Unia Europejska

Warufakis: Brexit? Tak, ale demokratycznie

Janis Warufakis. Fot. DiEM25's Communications Office

Pytając, co dalej z Brexitem, trzeba rozumieć, że odpowiedź nie sprowadza się do prostego „wyjść z Unii, czy zostać”. A ogłoszenie drugiego referendum nie byłoby ratowaniem demokracji, ale kpiną z niej.

ATENY – Terminy naglą. Nieubłaganie zbliża się dzień, w którym Wielka Brytania odłączy się od Unii Europejskiej. Na mapie Europy raz po raz kreśli się i wymazuje kolejne czerwone linie, a polityczny proces rozstania jest nieprzejrzysty i irracjonalny do granic absurdu. Brytyjskie społeczeństwo musi odzyskać demokratyczną kontrolę nad Brexitem –  ale jak ma to zrobić?

Demokracja nie jest czymś, co się po prostu ma – to nigdy nieukończony proces. Decyzje podjęte zbiorowo muszą być wciąż analizowane i rewidowane w świetle nowych faktów. Zarazem w obecnych warunkach nic bardziej nie obrzydziłoby społeczeństwu demokracji niż ogłoszenie kolejnego referendum nad Brexitem.

Warufakis: Gdyby Anglicy mieli euro, nie byłoby Brexitu

Oba obozy – zwolennicy i przeciwnicy Brexitu – czują się dziś zdradzone. Wyjście z Unii Europejskiej miało przywrócić Brytanii suwerenność, a tymczasem brytyjski parlament nie ma w zasadzie nic do powiedzenia w kwestii procesu, który ukształtuje kraj na dziesięciolecia. Obywatele Szkocji i Irlandii Północnej stali się zakładnikami czysto angielskiego zatargu, którego opłakane skutki odczują na własnej skórze. Młodzi czują, że odebrano im perspektywy na przyszłość, a starsi – że odsuwa się na bok całą ich nagromadzoną przez lata mądrość i lekceważy się wszelkie uzasadnione obawy, podczas gdy insiderzy dogadują się za zamkniętymi drzwiami w interesie potężnych lobby. Krótko mówiąc, brytyjska demokracja właśnie oblewa swój ostatni i najtrudniejszy egzamin.

Nie da się jednak opanować kryzysu wywołanego pierwszym referendum przez rozpisanie drugiego. W czerwcu 2016 roku brytyjscy wyborcy mieli wybór: pozostać w Unii Europejskiej, czy ją opuścić. O ile można powątpiewać w mądrość zbiorowego podejmowania takich decyzji w drodze referendum, o tyle logiczna konsekwencja całego przedsięwzięcia była bez zarzutu.

Odkąd ogłoszono werdykt, a proces określony w artykule 50. Traktatu Lizbońskiego ruszył z miejsca, nie ma już takiego pytania, na które wystarczyłoby odpowiedzieć „tak” albo „nie”, żeby wydobyć Brytanię z tarapatów, w jakie sama się wpędziła. Dziś trzeba poddać pod zbiorową rozwagę co najmniej pięć różnych opcji.

Warufakis: Trzy zakony ojców (i sióstr) austerytów

Boris Johnson i jego wesoła kompania pod sztandarem „Brexit albo śmierć” wciąż nawołują, by Wielka Brytania odpłynęła jak najdalej od Unii, i dopiero z bezpiecznej odległości zaczęła budować z nią relacje podobne do tych, jakie niedawno nawiązała Kanada. Premier Theresa May twardo trzyma się swojej strategii z Chequers, próbując wymusić na UE takie stosunki, które zachowałyby pozory więzi z Unią, a jednocześnie pozostawiłyby Zjednoczonemu Królestwu tak szeroki margines wolności, jakiego nie są skłonni zaakceptować polityczni liderzy Europy. Partia Pracy ze swej strony proponuje, by Wielka Brytania pozostała w unii celnej, ale opuściła wspólny europejski rynek. DiEM25, ruch na rzecz demokratyzacji Unii Europejskiej, wysuwa natomiast propozycję (którą osobiście popieram), by Wielka Brytania opuściła UE, ale przez pierwsze pięć lat pozostała z nią w unii celnej i we wspólnym rynku. Po upływie tego czasu można by ocenić efekty takiego modelu i za obopólną zgodą zrewidować wzajemne relacje. Wreszcie, mamy jeszcze pragnienie, by Wielka Brytania jednak pozostała w Unii Europejskiej.

Nie da się opanować kryzysu wywołanego pierwszym referendum przez rozpisanie drugiego.

Demokratyczna decyzja co do kursu, jaki Wielka Brytania powinna przyjąć wobec unii Europejskiej, musi uwzględniać wszystkie te opcje – a być może jeszcze kilka innych. Musi także pokazać czarno na białym wszystkie sprzeczności tkwiące w opcjach, które dziś cieszą się największym poparciem. Zanim społeczeństwo podejmie decyzję, musi na przykład znać konsekwencje „irlandzkiej siatki bezpieczeństwa”, którą Theresa May uzgodniła już z Unią, a która gwarantuje, że między Irlandią Północną a Republiką Irlandzką nie zostanie przywrócona granica. Okazuje się bowiem, że rozwiązania wzorowane na relacjach między Unią a Kanadą nie są do pogodzenia z pomyślnie przeprowadzonym wyjściem Wielkiej Brytanii z UE ani z zachowaniem unii celnej między Irlandią Północną a resztą Zjednoczonego Królestwa.

