Świat

Jak pokonać populizm i nie zdradzić ideałów – przewodnik praktyczny

Popularność szermujących ksenofobicznymi hasłami polityków dla wielu – w tym także dla części lewicy – stała się wymówką do przyjmowania podobnej retoryki czy postulatów programowych. Nie ma innego wyjścia?

Z odpowiedzią na to pytanie mierzyli się uczestniczący w połączonych kongresach Globalnych Zielonych, Globalnych Młodych Zielonych, Europejskiej Partii Zielonych oraz Partii Zielonych Anglii i Walii, które odbyły się na przełomie marca i kwietnia w Liverpoolu.

Wyzwanie to tym większe, że każdy lokalny prawicowy populizm, mimo ich upodabniania się (np. przechodzenia ruchów pierwotnie libertariańskich na pozycje obrony „narodowego państwa dobrobytu”), nadal ma swój lokalny kontekst i koloryt.

Donald Trump i Recep Tayyip Erdoğan mogą zresztą mieć podobne autorytarne ciągoty, ale możliwości ich działania zależą od siły lokalnych instytucji demokratycznych czy ruchów progresywnych.

No Platform

Co dało im polityczne paliwo? Jeśli wierzyć występującemu w panelu poświęconym populizmowi liderowi Australijskich Zielonych Richardowi di Natale, winić należałoby neoliberalizm z jego obsesją na punkcie zwijania państwa, sprzyjania wielkiemu biznesowi i cięcia wydatków na usługi publiczne.

W wypadku Antypodów efektem realizowania tej polityki ma być wskrzeszenie w roku 2016 formacji One Nation. Ugrupowanie Pauline Hanson cieszyło się niemałym powodzeniem na tamtejszej scenie politycznej jeszcze w latach 90. XX wieku, strasząc wówczas elektorat niekontrolowanym napływem imigrantów z Azji. W zeszłym roku „żółte zagrożenie” zastąpiły tyrady przeciwko muzułmanom, które pozwoliły ugrupowaniu wrócić z politycznego niebytu i zdobyć cztery mandaty w tamtejszej izbie wyższej – 81-osobowym Senacie, dając im tym samym silną pozycję negocjacyjną wobec tamtejszego centroprawicowego rządu.

Skutki tego stanu rzeczy są podobne do tego, co dzieje się w innych krajach – debaty polityczne przechylają się na prawo, co w australijskim wypadku oznacza np. akceptację głównych partii dla programu wysyłania próbujących przybyć bez stosownych dokumentów migrantów do rozsianych po krajach Oceanii zamorskich obozów internowania.

Czy możliwa jest inna droga? Tamtejsi Zieloni postanowili opuścić salę posiedzeń podczas inauguracyjnej przemowy świeżo upieczonej senator Hanson, w której powtarzała ona swe skierowane przeciwko muzułmanom hasła. Zamiast ulegać skrajnej prawicy postanowili mocno zaznaczyć swe poglądy, zyskując uznanie lokalnej społeczności muzułmańskiej.

Nie ma podręcznika zwalczania populizmu w weekend

Narodowy brat-łata

Z ideowymi oponentami trudno jednak walczyć, kiedy poza tym, że głoszą ksenofobiczne hasła są uprzejmi, ładnie ubrani i działają na rzecz lokalnych społeczności. Takie są realia na północy Francji, gdzie tamtejszy Front Narodowy celuje w rozgoryczony deindustrializacją regionu dawny elektorat socjalistów. Działaczka francuskich Zielonych (EELV) Marie Toussaint nie miała wątpliwości, że partia Marine Le Pen robi dziś tę samą systematyczną robotę chodzenia od drzwi do drzwi i przekonywania do własnych racji, która była niegdyś specjalnością tamtejszych komunistów.

Strategia ta wydatnie pomaga Frontowi w oddemonizowaniu jego wizerunku w elektoracie. Drugim czynnikiem jest umiejętny dobór reprezentujących go ludzi. Burmistrz z ramienia FN w miejscowości, w której żyje Toussaint, nie dość, że jest gejem, to jeszcze deklaruje, że ma bardziej socjalistyczne poglądy od skompromitowanej ekipy prezydenta Hollande’a.

Zdaniem polityczki w tegorocznych wyborach prezydenckich lewica zmaga się z ocieplonym wizerunkiem skrajnej prawicy, mobilizując się nie wokół dających nadzieje projektów na przyszłość, lecz zastanawiając się, kto pokona Le Pen.

