Lewica stoi wciąż przed tragicznym wyborem: nonkonformizm za cenę porażki czy konformizm za cenę stagnacji.
Jeśli teoria o gniewie ludu jako przyczynie populizmu miałaby być słuszna, to czas koniunktury gospodarczej powinien populistom podciąć skrzydła. I pomóc odrodzić się tradycyjnej lewicy i prawicy, które mają najwięcej respektu dla demokracji liberalnej. Tymczasem dobra koniunktura gospodarcza w Europie i w USA okazała się jeszcze lepszym okresem dla populistów niż kryzys. Politycy zorientowali się, że w czasach dobrej koniunktury różnicę zrobią tematy „tożsamościowe” (imigranci, terroryzm, polityka historyczna). Nowym trendem jest ogarniający niemal całą Europę podział na prawicę i populistyczną prawicę.
Ostatnie wyniki wyborów na Węgrzech, gdzie zwyciężyły dwie prawice (jedna bardziej populistyczna od drugiej), to tylko najnowszy przykład. Podział prawica vs prawicowi populiści mamy także w Polsce, w Czechach, w Austrii, w Hiszpanii, w Holandii i właśnie opanowuje najważniejsze demokracje Unii Europejskiej: Włochy, Francję i Niemcy.
We Włoszech Koalicja partii lewicowych została pokonana przez Koalicję partii prawicowych stosunkiem 151 do 88 miejsc we włoskim parlamencie. Partia Demokratyczna Matteo Renziego stoi przed rozłamem. Z włoską lewicą nie było nigdy tak źle jak dziś. Zwyciężył populistyczny Ruch 5 Gwiazd, który właśnie uformował koalicję ze skrajnie prawicową Ligą. Obie partie są eurosceptyczne i prorosyjskie. Dla obu wzorem jest Viktor Orban i Władymir Putin. Do rządu nie weszła prawica Silvio Berlusconiego, która stanowić będzie główną opozycję dla populistycznego rządu.
Włochy czekają na nowy rząd. Jazda bez trzymanki dopiero się zaczyna
czytaj także
Odwrotną do Mattoe Renziego strategię przyjął Emmanuel Macron we Francji. Na użytek wyborów prezydenckich stworzył ruch populistyczny w formie i antypopulistyczny w treści. Pokonał populizm jego własną bronią. Jak wszyscy populiści, krytykował całą klasę polityczną, odżegnując się zarówno od lewicy jak i od prawicy głównego nurtu. Jego ruch miał nie być partią, ale ruchem społecznym, który zabierze władzę partiom i odda ją zwykłym ludziom. Zamiast tworzyć nową elitę władzy, ruch Macrona miał pozostać horyzontalny. Najpoważniejszą opozycją pozostaje Front Narodowy (nazywający się obecnie Rassemblement National) Marine Le Pen.
Mimo europejskich haseł, przez kampanię Macrona przebijała intencja „Francja first!”, a jej symbolem była nacjonalizacja stoczni STX w Saint-Nazaire, która miała uniemożliwić przejęcie jej przez Włochów (mimo, że stocznia wcześniej była południowokoreańska). Najbardziej krytyczne hasła pod adresem polskiego populistycznego rządu padły podczas spotkania z robotnikami w fabryce Whirpool, której Macron bronił przed przeniesieniem do Polski. Innym przykładem mieszania demokratycznych haseł z interesami gospodarczymi była reforma dyrektywy o pracownikach delegowanych, których największa ilość pochodzi z Polski i stanowi konkurencję dla Francuzów.
czytaj także
Wyraźnym krokiem w prawo było wzięcie premiera i najważniejszych ministrów gospodarczych z prawicy. Premier Édouard Philippe, minister finansów Bruno Le Maire, a także minister gospodarki Gérald Darmanin – wszyscy pochodzą z prawicy. Jak celnie to podsumował Arthur Goldhammer: „gdyby wybory wygrał kandydat prawicowych Republikanów, program rządu w sprawach gospodarczych nie różniłby się niczym od obecnego”. Nic dziwnego, że reformy rynku pracy mają raczej prawicowy charakter.