Mechanizm referendum nie pozwala jednak ani na wybór którejś z pięciu różnych opcji, ani tym bardziej na odsianie logicznych konsekwencji każdej z nich od myślenia życzeniowego. Nawet gdyby zastosować głosowanie preferencyjne – polegające na tym, że wyborcy szeregują dostępne opcje w kolejności od najbardziej do najmniej pożądanej – cały proces eliminowania mniej popularnych rozwiązań odbyłby się czysto mechanicznie, w dniu głosowania, bez możliwości jakiejkolwiek debaty między kolejnymi rundami.

Przede wszystkim jednak powtórzenie referendum stanowiłoby kolejny cios dla demokracji. Od lat 70. ubiegłego wieku pod wpływem neoliberalnej ideologii sfera demokratycznego decydowania nieustannie się kurczy. Istotne decyzje, które kiedyś leżały w gestii rządów i parlamentów, coraz częściej podejmują „niezależne” instytucje, na przykład banki centralne, które nie mają żadnego demokratycznego mandatu. Trudno się więc dziwić przekonaniu obywateli, że głosowanie to już tylko rytuał, mający uprawomocnić decyzje, które establishment podjął już wcześniej, nie pytając ich o zdanie. Referendum w sprawie Brexitu było rzadkim wyjątkiem od tej reguły. Cieszyło się najwyższą frekwencją w historii kraju, a ponad 17 milionów osób – często głosujących pierwszy raz w życiu – oddało głos przeciwko największym instytucjom brytyjskiego establishmentu.

Okazało się, że aby odzyskać realny wpływ na politykę swojego kraju, brytyjskie społeczeństwo musiało poprzeć Brexit. To godne pożałowania. Jednak ci z nas, którzy się temu sprzeciwiali, a jednocześnie chcą, by demokracji było coraz więcej zamiast coraz mniej, nie mogą z czystym sumieniem nawoływać do rozpisania drugiego referendum, ponieważ jego wymowa byłaby jednoznaczna: „Podjęliście złą decyzję. Zagłosujcie jeszcze raz, tym razem prawidłowo”. Taki komunikat musiałby utwierdzić brytyjskich wyborców w przekonaniu, że Unia Europejska być może szanuje demokrację, ale z pewnością nie szanuje ich samych. W ostatecznym rozrachunku skorzystaliby na tym tylko poplecznicy Borisa Johnsona, którzy tylko marzą o tym, by milcząca większość pozostała milcząca, reakcyjna i pognębiona na tyle, by nie wtrącać się w ich rządy.

Corbyn za, a nawet przeciw [brexitowe WTF dla średniozaawansowanych]

A zatem, skoro drugie referendum nie jest właściwą drogą do odzyskania kontroli nad procesem uruchomionym przez pierwsze, to jakim sposobem osiągnąć ten cel?

Odpowiedzi udziela lider Partii Pracy, Jeremy Corbyn: niezwłocznie ogłosić wybory powszechne, aby wszystkie palące dziś kwestie stały się przedmiotem publicznej debaty i aby społeczeństwo mogło w pełni osądzić wszystkie proponowane koncepcje. Jeśli ma dojść do kolejnego głosowania nad Brexitem, to ocenie wyborców musi podlegać nie tylko ścieżka wychodzenia z Unii, ale cały pakiet gospodarczych, społecznych i instytucjonalnych reform, jakie będą temu procesowi towarzyszyć.

Warufakis: Grecja jako mechanizm wczesnego ostrzegania

Na nas wszystkich spoczywa zaś obowiązek precyzyjnego i wyczerpującego przedstawienia naszych propozycji. W interesie odnowienia demokracji i zneutralizowania politycznych toksyn, które zatruwają dziś proces Brexitu, ruch DiEM25 i ja poprzemy koncepcję pozostania Wielkiej Brytanii we wspólnym rynku i w unii celnej z UE przez pięć lat – z możliwością przedłużenia na kolejne lata. W tym czasie realizacja rozsądnego programu Partii Pracy złagodziłaby szkody wyrządzone społeczeństwom Anglii, Szkocji, Walii i Irlandii Północnej przez sfinansjalizowany kapitalizm, któremu od lat patronują kolejne kadencje torysów i laburzystów.

**
Copyright: Project Syndicate, 2018. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożył Marek Jedliński.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Janis Warufakis
Janis Warufakis
Ekonomista, współzałożyciel DiEM25
Ekonomista, od stycznia od lipca 2015 roku minister finansów Grecji, współzałożyciel ruchu DiEM25 (Democracy in Europe Movement 2025). Autor książek „Globalny Minotaur” (2016) i „A słabi muszą ulegać?” (2017), „Porozmawiajmy jak dorośli” (2019).
Zamknij