Unia Europejska

„Dyplomatyczne samobójstwo PiS”. Opozycja nie może przespać tego momentu

Proeuropejskie siły polityczne nie mogą przespać momentu wzmożenia, jaki daje wybór Tuska i jednoczesne zamroczenie PiS ciosem, jaki zadała mu nie jakaś mityczna i bliżej nieokreślona Unia, ale 27 bardzo konkretnych premierów i prezydentów europejskich.

Gdy gra się w pokera o najwyższą stawkę, to warto mieć na ręku coś więcej niż kilka blotek. Jarosław Kaczyński i jego przyboczni usiedli do brukselskiego stolika, mając jedynie kostkę do domino i pionki do chińczyka. Musiało skończyć się katastrofą, która do tego otwiera szansę wytrącenia Kaczyńskiemu z ręki kilku atutów na krajowym podwórku.

Straceńcza misja Jacka Saryusza-Wolskiego zakończyła się dla rządu Prawa i Sprawiedliwości kompromitującą porażką. W czasie błyskawicznego, trwającego zaledwie 20 minut posiedzenia polskiego rządu nie poparli nawet deklarowani sojusznicy z Grupy Wyszehradzkiej, której Polska ma rzekomo przewodzić i z której  wywodzić ma swoją siłę na arenie europejskiej. Premier Czech wprost powiedział, że Polska nie ma prawa blokować Tuska, a Victor Orban na szczyt przybył z teczką z logiem Europejskiej Partii Ludowej, do której należy PO i Fidesz. Wyglądało jak prztyczek w nos w kierunku Kaczyńskiego. Trudno o dobitniejszy dowód izolacji i bezradności Polski w Europie.

Oni chyba naprawdę przegrali. A co wygra Tusk?

Wybór Tuska nie jest oczywiście żadnym zaskoczeniem. Nawet przedstawiciele rządu Szydło niespecjalnie ukrywali beznadziejność misji zleconej im przez prezesa PiS. Minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski z beztroską w głosie oznajmiał, że choć lobbuje za kandydaturą Saryusza-Wolskiego w Brukseli, to nie zależy mu na „kolekcjonowaniu poparcia”. Jak wiele serca i energii polski minister włożył w promowanie kandydatury Saryusza-Wolskiego niech świadczą słowa Miroslava Lajčáka po kolacji urządzonej przez Waszczykowskiego dla ministrów spraw zagranicznych państw Beneluxu i Wyszehradu. Szef słowackiej dyplomacji oznajmił, że „zważywszy na to, że to sprawa, o której decydować będą nasi przywódcy, myśmy się tym nie zajmowali”. Premier Beata Szydło wystosowała z kolei do przywódców unijnych absurdalny list, w którym m.in. oskarżała Tuska o przywództwo w próbie puczu i ostrzegała przed rozpadem Unii oraz apelowała o europejską solidarność (sic!).

Dla wszystkich, może poza samym Kaczyńskim, musiało być oczywiste, że kluczowe stanowisko w Unii nie przypadnie mało znanemu kandydatowi zgłoszonego w ostatniej chwili przez rząd od miesięcy skłócony z Unią, należący do marginalnej europejskiej rodziny politycznej, niezdolny do budowania koalicji, przeciw któremu Komisja Europejska prowadzi kontrolę stanu praworządności.

Mimo tego próbowano nadać „wolskiej” szarży jakiś sens. Mikołaj Iwański w Krytyce Politycznej wyraził zadowolenie z wolty Saryusza-Wolskiego, który z korzyścią dla Polski wzmocni krótką ławkę Prawa i Sprawiedliwości w sprawach europejskich. Tomasz Krawczyk na łamach wPolityce apelował do komentatorów, aby spróbować wpisać zgłoszenie kandydatury Jacka Saryusza-Wolskiego w szerszy plan gry politycznej rządu.

