Węgry to jedyny europejski kraj, który nie potępił tureckiej inwazji w Rożawie. Zaproszony do Budapesztu Erdoğan mógł pokazać, że nie jest pariasem, ale szanowanym przywódcą, witanym w stolicy kraju członkowskiego UE ekstremalnymi środkami bezpieczeństwa i oficjalnymi aktami uwielbienia.
W deszczowy dzień, 7 listopada 2019 roku, doszło do paraliżu transportu miejskiego w ważnych dzielnicach Budapesztu. Obowiązywały wyjątkowe środki bezpieczeństwa, podjęte z powodu wizyty Recepa Tayyipa Erdoğana. Prezydent Turcji spędził w węgierskiej stolicy cały dzień w ramach wizyty dyplomatycznej, którą najlepiej można opisać jako środkowy palec pokazany praktycznie całemu światu, oburzonemu niedawną ofensywą Turcji w północnej Syrii przeciwko siłom kurdyjskim w Rożawie.
Opozycja bierze węgierskie miasta. Pomogło zjednoczenie (i jeden skandal)
czytaj także
Erdoğan jest względnie częstym gościem Węgier, każdorazowo witanym entuzjastycznie przez premiera Orbána i gniewnie przez niewielkie grupki protestujących. Tym razem jednak wiadomości o operacji w północnej Syrii oraz oburzenie beztroską postawą Orbána popchnęły tysiące ludzi do wyjścia na ulice Budapesztu. Demonstracje przeciwko Erdoğanowi zorganizowano też w kilku innych miastach i miasteczkach Węgier.
Turecki prezydent to niejedyny autorytarny przywódca, który w ostatnich tygodniach odwiedził Orbána w jego biurze, przeniesionym w styczniu do Zamku Królewskiego w Budapeszcie. Władimir Putin ma zwyczaj wpadać z wizytą do jednego ze swych bliższych europejskich sojuszników przynajmniej raz w roku. Jego poprzednie odwiedziny wywoływały poruszenie, jednak ostatni przyjazd, 30 października, przeszedł prawie bez echa.
Obie wizyty związane były z inwazją Turcji na północną Syrię i planem ugody negocjowanym przez rosyjskiego prezydenta, a także z coraz intensywniejszymi rozmowami na temat rurociągu TurkStream, którego budowa zaczęła się w lutym 2017 roku. Rurociąg ma transportować rosyjski gaz ziemny do Turcji i dalej do Europy Środkowej, w tym Węgier.
TurkStream to projekt zakładający ominięcie terytorium Ukrainy w transporcie rosyjskiego gazu. W praktyce zwiększy on też „potencjał szantażu” Turcji, który i tak jest już wyjątkowo wysoki ze względu na rolę Ankary w zarządzaniu trasami migracyjnymi do Europy.
Podczas dwóch wspólnych konferencji prasowych zorganizowanych przez Orbána z Putinem i z Erdoğanem stało się jasne, że obie wizyty mają przede wszystkim charakter symboliczno-dyplomatyczny. Poza kilkoma pomniejszymi porozumieniami i deklaracjami (na polu edukacji, sportu, ubezpieczeń społecznych i kultury) przywódcy nie umawiali się na nic znaczącego. Wszystkim trzem politykom spotkania na Węgrzech przyniosły jednak spore korzyści.
Dla Putina wizyta w Budapeszcie to tour de force mający zademonstrować silny związek rządów Węgier i Rosji oraz zasygnalizować europejskim decydentom, jak potężne są wpływy Moskwy wewnątrz Unii Europejskiej. Skonfrontowany z nieprzejednaną dyplomatyczną wrogością Polski i Rumunii – uważających się za przyczółki Stanów Zjednoczonych w regionie, Putin dzięki swoim regularnym wizytom na Węgrzech może pokazać się jako regionalny gracz, z którym trzeba się liczyć.
czytaj także
Dla Erdoğana wizyta na Węgrzech była podobnie symboliczną pokazówką, stwarzającą przeciwwagę dla niemal całkowitej dyplomatycznej izolacji Ankary wskutek ofensywy antykurdyjskiej. Potępiony przez większość dyplomatycznego establishmentu Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych (ze znaczącym wyjątkiem Donalda Trumpa), Erdoğan mógł pokazać, że nie jest w dyplomacji pariasem, ale szanowanym światowym przywódcą, witanym w stolicy kraju członkowskiego UE ekstremalnymi środkami bezpieczeństwa i oficjalnymi aktami uwielbienia.
