Unia Europejska

Lewica z Europą albo śmierć

Jest proeuropejska nisza na polskiej scenie politycznej.

Prawie 90 procent Polaków popiera nasze członkostwo w Unii Europejskiej, wynika z ostatniego sondażu CBOS. Czy w obliczu antyeuropejskiej kampanii w wykonaniu rządu PiS mamy powód do otwierania szampana? Chyba nie do końca, bo elity i politycy nie dali nam dotąd szansy stać się prawdziwymi euroentuzjastami. Może uda się to lewicy?

Siła ataku, jaki Prawo i Sprawiedliwość przypuściło w mediach na Unię Europejską, musi robić wrażenie. Z ust polityków i urzędników obozu rządzącego słyszeliśmy, że UE jest utopią skazaną na porażkę, że toczy ją moralne zepsucie, a jej wartości są sprzeczne z polskimi. Do tego Bruksela (podobnie jak Berlin) ignoruje zdanie Polski i bezprawnie wtrąca się w nasze wewnętrzne sprawy, promuje liberalno-lewicową ideologię multi-kulti, obłudną poprawność polityczną prowokującą islamizację oraz terroryzm, chce zmusić Polskę do przyjęcia przenoszących zarazki uchodźców (a raczej: imigrantów ekonomicznych), a także stanowi potencjalne zagrożenie dla dalszego rozwoju ekonomicznego Polski. Do tego wszystkiego, od ponad roku trwa konflikt rządu z Komisją Europejską w sprawie łamania zasad praworządności. W nieco już zapomnianej uchwale sejmowej działania instytucji europejskich zostały wprost określone mianem zagrożenia dla suwerenności Polski, zaś wisienką na torcie był – dokonany brew woli rządu – „sfałszowany” wybór Donalda Tuska, „niemieckiego kandydata Angeli Merkel”, na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej.

Co ciekawe właśnie to spektakularne samobójstwo dyplomatyczne, jakiego PiS dokonał na oczach całej Europy, było momentem triumfu dla ogromnej części zwolenników integracji europejskiej w Polsce. Przeprowadzone na fali europejskiego wzmożenia sondaże dawały kolejne powody do zadowolenia. Aż 79 procent ankietowanych stwierdziło, że Polska w wypadku realizacji ogłoszonego przez przywódców Niemiec, Francji, Włoch i Hiszpanii scenariusza Unii wielu prędkości powinna znaleźć się w grupie państw najbliżej ze sobą współpracujących. Ostatni sondaż CBOS podtrzymuje dobre nastroje. Poparcie dla członkostwa Polski w Unii Europejskiej jest najwyższe od trzech lat i sięga aż 88 procent. 41 procent Polaków ma też popierać ideę głębszej integracji w ramach Unii, a 50 procent uważać, że w interesie Polski jest należenie do grona przodowników integracji.

„Dyplomatyczne samobójstwo PiS”. Opozycja nie może przespać tego momentu

Wystarczy jednak delikatnie przejechać paznokciem po powierzchni, aby zdrapać farbę i obalić „mit polskiego euroentuzjazmu”, jak zrobili to autorzy szeroko omawianego raportu Fundacji Batorego. Okazuje się bowiem, że euroentuzjazm Polaków jest w dużej mierze powierzchowny, a „suwerennościowa” i antyeuropejska narracja PiS-u odpowiada poglądom znaczącej części społeczeństwa polskiego przejawiającego tendencje do postawy „zamkniętości”.

Jak pokonać populizm i nie zdradzić ideałów – przewodnik praktyczny

Tezę autorów potwierdzają zresztą te same badania CBOS, które świadczyć miały o euroentuzjazmie Polaków. Według nich przeciw przyjęciu euro, będącym warunkiem sine qua non głębszej integracji w kluczowych obszarach, jest 72 procent Polaków, a więc więcej niż w jakichkolwiek badaniach CBOS przeprowadzonych w przeszłości. W innej żywotnej dla dalszej integracji sprawie, czyli rozwiązaniu kryzysu uchodźczego, także ze świecą szukać proeuropejskiego nastawienia. W opublikowanych w połowie kwietnia badaniach mechanizmowi relokacji uchodźców przybywających do państw UE sprzeciwiło się trzy czwarte badanych.