Jacek Saryusz-Wolski jest bez wątpienia wybitnym znawcą polityki europejskiej. Plotki o tym, że miałby zastąpić Witolda Waszczykowskiego, pojawiają się od miesięcy i z pewnością byłaby to dobra zmiana, choć okraszona kompromitującym hołdem nieporównywalnym nawet z tym, który musiał złożyć „premier z tabletu” Gliński. Wolski sprawdziłby się z pewnością też na stanowisku europejskiego komisarza, choć dziś trudno wyobrazić sobie jego dalszą karierę w instytucjach unijnych. Waszczykowskiego można jednak było wysłać do Nowego Jorku na stanowisko ambasadora przy ONZ (i to w okresie, gdy Polska najprawdopodobniej będzie członkiem Rady Bezpieczeństwa), a Wolskiemu urządzić gabinet przy al. Szucha bez ośmieszania majestatu Rzeczpospolitej i izolowania Polski na arenie europejskiej.

Wolta Jacka Saryusza-Wolskiego to dobra wiadomość

Także szukanie strategicznej głębi w działaniach PiS jest karkołomnym zadaniem. Jeśli faktycznie celem było usunięcie Tuska, to delikatna gra polityczna, która mogłaby to tego doprowadzić, zdaje się być poza zasięgiem polskiej dyplomacji i samego prezesa. Kaczyński „wiedział, że trzeba się bić, jednak reguł tej walki nie znał. Wyobrażał sobie, że kilkoma ciosami w Berlin czy w Brukselę można wygrać swoje, ale było inaczej, w Unii brutalność wymaga więcej finezji i czasu, na szachownicy stoi dużo figur, nie wystarczy bić w jedną, trzeba zjednać pozostałe”, pisał Robert Krasowski w książce Czas Kaczyńskiego. Polityka jako wieczny konflikt. Wczoraj Kaczyński w spektakularny sposób przyznał mu rację.

Bo jak musiałaby z grubsza wyglądać operacja usunięcia Tuska? Pobawmy się pisanie historii alternatywnej. W lecie 2016 roku na Nowogrodzkiej zapada decyzja, że polską racją stanu jest niedopuszczenie do ponownego wyboru byłego premiera na przewodniczącego RE. O tym postanowieniu Kaczyński informuje Angelę Merkel podczas tajnego spotkania w Mesebergu, a następnie pozostałych przywódców państw V4. W zamian za nawet drobne, ale symbolicznie istotne, ustępstwa – choćby w kwestiach polityki migracyjnej – niemiecka kanclerz, której zależy na utrzymaniu Polski blisko europejskiego centrum, niechętnie, ale jednak ustępuje. Zaczyna się dyskretne sondowanie innych europejskich stolic. Wśród potencjalnych kandydatów pojawiają się premier Irlandii Enda Kenny i były kanclerz Austrii Werner Faymann. Liderom naszego regionu co prawda trudno przełknąć utratę swojego przedstawiciela w unijnych władzach, ale w zamian uzyskują obietnicę wynagrodzenia tego poświęcenia przy kolejnym rozdaniu. Brzmi jak naiwne political fiction, także z powodu nieudolności pisowskiej dyplomacji, ale dawało choć minimalne szanse na sukces.

Jeśli natomiast PiS chciał na sprzeciwie wobec Tuska i następnie na rezygnacji z niego cokolwiek ugrać (może ważną tekę komisarza dla Konrada Szymańskiego lub Saryusza-Wolskiego w następnej Komisji?), to najwyraźniej zapomniał wcielić w życie drugą część planu. Zamiast tego doprowadził do stanu, w którym europejscy przywódcy traktują Polskę w najlepszym przypadku niczym natrętną muchę.

Mirażami okazały się pozytywne sygnały, jakie chciano widzieć po lutowym spotkaniu Kaczyńskiego z kanclerz Merkel. Kaczyński mamił wówczas opinię publiczną partnerskim zbliżeniem z Niemcami i ambitną wizją Unii Europejskiej jako mocarstwa nuklearnego (na marginesie, czy ktoś pamięta, co postulował Kaczyński na spotkaniu z Merkel w 2006 roku? Tak, tak, powołanie wspólnej europejskiej armii). Tymczasem przy okazji kampanii antytuskowej z pełną mocą wróciła odpychająca antyniemiecka retoryka, a przecież – zgodnie ze słowami samego Kaczyńskiego – Angela Merkel miała być gwarantem korzystnego dla Polski układu sił w Unii.