Jednoznacznym świadectwem zajmowania przez Macrona prawicowych pozycji jest reforma prawa dotyczącego imigrantów, która jest najbardziej restrykcyjnym rozwiązaniem zastosowanym we Francji od 70 lat, czyli od wojny algierskiej. Ustawa przewiduje ograniczenie imigracji dzięki przyspieszeniu tempa rozpatrywania wniosków azylowych, wydłużenie okresu aresztu dla nielegalnych imigrantów oraz szybszą procedurę̨ deportacji, a nawet otwiera możliwość deportacji ludzi wciąż czekających na rozpatrzenie wniosków azylowych. Prawo pozwala zatrzymywać dzieci, co ostro skrytykował Europejski Trybunał Praw Człowieka. Za bardzo kontrowersyjne uznał nowe prawo sam ruch LREM założony przez Macrona. Macron zniósł wreszcie obowiązujący od listopada 2015 roku stan wyjątkowy we Francji po to, żeby zalegalizować szereg praktyk umożliwiających dyskryminację religijną i etniczną oraz ograniczających prawa obywatelskie. Policja może zatrzymywać i przeszukiwać ludzi bez nakazu w wybranych strefach, „składać im wizyty”, stosować areszt domowy, może zamykać miejsca modlitw. To i wiele więcej poukrywano za celowo niejednoznacznym językiem nowego prawa. Bank Światowy wytyka rządzącym rosnące nierówności i wykluczenie francuskich przedmieść (tzw. Banlieues), w których co jakiś czas sfrustrowani powstają przeciwko rządzącym.
Niemieckie „nein” wobec flagowego projektu francuskiego prezydenta, czyli głębokiej reformy Eurozony, będzie przesuwał zarówno Macrona jak i rząd Niemiec dalej w prawo. Odejście Martina Schulza z pozycji lidera SPD okazało się pożegnaniem jedynego niemieckiego polityka wagi ciężkiej naprawdę zainteresowanego dokończeniem integracji europejskiej. Schulz pozostawił rządowi po sobie umowę koalicyjną między socjaldemokratami i chadekami, której pierwszy rozdział dotyczy właśnie reformy Unii Europejskiej, co wygląda dziś na zawstydzające memento dla państwa, które uporczywie nie chce wziąć na siebie odpowiedzialności za los Unii Europejskiej.
czytaj także
Nowy bardzo konserwatywny budżet socjaldemokratycznego (!) ministra finansów Olafa Scholza oznacza kontynuację dotychczasowej polityki gospodarczej. Na pytanie „Süddeutsche Zeitung”, czym różni się od swojego chadeckiego poprzednika Wolfganga Schauble odparł: „Niemiecki minister finansów to niemiecki minister finansów i partyjna przynależność nie ma tu znaczenia”. To po co istnieje SPD, skoro postępową politykę w kwestii imigrantów zainicjowała Merkel, a religia i związki partnerskie od dawna nie różnią już CDU i SPD? Na to pytanie nie znajdują odpowiedzi przede wszystkim wyborcy, u których socjaldemokraci mają najniższe w historii notowania.
Niemcy więc dalej będą kierować się przesądem, że w Unii z zintegrowaną polityką monetarną i fiskalną Niemcy zostałyby finansowo wykorzystane przez zadłużone Południe. Opłacalny to przesąd, zważywszy na to, że Południe zadłużone jest w niemieckich bankach na dobry procent. Fakt, że dzięki wspólnej z biedniejszymi walucie Niemcy wykorzystują dzisiaj innych do stworzenia sobie przewagi eksportowej, stale uchodzi uwadze niemieckiego wyborcy, choć generuje populizm w innych państwach i nie może trwać wiecznie. Brexit niczego nie nauczył Niemców. Niemiecka elita odebrała go nie jako zagrożenie, że zaraz mogą wyjść następni (przede wszystkim Włosi), ale jako szanse na utrwalenie gospodarczego modelu, który przynosi liczne korzyści ekonomiczne Niemcom. Niemcy też chcą być first.
Berlin jest zresztą najbardziej interesującym przykładem kształtowania się nowego podziału prawica kontra populiści. Mimo, że partia populistyczna AfD jest nowicjuszem w Bundestagu (w ostatnich wyborach zajęła trzecie miejsce z poparciem 12,6 proc. wyborców), to już silnie zaznacza swój wpływ na politykę rządową w sposób podobny do tego, jak uczynił Nigel Farage w UK z rządem Davida Camerona. Równie sprytny jak Cameron chce być dziś Horst Seehofer, szef koalicyjnej partii CSU i minister spraw wewnętrznych budownictwa i Heimatu, co kazał sobie dopisać do nazwy ministerstwa. Bardzo dobry wynik AfD w Bawarii podkopał wpływy – dotąd hegemonicznej – CSU i zmusił do rezygnacji Seehofera z urzędu premiera bawarskiego rządu. Dziś szef CSU próbuje odbudować wpływy, wchodząc do rządu, przejmując język i pomysły populistów. Zauważmy, że Bawaria nie jest najbiedniejszym tylko najbogatszym landem Niemiec. I to stamtąd dobiegają najbardziej populistyczne hasła.