O tym, jak chwiejne są fundamenty polskiego euroentuzjazmu, świadczą również badania przeprowadzone dla „Dziennika Gazety Prawnej” zaraz po referendum w sprawie Brexitu. Prawie połowa respondentów stwierdziła w nich, że odpowiedzią na opuszczenie wspólnoty przez Wielką Brytanię powinna być realizacja scenariusza „Europy narodów”, a więc umocnienie niezależności państw członkowskich kosztem instytucji unijnych. Przeciwnego zdania było zaledwie 8 procent badanych.

Polski euroentuzjazm jawi się w tym świetle jako wydmuszka, pozbawiona treści bądź pełna treści zupełnie płynnych, a nieraz tak sprzecznych ze sobą, że trudno uchwycić ich sens. Winę za to ponoszą w ogromnej mierze politycy sprawujący władzę po 2004 roku. O ile eklektyzm, ale też powierzchowność narracji i wizji proeuropejskości były zrozumiałe i łatwe do przykrycia przez entuzjazm w czasach, gdy Polska zgłaszała dopiero – jak ujął to Michał Sutowski – akces do normalności, o tyle trudne są do wybaczenia 13 lat po wejściu do Unii.

Kaczyński może nas niechcący wyprowadzić z Europy

Antyeuropejska narracja tak dobrze rezonuje dziś w społeczeństwie, bo przez lata nie było dla niej przeciwwagi, która wyszłaby poza hasła „płynięcia w głównym nurcie”. Polskie społeczeństwo nie dostało nawet szansy, aby stać się prawdziwie euroentuzjastyczne. Zadowolone z osiągnięcia cywilizacyjnego celu, jakim było wejście do Unii Europejskiej, polityczne centrum zapomniało nadać naszemu członkostwu nowy sens, który wykraczałby poza absorpcję hojnych funduszy strukturalnych, których symbolami stały się autostrady i aquaparki. Liberalne elity przespały także płynące z Europy sygnały ostrzegawcze zwiastujące, że Europa, jaką znamy się kończy – kryzys w strefie euro, kryzys uchodźczy, do pewnego stopnia nawet kryzys bezpieczeństwa na wschodzie i wreszcie Brexit.

Dlatego nawet dziś, kiedy Prawo i Sprawiedliwość metodą salami – plasterek po plasterku – odcina Polskę od Europy, opozycja głównego nurtu nie potrafi znaleźć odpowiedzi adekwatnych do wyzwań, z jakimi mierzy się Polska i Europa. Komitet Obrony Demokracji, jak gdyby nigdy nic, demonstrował pod hasłem „Byliśmy i jesteśmy w Europie”. Najwyraźniej nie zauważył, że Europa, w której byliśmy, za chwilę wyglądać może zupełnie inaczej. Z kolei lider największej partii opozycyjnej Grzegorz Schetyna stwierdza, że sprawy europejskie mają być jednym z filarów strategii politycznej Platformy Obywatelskiej. Nie ma jednak do zaproponowania nic poza sloganem „kasa, misiu, kasa” (spopularyzowanym przez legendarnego trenera Janusza Wójcika). „Obecność w Unii dotyczy właściwie wszystkiego, co ważne dla kraju: od pieniędzy na modernizację, funduszy europejskich, po dopłaty bezpośrednie na polską wieś”, mówi Schetyna.