Węgry to jedyny kraj członkowski Unii Europejskiej nieskłonny do potępienia najazdu na Rożawę. Węgierski premier kilkakrotnie wetował wszelkie propozycje wyrażenia zgodnej opinii Europy w tej kwestii. W odpowiedzi na protesty węgierskich parlamentarzystów opozycji i przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego Orbán pokazał, że nie obchodzą go doniesienia o łamaniu praw człowieka, zbrodniach wojennych i ofiarach cywilnych. W czasie niedawnej interwencji w parlamencie podkreślił, że interesy państwa węgierskiego leżą wyłącznie po stronie Turcji, zdolnej i chętnej do powstrzymania uchodźców z Bliskiego Wschodu przed dotarciem do wybrzeży Unii Europejskiej.
czytaj także
Taką postawą Orbán uwiarygodnił powtarzane przez Erdoğana groźby pod adresem Brukseli i innych stolic europejskich, że Turcja mogłaby otworzyć granice uchodźcom chcącym dotrzeć do Unii.
Realnie rzecz biorąc, nie można zaprzeczyć, że przez układy z rządami takich państw jak Turcja, Libia czy Sudan Bruksela dała potężną władzę i znaczne zasoby finansowe autorytarnym przywódcom, zbrodniarzom wojennym i regionalnym watażkom. W tym sensie więc postawę Węgier wobec Erdoğana można by nawet uznać za mniej niekonsekwentną.
Orbán uwiarygodnił groźby Erdoğana pod adresem Brukseli, że Turcja mogłaby otworzyć granice uchodźcom chcącym dotrzeć do Unii.
Tym niemniej fakt, że węgierski rząd stanął po stronie zagranicznego dyktatora wbrew własnym protestującym obywatelom, domaga się uwagi. Oprócz tego, że tysiące osób na ulicach demonstrowało swoją solidarność z syryjskimi Kurdami, znaczna część mieszkańców Budapesztu była zwyczajnie oburzona paraliżem transportu miejskiego i zamknięciem całych dzielnic ze względu na wizytę Erdoğana. Rząd ripostował, wbrew faktom, że za przestój transportu odpowiadają protestujący, którzy godzą w zdolność Węgier do „obrony przed migrantami”.
Na wspólnej konferencji prasowej Orbán posunął się do stwierdzenia, że on sam nie dopuszcza drwin z przywódcy innego kraju, ale jeśli taka zniewaga ma miejsce, jako szef rządu musi za nią przeprosić.
Poza oczywistą nieliberalną sympatią Orbána do Putina i Erdoğana i znaną antyuchodźczą retoryką, która ma legitymizować odczłowieczanie migrantów, bliskie związki z rosyjskimi i tureckimi autokratami mają też głębszą, strukturalną podszewkę.
czytaj także
Jak wskazuje lewicowa naukowa grupa robocza Helyzet Műhely, obecny reżim węgierski można rozumieć jako wciąż na nowo podejmowaną próbę skonstruowania hegemonicznego porządku polityczno-gospodarczego, który zabezpieczy akumulację kapitału w kontekście długotrwałego kryzysu dominacji USA na świecie i powojennych wzorców globalnej produkcji kapitalistycznej. Poza zabezpieczaniem interesów międzynarodowego kapitału i formowaniem lokalnej, „narodowej” klasy kapitalistów wewnętrzna stabilność gospodarcza reżimu wymaga też dywersyfikacji zależności politycznych i gospodarczych.
Dlatego też od 2010 roku kolejne rządy Orbána próbowały (i wielokrotnie zdołały) przyciągnąć inwestycje spoza euro-amerykańskiego kręgu. Olbrzymi wkład finansowy Rosji w budowę elektrowni atomowej Paks II czy Chin w linię kolejową Budapeszt–Belgrad to naczelne przykłady takiej dywersyfikacji. W czasie dwóch ostatnich wizyt Orbán powtarzał swoją mantrę: z powodu położenia geograficznego Węgry znalazły się w środku trójkąta „Berlin–Moskwa–Stambuł” i dlatego muszą podtrzymywać więzi z tymi trzema ośrodkami władzy.
czytaj także
Poza tym, że wymienione inwestycje obciążą długami całe pokolenia Węgrów, poszukiwanie zagranicznych źródeł inwestycji na tak wielką skalę można prowadzić tylko za cenę poświęcenia interesów węgierskich pracowników. Swoim radykalnie antypracowniczym programem rząd węgierski składa coraz cięższe brzemię codziennej reprodukcji fizycznej i społecznej wyłącznie na barki obywateli.
W pewnym momencie napięcie to może poważnie zagrozić stabilności tego półperyferyjnego systemu akumulacji kapitału, który można nazwać reżimem Orbána.
**
Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.