Jeszcze przed zaprzysiężeniem lider siostrzanej partii Angeli Merkel pojechał odwiedzić Władymira Putina dokładnie wtedy, gdy niemiecka kanclerz miała spotkać się z Donaldem Trumpem. Seehofer stale odcina się od swojej szefowej, używając populistycznych wzorców. Tak jak inne skrajnie prawicowe partie w Europie Seehofer jest krytykiem sankcji nałożonych na Rosję za inwazję na Ukrainę. Dzień po zaprzysiężeniu rządu nowy minister spraw wewnętrznych ogłosił w tabloidzie „Bild”, że „Islam nie należy do Niemiec”. Gdy Viktor Orban wygrał wybory Seehofer i jego partia ostentacyjnie gratulowali mu zwycięstwa, nazywając go „naszym przyjacielem” a jego politykę „obywatelskim konserwatyzmem”.
Przypomnijmy, że ten „obywatelski konserwatyzm” to polityczna oligarchia jednej partii i jednej grupy przyjaciół oraz rodziny Orbana, które doprowadziły do zniknięcia niezależnych mediów, sądów, instytucji kultury, podkopały niezależność organizacji pozarządowych. „Obywatelski konserwatyzm” popisał się przed wyborami antysemicką kampanią skierowaną przeciwko George’owi Sorosowi. „Nasz przyjaciel” Orban zmusił organizacje Sorosa do zamknięcia swojej działalności na terenie Węgier, czyli do tego samego, co wcześniej zrobił Władymir Putin. CSU czekają w październiku wybory w Bawarii i partia przynajmniej do tego czasu będzie testowała pomysł, na ile da się ukraść populistom populizm i tym samym odbudować własne poparcie. AfD jest dziś największą partią opozycyjną w Bundestagu i naturalnym beneficjentem każdego niepowodzenia rządu.
Szilárd István Pap: Próby jednoczenia opozycji na Węgrzech są wbrew logice systemu
czytaj także
Lewica stoi wciąż przed tragicznym wyborem: nonkonformizm za cenę porażki, czy konformizm za cenę stagnacji. Martin Schulz i Benoit Hamon są przykładami pierwszej postawy, obecne władze SPD – drugiej. SPD praktycznie rozpłynęło się w polityce CDU, a teraz jest przykrywane przez zimną wojnę między CDU i CSU. Socjaliści francuscy są w kompletnej rozsypce. Macron zabrał wybranych polityków do rządu. Przegrany kandydat na prezydenta Benoit Hamon odszedł, wyprowadził ze sobą najbardziej aktywną młodzież i buduje własny ruch. Ponieważ Socjaliści stracili aż 224 miejsca w parlamencie, uszczuplone subwencje państwowe zmusiły partie do sprzedania paryskiej siedziby.
Nowy podział na prawicę i prawicę populistyczną znajduje potwierdzenie w najnowszych badaniach Thomasa Piketty’ego. Analizując wyniki wyborcze we Francji, Wielkiej Brytanii i USA i porównując je z danymi o dochodzie i wykształceniu wyborców, francuski ekonomista postawił interesującą tezę o ewolucji tradycyjnego podziału na lewicę i prawicę. O ile w latach 50. i 60. na lewicę głosowali ubodzy i słabo wykształceni, zaś na prawicę bogaci i wykształceni, to obecnie dobrze wykształceni głosują na lewicę, przy prawicy pozostali zaś bogaci i część wykształconych (choć coraz mniejsza, jak zaznacza Piketty). Powstał w ten sposób system, w którym elity kontrolują obie strony politycznego sporu: finansowa prawicową i intelektualna lewicową. Tylko klasa ludowa nie kontroluje żadnej.
W tej sytuacji klasa ludowa, która nie czuje się reprezentowana przez partie lewicowe, zasila partie populistyczne, z którymi mierzyć się musi tradycyjna prawica.
***
Tekst ukazał się na łamach Foreign Policy.