Prawico, lewico, liberałowie, zrozumcie jedno: Unia Europejska jest wybawieniem

Zła wiadomość jest niestety taka, że czasy wielkich pieniędzy dla Polski się kończą. Po opuszczeniu Unii przez wielką Brytanię zniknie 11,5 miliarda euro, które Brytyjczycy co roku dopłacają do wspólnego budżetu. Najbardziej odczują to ci, którzy otrzymują najwięcej, czyli m.in. Polska. Realnym możliwością jest również powołanie oddzielnego budżetu dla państw strefy euro. Nawet jeśli do tego nie dojdzie, to i tak spodziewać się należy przesunięć w perspektywie budżetowej na lata 2021-2027 – mniej pieniędzy przeznaczonych będzie na fundusze strukturalne, a więcej na rozwiązywanie konkretnych sektorowych problemów, jak choćby odciążenie państw najsilniej dotkniętych napływem uchodźców. A przecież można sobie również wyobrazić scenariusz „nacjonalizacji” wspólnej polityki rolnej – Francuzów czy Niemców stać na dopłaty dla swoich rolników, tylko czy stać na to Polskę?

Polexit jest możliwy, a euro nierealne

Jeśli więc z proeuropejskiej wizji głównej siły opozycyjnej odejmiemy fundusze, zostanie z niej wielkie nic. Trudno też liczyć na zasadniczą zmianę tego stanu rzeczy – oznaczałoby to bowiem w przypadku PO pójście wbrew sondażom zarówno w kwestii euro, jak i uchodźców (wystarczy przecież wspomnieć, że rząd PO był sceptyczny wobec pomysłu relokacji, nawet wówczas, gdy poparcie Polaków dla przyjęcia uchodźców było zdecydowanie wyższe niż obecnie). Jedynie w sprawach dotyczących obronności można mieć nadzieję na jednoznacznie proeuropejski kurs – tu akurat sondaże są po właściwej stronie. Dzisiejsza wizja polityki europejskiej, jaką zaproponował Grzegorz Schetyna, nie gwarantuje jednak powrotu do europejskiego centrum, ale dryf – choć powolniejszy niż w przypadku PiS – ku peryferiom.

Jeśli więc narodowa prawica konsekwentnie, kawałek po kawałku, odkrawa Polskę od Europy, a parlamentarna opozycja nie jest w stanie zaproponować realnej alternatywy, proeuropejski impuls musi wyjść od lewicy i społeczeństwa obywatelskiego. Antyeuropejskiej polityce PiS i marazmowi centrum trzeba przeciwstawić wizję takiej Europy, której – jak pisze Ulrike Guérot – jeszcze nie ma: socjalnej, solidarnej i demokratycznej, która jednocześnie osadzona będzie w polskich realiach i wpisanej w nowy projekt modernizacji Polski.

Razem: Unia Europejska nie może po prostu trwać

Ale oprócz tej wielkiej wizji potrzeba też konkretnej propozycji na już, czyli na najbliższe wybory, do dyskusji w telewizyjnych studiach, na wiece i demonstracje, które uczynią tę wizję namacalną. Niektóre – jak w przypadku kwestii uchodźców czy całej agendy równości i praw człowieka – są już stałym elementem lewicowej narracji, inne wymagać będą przeskoczenia własnego cienia.

Tak z pewnością będzie w przypadku postulatu wejścia do strefy euro, który lewica powinna wziąć na swoje sztandary. Na pierwszy rzut oka pomysł ten może brzmieć absurdalnie – w końcu całkiem niedawno nie kto inny, jak Ryszard Petru wyraził poparcie dla przyjęcia wspólnej waluty. Siły progresywne wiedzą doskonale o jej wadach konstrukcyjnych, a wspomnienie grillowania, jakiemu został poddany rząd Grecji w trakcie kryzysu, jest ciągle żywe. W tym pozornym paradoksie tkwi jednak przewaga lewicy nad neoliberałem Petru: punktem wyjścia dla lewicowego poparcia dla euro powinna być jego konstruktywna krytyka, a nie bezrefleksyjny, antypisowski odruch. Kwestia euro jest z punktu widzenia lewicy ważna również o tyle, że Europa stoi u progu debaty nad reformą strefy euro – debaty, w której lewicowe postulaty uwspólnotowienia przynajmniej części długów czy wprowadzenia euroobligacji przestają być political fiction, a stają się realnymi scenariuszami. Lepiej być częścią tej debaty niż przyglądać się je z boku i czekać na jej wynik. Nie można też zapominać, że reforma strefy euro powiązana zapewne będzie z realizacją europejskiego filaru praw społecznych, którego zarys przedstawiła pod koniec kwietnia Komisja Europejska. W przeciwieństwie do Petru lewica postulat przyjęcia euro może więc wpisać w szerszy kontekst budowy Europy o silnym wymiarze socjalnym.