Co więc dalej z Polską w Unii? Póki co to samo, tylko bardziej. Więcej izolacji, więcej kłótni i konfliktów, więcej otwartych frontów, więcej antyunijnej retoryki, więcej machania szabelką i jednoczesnego wycofywania się ze wspólnoty, której znaczna część, czego nie ukrywa, ma ochotę szybciej ruszyć do przodu i zrzucić niepotrzebny balast.

Jednocześnie nie ulega wątpliwości, że PiS swoje „dyplomatyczne samobójstwo” (a może, puszczając wodze fantazji, zainscenizowaną z premedytacją farsę, której celem była dalsza polaryzacja sceny politycznej?), będzie próbował na krajowym podwórku przekuć w zwycięstwo. Wybrany wbrew Kaczyńskiemu Tusk jako potencjalny rycerz na białym koniu mogący przynieść kres „dobrej zmianie” będzie ciągłym celem ataków.

Świat poznał prezesa

Określenie go mianem kandydata Niemiec i Merkel czy sugerowanie przez Zdzisława Krasnodębskiego, europosła PiS i – o ironio! – profesora Uniwersytetu w Bremie, że powinien przyjąć niemieckie obywatelstwo, czy spot oskarżający Tuska o zdradę Polski i ściągnięcie na Europę wszelkich możliwych kataklizmów – to zapewne dopiero przedsmak grillowania, które ma uniemożliwić Tuskowi powrót do krajowej polityki, a przynajmniej pomóc PiS-owi zabetonować swoje poparcie. Dostanie się też oczywiście samej Unii. Premier Szydło już zapowiedziała, że nie przyjmie konkluzji ze szczytu i będzie „broniła demokratycznych zasad” i sprzeciwiała się „prymatowi siły nad zasadami”. Minister Waszczykowski będzie natomiast sprawdzał, czy największe kraje nie szantażowały mniejszych.

Polska cela czy Bruksela

Ten kryzys to jednak również rzadki prezent dla opozycji. Michał Sutowski słusznie pisze, że wybór Tuska daje nadzieje, że drzwi do odnowionej Unii Europejskiej pozostaną dla nas przynajmniej uchylone. Jednak to nie Donald Tusk samodzielnie utrzyma Polskę w Europie, to zadanie dla całej dzisiejszej opozycji, a i części środowisk bliskich obecnej władzy. Zadanie to tym trudniejsze, że powszechnie przytaczany euroentuzjazm Polaków, co pokazuje niedawny raport Fundacji Batorego, jest powierzchowny, a antyeuropejska opowieść PiS-u nie rezonuje najgorzej w społeczeństwie polskim przejawiającym tendencje do „zamkniętości”.

Dlatego żadna proeuropejska siła polityczna nie może pozwolić sobie na przespanie momentu wzmożenia, jaki daje wybór Tuska i jednoczesnego zamroczenie PiS ciosem, jaki zadała mu nie jakaś mityczna i bliżej nieokreślona Unia, ale 27 bardzo konkretnych premierów i prezydentów europejskich. Nie wystarczy jednak ograniczać się do haseł „byliśmy i jesteśmy w Europie”, pod jakim demonstrował swego czasu Komitet Obrony Demokracji. Tej Europy, w której byliśmy za chwilę już nie będzie i do tego daleko jej było do ideału (do czego rękę przyłożył również sam Tusk). Pora na nową proeuropejską narrację i otwarcie dyskusji o miejscu Polski w odnowionej Unii Europejskiej.

Prawico, lewico, liberałowie, zrozumcie jedno: Unia Europejska jest wybawieniem

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Adam Traczyk
Adam Traczyk
Dyrektor More in Common Polska
Dyrektor More in Common Polska, dawniej współzałożyciel think-tanku Global.Lab. Absolwent Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW. Studiował także nauki polityczne na Uniwersytecie Fryderyka Wilhelma w Bonn oraz studia latynoamerykańskie i północnoamerykańskie na Freie Universität w Berlinie.
Zamknij