Nie mówić od rzeczy

Siły ekopolityczne mają szczególne problemy z wyartykułowaniem swej wizji tam, gdzie ich zakorzenienie społeczne jest mniejsze – na przykład w Europie Środkowej. Tu – jak zauważył komentujący sytuację w Czechach Josef Šmida – przyjmujące różne formy partie populistyczne znajdują podatny grunt.

W wypadku naszego południowego sąsiada najlepszym tego dowodem ma być partia, będąca obecnie sondażową liderką – współpracująca z frakcją liberałów w Parlamencie Europejskim formacja ANO milionera Andreja Babiša.

Šmida bił się w piersi: – Sami byliśmy częścią problemu. Braliśmy udział w prawicowej koalicji rządowej. Mówiliśmy np. o żywności organicznej w oderwaniu od ludzkich potrzeb i zasobności ich portfela – deklarował.

Jego zdaniem postępowe siły polityczne nie powinny bać się stosowania populistycznego przekazu. Takimi trafiającymi do szerokiej grupy wyborców hasłami mogłyby być w wypadku Zielonych „TIR-y na tory” czy zdrowa żywność w szkołach. – Musimy myśleć o tym, jak przetłumaczyć swoje postulaty na język zrozumiały dla osób spoza grupy wykształconych z dużych miast – argumentował.

Zwijanie demokracji

Nawet i nasz region – mimo Orbanów i Kaczyńskich – ma jednak znacznie większą swobodę ekspresji postępowych poglądów politycznych niż chociażby Turcja. O sytuacji w tym kraju opowiadała akademiczka Bahar Baser.

„Być albo nie być” dla tamtejszej lewicowej (i nie tylko) opozycji będą wyniki kwietniowego referendum w sprawie zmiany konstytucji – przewidywała Baser. Jeśli elektorat zagłosuje za poprawkami, kraj ten stanie się republiką prezydencką, a Erdogan na talerzu otrzyma uprawnienia potrzebne mu do trzymania kraju twardą ręką.

Balcer: Erdoğana od władzy „odpiłować” może już chyba tylko śmierć. Albo rewolucja

Zdaniem Baser nie ma jednak powodów sądzić, by taki był jego polityczny plan od samego początku, gdy jak premier obejmował władzę jako lider partii AKP. Jej zdaniem nie można ignorować pozytywnych aspektów początków jego rządów, takich jak zainicjowanie dialogu ze społecznością kurdyjską. Stopniowo jednak działania ekipy Erdogana zaczęły służyć konsolidacji jego władzy. Nowo otwarty kurdyjski kanał telewizyjny stał się jego tubą propagandową.

Załamanie procesu pokojowego, wejście do gry islamistycznych terrorystów, zerwanie z dotychczasowymi sojusznikami – gullenistami, których oskarżył o stanie za zeszłorocznym nieudanym puczem – wszystko to dało mu polityczne paliwo do czystek i ciągłego mobilizowania społeczeństwa wokół własnego projektu politycznego, jakim jest ustanowienie systemu prezydenckiego.

W sytuacji, gdy rząd wsadza za kratki politycznych oponentów, straszy zewnętrznymi wrogami (w tym Unią Europejską), a sprawcy np. podpaleń biur partii opozycyjnych pozostają bezkarni, tworzenie ambitnej strategii mobilizacji przeciw autorytaryzmowi nie jest prostą sprawą.

Wyjść z defensywy

Na szczęście nad Wisłą – jak również w większości krajów zmagających się z prawicowym populizmem czy szeroko pojęty autorytaryzmem – tak źle jeszcze nie jest. Co zatem robić, by powstrzymać tego typu tendencje?

Wyzwaniem zdaje się skrojenie złożonego przekazu zmiany świata do bardziej przyziemnego celu osiągnięcia dobrego wyniku wyborczego. Josef Šmida sugeruje wybór popularnego tematu wiodącego.

Marie Toussaint zwraca z kolei uwagę na konieczność znalezienia odpowiedzi na zarzuty o totalitaryzm. W wypadku Zielonych mogą one dotyczyć ich ambitnych działań na rzecz ochrony środowiska, w wypadku bardziej „konwencjonalnej” lewicy – działań redystrybucyjnych, w obu przypadkach zaś niechęci do dyskutowania z jawnie ksenofobicznymi poglądami adwersarzy. Odpowiedzi te muszą pokazywać regulacje jako działania na rzecz wolności, nie zaś ją ograniczające.