Zandberg: To było gówniarstwo. PiS wykrzyczał światu: „Nie traktujcie nas poważnie!”

Do zagospodarowania jest również temat bezpieczeństwa. Według przytaczanego tu już wielokrotnie sondażu CBOS priorytetem działań Unii powinna być walka z terroryzmem (77% badanych), ochrona granic (67%) i wspólna polityka obronna (61%). Dlatego na wypisywanie Polski z europejskiej współpracy wojskowej przez Antoniego Macierewicza odpowiedzieć należy nie tylko oburzeniem, ale i konkretnymi propozycjami. Nie chodzi tu bynajmniej o nierealistyczne obecnie postulaty stworzenia europejskiej armii, czy uczynienia z UE mocarstwa nuklearnego, do czego pretensje zgłaszał Jarosław Kaczyński, lecz o ambitne, ale znajdujące się w zasięgu politycznych możliwości działania. Ciekawy pomysł w tej materii podsuwa Pauline Massart z think tanku Friends of Europe. Proponuje ona powołanie unijnej rady bezpieczeństwa wzorowana na amerykańskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Zadaniem tej ogólnoeuropejskiej instytucji zrzeszających ekspertów z różnych dziedzin (od spraw militarnych przez współpracę rozwojową po handel), środowisk i regionów byłoby projektowanie długofalowej strategii bezpieczeństwa UE oraz inicjowanie debat i formułowanie rekomendacji. Przyjęcie dłuższego horyzontu czasowego i całościowej europejskiej perspektywy oraz wyjście poza utarte schematy spotkań wąskiego grona zgadzających się ze sobą białych mężczyzn średnio-starszego pokolenia mogłoby dać istotne impulsy dla rozwoju unijnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, na której końcu znajdować się mogą nawet europejskie siły zbrojne.

Formułowanie nowej, progresywnej polityki europejskiej to także okazja, aby głos w debacie o przyszłości Polski w Europie aktywniej zabrało młode pokolenie, dla którego wstąpienie do Unii Europejskiej nie było wyznacznikiem końca historii. Spotkajmy się – choćby na wiecach w ramach pan-europejskiego ruchu Pulse od Europe, który powoli zapuszcza korzenie także w Polsce organizując wydarzenia w Warszawie i Wrocławiu. Zademonstrujmy na rzecz zjednoczonej Europy, poznajmy się, poszukajmy wspólnie naszych recept na Europę, opowiedzmy sobie wzajemnie o swoich europejskich doświadczeniach, ponarzekajmy, pokłóćmy się, pomarzmy. Jean Monnet mówił, że Europa wykuwać się będzie w kryzysach, a jej przyszły kształt będzie sumą wszystkich rozwiązań, jakie przyjęto, by te kryzysy zakończyć. Pora, aby do tej sumy dodać także nasze pomysły.

Oczywiście nie mam złudzeń, że Polacy niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki staną się nagle zagorzałymi euroentuzjastami. Dziś jednak, bardziej niż kiedykolwiek, potrzebny jest doniosły głos na rzecz zjednoczonej, odnowionej Europy, który choć trochę przesunie środek ciężkości debaty o polskiej obecności w Unii Europejskiej. Przed lewicą otwiera się szansa na nadanie tej dyskusji kierunku i na zagospodarowanie proeuropejskiej niszy na polskiej scenie politycznej.

Polska: posmoleński, ambergoldowy wilczy dół drugiej prędkości

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Adam Traczyk
Adam Traczyk
Dyrektor More in Common Polska
Dyrektor More in Common Polska, dawniej współzałożyciel think-tanku Global.Lab. Absolwent Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW. Studiował także nauki polityczne na Uniwersytecie Fryderyka Wilhelma w Bonn oraz studia latynoamerykańskie i północnoamerykańskie na Freie Universität w Berlinie.
Zamknij