajmy, że Index przed przejęciem również zbierał darowizny od czytelników, ale niestety nie na osobne konto bankowe. Pieniądze od czytelniczek i czytelników ostatecznie rozpłynęły się więc w skomplikowanej strukturze finansowej kontrolowanej dziś przez prorządowych oligarchów.

Niektóre portale zdecydowały się na paywalle, ukrywające przynajmniej część treści, a zatem motywujące ludzi do płacenia za wiadomości – jak w epoce mediów drukowanych.

Repolonizacja. Czy PiS weźmie się za media?

Obecnie w centrum węgierskiej sfery publicznej zieje pustka po Indexie. Pozostałe jeszcze niezależne grupy próbują wymyślić, jak tę pustkę wypełnić. Bardzo trudno przewidzieć, jak za rok będą wyglądać węgierskie media niezależne, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że najwyraźniej nikt nie myśli o zastąpieniu konkurowania między sobą współpracą.

Kilka większych organizacji już zaczęło rywalizować o spuściznę Indexu, sięgając po coraz więcej pieniędzy z crowdfundingu. W tym momencie na szczęście nie wiąże się to z równoczesnym spadkiem dochodów mniejszych portali, które zapoczątkowały trend finansowania społecznościowego. Dopiero czas pokaże, jak będzie dalej.

Przełożyła Aleksandra Paszkowska

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Szilárd István Pap
Szilárd István Pap
Korespondent Krytyki Politycznej w Budapeszcie
Szilárd István Pap jest politologiem, komentatorem i dziennikarzem portalu Merce.hu. Korespondent Krytyki Politycznej w Budapeszcie.
Zamknij