Poznaj swojego wyborcę

A co, jeśli z populistyczną prawicą można skutecznie walczyć na jej własnym polu? Nie, nie chodzi o licytowanie się na limity przyjmowania uchodźców czy skalę inwigilacji społeczności muzułmańskich, ale o odbicie z jej rąk symboli, które powinny należeć do całej wspólnoty politycznej. Taką – udaną – próbę podjął sztab byłego lidera Zielonych i obecnego prezydenta Austrii Alexandra Van der Bellena.

Nie stał on przed najprostszym z zadań. Populistyczna Partia Wolności wystawiła strojącego się na umiarkowanego kontrkandydata (Norberta Hofera). Sam Van der Bellen jest synem estońskich uchodźców, lewicowym profesorem i – jakby tego było mało – wolnomularzem, za przewodnictwa którego Zieloni za swój sukces uważali przekroczenie progu 10% poparcia.

Majmurek: Nadzieja znad Dunaju, niepokój nad Tybrem

Jak zatem na takiej bazie udało się zdobyć niezbędne do zwycięstwa poparcie? Jak dowodził sekretarz generalny tamtejszych Zielonych i członek jego sztabu wyborczego, Robert Luschnick, kluczem wydaje się dobre odczytanie elektoratu i jego potrzeb, symbolizowane przez wyodrębnienie po badaniach fokusowych 16 grup wyborczyń i wyborców, do których trafiały następnie sprofilowane przekazy polityczne (np. 226 spotów wyborczych).

Udany kontratak

Opieranie się na samych badaniach byłoby jednak receptą na prowadzenie mało inspirującej, bezpiecznej kampanii wyborczej. Van der Bellen musiał – prawie tak jak radzą rozliczni specjaliści od rozwoju osobistego – „wyjść ze swojej strefy komfortu”.

W tym wypadku oznaczało to bicie się na patriotyzm z populistyczną prawicą. I to skuteczne bicie się bez rezygnowania z własnych przekonań. Pozowanie na tle flagi Austrii czy używanie zarezerwowanego do tej pory dla prawej strony sceny politycznej zwrotu „Heimat” służyło prezentowaniu wizji otwartej wspólnoty, aspiracji do aktywnego kształtowania projektu europejskiego oraz troski o środowisko.

Van der Bellen musiał – prawie tak jak radzą rozliczni specjaliści od rozwoju osobistego – „wyjść ze swojej strefy komfortu”.

Okazało się, że na opowieść o gościnnej ojczyźnie ludzi powiązanych ze sobą czymś innym niż mitycznymi więzami krwi i nienawiścią do obcych Partia Wolności nie miała przekonującej odpowiedzi. Startujący formalnie jako kandydat niezależny Van der Bellen był w stanie sięgnąć nawet po głosy umiarkowanych konserwatystów.

Udało mu się to dzięki dwóm ważnym czynnikom – niewielkiej (raptem pięcioosobowej) grupie decyzyjnej dbającej o trzymanie się politycznego przekazu oraz olbrzymiej ilości niezależnych, oddolnych akcji na rzecz kandydata – od śpiewów dziecięcych chórów poprzez aukcje dzieł sztuki aż po deklaracje poparcia chadeckich burmistrzów i… katolickich księży, dzwoniących do kolegów po fachu z prośbą o oddanie głosu na (bądź co bądź) masona.

Rewolucji nie zorganizują płatni pracownicy

czytaj także

Odpowiedzieć na wyzwanie

Nie trzeba było wychodzić z sali, w której odbywała się prezentacja, by dostrzec, że wychodzenie poza bezpieczne lewicowe okopy nie jest sprawą łatwą. Przysłuchująca się jej brytyjska aktywistka wyraziła przekonanie, że w życiu nie robiłaby kampanii z Union Jackiem w tle. Zaproponowała nawet jako kontrę opowieść o „pokojowej obywatelce świata” mającą tę zaletę, że łatwo wpisuje się w tradycyjne ekopolityczne narracje, i tę wadę, że jej potencjał mobilizacyjny nie wydaje się (mówiąc delikatnie) przesadnie wielki.

Bez jednego działania jakakolwiek progresywna strategia polityczna skazana jest na porażkę – rozmowy z elektoratem populistycznej prawicy. Zamiast go demonizować czasem wystarczy z nim porozmawiać. Jak przekonywała niejedna panelistka czy panelista podczas kongresu w Liverpoolu, okazuje się wówczas najczęściej, że pod naskórkiem antyimigranckich czy islamofobicznych haseł kryją się realne niepokoje, np. o stan opieki zdrowotnej czy innych usług publicznych.

Stawianie kreski na tej części elektoratu to coś, na co prawicowi populiści tylko czekają.

Lewicę odbudują kobiety

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij